2011-12-10 11:43:19
- Już wydałaś te, które ci ostatnio dałem?
- Pokaż mi rachunki ze sklepów.
- Nie obchodzi mnie, że już nie masz. Zacznij oszczędzać, zamiast wydawać na bógwieco.
- Jak zasłużysz, to ci dam.
- A za co niby chcesz? Przecież ty nic robisz całymi dniami.
- Nie będę płacić za twoje kiecki. Jak dzieci dorosną, to mogę im dawać.
- Nie obchodzi mnie, skąd je weźmiesz, ale nie ode mnie.
- Poproś.
- A jak mi podziękujesz?
- Grzeczniej.
- Może.
- Zastanowię się.
- No nie wiem.
- Nie.
O tym typie przemocy mówi się rzadko. Nazwano to przemocą całkiem niedawno. Przemocą ekonomiczną.
Jej ofiarą padają niemal wyłącznie kobiety. Te, które nie są nigdzie zatrudnione, nie mają żadnych źródeł dochodu, wykonują prace domowe i rodzicielskie. Uzależnione od mężów lub partnerów finansowo, stają się obiektem ich szykan. Brak finansowej niezależności kobiet jest świetną okazją do demonstrowania władzy nad nimi. Pieniądze awansują do roli narzędzi domowego upokarzania.
Przemoc ekonomiczna przybiera różne formy. Jedną z nich jest rzekomo wspólne konto, do którego dostęp ma tylko mąż. Wydziela on żonie pieniądze. Niekiedy domaga się wyjaśnień, na co. Inną formą jest szantaż: dam ci, jeśli będziesz się zachowywać tak, jak sobie tego życzę. Jednym z życzeń może być seks. Albo określone praktyki seksualne. Albo sznurowanie ust. Jeszcze inną – psychiczne znęcanie się: „Poproś. Nie tak, inaczej”. Jeszcze inną: rozliczanie. Najczęstszą: deprecjonowanie. Partnerki oraz nieodpłatnej pracy, którą ona wykonuje. Domowej, opiekuńczej, emocjonalnej.
Mężowie niezarabiających żon, którzy stosują przemoc ekonomiczną, postrzegają samych siebie jak dobroczyńców. Domowych filantropów, którym należą się podziękowania i szczególne traktowanie za dzielenie się zarobkiem z żonami. Żonami, będącymi nierzadko darmową obsługą ich, dzieci, rodziców, teściów, zwierząt i domów. Pielęgniarkami na 24-godzinnym dyżurze.
Pieniądze dają władzę. Ich nierówny podział owocuje finansową zależnością, a ta z kolei - przemocą. Ten proces jest dużo szybszy i częstszy, niż się wydaje. Trzeba dużych starań, by do niego NIE doszło. Bo „sam” tak właśnie się toczy.
Małżeństwo to w ogóle podejrzany twór. Obecnie rzadko pod feministycznym mikroskopem, tymczasem opresji w nim nie ubywa. Dlaczego miałoby jej tam nie być, skoro składa się z osób uplasowanych na pozycjach społecznie i względem siebie nierównych (polskie prawo nie dopuszcza małżeństw tej samej płci), angażuje niemal wszystkie sfery życia – także te, w których rozgrywają się kluczowe nierówności, pozostaje za zamkniętymi drzwiami tzw. "sfery prywatnej" i jest uświęcone przez kościół katolicki – jedną z najbardziej patriarchalnych instytucji państwowych, która nawet nie wkłada wysiłku w budowanie iluzji, że zmienia się pod naporem żądań emancypacyjnych.
Neutralizowanie nierówności płci w obrębie małżeństwa to ciężka i często syzyfowa praca. Warto się zastanowić, czy nie lepiej poświęcić tego czasu i energii na coś innego. Bezpieczniejszego. Przynoszącego więcej radości, przyjemności, satysfakcji. I - także w dłuższej perspektywie - wolności dla kobiet.
Dziś finał tegorocznej kampanii "16 dni przeciwko przemocy ze względu na płeć".