2010-04-01 16:48:57
Po co pani macica? - to zaklęcie usłyszały setki kobiet. - Kobiece narządy rodne są przedmiotem naszej troski póki jesteście potencjalnymi reproduktorkami - mogliby dopowiedzieć lekarze. - Potem przestajecie być użyteczne, więc im więcej wam wytniemy, tym większą mamy gwarancję, że nie będziecie nas znowu kłopotać. Nie myślcie sobie, drogie panie, że macica i narządy rozrodcze to kawałki waszych ciał, fragmenty większej całości, integralne części waszego jestestwa, towarzyszki od urodzenia do śmierci. Macica to własność państwa i póki się państwu przydaje - bo rodzicie mu więcej obywateli - będzie swoje włości reperowało. Wraz z końcem użyteczności państwo rękami państwowych lekarzy pozbędzie się zbędnego balastu. Przecież nie będzie łożyć na utrzymanie niepotrzebnego mu sprzętu.
Także innego typu leczenie ludzi starszych wydaje się lekarzom mocno wątpliwe. "Jest pani za młoda na taką chorobę" - mówił mi każdy doktor, gdy mając 20 lat leczyłam dokuczliwą chorobę uszu. To zdanie było jak błogosławieństwo. Znaczyło: zajmiemy się panią. Od tamtej pory wiem jednak, że jeśli choroba wróci gdy będę mieć lat pięćdziesiąt, lekarze postąpią zgodnie z tą samą cichą umową. W tym wieku pacjenta już nie dokłada się "wszelkich starań", a jedynie zbywa lub poleca "przyzwyczaić" do fizycznych uciążliwości.
Ciekawa jestem, czy w szkołach medycznych można usłyszeć wprost wyrażony pogląd, że wartość komfortu życia maleje wraz z wiekiem. A może jest to na tyle oczywiste, że nikt tego zdania nie musi nawet wygłaszać? Mnie jednak zastanawia, dlaczego młoda osoba ma prawo do braku fizjologicznych kłopotów i bólu, a stara osoba już nie. Dlaczego ciało młodego człowieka jest warte większego wysiłku i dbałości niż ciało stare. Czyżby starzy ludzie mniej cierpieli? Mieli podwyższony próg bólu? Może lekarze wychodzą z założenia, że starsi ludzie mają już czas na chorowanie? A przecież kłopoty fizyczne nasilają się wraz z wiekiem. Mnożą. Nakładają jedne na drugie. Czynią ludzi coraz bardziej bezradnych jeszcze bardziej bezradnymi. Pogłębiają poczucie bycia niepotrzebnym, niedopasowanym, nieaktualnym.
Niepisanymi zasadami medycyna sankcjonuje to, starszym i starym ludziom funduje codzienność pozaszpitalna. Codzienność, której tempo potrąca i przewraca tych, którzy nie mogą się do niego dopasować. Która parska i prycha na chodzących wolno, niedowidzących, źle słyszących, nieprzyzwyczajonych do nowych technologii. Która odmawia miejsca długo liczącym pieniądze przy kasie, płacącym rachunki na poczcie, dopytującym, przestraszonym. Która wkurza się na tych, co stają po niewłaściwej stronie ruchomych schodów, w autobusach walczą o miejsca siedzące. Która nie zauważa ich braku w kinach, teatrach, na kursach językowych, zajęciach sportowych, na lotniskach, dworcach, w knajpach. Która starych mężczyzn potrafi dowartościować jako mądrych, stare kobiety zaś - ośmieszać wyzywając od "moherowych beretów", albo demonizować epitetami takimi jak 'jędza' lub 'stara baba'.
Ośmieszanie i demonizowanie to zabiegi stare nie jak kobiety, na których są stosowane, lecz jak męska dominacja. Neutralizują potencjał tkwiący w kobiecej starości. Potencjał zgoła rewolucyjny. Doświadczone, pozbawione skrupułów, nie mające wiele do stracenia, podsumowujące życie kobiety - takie nie są bezpieczne. "Jędze", "wiedźmy", "czarownice" i "stare baby", których specyficzną odmianą jest "teściowa" to zazwyczaj kobiety, które z racji wieku i doświadczeń osiągnęły swoistą autonomię od rynku seksualnego. Autonomia ta pozwala im mówić co myślą. O mężczyznach i do mężczyzn. O świecie społecznych gier i relacji. Uruchamia cięty język, wstrzymuje wyparzanie gęby, wyzwala złośliwość, ostrość widzenia, bezpardonowość. "Stare baby" pozwalają sobie widzieć to, na co patrzą i głośno mówić, co widzą. Przywilej nie dany kobietom, które nie opuściły parkietu heteroseksualnych kontredansów i próbują na nim jeszcze coś ugrać. Coś za coś.
Wolność starych kobiet znają te wnuczki, które z babciami mogą rozmawiać dużo swobodniej niż z matkami. Którym babcie złożyły na ręce swoje losy, opowiedziane bez cenzury słów, myśli i uczuć.
Dzięki demonizowaniu, ośmieszaniu i protekcjonalności stare kobiety wstydzą się swojego wieku i niemożności, na które ten wiek wystawia. Milczą, bo ich język rzadko bywa dopasowany do tego, co i jak wolno powiedzieć.
Anna Świrszczyńska pisała o tym tak:
Jej uroda
jest jak Atlantyda.
Zostanie dopiero odkryta.
O jej miłosnych pragnieniach
pisało tysiące humorystów.
Najgenialniejsi z nich
weszli do lektur szkolnych.
Jedynie jej kochanie z diabłem
miało powagę
ognia stosu.
I mieściło się w człowieczej wyobraźni
jak stos.
Ludzkość stworzyła dla niej
najbardziej obelżywe
słowa świata.
("Stara kobieta")
I jeszcze tak:
Uciekła z domu starców.
Sypia na dworcach,
włóczy się ulicami, polami,
krzyczy, śpiewa, klnie
plugawo.
Z tyłu głowy, poza gałkami oczu
nosi w kościanym relikwiarzu czaszki
bunt.
("Bunt")