2009-06-11 12:06:01
W końcu zakończyła się ta straszna kampania, która stanowiła tylko drugą rundę walki między dwoma największymi stronnictwami. Ta druga runda była zdecydowanie gorsza od tej pierwszej, co jest dość dużym osiągnięciem naszej klasy politycznej, gdyż jeszcze dwa lata temu wydawało się, że jałowiej w debacie być nie mogło. A jednak.
Mamy za sobą kampanię, która była pozbawiona czegoś, co decydowało o tym, że ludzie śledzący polityczne wydarzenia wiedzieli, kiedy jest okres kampanijny, a kiedy nie. Chodzi o emocje. Takowych nie było, bo do sporów prowadzonych w propagandowy wręcz sposób przyzwyczaili nas tacy politycy jak Palikot, Niesiołowski, Kurski, Cymański lub Senyszyn. I co tu dużo mówić – nawet najpopularniejszy serial telewizyjny musi się kiedyś skończyć. Ten wciąż trwa, ale oglądalność już zaczyna spadać.
Fragment kampanijny tego politycznego serialu był nudny, w czym zgadzają się chyba wszystkie największe media. Prawdopodobnie najbardziej merytorycznym elementem kampanii był spot PO ze świńskimi zadkami, zaś najbardziej sensacyjnym, który mógł coś naprawdę zmienić, był pożar w Strzekęcinie. A prawda jest taka, zgodzą się chyba wszyscy, że w przypadku tych wyborów można było opóźnić jedynie ogłoszenie wyników, które i tak umocniły kolosy, a dobiły resztę partii, które – powtarzam za klasykiem Jackiem Kurskim – mieszczą się w windzie.
Wspomniany już wcześniej Stefan Niesiołowski w powyborczych komentarzach stwierdził, że to chyba pierwsza kampania, w której wszystkie główne partie są zwycięzcami. Na dobrą sprawę takie podejście jest zgodne z prawdą. Platforma zagarnęła połowę mandatów. PiS, którego szykowano już do grobu, wygrało ze swymi pesymistycznymi sondażami. SLD trzyma się swych kilkunastu procent, a PSL przekracza próg. Cała elita polityczna jest jednym wielkim zwycięzcą. Bez żadnych zmian, choćby nawet w ustawieniu tych czterech ugrupowań!
Mimo wielu chęci, wielu pieniędzy i wielu plakatów wyborczych ze zmarnowanego papieru nie udało się nikomu innemu przeskoczyć progu wyborczego. Można mówić, że wszystkie większe ugrupowania wygrały, ale za to wszystkie inne koncepcje, niż te Platformy Obywatelskiej, poniosły porażkę.
Postpolityczna kampania PO, która w tych wyborach objawiła się głównie w tym, że budowano listy „ludzi różnych środowisk”, była najskuteczniejsza ze wszystkich. Nie tylko w Polsce postpolityczni politycy odnieśli sukcesy – spójrzmy na resztę Europy, na Lud Wolności we Włoszech i UMP we Francji. Partia Donalda Tuska prowadziła politykę pozbawioną wymiaru politycznego, mieliśmy za to niemożliwą do zrealizowania w pluralistycznej demokracji jedność narodową. Wystarczy przypomnieć sobie te spoty telewizyjne, w których to zachęcano na głosowanie na PO, gdyż wchodzi w skład największej frakcji, która najwięcej zrobi dobrego dla Polski. Nikt jednak z dziennikarzy i opozycyjnych polityków nie zapytał, co jeśli ktoś nie chce, aby „uelastyczniano” czas pracy lub odcinano od Internetu „złodziei”?
Pójdźmy dalej i zastanówmy się nad przegranymi. Lewica poniosła porażkę w strasznym stylu. We wieczór wyborczy na BBC można było przeczytać na pasku informacje o wyborach w krajach UE, na których to słowo „left” stanowiło tandem ze słowem „loses”. W poprzednim Parlamencie Europejskim PES i EPL różniły się wielkością tylko jednym mandatem na korzyść centroprawicy. Teraz jest to różnica ponad dwudziestu mandatów. Na naszym podwórku wszelkie inne komitety wyborcze, niż SLD, nie przecisnęły się, mimo iż system wyborów do Europarlamentu, w porównaniu z wyborami krajowymi, jest bardziej przyjazny dla nowych partii i koalicji wyborczych.
Czemu więc lewica przegrała? Czy to po prostu pokuta za zaangażowanie się w „trzecią drogę”, czy też coś zupełnie innego? Ale z drugiej strony czy radykalizacja haseł pomogła lewicy w Polsce i Europie? Zdecydowanie nie. Może jest po prostu tak, że obie te drogi polityczne prowadzą na manowce, bo znaki drogowe się zmieniły i może współczesna polityka lewicowa powinna przestać dawać ciągle te same odpowiedzi na inne już pytania ich elektoratu. Czegoś takiego nikomu się w Europie nie udało, lewica proponowała jedynie zbliżenie do centrum lub wiosnę ludów.
Ciekawe jest także to, że lewicy – zresztą jak i tym wszystkim mniejszym ugrupowaniom - nie pomogła w wynikach obecność ludzi młodych na swych listach. Być może, dlatego, że mieliśmy do czynienia z czymś, co miało miejsce w przypadku obecności na listach największych stronnictw kobiet. W tamtym, jak i w tym przypadku proponowało się obecność w polityce kogoś nowego, ale ten ktoś nic nowego sobą nie reprezentował. Tak samo, jak kobiety nadal prowadzą politykę nie dla kobiet, tak też i młodzi politycy nie prowadzą polityki dla młodego elektoratu. Samo wylaszczanie się na krótszą metę jest nieefektywne.
Jak pokazują każde wybory, w każdym kraju, kluczowy dla polityki jest język. Komunikacja polityków ze swym elektoratem. Centrum odrobiło tę lekcję i po porażce Unii Wolności, która ze swoją inteligencką retoryką przegrała w Polsce, stworzyło Platformę Obywatelską, dzisiaj święcącą kolejne rekordy popularności wśród obywateli. Jeżeli lewica europejska chce wygrywać, to niech spojrzy na Baracka Obamę w USA lub na Lula da Silvę w Brazylii. Obaj ci przedstawiciele lewicy w swoich krajach, a dziś prezydenci, wygrali, bo komunikowali się z elektoratem ich językiem, poprzez ich media.
Na razie triumfuje postpolityka, projekt stworzony przez neokonserwatystów na nowe czasy, ubrana w słowa, które rozumie przeciętny obywatel. Może to samo musi zrobić lewica, zamiast wciąż walczyć swoim zardzewiałym mieczem z karabinem maszynowym.
Mamy za sobą kampanię, która była pozbawiona czegoś, co decydowało o tym, że ludzie śledzący polityczne wydarzenia wiedzieli, kiedy jest okres kampanijny, a kiedy nie. Chodzi o emocje. Takowych nie było, bo do sporów prowadzonych w propagandowy wręcz sposób przyzwyczaili nas tacy politycy jak Palikot, Niesiołowski, Kurski, Cymański lub Senyszyn. I co tu dużo mówić – nawet najpopularniejszy serial telewizyjny musi się kiedyś skończyć. Ten wciąż trwa, ale oglądalność już zaczyna spadać.
Fragment kampanijny tego politycznego serialu był nudny, w czym zgadzają się chyba wszystkie największe media. Prawdopodobnie najbardziej merytorycznym elementem kampanii był spot PO ze świńskimi zadkami, zaś najbardziej sensacyjnym, który mógł coś naprawdę zmienić, był pożar w Strzekęcinie. A prawda jest taka, zgodzą się chyba wszyscy, że w przypadku tych wyborów można było opóźnić jedynie ogłoszenie wyników, które i tak umocniły kolosy, a dobiły resztę partii, które – powtarzam za klasykiem Jackiem Kurskim – mieszczą się w windzie.
Wspomniany już wcześniej Stefan Niesiołowski w powyborczych komentarzach stwierdził, że to chyba pierwsza kampania, w której wszystkie główne partie są zwycięzcami. Na dobrą sprawę takie podejście jest zgodne z prawdą. Platforma zagarnęła połowę mandatów. PiS, którego szykowano już do grobu, wygrało ze swymi pesymistycznymi sondażami. SLD trzyma się swych kilkunastu procent, a PSL przekracza próg. Cała elita polityczna jest jednym wielkim zwycięzcą. Bez żadnych zmian, choćby nawet w ustawieniu tych czterech ugrupowań!
Mimo wielu chęci, wielu pieniędzy i wielu plakatów wyborczych ze zmarnowanego papieru nie udało się nikomu innemu przeskoczyć progu wyborczego. Można mówić, że wszystkie większe ugrupowania wygrały, ale za to wszystkie inne koncepcje, niż te Platformy Obywatelskiej, poniosły porażkę.
Postpolityczna kampania PO, która w tych wyborach objawiła się głównie w tym, że budowano listy „ludzi różnych środowisk”, była najskuteczniejsza ze wszystkich. Nie tylko w Polsce postpolityczni politycy odnieśli sukcesy – spójrzmy na resztę Europy, na Lud Wolności we Włoszech i UMP we Francji. Partia Donalda Tuska prowadziła politykę pozbawioną wymiaru politycznego, mieliśmy za to niemożliwą do zrealizowania w pluralistycznej demokracji jedność narodową. Wystarczy przypomnieć sobie te spoty telewizyjne, w których to zachęcano na głosowanie na PO, gdyż wchodzi w skład największej frakcji, która najwięcej zrobi dobrego dla Polski. Nikt jednak z dziennikarzy i opozycyjnych polityków nie zapytał, co jeśli ktoś nie chce, aby „uelastyczniano” czas pracy lub odcinano od Internetu „złodziei”?
Pójdźmy dalej i zastanówmy się nad przegranymi. Lewica poniosła porażkę w strasznym stylu. We wieczór wyborczy na BBC można było przeczytać na pasku informacje o wyborach w krajach UE, na których to słowo „left” stanowiło tandem ze słowem „loses”. W poprzednim Parlamencie Europejskim PES i EPL różniły się wielkością tylko jednym mandatem na korzyść centroprawicy. Teraz jest to różnica ponad dwudziestu mandatów. Na naszym podwórku wszelkie inne komitety wyborcze, niż SLD, nie przecisnęły się, mimo iż system wyborów do Europarlamentu, w porównaniu z wyborami krajowymi, jest bardziej przyjazny dla nowych partii i koalicji wyborczych.
Czemu więc lewica przegrała? Czy to po prostu pokuta za zaangażowanie się w „trzecią drogę”, czy też coś zupełnie innego? Ale z drugiej strony czy radykalizacja haseł pomogła lewicy w Polsce i Europie? Zdecydowanie nie. Może jest po prostu tak, że obie te drogi polityczne prowadzą na manowce, bo znaki drogowe się zmieniły i może współczesna polityka lewicowa powinna przestać dawać ciągle te same odpowiedzi na inne już pytania ich elektoratu. Czegoś takiego nikomu się w Europie nie udało, lewica proponowała jedynie zbliżenie do centrum lub wiosnę ludów.
Ciekawe jest także to, że lewicy – zresztą jak i tym wszystkim mniejszym ugrupowaniom - nie pomogła w wynikach obecność ludzi młodych na swych listach. Być może, dlatego, że mieliśmy do czynienia z czymś, co miało miejsce w przypadku obecności na listach największych stronnictw kobiet. W tamtym, jak i w tym przypadku proponowało się obecność w polityce kogoś nowego, ale ten ktoś nic nowego sobą nie reprezentował. Tak samo, jak kobiety nadal prowadzą politykę nie dla kobiet, tak też i młodzi politycy nie prowadzą polityki dla młodego elektoratu. Samo wylaszczanie się na krótszą metę jest nieefektywne.
Jak pokazują każde wybory, w każdym kraju, kluczowy dla polityki jest język. Komunikacja polityków ze swym elektoratem. Centrum odrobiło tę lekcję i po porażce Unii Wolności, która ze swoją inteligencką retoryką przegrała w Polsce, stworzyło Platformę Obywatelską, dzisiaj święcącą kolejne rekordy popularności wśród obywateli. Jeżeli lewica europejska chce wygrywać, to niech spojrzy na Baracka Obamę w USA lub na Lula da Silvę w Brazylii. Obaj ci przedstawiciele lewicy w swoich krajach, a dziś prezydenci, wygrali, bo komunikowali się z elektoratem ich językiem, poprzez ich media.
Na razie triumfuje postpolityka, projekt stworzony przez neokonserwatystów na nowe czasy, ubrana w słowa, które rozumie przeciętny obywatel. Może to samo musi zrobić lewica, zamiast wciąż walczyć swoim zardzewiałym mieczem z karabinem maszynowym.