2008-10-07 22:31:42
Początek. Żadnych przyjęć w Kancelarii. Tylko negocjacje w Spółdzielni Mieszkaniowej im J.
Sowińskiego na Woli. Pani mecenas mówi coś o podmiotach gospodarczych. Nie bardzo wie co to jest spółdzielnia i czym się różni, a może lepiej - powinna różnić od spółki z o.o. Pani Aldona
odziedziczyła wkład po rodzicach. Służby prawne spółdzielni nie pomagały w załatwieniu członkostwa. Przeciwnie, piętrzyły przeszkody. A prawnik z Ośrodka Pomocy Społecznej nie brał pieniędzy, ale też niestety niewiele umiał. Kiedy już miała wszystkie papiery nie przyjęto jej z powodu zadłużenia. Jest już wyrok eksmisyjny. Ostatnia deska ratunku to był pozew o przyjęcie do spółdzielni. Rzutem na taśmę zdobyła 15 000 złotych i spłaciła większość zadłużenia. Sąd się ulitował i dał stronom 3 miesiące na zawarcie porozumienia. Pani mecenas jest wściekła. Gdy w sądzie, działaczka Kancelarii zarzuciła jej, że już ma klienta na to mieszkanie zbladła jak chusta. Teraz tokuje bez przerwy starając się nie dopuścić mnie do głosu. Twierdzi, że na przygotowanie porozumienia potrzebuje aż
półtora miesiąca. Okazuje, że jednak całe to porozumienie ma się sprowadzić do przyjęcia deklaracji, że oprócz 15 000, które lokatorka już spłaciła będzie ona pozostałe 11 tysięcy spłacać w tysiąc-złotowych miesięcznych ratach. I na to potrzebuje pani 45 dni? Pytam wściekły. Przecież to już lokatorka oświadczyła. W zamian oczekujemy cofnięcia eksmisji. To niemożliwe tokuje dalej
flądra-mecenas, bo wyrok musi być wykonany. Nie musi, oponuję, to leży w rękach spółdzielni. Po
spłaceniu zadłużenia pani Aldona zamierza jeszcze raz ubiegać się o przyjęcie w poczet członków
spółdzielni i mieszkać dalej w mieszkaniu, w którym się wychowała. Ma dwójkę dzieci. Nie jest w stanie inaczej zaspokoić swoich potrzeb mieszkaniowych. Flądra jest już naprawdę wściekła. Apeluję więc do prezesa: Czy po śmierci spółdzielcy spółdzielnia stara się opiekować jego dziećmi czy wygnać je precz? Przecież pani Aldona ma nieletnie dzieci. Co z was za spółdzielcy? Dlaczego nie chcecie wyciągnąć ręki do kogoś kto się naprawdę stara? Prezes zerka trwożnie na flądrę i duka coś o własnej wrażliwości. Wreszcie podkreśla jak doniosłym faktem jest (nie wiedzieć czemu) to spotkanie. Przed poprzednim się uchylił, udając, że go nie ma, mimo że wcześniej się umówił. Będzie ciężko. Być może przyjdzie ściągać siłą na walne zgromadzenie jakichś normalnych ludzi, bo zwykle przypomina to noc
żywych trupów gdzie zahukani starcy głosują jak prezes każe. A może wystarczy się wprosić na zarząd lub radę nadzorczą? Otwarcie przecież nie powiedzą, że szykują mieszkanie na handel, żeby pani mecenas mogła się z prezesem podzielić prowizją. Zresztą prawo spółdzielcze wymaga puszczenia zwolnionego lokalu na przetarg, a wtedy nie ma interesu. Już my byśmy przypilnowali, żeby nie było. W Kancelarii wrze. Drukujemy ulotki i plakaty na poniedziałkową demonstrację w Mińsku. Kiedyś w końcu trzeba powstrzymać eksmitowanie do baraków ze szczurami. Zaczynamy też remont biura KSS na Grochowie. Dzielnica zrobiła wszystko, żeby nas zniechęcić. Suterena do remontu kapitalnego, z wymianą podłóg, elektryki i hydrauliką, bez jakichkolwiek potrąceń z czynszu i umowa na rok. Ale się
oszukali. Nasi budowlańcy już zaczęli. Pod nosem złowrogiej kierowniczki wydziału lokalowego, pani
Krakowiak, powstaje nowy punkt oporu. Kobiety, które regularnie doprowadza do płaczu, często już o to biuro pytają. Dla tutejszych urzędników bieda jest czymś mniej więcej takim jak HIV. Przeraża i napawa obrzydzeniem. Najpierw wyremontujemy suterenę na Jarocińskiej, a potem weźmiemy się za wietrzenie południowo-praskiego ratusza. W drodze powrotnej trafiła mnie policja. Ktoś "życzliwy" zadzwonił, że jeżdżę bez tablicy
rejestracyjnej. I żeby tylko.. Zapytałem więc szybko: Czy były podwyżki płac w policji. Bo jak nie to nadal jesteśmy po jednej stronie. Rozmowa była ciekawa i jakoś udało mi się uciekać od takich drażliwych tematów jak stan techniczny pojazdu. I znów mi się udało. Zostałem pouczony.
Do policji mój stosunek zmienił się ostatnio w stopniu znacznym, kiedy jeden taki przyszedł do
Kancelarii bo go z kobietą i maleńkim dzieckiem mają wyeksmitować. Nawet blachę pokazał. Jest taki piękny wiersz Pasoliniego "Nienawidzę was kochani studenci", w którym autor dowodzi, że policjanci to proletariusze w mundurach. Jak znajdę to go tu wkleję. Agata, moje kochanie, przez ramię zerka i mówi, żebym nie pisał sprawozdania z działalności, tylko, jak inni, głębokie przemyślenia. Ja jednak wolę taki zwykły pamiętnik (bez kluczyka). Coś co by uciekło w niepamięć może się zachować. Jakiś fakt, zauważenie. Dzień nie był jakiś niezwykły. Trochę przepychanki słownej, przedzieranie się w korkach przez miasto z Olszynki na daleką Wolę. Potem po Karola (8lat) do szkoły i Karolinkę (2 lata) do przedszkola. W międzyczasie zadzwoniła Julia (lat 19) z Madrytu. Studiuje politykę społeczną ( no pewnie, że nie historię sztuki). Na wykładzie z socjologii pani profesor mówiła długo o tym, jaki fajny jest kapitalizm i że ludzie nie mogą być równi. Na następny wykład zamiast pięćdziesięciu, przyszły dwie osoby. Fajnie tam mają w tym Madrycie.. Teraz już tylko zarobkowa partanina przy komputerze. A w nocy, jak już wszyscy posną, zagłębię się w "Prawo cywilne" Radwańskiego. Teraz to ma sens, a na studiach prawo wydawało mi się nudne. Dobranoc.
Sowińskiego na Woli. Pani mecenas mówi coś o podmiotach gospodarczych. Nie bardzo wie co to jest spółdzielnia i czym się różni, a może lepiej - powinna różnić od spółki z o.o. Pani Aldona
odziedziczyła wkład po rodzicach. Służby prawne spółdzielni nie pomagały w załatwieniu członkostwa. Przeciwnie, piętrzyły przeszkody. A prawnik z Ośrodka Pomocy Społecznej nie brał pieniędzy, ale też niestety niewiele umiał. Kiedy już miała wszystkie papiery nie przyjęto jej z powodu zadłużenia. Jest już wyrok eksmisyjny. Ostatnia deska ratunku to był pozew o przyjęcie do spółdzielni. Rzutem na taśmę zdobyła 15 000 złotych i spłaciła większość zadłużenia. Sąd się ulitował i dał stronom 3 miesiące na zawarcie porozumienia. Pani mecenas jest wściekła. Gdy w sądzie, działaczka Kancelarii zarzuciła jej, że już ma klienta na to mieszkanie zbladła jak chusta. Teraz tokuje bez przerwy starając się nie dopuścić mnie do głosu. Twierdzi, że na przygotowanie porozumienia potrzebuje aż
półtora miesiąca. Okazuje, że jednak całe to porozumienie ma się sprowadzić do przyjęcia deklaracji, że oprócz 15 000, które lokatorka już spłaciła będzie ona pozostałe 11 tysięcy spłacać w tysiąc-złotowych miesięcznych ratach. I na to potrzebuje pani 45 dni? Pytam wściekły. Przecież to już lokatorka oświadczyła. W zamian oczekujemy cofnięcia eksmisji. To niemożliwe tokuje dalej
flądra-mecenas, bo wyrok musi być wykonany. Nie musi, oponuję, to leży w rękach spółdzielni. Po
spłaceniu zadłużenia pani Aldona zamierza jeszcze raz ubiegać się o przyjęcie w poczet członków
spółdzielni i mieszkać dalej w mieszkaniu, w którym się wychowała. Ma dwójkę dzieci. Nie jest w stanie inaczej zaspokoić swoich potrzeb mieszkaniowych. Flądra jest już naprawdę wściekła. Apeluję więc do prezesa: Czy po śmierci spółdzielcy spółdzielnia stara się opiekować jego dziećmi czy wygnać je precz? Przecież pani Aldona ma nieletnie dzieci. Co z was za spółdzielcy? Dlaczego nie chcecie wyciągnąć ręki do kogoś kto się naprawdę stara? Prezes zerka trwożnie na flądrę i duka coś o własnej wrażliwości. Wreszcie podkreśla jak doniosłym faktem jest (nie wiedzieć czemu) to spotkanie. Przed poprzednim się uchylił, udając, że go nie ma, mimo że wcześniej się umówił. Będzie ciężko. Być może przyjdzie ściągać siłą na walne zgromadzenie jakichś normalnych ludzi, bo zwykle przypomina to noc
żywych trupów gdzie zahukani starcy głosują jak prezes każe. A może wystarczy się wprosić na zarząd lub radę nadzorczą? Otwarcie przecież nie powiedzą, że szykują mieszkanie na handel, żeby pani mecenas mogła się z prezesem podzielić prowizją. Zresztą prawo spółdzielcze wymaga puszczenia zwolnionego lokalu na przetarg, a wtedy nie ma interesu. Już my byśmy przypilnowali, żeby nie było. W Kancelarii wrze. Drukujemy ulotki i plakaty na poniedziałkową demonstrację w Mińsku. Kiedyś w końcu trzeba powstrzymać eksmitowanie do baraków ze szczurami. Zaczynamy też remont biura KSS na Grochowie. Dzielnica zrobiła wszystko, żeby nas zniechęcić. Suterena do remontu kapitalnego, z wymianą podłóg, elektryki i hydrauliką, bez jakichkolwiek potrąceń z czynszu i umowa na rok. Ale się
oszukali. Nasi budowlańcy już zaczęli. Pod nosem złowrogiej kierowniczki wydziału lokalowego, pani
Krakowiak, powstaje nowy punkt oporu. Kobiety, które regularnie doprowadza do płaczu, często już o to biuro pytają. Dla tutejszych urzędników bieda jest czymś mniej więcej takim jak HIV. Przeraża i napawa obrzydzeniem. Najpierw wyremontujemy suterenę na Jarocińskiej, a potem weźmiemy się za wietrzenie południowo-praskiego ratusza. W drodze powrotnej trafiła mnie policja. Ktoś "życzliwy" zadzwonił, że jeżdżę bez tablicy
rejestracyjnej. I żeby tylko.. Zapytałem więc szybko: Czy były podwyżki płac w policji. Bo jak nie to nadal jesteśmy po jednej stronie. Rozmowa była ciekawa i jakoś udało mi się uciekać od takich drażliwych tematów jak stan techniczny pojazdu. I znów mi się udało. Zostałem pouczony.
Do policji mój stosunek zmienił się ostatnio w stopniu znacznym, kiedy jeden taki przyszedł do
Kancelarii bo go z kobietą i maleńkim dzieckiem mają wyeksmitować. Nawet blachę pokazał. Jest taki piękny wiersz Pasoliniego "Nienawidzę was kochani studenci", w którym autor dowodzi, że policjanci to proletariusze w mundurach. Jak znajdę to go tu wkleję. Agata, moje kochanie, przez ramię zerka i mówi, żebym nie pisał sprawozdania z działalności, tylko, jak inni, głębokie przemyślenia. Ja jednak wolę taki zwykły pamiętnik (bez kluczyka). Coś co by uciekło w niepamięć może się zachować. Jakiś fakt, zauważenie. Dzień nie był jakiś niezwykły. Trochę przepychanki słownej, przedzieranie się w korkach przez miasto z Olszynki na daleką Wolę. Potem po Karola (8lat) do szkoły i Karolinkę (2 lata) do przedszkola. W międzyczasie zadzwoniła Julia (lat 19) z Madrytu. Studiuje politykę społeczną ( no pewnie, że nie historię sztuki). Na wykładzie z socjologii pani profesor mówiła długo o tym, jaki fajny jest kapitalizm i że ludzie nie mogą być równi. Na następny wykład zamiast pięćdziesięciu, przyszły dwie osoby. Fajnie tam mają w tym Madrycie.. Teraz już tylko zarobkowa partanina przy komputerze. A w nocy, jak już wszyscy posną, zagłębię się w "Prawo cywilne" Radwańskiego. Teraz to ma sens, a na studiach prawo wydawało mi się nudne. Dobranoc.