- wróg antykoncepcji
"uwewnętrznił chrześcijaństwo"?
Słyszałem, że jego przodkowowie wyznawali trochę inną religię (z mniejszą liczbą osób boskich).
A jeśli idzie o stosunek Marksa do "płodności", to nie pozostawiał on nic do życzenia, a już na pewno nie przeniósł się do "dziedziny fantazmatycznej".
RF_1: ...a może by tak spojrzeć na religię/chrześcijaństwo z innej strony (coś o czym JM jedynie nieśmiało wspomina). potraktować religię, tak jak robi to żiżek, czy badiou (nie wspominam o eagletonie, bo jak się zdaje, on podchodzi do problemu "od innej strony"), a zatem zupełnie ją "zinstrumentalizować", pozbawić całej mistycznej aury (czy też wyzyskać ją dla własnych celów!), pokazać jej mechanikę abstrahując od treści tej "bajki", a nawet rytuału. czy nie okazuje się przypadkiem wtedy, że efekt takiej analizy może być przydatny dla lewicy, która przecież jest projektem równie uniwersalistycznym/uniwersalizującym? (przyjmując, że lewicy rzeczywiście idzie o hegemonię społeczno-polityczną "na wieki", a nie jedynie doraźne korekty systemu kapitalistycznego, itp.).
RF_2: ...i nie chodzi przecież, ani badiou, ani tym bardziej żiżkowi, żeby zorganizować powszechne studiowanie nowego testamentu. przecież, projekt polityczny nie jest czymś, co można "wyczytać". obawy, że lewica mogła by się "zarazić" chrześcijaństwem są bezpodstawne. obaj podchodzą do chrześcijaństwa jako pewnego hegemonicznego projektu, który w relatywnie niedługim czasie był w stanie z kilkuosobowej sekty przekształcić się w masowy ruch społeczny. studiują chrześcijaństwo nie z pisma, ale z "historii".
RF_3: ...no i nie jest też tak, że afirmują religię. to, że o niej piszą w kontekście krytyki kapitalizmu, wcale nie oznacza, że widzą w religii alternatywę dla systemu kapitalistycznego. inna sprawa, że np. żiżek dostrzega realny sprzeciw wobec neoliberalizmu w środowiskach ultrakonserwatywnych/fundamentalistycznych w przeciwieństwie do pozorowanego sprzeciwu na lewicy, która daje się robić w balona swoim liderom łykając takie nowinki, jak "trzecia droga", i tym podobne pomysły, które tylko wzmacniają fundamenty kapitalizmu.
"Francja chrześcijańska mogłaby się okazać o wiele gorsza dla swoich muzułmańskich mieszkanek i mieszkańców, którym emancypacja od religii dopomogłaby w obronie własnych praw i na skutek tego - w emancypacji w ogóle."
Twierdzenie zdaje mi się empirycznie nieweryfikowalne - jak na razie Francuzi są jednym z najbardziej laickich społeczeństw (co ma na pewno plusy, ale i minusy, ale ja nie o tym teraz), francuscy muzułmanie, zwłaszcza "świeżej daty" - na odwrót. Jak na razie to świecka Francja czasami tak zapędza się w swej świeckości, że wydaje się ustawy i rozporządzenia zabraniające noszenia symboli religijnych przez uczniów publicznych szkół - ale czy ma to cokolwiek wspólnego z emancypacją i swobodami obywatelskimi? Śmiem wątpić.
michale, coś mi się wydaje, że uderzasz w problem, który sam konstruujesz.
państwo nie jest od tego - i ty jako konserwatysta powinieneś o tym wiedzieć - żeby uszczęśliwiać wszystkich na siłę, prawda? tak się składa, że 80% dzieciaków we francuskich szkołach (dane z interia.pl), np. nie życzy sobie bożonarodzeniowej choinki, że nie wspomnę o symbolach wprost religijnych, tj. krucyfiksy, itp. kultura świecka, póki co, ma się dobrze we francji. fakt, że nie pozwala się uczęszczać uczennicom muzułmańskim na zajęcia w ich tradycyjnych strojach jest po prostu realizacją oświeceniowej zasady oddzielenia życia religijnego od życia publicznego/obywatelskiego.
oczywiście ma to swoje smutne konsekwencje i indywidualne tragedie. (rzecz jasna taki zakaz jest rodzajem przemocy, wcale tego nie ukrywam. mimo to, uważam, że jednak bilans ogólnie jest i tak na plus: lepsza szkoła bez religii, niż szkoła z pluralizmem religijnym, czy jak to tam nazwiesz, a więc sytuacja jaką mamy w pewnym sensie np. w polsce).
dla kogo?
skoro już na ten temat zeszło.
czym innym jest odgórne umieszczanie symboli religijnych w instytucjach publicznych (np. krzyże w Polsce), a czym innym zabranianie ludziom wyrażania własnej tożsamości. skoro we Francji zakazano noszenia chust w szkołach i urzędach to równie dobrze można by zakazać popularnych dredów (to wszak symbol rastafarianizmu), golenia się na łyso (a nóż krótko ostrzyżona osoba jest mnichem buddyjskim), zapuszczania brody (islam, sikhowie).
zakaz ostentacyjnych symboli religijnych wymierzony był właśnie w islam - chrześcijański krzyżyk w przeciwieństwie do chusty łatwo można schować pod ubraniem. inna sprawa - o której wspomniał bodajże rote fahne - to kwestia przemocy państwa. takie uszczęśliwianie ludzi na siłę może doprowadzić do jeszcze większego wyobcowania społeczności muzułmańskiej.
a na koniec mały aforyzm: religia to opium dla mas, ale ja jestem za legalizacją narkotyków.
Tyvodar: z większością tego, co piszesz, się zgadzam. Z jednym wyjątkiem: u Karola (we wstępie do "Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa") było "opium ludu" (bez "dla").
rote_fahne: taki ze mnie konserwatysta jak... z niektórych użytkowników marksiści. Taki odgórny zakaz raz, że jest olbrzymią ingerencją w prywatność i fizyczną nietykalność ucznia (nieletni powinien mieć JAKIŚ wpływ na to, co powiesi na swoim ciele, o ile nie zaszkodzi tym fizycznie komuś innemu), dwa jak słusznie zauważył tyvodar jest wymierzony tak naprawdę w jedną społeczność (przypuszczam, że dla muzułmańskich imigrantów we Francji, pochodzących z obszarów od Maghebu przez Bliski Wschód po Indonezję islam, sprowadzony choćby i tylko do symboliki jest jednym z podstawowych wyznaczników tożsamości - co nie przeszkadzało niektórym uczestnikom zamieszek na przedmieściach francuskich miast 2 lata temu podpalać także meczetów).
Tu wracamy do banalnej w sumie teorii "zakazanego owocu" - ściąganie chust przemocą przez edukacyjnych urzędników potencjalnie spycha te dziewczyny i ich braci w rejony islamskiego fundamentalizmu (bardziej politykierskiego niż religijnego zresztą). Tego chcemy???
gdyby nawet francuska "polityka wyznaniowa" była słuszna... Przecież nie wzięła się ona z powietrza, tylko wywodzi się wprost z ideologii rewolucji 1789. Rewolucji burżuazyjnej, która na zachodzie Europy faktycznie była etapem historii widzianej po marksowsku. Historia Polski i w ogóle Europy Środkowej była inna: przeskakiwaliśmy od feudalizmu przez imperialne zabory do faz intensywnego uprzemysławiania, dokonywanego przez krajowych "peronistów" albo stalinowskich biurokratów, nie było burżuazyjnej rewolucji antyfeudalnej i antytradycjonalistycznej (i już nie będzie, formacja liberalna radzi sobie rozmontowując po kolei to, co zbudowano w PRL-u). Po prostu inna ścieżka rozwoju, inny bieg dziejów i nawet najlepsze (gdyby takie były) recepty francuskie nie sprawdzą się w Polsce.
jest pogodzenie się z niesprawiedliwością... Jezus kazał nadstawić drugi policzek, a pokorne znoszenie cierpienia jako cnotę... Z drugiej zaś strony pokorny, pogodzony z niesprawiedliwością człowiek jest znacznie mniej przydatny dla kapitalizmu, niż ten który ma nadzieję na awans społeczny czy nastawiony konsumpcyjnie- wtedy będzie po prostu dawał się wyzyskiwać. Jeżeli można mówić o radykaliźmie religii to właśnie owo wyalienowanie, ucieczkę od realnego życia, ascezę (przeciwieństwo konsumpcjonizmu), a sam Jezus wyłamał się przecież z obowiązku założenia rodziny itp... Dla mnie księża, zakonnicy (zakonnice) to osoby w dużym stopniu postępowe, wyłamujące się z tradycyjnych ról społecznych a nawet biologicznych :)
żeby jakoś zaistnieć w mainstreamie, muszą przyjąć jakąś oficjalnie uznawaną postawę, np. feministyczną... Dlatego Kasia każdy problem sprowadzi do kwestii feministycznych, czy to religię, czy emerytury kapitałowe...
...na lewicy fantazmat "feministycznego zagrożenia" zbiera swoje ponure żniwo w postaci banialuk, dyrdymał i kłamstw, ewentualnie cichej zgody "prawdziwych lewicowców" na to, że problemy takie jak, seksizm, czy patriarchat są jedynie "teoretycznym bełkotem", który ma się nijak do codziennego bytu "zwykłych ludzi".
...to smutne, że na lewicy, która z definicji jest nośnikiem intelektualnego, naukowego i teoretycznego postępu niedopuszczalnym jest dziś przyjęcie perspektywy innej, niż potoczne, ideologicznie ugruntowane w przesądach i stereotypach dnia codziennego widzenie rzeczy.
...to smutne, że lewica w polsce nie myśli i zasadniczo jest konserwatywna, mimo swoich "-izmów".
itp,itd,etc.
ty bywasz czasami w polsce?
tak pytam, bo pisać o tym, że "feminizm" jest częścią "mainstreamu", w którym ktoś, po coś chce zaistnieć i stąd uderza w nutę problemów kobiet, to zwykłe przegięcie.
gdzie ty ten zalew haseł pro-kobiecych, feministycznych w przestrzeni publicznej widzisz? hm? chyba jestem ślepy - daj jakieś przykłady!
bardzo ciekawa ta twoja uwaga! ciekawa, bo akurat w polsce wypływa się na siermiężnym konserwatyzmie - świadczy o tym poparcie dla właśnie mainstreamowych partii i organizacji (podsumuj sobie poparcie dla po,pis,lpr,samoobrony i psl'u, a nawet sld. ile ci wychodzi procent? 90%? 98%? chyba, że te partie rzeczywiście są "feministyczne" i coś przekłamuję).
chyba jesteś ślepy.
Wybór profeministyczny należy w dzisiejszej Polsce do najbardziej banalnych i skonformizowanych.
A gdzie zalew haseł feministycznych? Ano, jeśli nie bierze się pod uwagę finansowanych przez Fundację Batorego niezliczonych stowarzyszeń i wydziałów gender studies, wieloletniego propagowania feminizmu przez najbardziej wływowy dziennik Gazetę Wyborczą (co z kolei wymusza podejmowanie tej tematyki przez konkurencję GW), obecności kalek i stereotypów tego kierunku w większości magazynów kolerowych (np. Twój Styl, Elle), promowania przez masowe media Partii Kobiet, obecności zawodowych feministek w prawie wszystkich znaczących ugrupowaniach (np. Jaruga w SLD), to oczywiście można twierdziź, że zalewu propagandy feministycznej nie ma :)))))
a to co robi Gazeta Wyborcza, choćby ostatnio w sprawie emerytur- potraktowali to jako problem równouprawnienia kobiet i mężczyzn, i to od bardzo złej strony, mianowicie przeciwstawiając interesy kobiet interesom mężczyzn, gdy tymczasem tu akurat mamy do czynienia z wyzyskiem kobiet przez kapitał, a nie przez mężczyzn. Kapitał płci nie ma i to lewicowe feministki powinny wiedzieć :)
Dodaj do tego co najmniej feminizujące "wysokie obcasy", w Gazecie Wyborczej, która przecież jest pismem konserwatywnym! Jak zwykle więc słowa nie ma o wyzysku kobiet (w postaci nieodpłatnych usług takich jak wychowanie dzieci, zajmowanie się domem) przez kapitał, który na tej darmowej pracy żeruje.
mości panowie! z tego, co piszecie wynika, że feminizm póki co, to zabawa słowem "kobieta" i nic poza tym.
feminizm jest jedynie żonglerką słowem femina? nie jest, chyba, że mowa o czystej ideologicznej grze. to, że słówka nadają się doskonale do takiej zabawy, to rzecz oczywista.
chyba nikt nie powie, że mamy do czynienia z propagandą socjalistyczną, kiedy prezydent z uporem maniaka mówi o "solidarności społecznej", itp.itd. to, że "mówi się o równouprawnieniu, prawach kobiet, itp.", nie oznacza, że żyjemy w świecie równouprawnienia. to chyba jasne.
inna rzecz, że nie ma jednego feminizmu! to, że GW i tym podobne periodyki lansują bardzo poręczną wizję "kobiety" we współczesnym świecie, propagują model "kobiecości" idealnie pasujący do liberalnego charakteru pisma i neoliberalnego modelu rzeczywistości, który w/w gazeta reprezentuje, nie oznacza wcale, że MAMY DO CZYNIENIA Z PROPAGANDĄ FEMINISTYCZNĄ - mamy do czynienia jedynie z pewną koślawą, moim zdaniem, wizją kobiety wkomponowanej w tryby współczesnego kapitalizmu (jej emancypacja byłaby jedynie wypadkowa jej przystosowania do kapitalistycznych reguł gry). nic poza tym. czyli wychodzi na to, że jest to feminizm specyficzny, przeznaczony, nie dla "kobiet w ogóle", ale dla wąskiej grupy kobiet.
luke: dlaczego nie pisze się o nieodpłatnej pracy kobiet? [może dlatego, że FEMINISTYCZNY głos, który o to walczy nie może zostać usłyszany? i dlaczego od razu, między wierszami zakładasz, że każda feministka musi być ślepa na ekonomię?]
gdyby na hasłach pro-kobiecych można było zrobić karierę, to partia kobiet już zasiadałaby w ławach poselskich (jakkolwiek, uważam tą partię za zupełną nędzę i pozoranctwo, że nie wspomnę o zupełnym pro-liberalistyczno-elitarystycznym skundleniu programowym).
jeszcze raz powtórzę, fakt, iż kolorowe pisma - jak argumentuje abcd, fujjj - czy g. wyborcza pokazuję, że "kobieta też człowiek", nie znaczy to iż jest to symptom FEMINISTYCZNEJ PROPAGANDY, bo tej w mediach jest, co kot napłakał.
Ważny szczegół- "solidaryzm społeczny" właśnie nie jest hasłem socjalistów, tylko chadeków... Lewica odwoływać się powinna do sprawiedliwości społecznej, która jest pojęciem uniwersalistycznym, niemal jednoznacznym, powszechnie uznawanym (choć niechętnie stosowanym), a co najważniejsze- można wymagać uznawania sprawiedliwości przez wszystkich, poczucie solidaryzmu jest indywidualne i dlatego pasuje nawet liberałom.
Co do feminizmu to warto byłoby moim zdaniem wpisać te hasła do szerszego projektu lewicowego, właśnie sprawiedliwości społecznej, i traktowania równouprawnienia płci jako postulatu równouprawnienia ludzi po prostu. Na przykład mężczyzna też może czasem chcieć zając się wychowaniem dzieci i jemu też trzeba tę pracę wynagrodzić, zrekompensować straty zawodowe i finansowe, itp... Sorry że często odwołuję się do kwestii macierzyństa, ale uważam że to właśnie macierzyństwo jest głównym źródłem wyzysku kobiety, nierównego traktowania, itp... Na pewno odpowiedzią na ten problem nie jest "możliwość" nieposiadania dzieci- jak sugerują właśnie liberałki (tudzież umożliwienie kobietom założenie firmy, żeby zarobiły na opiekunkę, itp...).
ale właśnie o tym piszę. w walce kobiet o "kobietę" nie musi chodzić przecież o to, żeby każda z nich była "kobietą sukcesu", czyli w konsekwencji i nieświadomie gnała w stronę popularnego fantazmatu kobiety "niezależnej" (to znaczy takiej, która za swoją niezależność od pewnych tradycyjnych stereotypów musi zapłacić zależnością od innych, itp.)
i również uważam, macierzyństwo jest czymś, czego się w ogóle nie problematyzuje (choć chyba mam inne zdanie na ten temat, niż ty), a już zupełnie nie przedstawia się tego, poza innym kontekstem niż "moralno-naturalistyczny", czyli mniej lub bardziej, konserwatywnym i apolitycznym.
no i tu widzę właśnie ten brak feminizmu na sztandarach mainstreamu! zupełny temat tabu. tak jak kobieca seksualność, czy aborcja.
[co do "solidarności społecznej", to był tylko przykład, mający obrazować zwyczajny mechanizm ideologiczny, tzn. coś istnieje w dyskursie publicznym, ale nie ma pokrycia w rzeczywistości społecznej. tak jak z ględzeniem o równouprawnieniu z którego nie wiele wynika, póki się go nie osadzi w szerszej politycznej perspektywie i nie uczyni z niego programu, czy wytycznej działania, itd.]
oczywiście, masz rację, że macierzyństwo to element zniewolenia kobiet.
w takim sensie hasło z żurnali "najpierw kariera potem dom" ma swoją jakąś tam moc emancypującą. to, co warte uwagi z perspektywy krytycznej, to namysł nad pozycją z której głosi się takie hasło i do kogo jest ono właściwie skierowane (do jakiej grupy kobiet). nie trzeba długo myśleć, żeby spostrzec, że pewne kobiety nie mogą sobie pozwolić na tzw. karierę (ze względu na pochodzenie, przynależność etniczną, religijną, wiek, status materialny, kompetencje językowe, wykształcenie, itd.). nie trzeba też długo główkować, że jest to slogan nie dla wszystkich kobiet, a właściwie dla ich mniejszości (na pewno w polsce).
ważne, żeby np. kwestia "nieposiadania dzieci" czy życia poza małżeństwem/stałym związkiem była formułowana nie tyle w oparciu, o już z góry założoną drogę/model rozwoju, którą dominujący dyskurs kobietom zaprojektował, ale w oparciu o szeroką (polityczną) analizę strukturalną (uwzględniającą to wszystko, o czym wspomniałem powyżej) i doświadczenia samych kobiet.
Ku mojemu zaskoczeniu i Pani Kasia i Pan Jakub wykazują się swoją niekompetencją i tendencyjnością. Już sama krytyka socjobiologii ma charakter stricte ideologiczny. Przyznam, zdumiewa mnie to. I tylko trochę przykro.
dobrze, że są na tym świecie wolne od ideologii wolne umysły, które wykazują się kompetencją i atendencyjnością! dobrze by było, gdyby przy okazji potrafiły tego dowieść, ale nie ma się co czepiać...
że Freemind mogło chodzić o to, że krytyka socjobiologii powinna być prowadzona z pozycji "biologicznych" a nie politycznych.
a ja tam wolę krytykę socjobiologii z pozycji "socjologicznych", czyli w ostatniej instancji i tak politycznych. [inna rzecz, że nie ma tu co woleć, bo akurat dyskurs naukowy, jakim jest socjobiologia, z innych pozycji jest nie-do-ruszenia].
skrzywiony. A bywają też ludzie, którym nie wszystko kojarzy się z brydkimi rzeczami na p. (np. polityką)
"...ludzie, którym nie wszystko kojarzy się z brydkimi rzeczami". tych najbardziej się boję.
Jak czytam dyskusję na tym blogu, to po raz kolejny mam wrażenie, że ludzie mają jakąś alergię na uniwersalizm, bo im się chyba źle kojarzy, pewnie głównie z kościelno-chrześcijańskim. Pada symptomatyczne stwierdzenie: "z uniwersalizmem, zwłaszcza wzorowanym na chrześcijaństwie (choć i świeckim, patrz rewolucja francuska) związane jest definiowanie człowieka jako mężczyzny".
Dlaczego? Być może tak było w XVIII wieku, ale jaki do cholery jest związek jednego z drugim, poza czysto historycznym?? W takich sformułowaniach odczuwa się wciąż te klisze postmodernistyczne, w stylu że "wielkie projekty zawsze są złe", "każdy niech lepiej walczy o swoje". Tak jak gdyby myślenie w kategoriach uniwersalności z konieczności miałoby pociągać jakąś "sztywno zdefiniowaną, narzuconą tożsamość" etc etc.
Trzeba podchodzić historycznie, także do siebie. To od każdorazowej teraźniejszości zależy jaka ma być i co ma obejmować uniwersalność. Uniwersalności nie są czymś z góry danym, lecz konstytuowanym. A wczesnooświeceniowy uniwersalizm, ten od Rousseau i Rewolucji Francuskiej nie jest nawet przedostatnim.
Co do Żiżka to akurat on dość jasno na swój lacanowski sposób wskazuje granicę między uniwersalnością prawdziwą a fałszywą. W skrócie chodzi o to, że prawdziwa uniwersalność wręcz zakłada to, co Lacan nazywa "nieistnieniem Wielkiego Innego" - czyli punktem wyjścia czyni pierwotną niespójność porządku symbolicznego, jego wewnętrzną nie-prawdę (czyli "Realne"). I to właśnie w przeciwieństwie do uniwersalności fałszywych (zarówno wspólnotowych, jak i liberalnych), które starają się zasypywać i na siłę symbolizować "traumę" z tym związaną (wspólnotowy) albo ignorować bądź instrumentalizować ją (liberalny). Na tym skądinąd polega też prawdziwy ateizm w odróżnieniu od powierzchownego który na miejscu Boga stawiał człowieka. I takim uniwersalistą w w "prawdziwie ateistycznym" i zarazem w jakimś sensie (post)chrześcijańskim znaczeniu - mimo wielu naleciałości wczesnooświeceniowych - mniej lub bardziej bezwiednie bywał już np. Marks. A nie tam jakiś Dawkins.
Precyzując: w kontekście religii oznaczałoby to mniej więcej, że chodzi o radykalizację chrześcijaństwa w stronę "religii wolności", o "odczytanie Chrystusa przez Prometeusza". Jak pisze starożytny poeta:
Zeusa nie straszny ci gniew
własną jedno pełniąc wolę
nazbyt czcisz śmiertelnych
Ponieważ Bóg nie istnieje (albo nie ma władzy na światem), dlatego w ogóle możliwa jest wolność - zarazem jako jednostkowa odrębność i jako "to, co wspólne", jako "sprawa". Prawdziwa uniwersalność - czyli taka, która może dotyczyć wszystkich - polega właśnie na tym. I jeżeli - kolejny cytat z dyskusji - "w religii następuje wyparcie ludzkiej samodzielności, rzutowanie na coś pozaludzkiego a nie będącego przyrodą" - to można wręcz powiedzieć, że uniwersalność właściwa dopiero konstytuuje się w ruchu przeciwstawnym wobec tego wyparcia.
I właśnie z tej okazji życzę wszystkim Wesołych Świąt!
... udając się ponownie na odwyk od tego okropnego portalu...
Skoro już są blogi, to chyba wypadałoby, żeby był i jakiś feministyczny?? Taką okazję zmarnować?? Żeby można by wreszcie pospierać się z feminist(k)ami nie wdając się w głupkowate rozmowy typu "czy feminizm ma sens". Żeby mogła tam rozkwitać jakaś krytyka feminizmu liberalnego, jakiś realny, praktyczny punkt odniesienia z sensownym rozkładem akcentów, który ani nie byłby genderowym miękiszem akademickim, ani nie polegał na dowodzeniu co lepsze - "praca czy dom"("ani-ani").
jeno nie "jedno"
że zanosi się tutaj na spór Sammaela z Arymanem.
Ale co pomysł, to pomysł: jadę na wieś czytać Chrystusa przez Prometeusza :)))))
nie dziwię się, że się boisz. To postrach wszystkich tyranów;)
PS. ABCD: powiedziałabym, że raczej Sammaela z Lilith. Po trosze też coś mi się kojarzy z tym nocnym mówieniem ludzkim głosem... Niezależnie od tego, że diagnoza o "męskości" uniwersalizmu chrześcijańskiego jest spóźniona o co najmniej trzy wieki.
dzięki froncie. nie wiedziałem, że akurat tego się bali tyrani.
i cieszę się, że są na tym świecie dobrzy ludzie, którym nie wszystko kojarzy się z brzydkimi rzeczami - takimi jak polityka, krytyka i seks - ale także z tymi pięknymi.
że krytyka i seks jest na "p"?
nie kto, ale co po mi powiedziało. co? odpowiedź: to.
cieszę, się, że mogę wreszcie czytać takie metafizyczne i truuudne do interpretacji, całkowicie odpolitycznione posty jak Twoje ("to" brzmi prawie jak "pięcioro dzieci i COŚ"). A mógłbyś dołożyć jakąś egzegezę, czy mam polegać na swojej rozkapryszonej intuicji?
id, to, coś, nieświadome, nieświadomość, jouissance, fantazmat, fantazja, rozkosz, perwersja, pragnienie - tyle wystarczy? czy jeszcze trochę powyliczać? oczywiście, nie zmuszam cię do respektowania praw dyskursu psychoanalitycznego. każdy ma taką metafizykę jaką ma...
..."odpolitycznione posty"? no coś ty. odpolitycznione posty to piszę na forum fightnews.com, nie tutaj. no serio ci mówię.
...że tak psychoanalitycznie się wyrażę. A co to ma do socjobiologii?
a co twoje zapytanie ma wspólnego z socjobiologią?
Skoro rozmawialiśmy o socjobiologii i odpisałeś mi, to sądziłam, że Twoja metafizyka się jakoś odnosi do tego, o czym rozmawiamy. Co Ty, sam nie wiesz, co piszesz, czy jak?
skoro, pytałem, bo ty pytałaś, to myślałem, że wiesz o co pytam, skoro zapytałaś, a ja odpytałem, więc to oczywiste. chyba nie wiesz, co piszesz.
[dalej, chcesz uskuteczniać te durnowate słowne potyczki? nie rozumiem, masz ambicję zostać żeńską wersją abcd?]
to równie dobrze mogę zostać żeńską wersją ABCD, nie straszne mi to:) Osobiście bardzo lubię słowne potyczki (choć i poważniejsze dyskusje też), uważam za przyjemne i kształcące, ale jeśli Ty ich nie lubisz, i uznajesz za durnowate, to po co mi odpowiadasz? Przecież chyba nie po to, żeby zostać "męską wersją" ABCD?
Ot, projekcja, projekcja...
to kształć się dalej w tym rytmie pustej mowy. obiecuję więcej nie przeszkadzać w procesie edukacyjnym. życzę powodzenia i sukcesów!
Wręcz przeciwnie, całkiem sporo się o Tobie dowiaduję z takiego pitolenia. Zdradzę Ci sekret: puste potyczki słowne równie dużo mówią o ludziach, co śmiertelnie poważne oświadczenia, i to jest w nich najciekawsze.