2010-08-13 23:34:24
Doskonale pamiętam, co robiłem 10 kwietnia. Ledwie zdążyłem dojść na Uniwersytet gdzie, mimo soboty, mieliśmy mieć zajęcia, gdy potwierdzono tragiczną wiadomość. Co prawda przed samym wyjściem (a mieszkam dosłownie dziesięć minut drogi piechotą od kampusu) usłyszałem w telewizji o jakiś problemach z samolotem, ale nie wiedząc nic więcej wziąłem to za jakąś awarię przy lądowaniu.
Gdy już wszystko stało się jasne, o zajęciach nie było nawet mowy, toteż, w połowie wciąż nie wierząc, a w połowie przytłoczeni strasznymi wiadomościami, poszliśmy do kawiarni, aby przy kawie jakoś to wszystko ogarnąć. A potem, zupełnie spontanicznie ruszyliśmy pod Pałac Prezydencki, zapalić znicz i złożyć kwiaty.
Wśród ofiar katastrofy były osoby, z którymi się zgadzałem albo nie, wobec których żywiłem szacunek lub niespecjalnie. Tych opinii nie zmieniłem, ale w obliczu wielkiej tragedii, której wymiar daleko wykraczał poza polityczne sympatie i antypatie, ten znicz i te kwiaty to było to co wydało mi się wtedy właściwe. Przez krótki czas - dopóki pewna wiadoma grupa nie zawłaszczyła katastrofy do swoich własnych celów, dzieląc ofiary na lepsze i gorsze - społeczeństwo doświadczyło smutnego piękna połączenia się w żałobie, niezależnie od barw partyjnych.
Oczywiście, ani trochę nie żałuję, iż w tych dniach byłem wśród milionów obywateli Rzeczpospolitej, dających wyraz swym uczuciom na Krakowskim Przedmieściu, które stało się tym symbolicznym miejscem w Warszawie, niezależnie od tego, jak kto oceniał zmarłego prezydenta.
I tym bardziej jest mi przykro, gdy grupka fanatyków oraz ich polityczni mocodawcy ośmielają się twierdzić, iż te miliony Polaków poprzez swą obecność w dniach żałoby wybrały teren Pałacu Prezydenckiego jako miejsce, gdzie ma być na stałe ustawiony krzyż albo pomnik.
Doprawdy? Osobiście ani przez moment mi to nie przeszło przez myśl, bo zresztą trudno było o to w takiej chwili. A gdyby nawet przyszło, to owszem, uważam że tragedia smoleńska i jej wszystkie ofiary powinny być godnie upamiętniona, ale w odpowiedni sposób i w odpowiednim miejscu. Na pewno nie poprzez zamienienie urzędu głowy państwa w mauzoleom. Po pierwsze: to zwyczajnie nie uchodzi, a po drugie: jak wiemy z naszych historycznych doświadczeń takie działanie nigdy nie przynosiło nic dobrego.
To samo zresztą się tyczy komentarzy, jakoby ci wszyscy zgromadzeni oddawali hołd prezydenturze Lecha Kaczyńskiego, wielkiego, niedocenionego męża stanu. Moja opinia o prezydenturze Kaczyńskiego niezmienne była negatywna, a moja obecność pod pałacem nie była wyrazem akceptacji dla sposobu w jaki Lech Kaczyński sprawował urząd.
Jest coś obrzydliwego w cynicznej, naciąganej interpretacji obecności tłumów po 10 kwietnia w tym miejscu przez polityków PiS-u oraz krzyżowych terrorystów. Jako jeden z tysięcy, które przyszły pod pałac nie życzę sobie, aby mnie w to wciągano tak samo jak nie życzy sobie tego przytłaczająca większość obywateli, w tym bez wątpienia większość tych, którzy pod pałac przyszli.
Nie w moim imieniu. Sądzę, że wyrażam nie tylko swoje odczucia. Niech krzyżacy mówią w swoim imieniu, bo do mówienia za innych nie mają prawa.
Gdy już wszystko stało się jasne, o zajęciach nie było nawet mowy, toteż, w połowie wciąż nie wierząc, a w połowie przytłoczeni strasznymi wiadomościami, poszliśmy do kawiarni, aby przy kawie jakoś to wszystko ogarnąć. A potem, zupełnie spontanicznie ruszyliśmy pod Pałac Prezydencki, zapalić znicz i złożyć kwiaty.
Wśród ofiar katastrofy były osoby, z którymi się zgadzałem albo nie, wobec których żywiłem szacunek lub niespecjalnie. Tych opinii nie zmieniłem, ale w obliczu wielkiej tragedii, której wymiar daleko wykraczał poza polityczne sympatie i antypatie, ten znicz i te kwiaty to było to co wydało mi się wtedy właściwe. Przez krótki czas - dopóki pewna wiadoma grupa nie zawłaszczyła katastrofy do swoich własnych celów, dzieląc ofiary na lepsze i gorsze - społeczeństwo doświadczyło smutnego piękna połączenia się w żałobie, niezależnie od barw partyjnych.
Oczywiście, ani trochę nie żałuję, iż w tych dniach byłem wśród milionów obywateli Rzeczpospolitej, dających wyraz swym uczuciom na Krakowskim Przedmieściu, które stało się tym symbolicznym miejscem w Warszawie, niezależnie od tego, jak kto oceniał zmarłego prezydenta.
I tym bardziej jest mi przykro, gdy grupka fanatyków oraz ich polityczni mocodawcy ośmielają się twierdzić, iż te miliony Polaków poprzez swą obecność w dniach żałoby wybrały teren Pałacu Prezydenckiego jako miejsce, gdzie ma być na stałe ustawiony krzyż albo pomnik.
Doprawdy? Osobiście ani przez moment mi to nie przeszło przez myśl, bo zresztą trudno było o to w takiej chwili. A gdyby nawet przyszło, to owszem, uważam że tragedia smoleńska i jej wszystkie ofiary powinny być godnie upamiętniona, ale w odpowiedni sposób i w odpowiednim miejscu. Na pewno nie poprzez zamienienie urzędu głowy państwa w mauzoleom. Po pierwsze: to zwyczajnie nie uchodzi, a po drugie: jak wiemy z naszych historycznych doświadczeń takie działanie nigdy nie przynosiło nic dobrego.
To samo zresztą się tyczy komentarzy, jakoby ci wszyscy zgromadzeni oddawali hołd prezydenturze Lecha Kaczyńskiego, wielkiego, niedocenionego męża stanu. Moja opinia o prezydenturze Kaczyńskiego niezmienne była negatywna, a moja obecność pod pałacem nie była wyrazem akceptacji dla sposobu w jaki Lech Kaczyński sprawował urząd.
Jest coś obrzydliwego w cynicznej, naciąganej interpretacji obecności tłumów po 10 kwietnia w tym miejscu przez polityków PiS-u oraz krzyżowych terrorystów. Jako jeden z tysięcy, które przyszły pod pałac nie życzę sobie, aby mnie w to wciągano tak samo jak nie życzy sobie tego przytłaczająca większość obywateli, w tym bez wątpienia większość tych, którzy pod pałac przyszli.
Nie w moim imieniu. Sądzę, że wyrażam nie tylko swoje odczucia. Niech krzyżacy mówią w swoim imieniu, bo do mówienia za innych nie mają prawa.