2015-12-24 15:10:51
Duszące się plastykowe dzieciątka w stajenkach, półki zastawione chemicznym barszczem w proszku, dzikie masy przepychające się w hipermarketach, świątecznie kupczące chorymi dziećmi prywatne fundacje, chwile głębokiej zadumy przed kolejnym bombardowaniem przeznaczonych do likwidacji terrorystów, kolejne tony kolorowych śmieci opuszczające państwa Pierwszego Świata niczym prezenty dla kolorowych najbiedniejszych, którym łaskawie pozwoli się w nich grzebać… Święta już tu są.
Ludzki głód tradycji, głód normalności, głód bliskości – oto czym karmią się dziś jeszcze „święta”. W kapitalizmie globalnego ocieplenia powoli nie ma już żadnego śniegu, kościoły i świątynie przeistoczyły się w miejsce nużącej i powtarzalnej rozrywki emerytów, gdzie idzie się z przyzwyczajenia a tradycyjne potrawy przestały być domowymi wyrobami – w sposób naturalny ewoluowały, stając się zawartością plastykowych, prawie toksycznych opakowań, które dostarczane są na najbliższe sklepowe półki i podstawiane klientom pod nos tak, aby nikt nie zapomniał, że oto właśnie nadszedł czas na konsumowanie tego, czemu etykiety przystrojono w mikołaje i inne sklepowe „cuda” w postaci nalepek.
Abstrakcyjna w „święta” jest też wspólnotowość. Relacje międzyludzkie poddane skrajnemu utowarowieniu cofnęły nas w kierunku coraz bardziej plemiennych relacji rodzinnych. Rodzinne więzy krwi stają się jedynym gwarantem tego, że nikt nie zostawi nikogo na społecznym marginesie: śmietniku bezużyteczności i w krainie śmierci z woli prawdziwie świętego rynku. Słabość państwa, wspólnot klasowych i narodowych znajduje swoje odzwierciedlenie w coraz silniejszym poszukiwaniu jedynego bezpieczeństwa w objęciach rodziny.
Obecne „święta” to fenomen konsumpcyjnego kapitalizmu, dzień w którym dziesiątki tysięcy biednych i wygłodzonych zostanie docenionych za swoje ubóstwo i cierpienie, kiedy podziękuje im się miską ‘świątecznej’ zupy-kuroniówki za to, że jeszcze nie rozdarli żywcem i nie spalili na stosie swoich panów i winowajców swego położenia.
Ludowy element świąt zginął. W praktyce święta są dziś stałym elementem kapitalistycznego, korporacyjnego kalendarza. Są też westchnieniem uciśnionego proletariatu, który pracując od świąt do świąt żyje marzeniem, że praca, którą wykonuje służy czemuś większemu (np. Jezuskowi w stajence), a chwile spędzane z „bliskimi” to naturalne rozwinięcie i nagroda za niewolniczą pracę dla wyzyskiwaczy. Święta zawsze sobie "wypracowujemy", przy czym nigdy nie są one "zapracowane" na zawsze, a ich wartość (i nasza zdolność prezentowa) zawsze związana jest z grubością naszego portfela.
Inne wartości zepchnięte zostały na drugi plan. Okres świąteczny to okres dla bogatych, dla posiadających. Proletariackie, kantowskie poczucie obowiązku miesza się tu z marzeniami o autentycznej, pierwotnej wspólnocie – w której praca służy grupie społecznej oraz powiększaniu wspólnego dobra. Marzeniem współczesnych proletariuszy jest więc chwila przerwy, bezpieczny przystanek, który nie będzie podlegał uelastycznieniu, kapracjonalizacji i nie zostanie zbrukany wymogiem transformacji człowieka w martwy kapitał ludzki.
***
Dla szerokich mas nie ma już jednak granicy pomiędzy świąteczną wiarą w boga i wiarą w przyjście na świat jego syna, a wiarą w to, że za rok będą jeszcze w stanie zasiąść przed jakimś odbiornikiem i dzierżąc dyskontowego pieroga jeszcze raz obejrzeć „Kevina samego w domu”. Postmodernistyczna choroba Zachodu, cierpienie nihilisty, który utracił sens swojego życia z chwilą, kiedy zaczął myśleć i przestał poważnie traktować swoich bożków dziś łagodzona jest jeszcze tylko nowym rasizmem i ksenofobią, poczuciem konieczności obrony swojego dobrobytu przed kolorowym dzikim czającym się na nasz socjal, czy spontaniczną radością z własnego uprzywilejowania i cierpień biednych tego świata.
Spryt kapitalistycznych, postreligijnych świąt polega na tym, że wolne dni są na tyle rzadkie, że nie wystarczają na nic innego, jak na prosty odpoczynek i skromną regenerację sił przed kolejną turą harówki. Dialektyka praca wyobcowana/rozrywka to dialektyka w której całe życie (utożsamiane współcześnie z rozrywką) podporządkowane jest kapitalistycznie rozumianej pracy. W takim układzie praca to niewola u właściciela, a rozrywka to zapomnienie, wyparcie i ucieczka. Dni wolne i święta ideologicznie ewoluowały więc w eskapizm, a codzienny czas wolny, w tym nawet codzienny, zwyczajny ośmiogodzinny sen stał się przywilejem 'roszczeniowców', który to kapitał stale usiłuje zresztą skrócić i zabrać. Święta utraciły znaczenie jakościowe, a ich bezrefleksyjność, infantylizm i naiwność (w duchu ucieczki) podnosi się do rangi godnej pochwały najwyższej cnoty.
Tak, jak dawne karnawały przypieczętowywały normalność codziennego, krwawego feudalizmu – tak samo dziś - świąteczna infantylizacja i choinkowo-mikołajowa zabawa to jedynie przeciwieństwo dnia powszedniego i przypomnienie o brutalności zwykłej codzienności ludzi żyjących jako samotne, produkujące na cudzy rachunek, liczby pierwsze.
Przeciwko takiemu porządkowi występować może wyłącznie porządek rewolucyjny, którego nieobecność jest też główną przyczyną głębokiego kryzysu zachodniego ducha. Dopiero odzyskanie pracy pozwala na prawdziwe odzyskanie czasu wolnego i świąt. Odczarowanie świąt wymaga także politycznego odzyskania samej wolności. Wolność, którą obecnie są święta: wolność do bezmyślnej konsumpcji, wolność do pustych rytuałów, czy wolność do bezrefleksyjnego obżarstwa to rodzaje wolności bezpośrednio związane z moralnością wyzyskiwacza i moralnością kapitalistycznych mas, których szczęściem wedle systemu ma być szczęście podmiotu konsumującego aż do śmierci – zgodnie z zasadą „zabawić się na śmierć”.
Desakralizacja świąt nie doprowadziła do utworzenia nowego, rewolucyjnego porządku czasowego. Obecnie jedynie świadomi socjaliści i rewolucjoniści mogą cieszyć się gramsciańską wolnością podmiotu rewolucyjnego - wolnością podmiotu świadomego swoich działań, celebrującego czas wedle własnej miary i działającego na rzecz socjalistycznych, rewolucyjnych postulatów: przez co przerwana zostaje alienacja człowieka i możliwym staje się wyjście poza narkotyczny trans codzienności i sprzężonej z nią świątecznej pustki.
Ostateczne „rozbieranie choinki” jeszcze potrwa. Jej atrakcyjność nie pochodzi bowiem wcale od jakiegoś boga, którego autentyczność potwierdzać mogą dziś tylko markowe etykietki, lecz wywodzi się z kapitalistycznego procesu zawłaszczania czasu robotnika przez kapitał. Każda próba przerwania kapitalistycznej czaso-produkcji i czaso-konsumpcji wymagać będzie zerwania z tymi tradycjami, które na swój użytek przejął dziś prowadzący nas wprost ku ekologicznej zagładzie globalny kapitalizm.
Brak choinki w domu to więcej drzew w lesie.
Koniec pustki przestarzałego rytualizmu to zaś szansa na głębszą refleksję i odzyskanie prawdziwych świąt: świąt ludzkiego działania, podmiotowości poza wyzyskiem i wyobcowaniem oraz czynienia prawdziwego, niesymbolicznego i trwałego dobra.