"Kompromisy" po polsku
2010-08-03 22:45:45
Kompromis. Jedno z najczęściej przywoływanych słów w kontekście dzisiejszej iście dantejskiej zadymy, bo jakże nazwać inaczej tę sytuację, na Krakowskim Przedmieściu.

Nałogowi zwolennicy kompromisu w polskim stylu, potępiając rzecz jasna zachowania samozwańczych obrońców krzyża, dalej zdają się szukać w nim jedynego rozwiązania tej bardzo przykrej i bardzo groźnej sytuacji.

A przecież miało być tak pięknie… Przecież państwo, w osobie Kancelarii Prezydenta, kościół, reprezentowany przez Kurię warszawską jak i harcerze poszli na kompromis i wystarczyło się tylko tego trzymać. Zgodnie z naszymi długimi tradycjami „kompromisów” państwa z kościołem katolickim.

Ale czym jest kompromis? Normalnie jest to porozumienie, w którym obie strony zobowiązują się, z zachowaniem pełnego szacunku i równorzędności dla praw strony przeciwnej, do rezygnacji z czegoś, ale i zyskują w zamian.

Definicja nie za bardzo pasująca do stosunków państwo-kościół w III RP, prawda? W kraju nad Wisłą „kompromis” nader przypomina sytuację, w której jedna ze stron, za nic mając zasadę wzajemnego szacunku, dostaje praktycznie wszystko, co chce, a druga kapituluje na całej linii, pozornie zachowując twarz. Zachowanie twarzy wygląda przy tym ni mniej, ni więcej „dajesz wszystko, co masz, ale gacie ci dla ozdoby zostawię”. Która strona zachowuje takie pozory, a która bierze resztę, tego chyba tłumaczyć nie trzeba.

Czy za normalny kompromis można uznać sytuację, kiedy aby usunąć symbol religijny z terenu Pałacu Prezydenckiego, Kancelaria, będąca organem państwowym, musi przedtem ubłagać zgodę kurii, która w świetle prawa i konstytucji nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia?

Ale jak tu się dziwić. Taki sam „kompromis” osiągano już w wielu sprawach, choćby aborcji, kiedy to kościół też dostał prawie wszystko, a obywatele stracili prawie wszystkie prawa, ostając się z resztami dla zachowania pozorów, które i tak często nie bywają za wiele warte.

Hipokryzją jest zwalanie przez nałogowych zwolenników kompromisów a la Najjaśniejsza Rzeczpospolita całej winy na sfanatyzowany tłumek. Nie mielibyśmy teraz problemu, gdyby nie chore stosunki państwo-kościół, którym dzisiejsi krytycy zawsze przyklaskiwali i w których umacnianiu tak ochoczo brali udział.

Ale oczywiście, jak zawsze kowal zawinił, a Cygana powiesil. W końcu trzeba dbać o zachowanie pozorów.

poprzedninastępny komentarze