2015-04-27 23:50:14
Polacy są narodem po przejściach, które zaważyły na jego przyszłości. Nieobecne w Polsce oświecenie, skuteczna kontrrewolucja i wyparcie lewicowości, restauracja wstecznego i prawicowego katolicyzmu jako głównej ideologii narodowej, nadejście płytkiej, konsumpcyjno-orgiastycznej kultury – wszystko to wpłynęło na obecny kształt świadomości społecznej Polaków.
Żyjemy w czasie realnego regresu cywilizacyjnego, którego początek sięga czasów transformacji.
Czas realnego socjalizmu w Polsce był nie tylko czasem, kiedy to podjęta została próba budowania socjalistycznego społeczeństwa. Obok socjalistycznych reform dokonywano też reform politycznie całkowicie bardziej neutralnych i obojętnych, które zbiorczo określić można mianem ogólnego postępu cywilizacyjnego. W ten sposób zlikwidowano w kraju analfabetyzm, wprowadzono także powszechną i publiczną opiekę zdrowotną, a także m.in inwestowano w kulturę. Wraz z upadkiem realnego socjalizmu na fali kontrrewolucyjnej euforii rozpoczęła się walka ze wszystkimi pozostałościami po okresie Polski Ludowej. Obok elementów socjalistycznej, centralnie sterowanej gospodarki takim samym wrogiem stały się też wszelkie prawa socjalne, wrogiem stało się też państwo wraz ze swoimi strukturami, wrogiem stała się nawet kultura i sama społeczna celowość.
Polski duch potransformacyjny to duch zindywidualizowanej sieczki umysłowej, postmodernistycznej sałatki z cytatów, gdzie jedyną obiektywną wartością jest to by się nakraść i obłowić.
Myślenie wspólnotowe zastąpione zostało myśleniem indywidualisty, który gardzi zbiorowym działaniem i pogardzanym powszechnie czynem społecznym. Wizje postępu zastąpione zostały (w praktyce bardzo mglistymi) wizjami indywidualnego zwycięstwa na loterii, z wdrukowaną pogardą dla wszystkiego, co nie przynosi natychmiastowego zysku finansowego.
Natomiast nowa polska kultura tak, jak Katarzyna Janowska zasadniczo gardzi “panami w szarych swetrach”, inteligencją i zamiast tego promuje kulturę “eventu”, fałszywego i ziejącego pustką "będzie się działo" z wyolbrzymioną aż do maksimum autoironią, której obecność zapewnić ma wszystkich, że tak naprawdę nie chodzi nam o nic - bo tylko o nic może nam chodzić.
Na poziomie klas wyższych, elit i ludzi piśmiennych i czytających – a tych w Polsce mamy coraz mniej – możemy jednak mówić jeszcze o jakiejś formie kultury. W przypadku sprowadzonych do roli bezmyślnych maszyn klas niższych i zmasakrowanego po 89' proletariatu (de facto postrobotniczego, ponieważ robotnicza organizacja pracy i na poziomie miejsca pracy i na poziomie kultury związkowej jest w olbrzymiej mierze w upadku) kultura przestała istnieć, zamiast tego narodziła się (specyficzna wybitnie dla Polski) mentalność niewolnika. Niewolnika uzależnionego od swojego Pana, niewolnika cieszącego się z tego, na co mu się łaskawie pozwoli, niewolnika niezdolnego też do wypracowania w sobie jakichkolwiek głębszych aspiracji i celów, które wychodziłyby poza kadr systemowych ograniczeń.
Postrobotnicza mentalność - pozbawiona komponentu lewicowego, socjalistycznego i związkowego - gotowa jest więc jak najgoręcej wspierać korwinizm, kukizm i wszelkie inne przejawy skrajnie kapitalistycznej i turboneoliberalnej ideologii - wierzy bowiem swojemu wspólnemu, burżuazyjnemu Panu, że za wszystkie wady systemu odpowiedzialne pozostają resztki socjalizmu i tylko z ich winy nie jesteśmy jeszcze wszyscy posiadaczami firm odnoszących sukces na światowych rynkach...
Ta niewolnicza mentalność powoduje, że w Polsce nie ma społecznego oporu, a establishmentowe media i zmasowana propaganda odnoszą kolejne spektakularne sukcesy. Również ta mentalność powoduje, że w Polsce zanika elementarna rozumność polityczna i społeczna jako taka, a zamiast form uniwersalnego języka nauki/polityki i cywilizowanego dyskursu publicznego do głosu dochodzi tabloidowy w formie język sensacji, sterowanych histerii i swobodnej twórczości – w ramach której teoretycznie wszyscy mają takie same prawa, ale w praktyce najwięcej tych “praw” mają oczywiście ci, którzy najgłośniej krzyczą i mają najwięcej pieniędzy. W taki właśnie sposób polski minister spraw zagranicznych zaczął prowadzić prywatną wojnę z siedemnastoma motocyklistami z Rosji, a Bronisław Komorowski jak równy z równym zaczął użerać się ze słynnym już “hodowcą kur”.
Powodem tego historycznego wyobcowania polskiej kultury z głównego nurtu globalizacji i postępu jest specyficzne położenie Polski, narzucana Polsce z zewnątrz polityka kolonizatorów, która w sposób fundamentalny kłóci się z jakkolwiek rozumianym polskim interesem, który wynikałby przynajmniej z samego faktu położenia Polski na mapach świata w tym konkretnym miejscu. Nie jest przypadkiem też to, że znacznie lepiej zorientowani w rzeczywistości i rozumniej “czytający” swą życiową sytuację od Polaków są np. nielegalnie imigrujący do Europy mieszkańcy Północy Afryki, którzy zaskakująco trzeźwo odpowiadają na wszystkie pytania dziennikarzy i całkiem dobrze rozumieją też swoje położenie. W chwili obecnej czysta polityczna przemoc, która swoje robi już od przeszło dwóch dekad, stworzyła w Polsce prawdziwego, “nowego człowieka”, który całkowicie odporny jest na to, że się go okrada, oszukuje, sprzedaje i wystawia na licytacje. “Nowy Polak” jest też absolutnie wynarodowiony, i to w czasach rzekomego triumfu narodowej tradycji politycznej, ponieważ wszelka (nawet prawicowa) tradycja polityczna, która pozbawiona jest swojego racjonalnego, postępowego i twórczego komponentu pozostaje pustą “formą tożsamościową”.
W praktyce tego typu “forma tożsamościowa” polaka-katolika pozwala więc bez jakichkolwiek przeszkód jednego dnia maszerować w obronie niepoczętego życia na Marszu Życia, a drugiego dnia domagać się wypędzenia bezdomnych z centrum miast, czy prywatyzacji służby zdrowia. Zgodne z katolicką tradycją w takim układzie pozostają też spotkania z wskrzesicielem z Afryki na stadionie, czy nawoływania do przywrócenia kary śmierci.
Pustka i fałszywa moralność – praktyczna amoralność – stały się drugim Ja całego narodu, w którym wyższe warstwy żyją na tyle dobrze, że w ramach swojego krótkiego horyzontu aspiracyjnego są zadowolone, a niższe warstwy żyją tak źle, że nie posiadają już żadnego horyzontu z jakąkolwiek wizją przyszłości, siebie, czy nawet obrazu wroga.
Życie w “szczęśliwym baraku” przysłowiowej kupy trzyma się zresztą tylko dlatego, że bardziej rozwinięte otoczenie przyjmuje do siebie miliony polskich emigrantów. To samo rozwinięte otoczenie jest też powodem dla którego Polacy żyją w wiecznym poczuciu winy względem wielkiej, “europejskiej Europy”, której demokracja, poziom cywilizacyjny itp. itd. każą nam wiecznie klęczeć przed wszelkimi przejawami “europejskości”, choćby były to przejawy najbardziej nawet zbydlęcone. Tego typu postawa ma zresztą w Polsce swą bardzo długą tradycję...
“W każdym społeczeństwie znajdują się zawsze dwa sprzeczne sądy o własnej tego społeczeństwa wartości, znajdują się szowiniści i sceptycy; otóż tych ostatnich było u nas więcej, niż potrzeba. Przegrana wielka stawka polityczna napełniła dusze niewiarą w swoją wartość, w siłę i zdolność czynu i wytworzyła ten gatunek ludzi, którzy wobec “Europy” mieli jakąś uniżoną pokorę, bali się skompromitować i nie śmieli przeciwstawić jej objawów życia swego społeczeństwa. Była to jakby zaraza zwątpienia i niewiary w siebie, która wytworzyła szczególne polityczne doktryny i wprowadziła do historiozofii polskiej negatywną krytykę przeszłości. [...] Otóż ta anemia, ta pogardliwa ironia dla siebie, przeciwstawiana sporadycznym wybuchom dawnego ciasnego szowinizmu, przenikała wiele i to najlepszych umysłów.” – pisał Stanisław Witkiewicz opisując polskie nastroje z końca XIX wieku.
Jedynym wyjściem z tej niewolniczej klatki podporządkowania pozostaje oczywiście nadal lewicowa i socjalistyczna narracja o rzeczywistości. Porządkująca nie tylko kwestie własnej tożsamości, ale i wyraźnie wskazująca na konkretnych odpowiedzialnych za społeczne zło, za wyzysk i pracowniczą niewolę. Zasadniczy problem z tym wyjściem polega jednak na tym, że każda forma lewicowej myśli, socjalistycznej narracji, czy marksistowskiego dyskursu potrzebuje wpierw i rozpoznania i zrozumienia. Rewolucyjna teoria (i idąca obok niej praktyka) nigdy nie była dziełem najbardziej pogrążonych w (narzucanej) ideologicznej ciemnocie. Swą masową popularność zawdzięczała natomiast wysokiemu poziomowi i aspiracji i rozumności, które dla olbrzymiej części klas pracujących są/i były czymś naturalnym.
Ogólny problem braku potencjału emancypacyjnego jest spowodowany głównie przez niemoc polityczną, społeczną i organizatorską polskich elit i polskiej inteligencji. O ile ta druga przestała praktycznie istnieć i samodzielnie skazała się na zagładę, poniesioną zresztą z ręki wolnorynkowego kapitalizmu, który inteligencji nigdy nie potrzebował – o tyle elity po 1989 roku przeszły po prostu do kapitalistycznego, triumfującego nad realnym socjalizmem obozu. Pośmiertne celebrowanie postaci Bartoszewskiego przez dużą część polskiej pseudolewicy to jeden z objawów tego właśnie przejścia na drugą stronę barykady. Po tej stronie barykady wszyscy święci systemu są moimi świętymi. W imię antysocjalistycznego “postępu” polskie elity zawarły swoisty pakt i zjednoczyły się w wielkiej wspólnocie tych samych poglądów na świat, gdzie istnieje jedna tylko racjonalność.
Olbrzymia jest w tym zasługa zarówno tego, że praktycznie kompletnie istnieć przestał obóz socjalistyczny, którego dawni działacze – dziś już głównie wymierający emeryci – zajęli się urządzaniem się w nowej rzeczywistości, jak i tego, że ci, którzy pozostali przy lewicy i lewicowych ideałach stali się pogrobowcami klęski Solidarności, czemu zawdzięczają też to, że nie potrafią ani gruntownie skrytykować kapitalizmu, ani nie mogą wyrzec się swojej ‘opozycyjnej’ przeszłości... w związku z czym posiadają wspólny mianownik z establishmentem i zamiast realnej antysystemowości pozostaje im język reform... bo w końcu każda gruntowna krytyka “Wolnej Polski” oznaczałaby przecież odrzucenie systemu, który własnymi rękami wywalczyli.
Nie byłoby to takie straszne gdyby nie fakt, że młode pokolenia lewicowych działaczy – z trudem zresztą zauważalne w potoku prawicowej sieczki – nie mają już nawet takiej, konkretnej przynajmniej postawy, lecz zamiast tego błąkają się gdzieś pomiędzy eko-wege-drobnomieszczaństwem i ekscesem, a sentymentem do reformistycznych narracji socjaldemokratycznych, które rzecz jasna nigdy w historii nie potwierdziły swojej skuteczności (i już na pewno nie na peryferiach). Prawdziwe alternatywy pozostają natomiast zaklęte, wyparte i odrzucane jako “przemoc”. Te same osoby całkowicie przy tym i bez żadnych wyrzutów sumienia ignorują przemoc stosowaną przez USA, a wrogiem numer jeden pozostaje dla nich wszystko co kojarzy im się z “bolszewizmem”, postać arcywroga Lenina zastąpił natomiast ‘równie bolszewicki’ Putin.
Nic nie wskazuje obecnie na to, aby możliwa – w takich warunkach – była rekonstrukcja i odbudowa masowej, lewicowej świadomości społecznej. Nie jest to też możliwe przy obecnym kształcie działań podejmowanych przez lewicowe grupki działające na terytorium Polski (bo partiami nazwać się ich niestety nie da). Działalność codzienną, oddolną, skupioną na tworzeniu i budowaniu, szerzeniu kultury, organizacji i posłannictwa zastąpiono bowiem także i tu kulturą happeningu i ekscesu. Jedyne realne działania polityczne to natomiast działania towarzyszące kampanii wyborczej, po której wszyscy ze zdziwieniem stwierdzają, że “lewica znów osiągnęła słaby wynik”. Działalność partyjną zastąpiono działalnością komitetów wyborczych, co przy zdecydowanie niższych budżetach partyjnych musi dla lewicy skończyć się katastrofą – zwłaszcza w sytuacji, w której lewicowa narracja o rzeczywistości zawieszona pozostaje gdzieś pomiędzy uwielbieniem dla 0,1-procentowego budżetu obywatelskiego a wspaniałością kandydatury Magdaleny Ogórek na prezydenta.
Niewolnicza świadomość – uzależnienie od łaskawego Pana – pozostanie w mocy do czasu, aż nie narodzi się świadomość istnienia realnej i dialektycznie sprzecznej z panującym systemem alternatywy. Trudno jednak będzie o taką alternatywę w sytuacji, w której wszelkie polityczne elity i dogorywająca inteligencja zdecydowanie bardziej zainteresowane pozostają ochłapami z pańskiego stołu i koniecznie nikomu też nie chcą się narazić. Jeśli współczesnej, najbardziej radykalnej kanapowo-knajpianej lewicy pozostała już tylko wiara w oświecenie Pana, a jej program opiera się na propozycji wprowadzenia podatku Tobina to ostatni zgasi światło, czy na znak protestu pozostanie ono zapalone?