Najlepsze przykłady
2009-05-08 18:21:27
Nie bez powodu mówi się, że polityka ma w pewnym sensie duży związek z teatrem. Może nie z teatrem najwyższej klasy, ale jednak ma. Żeby nie narazić się przypadkiem jakiemuś człowiekowi teatru przez duże T, porównam politykę tylko do błahego występu. Występ charakteryzować się powinien jakąś interesującą oprawą, ale to i tak jest mniej ważne od treści przekazywanych przez aktorów. Z oprawą sceniczną polityki w Polsce i praktycznie w całej reszcie Europy było ostatnimi czasy coraz lepiej, choć wraz ze wzrostem widowiskowości treść przekazywana zaczęła mieć znaczenie drugo- i trzeciorzędne.

Nazywa się to postpolityką. O niej możemy usłyszeć w Polsce praktycznie wszędzie. Wystarczy przeczytać dodatek „Europa” do Dziennika lub obejrzeć Eryka Mistewicza, w którymś z programów publicystycznych. Ba, w „Fakcie” także możemy o niej się trochę dowiedzieć, chociażby z wywiadu z Jadwigą Staniszkis. Samo słowo „postpolityka” być może w najbliższym czasie zrobi taką karierę jak wcześniej zrobił „spin-doktor” i „PR”.

W Europie postpolitycznymi politykami są Nicolas Sarkozy i Silvio Berlusconi, u nas zaś najlepszym przykładem jest Janusz Palikot, który może nie obejmuje tak wysokich stanowisk jak ci dwaj pierwsi, ale jest całkowicie bez żadnej ideologii lub też przynajmniej stara się na takiego wyglądać.

Palikot uderzał często w polityków, najczęściej w prezydenta i jego brata. Jednak ostatni jego cios w Kaczyńskiego był bardziej polityczny niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Mam na myśli uderzenie w prezydenta jego pracą doktorską, a mianowicie paroma fragmentami, które mają wskazywać na to, że Lech Kaczyński był niegdyś marksistą. Taka jest właśnie cała treść występu Janusza Palikota i młodzieżówki Platformy przed dość małą publicznością, jak na popularność partii Donalda Tuska. Tym razem Palikot uderzył mocno, ale bardziej w istotę liberalnej demokracji w Polsce niż w samego prezydenta Polski.

Platforma Obywatelska cieszy się opinią partii modernizacyjnej, która za swój cel postawiła sobie zbliżenie Polski do Zachodu. Sam Janusz Palikot jest określany mianem liberała, a nawet centrolewicowca. To oczywiście jest zależne od tego, kto ma jak bardzo posunięte na prawo poglądy. Jednak czy to uderzenie Marksem, taki powrót polityki w skali mikro, wpisuje się w politykę Platformy? A przynajmniej w politykę, jaką głosi, że będzie prowadzić. Czy tak samo w politykę modernizacyjną wpisuje się pomysł Elżbiety Radziszewskiej, która postanowiła zaraz po „nie tolerowanych” chrześcijanach wziąć na świecznik zrównanie komunizmu z nazimem?

Na Zachodzie marksizm stanowi jeden z głównych nurtów nauk humanistycznych, czy ktoś tego chce, czy nie. Slavoj Żiżek, który głosi dość radykalne hasła, nawiązując do marksizmu, a nawet do leninizmu, jest uznawany za jednego z największych myślicieli XXI wieku. Nawet na Wall Street czytają Marksa, a to powinno być poważnym argumentem dla zwolenników Platformy i Janusza Palikota.

Całe wystąpienie polityka Platformy Obywatelskiej - który doczekał się w naszych polskich realiach miana Larry’ego Flynta nad Bałtykiem – jest najlepszym przykładem na to, jak bardzo na prawo przesunęła się nasza scena polityczna, co dowodzi, że niektóre z założeń projektu IV RP zostały wykonane. Czy prezydentowi, który dziś związany jest z prawicą, nie wolno było opierać się na Marksie w swojej pracy doktorskiej? Członkowie i zwolennicy PO powiedzieliby zapewne: to przecież prezydent i jego brat chcą wykluczyć ludzi dawnego systemu i są gorliwymi zwolennikami lustracji! Powiedzieliby tak, bo króluje w głównym nurcie pogląd, który stawia znak równości między autorytarnym PRL-em a marksizmem.

Pójdźmy dalej. Sprawa prawdopodobnego marksizmu Kaczyńskiego jest także świetnym przykładem dla ogólniejszej kwestii, która krąży nad polską polityką i opinią publiczną od dłuższego czasu. Jednak o ile ta pierwsza sprawa istniała zaledwie kilka dni w mediach, to druga, poważniejsza, będzie jeszcze długi czas komentowana.

Donald Tusk zadecydował bodajże przedwczoraj, że uroczystości 20. rocznicy upadku komunizmu w Polsce przeniesie z Gdańska na Wawel w Krakowie (co dałoby się przy dozie fantazji odczytać, jako chęć odgrodzenia się od społeczeństwa, jak robili to niegdyś polscy królowie). Było to podyktowane – jak stwierdził premier – niebezpieczeństwem, jakie mogą spowodować demonstrujący związkowcy z „Solidarnośći”.

Decyzja Donalda Tuska jest najlepszym przykładem bronienia sypiącego się mitu rycerzy Okrągłego Stołu, jest także zwykłym zaklinaniem rzeczywistości, jak to miało miejsce wcześniej z kryzysem gospodarczym, który stanął u bram Polski. Pytanie moje do rządzących jest takie: czemu stoczniowcy mają świętować 20-lecie, choć w tej rzeczywistości kapitalistycznej mainstream ich nie chce? Czemu też politycy różnych partii (w różnych sytuacjach, nie tylko w tej) próbują definiować pojęcie narodu i to, kto się w tym pojęciu nie mieści? Prawda jest taka, że nigdy nie będzie jedności narodu, bo taki naród dzieli się na grupy społeczne, które mają różne cele, często ze sobą sprzeczne.

Sprawa uderzania w siebie marksizmem, a również niechęć i próba swoistego ukrycia polskich problemów przed rządzącymi innych państw, są najlepszymi przykładami dla prób zamiatania pewnych kwestii pod dywan, których zamieść się nie da. Nie da się zamieść problemu polskich stoczni, tak samo jak nie da się nie mówić nad podejściem do naszej najnowszej historii i rozróżnienia rzeczy złych i dobrych minionego systemu - i w końcu – jak nie dało się zaczarować kryzysu neoliberalizmu, który królował nad Polską przez wiele lat.

następny komentarze