2010-02-14 18:58:49
Jak znawca win. Albo samochodów. Lub znawca owadów. Znawca starych radioodbiorników. Ten facet zna się na schorzeniach nerek, a tamten zna się na kobietach. Ten umie ocenić przebieg auta po hałasie, jaki robi silnik. Tamten - rocznik wina po zapachu. Znawca malarstwa odróżni oryginał od kopii, a znawca miejski - sygnał karetki od koguta ABW. Jedni są znawcami, bo mają taki zawód, inni - bo mają hobby. Jedni i drudzy umieją ocenić, wycenić, docenić, skrytykować, dokupić części zamienne, znaleźć, opisać. Z daleka rozpoznać, jaki to model i jaki ma przebieg, który to rocznik i jaki ma mocznik.
Zastanówmy się, co to właściwie znaczy, że ktoś jest "znawcą kobiet".
Hipoteza pierwsza: ROZUMIE KOBIETY.
Zatem kobiety są trochę jak psy? Po sposobie machania ogonem, wiercenia się, skomlenia lub szczerzenia kłów dobry weterynarz szybko rozpozna, że coś psa boli albo czworonóg jest wściekły. Z pewnością jednak wymaga to wykraczających poza ludzką normę kompetencji. Znajomości specjalnego kodu. Kodu niedostępnego przeciętnym śmiertelnikom. Czyżby kobiety nie mówiły w językach znanych także mężczyznom? Komunikują szczekając? Miaucząc? W specjalnie stworzonym języku migowym? A może zamiast mówić machają nogą, stają na głowie, huczą jak sowy? Czy język kobiecych ciał, gestów, a nawet emocji (milczenie, płacz, szept, podniesiony głos, trzęsące się ręce) jest tak hermetyczny, że tylko "znawca kobiet" potrafi go zrozumieć? Toż to doprawdy obelga dla możliwości pojmowania wszystkich pozostałych. Pozostałych ludzi, rzecz jasna (między sobą kobiety na pewno się rozumieją).
Hipoteza druga: SPAŁ Z WIELOMA KOBIETAMI.
Skoro na skutek wielu partnerek nasz delikwent ogłasza, że "zna się" na potrzebach seksualnych kobiet, to znaczy, że wszystkie kobiety pragną tego samego oraz mają identyczne seksualne preferencje. To kwestia guzików, które trzeba umieć namierzyć, dosięgnąć i w odpowiednim momencie nacisnąć. Zosia, Kasia i Marysia to tylko reprezentantka kobiecego ciała zbiorowego, do którego jest jeden klucz, jedna mapa, jeden kompas, jeden domofon, jedna klamka. Znawca kobiet nie kocha się z Basią, Mariolą lub Krysią, bo wszystkie są przecież identyczne. On nawet nie musi każdej poszczególnej słuchać i widzieć, bo on się kocha z Kobietą przez duże ka. Pytanie tylko, kto ma z tego frajdę.
Hipoteza trzecia: WIE, JAK ZDOBYĆ KOBIETĘ.
Zatem kobiety są jak szczyt w Tatrach. Albo, o nieba, w Himalajach! Albo jak w latach 80. cukier na przetwory. Albo jak kredyt na samochód, gdy nie ma się stałych dochodów. Znawca kobiet wie, jak podejść, jak zachachmęcić, jak oszukać. A kiedy już zdobędzie, zatknie na szczycie flagę, wypręży muskuły, zrobi sobie zdjęcie na dachu świata. Zatrąbi na pół dzielnicy, wystawi łokieć za okno i śmignie setką po osiedlowej uliczce.
Hipoteza czwarta: ZNA SIĘ NA KOBIECEJ URODZIE.
A zatem esteta! Ma w oku miarkę i ma w kieszeni dzienniczek, w nim stopnie wpisuje za dobrze dobrane korale, odpowiedni dekolt, właściwy krój nogawki, użyty na czas krem przeciwzmarszczkowy. Umie ocenić, która jest podług najnowszych kanonów, a która lekko w rozwoju mody zapóźniona. Po ubiorze, makijażu, rysach twarzy, sylwetce potrafi trafnie ocenić, ile każda jedna jest warta. Pytanie tylko: warta czego? Ale dla znawcy kobiet to pewnie głupie pytanie. Nie wybierze takiej, która by je sobie zadała. Tym bardziej takiej, która zadałaby je jemu.
Hipoteza piąta: WIE, NA CO JĄ STAĆ.
Zatem potrafi orzec, która się na co nadaje. Że ta na żonę, a tamta na kochankę. Umie szybko rozpoznać, że z tą będzie ciężko, bo zacznie się awanturować przy pierwszej zdradzie, z tamtą można się pokazać kolegom, ale na ożenek za frywolna, a trzecia dobra na matkę dzieciom, ale z szaleństw nici. Są konie pociągowe i są konie na wyścigach. Są siłaczki i są damy. Są pudelki i są pitbule. On umie odróżnić rasy, gatunki, rodzaje. Psa można po sierści, a kobietę? Po czym?
Najczęściej wyrażony w formie komplementu, "znawca kobiet" występuje także w bardziej zawoalowanych postaciach. Zwykle macha do nas ręką, pokazuje komplet zębów i huczy tubalne: "Hej, tu jestem!", gdy kolejny jegomość opowiada o kobietach tak, jakby były jakimś specjalnym gatunkiem. Kosmitkami, amebami, nieznanym formatem pliku tekstowego albo kwadratem o sumie kątów 195.
I tak ostatnio do panteonu znawców kobiet doszlusował Juliusz Machulski. "Kobiety burzą święty spokój. Trzeba ogromnej dojrzałości, by umieć sobie z tym poradzić" - rzekł on w radiowej audycji (Tok Fm, 13/2/2010). A gdyby tak: "Mężczyźni burzą święty spokój. Trzeba ogromnej dojrzałości, by sobie z tym poradzić"? Człowiek się zajmuje poważnymi sprawami. Pcha świat do przodu, a świat pcha człowieka. Żyją w symbiozie i wzajemnie sobie pomagają. Dzięki wysiłkom człowieka ludzkość nie zamieniła się jeszcze w krwawą jatkę. Aż tu nagle na drodze wyrasta człowiekowi mężczyzna. Odwraca jego uwagę, figle płata, mami, przyciąga, do gry zaprasza niejasnej. Zrozumieć go nie sposób, bo jego sposób myślenia jest jakiś pokrętny, mętny, dziwaczny, o ile to w ogóle można nazwać myśleniem. Wygląda na istotę mało poważną, polegać na nim nie należy, zaufać mu też nie idzie. A jednak ma moc przyciągania, więc człowiek czasem, jak się zapomni, pozwala sobie na nutę szaleństwa i beztroski. Znika z mężczyzną w czeluściach irracjonalnych, by powrócić znowu do spraw ważnych. Powrócić gotową na nowe wyzwania.
Kłopot w tym, że o takich ludziach nie mówi się: "znawczyni mężczyzn". Raczej: "zimna suka", "lesba" lub "stara panna".