Kobieta u władzy, ale jaka?
2009-06-24 19:33:54
Wraz z końcem poprzedniego tygodnia zakończył się także Kongres Kobiet Polskich. Uczestniczyły w nich żony prezydentów. Jolanta Kwaśniewska, żona byłego, oraz Maria Kaczyńska, żona aktualnego. Wszyscy spisali się na medal. Kobiety, bo udało im się przyciągnąć media do spraw emancypacji w Polsce. Same media zaś, ponieważ dopasowały się do utartych schematów – zaprosiły w końcu antagonizujące się osoby. Najczęściej była to kobieta oraz polityk, który mimo iż ma kilka byłych żon, jest szczerze przywiązany do tradycji katolickiej i narodowej.

Spisała się także „Rzeczpospolita”, bo w końcu jest, o czym rozmawiać w kontekście wyborów prezydenckich. Wkładając wyżej wspomnianą Jolantę Kwaśniewską do worka z kandydatami na prezydenta, trochę namieszali w debacie publicznej. Abstrahując od tego, że pomysł mało oryginalny, bo już wcześniej coś takiego robiono (chociażby i z Tomaszem Lisem), to jednak ten sondaż daje do myślenia. W Polsce kobieta premierem była tylko raz, na początku III RP. W przypadku Henryki Bochniarz, która była kandydatką na prezydenta w 2005 roku, sam pamiętam materiały i komentarze, które niejako amputowały męskość jej mężowi, który miałby stanowić ładną ozdobę przy boku kobiety. Co więc takiego się stało? A może nie stało się nic?

Jałowa idea

Niby zaścianek, niby państwo konserwatywne, a tu taki sondaż, który czyni kobietę jedyną osobą, mogącą pogrzebać chęci Donalda Tuska przejęcia całkowitej władzy w państwie. Zaraz po zdobyciu władzy w głowach większości Polaków, że to jego partia stanowi alternatywę dla PiS oraz po zdobyciu parlamentu i fotelu premiera. Musimy nie być jednak tacy mało postępowi, jak nas malują.

To wszystko dało do myślenia dziennikarzom i politykom. Z tych drugich, to zwłaszcza szefowi SLD, Grzegorzowi Napieralskiemu, który od dawna mówił, że jego partia być może, zamiast kandydata, wystawi kandydatkę na prezydenta. Ci pierwsi posunęli się nawet dalej, bo zaproponowali - z niemałym sarkazmem i cynizmem, które rasowy dziennikarz powinien mieć od urodzenia praktycznie – aby Prawo i Sprawiedliwość, zamiast dołującego Lecha Kaczyńskiego, wystawiło jego żonę – Marię. Nie wiadomo, czemu prezes partii się nie zainteresował tym pomysłem. Skoro ludzie jego ugrupowania twierdzą, że są tak przywiązani do ludu, to powinni znać pewne ludowe przysłowie: „gdzie szatan nie może, tam babę pośle”. Ale chyba pan prezes przejechał się na wizji Charlie’go, który ma swoje „aniołki” do zadań specjalnych – stąd też pewnie brak zapału do tej idei.

Wróćmy jednak na ziemię i przemyślmy to jeszcze raz, mimo że niektórych poniosła wizja kobiety na stanowisku głowy państwa, zwłaszcza pana Napieralskiego.

Sam pomysł, żeby kobieta sprawowała funkcję urzędnika państwowego i to tego z najwyższej półki, jest dobry. Nawet bardzo dobry. Aczkolwiek coś w tym pomyśle nie gra. Tak samo, jak nie gra coś w koncepcji, abyśmy mieli własną gwiazdkę, która zrobi karierę w Hollywood. Mianowicie jest to bezcelowe, bo nic to nie da kobietom. Zwłaszcza według takiej idei, żeby to Jolanta Kwaśniewska, lub też Maria Kaczyńska, była prezydentem. Bo ta idea zasadza się jedynie na tym, że rozpatruje samo siedzenie na stołku, nie zaś to, co z tego stołka można zrobić.

Popularność a potrzeby

Skąd bierze się popularność tych kobiet? Czy to może po prostu odbicie popularności ich mężów wśród pewnych części społeczeństwa, czy też po prostu ich styl, niczym gwiazd show-bussinesu?

Zdefiniowanie tego walorami estetycznymi byłoby pójściem na łatwiznę. Byłoby to także bardzo szowinistyczne, ale w postpolitycznej odsłonie polityki takie walory są bardzo cenne. W radykalnych wersjach często gęsto przedkłada się je nad poglądami danej osoby. Można nawet powiedzieć, że to system postpolityczny jest w pewien sposób szowinistyczny.

Ale wróćmy do sedna sprawy. Popularność obu pań bierze się z opinii, jaką cieszą się w społeczeństwie. Bierze się z tego, jak są lansowane przez bulwarowe media. Bierze się ona także z modelu żony prezydenta, który został stworzony w ciągu dwudziestu lat, a ostatecznie nie został przełamany przez obie panie. Modelu żony, która jest ozdobą prezydenta. Modelu luksusowej kury domowej, stanowiącej drugą część tych wszystkich reklam, w której to kobieta jest sprowadzona do roli kopciucha, który przed kupieniem jakiegoś produktu strasznie się męczył, zaś po wszystko zostało łatwo rozwiązane i wszystko jest cacy.

W polityce nie jest cacy, a więc może warto, żeby to kobieta weszła w końcu do elity elit politycznych, bo to przecież one – wedle znanego powiedzonka, a także jednego z wielu stereotypów – łagodzą obyczaje. Idea kobiety na wysokim stanowisku państwowym została stworzona właśnie w ramach takiego stereotypu.

Pomysł jest całkowicie pozbawiony swojego wymiaru politycznego. Potencjalna kobieta, jako premier lub prezydent, nie powinna łagodzić niczego, zwłaszcza sytuacji politycznej. Winna ją zaostrzać poprzez artykułowanie pomysłów i reform, które będą wymierzone w najstarszy system tego świata, to znaczy w patriarchat. Potrzeba polskiej polityce kobiety, która zawalczy o prawa dla innych kobiet z taką samą werwą, jak – Polka Dwudziestolecia – Henryka Krzywonos walczyła niegdyś o prawa pracownicze w ramach strajków sierpniowych. Potrzeba nam w polityce feministki, która zrewolucjonizuje nasz kraj w kwestiach światopoglądowych, a nie kolejnej kury domowej, która została dopuszczona do głosu zaraz po spełnionych mężczyznach.

poprzedninastępny komentarze