Małe dzieci wymagają opieki matki, a nie skoszarowania.
Co do generaliów - problem niskiej dzietności jest rzeczywiście najważniejszym bodaj problemem społecznym współczesnej Polski, pogłębianym dodatkowo przez skupienie wysokiej dzietności w środowiskach biedy. Zamiast narzekać na pomysły PO, wypadałoby zaproponować coś od siebie.
Co z tego, że mężczyźni będą tak samo "poczuwać" się do obowiązku opieki nad dziećmi? To takie liberalne- niech i mężczyźni będą "obciążeni", niech i mężczyźni nie będą mogli robić kariery, jeśli mają dzieci. Problem jest znacznie szerszy. Przede wszystkim opieka nad dziećmi powinna być WYNAGRADZANA z podatków od przedsiębiorców, bo to oni korzystają potem ekonomiczne na wychowaniu dzieci, przygotowaniu ich do roli konsumentów i pracowników. A w ramach tego "opłacania" trzeba budować publiczne żłobki (ale małe grupy) i przedszkola. Odciążyć trzeba oboje rodziców, a także rzecz jasna babcie/dziadków, chyba że któreś z nich chce się tym zająć- ale wtedy powinni być sowicie wynagradzani.
Myślę że gdyby ta praca wychowawcza była należycie wynagradzana- to zyskałaby na prestiżu i wielu mężczyzn nie "wstydziłoby się" że się "marnują" wychowując dzieci...
jest długa, oj, bardzo długa) to się stąd wyniosą gdzie pieprz rośnie, a my zostaniemy z "polskim socjalizmem" i z gołą d...Całkiem jak w powojennym czterdziestoleciu.
Jam jest ze żłobka. Pokazała mi mama w pewnym czasie mnie na zdjęciu. Grubasek z samochodzikiem siedzący na trawie przed ż
żłobkiem. Miałem tam kolegów, któtych za chiny nie pamiętam. Właściwie to niczego z tago okresu. Oczywiście to, co wypisuję na lewica.pl, to wszystko wina żłobka. Czuję to i się usprawiedliwiam. Moje dzieci pilnowała już do południa ich babka. I odnoszę wrażenie, że gdyby nie moja anty babcina postawa, dzieci by mi rozpuściła. Na szczęście potem przyszło przedszkole i babcia mogła zatęsknić. W żłobku są rówieśnicy do zabawy i do zabierania zabawek. A nad tym jest pani, która nauczy małych kultury, tolerancji i współżycia. Społecznego. Boję się tylko, że tam te małe dzieci mogą już w wieku 13 miesięcy uczyć o Adasiu i Ewuni.
kobiet w Polsce chce uczestniczyć w demonstracjach niszowej lewicy? A ilu mężczyzn - podobno uprzywilejowanych, a więc mających na to czas i środki - bierze w nich udział?
Też mam stamtąd fotki w moim albumie. Siedzę na nocniczku w towarzystwie jakiejś kumpeli.
Te zdjęcia były także kilka razy zamieszczane w "Głosie Azotów" (chorzowskich) z okazji jubileuszu gazety. Mam dwa wydania - z lat 60-tych i 80-tych (zafoliowane, żeby się nie rozpadły). Widać byłam zabójczo śliczna, skoro mnie "powielano"...
Do przedszkola uczęszczałam także azotowego. Tańczyłam tam, śpiewałam, recytowałam, a nawet po raz pierwszy się zakochałam. Bez wzajemności. Pewnie dlatego, że jedynki mi wypadły. Krzysiu miał na imię. Eh... jaki on cudny był!!!
(*_*)
ja bym tak nie obrażał 40-lecie PRLu, sporo się w nim wybudowało, ludzi wyedukowało, awansowało społecznie... Tymczasem 20 lecie po 89 roku właśnie teraz pokazuje prawdziwe oblicze- zostaniemy z długami znacznie większymi niż po PRLu, a do tego z wyprzedanym majątkiem publicznym, który PRL wypracował i zachował do końca...
nie przyjęli Cię ze względu na trudny charakter...
(*_*)
dziękuję za rzeczowy wpis.
Zapatrzyłam się w Twoją "rzeczowość" (o niszach). Pewnie mi się udzieliło...
A w żłobku byłeś? Albo chociaż w "wytrzeźwiałce"?
.
jeżeli racje mierzyć poparciem społecznym- to w takim razie najwięcej racji ma Platforma Obywatelska... A z mediów- Fakt. W takim razie nawet Twój "Obywatel" powinien się zwinąć, albo co najwyżej przedrukowywać teksty z Faktu, bo to oni mają rację, a nie niszowy w porównaniu do nich "Obywatel" i jego niszowi redaktorzy...
proponuję: dyskutuj na temat.
O żłobkach wiem niewiele. Są one "osiągnięciem" ostatniego stulecia, kiedy to kobiety (gł. robotnice) zmuszone były do podejmowania pracy zarobkowej. Ich dziećmi zajmowały się mniej lub bardziej profesjonalne opiekunki w specjalnych placówkach. Ja wychowałam się w profesjonalnym żłobku przyzakładowym - z opieką medyczką i opiekuńczo-wychowawczą.
Teraz żłobki to w krajach cywilizowanych norma. U nas to "fanaberia", bo mamuśka powinna nie wypuszczać dziecka z rąk, przy okazji uwarzyć obiad i czekać w progu z laciami (bamboszami) dla ślubnego (broń bosh - konkubenta!!!).
Jestem umiarkowaną zwolenniczką żłobków. Uważam, że do pierwszego roku życia (najlepiej do 3-go) dzieckiem powinna zajmować się matka i ojciec oraz dziadkowie. Ja byłam taką matką-kwoką. Nie potępiam mam oddających dzieci do żłobka. Może musi pracować, może chce. Żłobek to nie tragedia.
Natomiast jestem entuzjastką przedszkoli. Ich zadaniem jest NIE TYLKO zapewnienie dzieciom właściwych warunków rozwoju fizycznego, umysłowego, emocjonalnego i społecznego, wyrównywanie ewentualnych braków i opóźnień w tym zakresie, przygotowanie dziecka do nauki w szkole, ale TAKŻE pomoc pracującym rodzicom w zapewnieniu dzieciom opieki wychowawczej.
Teraz będzie RYS HISTORYCZNY.
Przedszkola rozwinęły się z dawnych ochronek, które były instytucjami filantropijnymi o charakterze opiekuńczym, przeznaczonymi głównie dla ubogich dzieci,
Już w 1816 roku R.Owen, który był właścicielem fabryki, założył w Londynie ochronkę dla dzieci swoich pracownic. Zatrudnił tam specjalne osoby jako opiekunki, zapewnił wyżywienie i ubranie. Wprowadził podstawy edukacji elementarnej.
Wielkie zasługi dla rozwoju wychowania i edukacji przedszkolnej położył Niemiec Friedriech Wilhelm August Froebel (1782-1852) - pierwszy teoretyk wychowania przedszkolnego, który założył także pierwsze przedszkole. Twierdził, że podstawową formą aktywności dziecka jest zabawa, ale zabawa odpowiednio zorganizowania. Proponował odpowiednie przedmioty, służące do rozwijania wszechstronnej osobowości dziecka. Był twórcą tzw. Kinder Garden - ogródka dziecięcego na świeżym powietrzu. Opracował metodykę wychowania przedszkolnego (metody, formy, środki), a także projekt kształcenia nauczycieli. Uznał wychowanie przedszkolne za integralną część kształcenia ogólnego. Każde dziecko powinno zaczynać od przedszkola.
W połowie XIX wieku. rozwinął się w Europie ruch tzw. ogródków dziecięcych, zwanych też freblówkami. Stanowiły one prototyp przedszkoli. Za główny cel stawiały sobie działalność wychowawczą i kształcącą. Miały pielęgnować, rozwijać i kształcić dziecko tak, jak ogrodnik pielęgnuje rośliny (stąd nazwa), stosując odpowiednie metody.
Dalszy rozwój pedagogiki okresu przedszkolnego jest związany gł. z dokonaniami O. Decroly'ego i Marii Montessori twórczyni metody wychowania przedszkolnego opartej na koncepcjach naturalistycznych.
W Polsce pierwsze ochronki zaczęto zakładać w latach 30. XIX wieku. Wśród ich rzeczników znaleźli się T. Nowosielski, S. Jachowicz, A. Cieszkowski. Wybitnym teoretykiem i propagatorką wychowania przedszkolnego była Maria Weryho-Radziwiłłowiczowa.
W XX wieku. rozpoczął się proces upowszechniania wychowania przedszkolnego. Obecnie w wielu krajach stanowi ono pierwsze, OBOWIĄZKOWE ogniwo zintegrowanego systemu oświatowego.
Styknie, Al-Facet?
.
Z tego mojego komuszego żłobka pamiętam jakiegoś tłustego blondynka, który machał mi łapką ze swojego łóżeczka. Śmieszny był... Innych traum nie pamiętam - żadnych bolesnych zastrzyków, klapsów, krzyków, głodu (!!!). Widać kochano mnie i opiekowano się mną tak jak W DOMU.
Nie wiem jak jest teraz w kapitalizmie - za "prawdziwe" pieniądze. Pampersy na pewno zmieniane na czas, ale duszy brak, by pupę pocałować.....
W komuszym przedszkolu natomiast realizowano szczytne ideały bezstresowego wychowania Jana Jakuba Rousseau i freblowskie założenia Kinder Garten. Tam pierwszy raz widziałam jak wschodzi pszenica (wysiana na jakimś podłożu). Mieieiśmy także mini ogródek, gdzie były wysiewane warzywa, które plewiliśmy. Inna sprawa, że warzywa lądowały na "raję", a chwasty kwitły. (*_*).
.
Serio Ty masz tylko do powiedzenia personalne pyskowki albo http://pl.wikipedia.org/wiki/Przedszkole?
Nie zebym sie czepial, ale zdumiewasz mnie.
tak merytoryczny, że aż przyjemnie przeczytać.
Co nie znaczy, ze trafny.
(a już zwłaszcza wk...ją mnie opinie typu "Iwaszkiewicz to grafoman, bo współpracował z reżimem, Szczypiorski to geniusz, bo wydawał w II obiegu"). Nie zmienia to faktu, że wybrana po 45 r. droga rozwoju okazała się ślepą uliczką i szukanie rozwiązań dzisiejszych problemów w okresie Polski Ludowej nie wydaje mi się bardziej sensowne niż szukanie tychże w okresie feudalnym.
akurat jest w istocie niezłym przykładem realizacji swych ideałów, jako ten, który swe nieślubne dzieci podrzucił w domu dla podrzutków.
Szpitale i domy dla podrzutków są bowiem prototypami zarówno żłobka, jak i domu małego dziecka, wiele tego rodzaju instytucji latami łączyło funkcję jednego i drugiego (np. warszawski Dom im. Baudouina, największy i tego typu i najstarszy), albo przejmowało nawzajem swoje funkcje.
Np. żłobki tygodniowe niewiele się różniły w praktyce od domów małego dziecka. Nie da się zaprzeczyć - umożliwiały pracę zawodową rodzicom.
Z kolei do lat siedemdziesiątych, zanim wprowadzono akademiki rodzinne, w domach małego dziecka lądowało sporo dzieci studentek, które je w tychże domach codziennie odwiedzały i zabierały stamtąd po ukończeniu studiów...
Co do Rousseau i szukania rozwiązań w okresie feudalnym:
Nawiasem mówiąc, dość pouczający przykład owej realizacji postulatów Rousseau daje dom wychowawczy założony przez carycę Katarzynę. Otóż w czasach tejże carycy wychowankowie domów podrzutków umierali masowo (szanse przeżycia oddanego niemowlęcia do pełnoletności wynosiły 12 na tysiąc). Dzieci mogły przeżyć tylko oddane jako 2-3 letnie albo dzięki wykarmieniu ich przez mamki, a mamkom często brakowało pokarmu, no i szerzyły się choroby. I tu dochodzimy do sedna eksperymentu w domu wychowawczym carycy:
W ramach realizacji nowoczesnych założeń ideologicznych wychowania dzieci, nie chciano w domu założonym przez carycę dopuścić do tego, by dziećmi zajmowały się osoby tak niefachowe, jak mamki. Dzieci miały być PAŃSTWOWE. W związku z powyższym karmiono niemowlęta wyłącznie mlekiem krowim, co spowodowało, że nie przeżyło żadne z niemowląt. Co ciekawe, zanim odstąpiono od tego rozwiązania, minęło dobrych kilka lat i zmarły grube tysiące dzieci, bo twórcy nie byli w stanie zrozumieć, że coś, co jest zgodne z założeniami ideologicznymi, jest złe dla dzieci...
Ot, pouczająca historyjka.
To o ile mi wiadomo, nie ma fizycznej możliwości pamiętać czegokolwiek, co było przed ukończeniem 2 i pół roku (w rzadkich przypadkach), a większość ludzi nie ma fizycznej możliwości pamiętać czegokolwiek sprzed ukończenia trzech lat.
Po prostu się nie da, kabelki w mózgu nie działają z funkcją długotrwałej pamięci we wcześniejszym okresie.
w największym pijanym widzie nie wpadłabym na to, by historię żłobków wywieść od przytułków dla podrzutków. Tobie się ta sztuka udała. Na dodatek omaściłaś to tą wredną carycą (pierwszy raz słyszę tę historię...
Rousseau też nie cierpię za to co zrobił z pięciorgiem dzieci swoich i Teresy Levasseur. Ponoć bardzo tego żałował.
Co do pamięci okresu żłobkowego... ja naprawdę pamiętam tego blondynka. Nawet teraz widzę go jak huśta się na nóżkach w łóżeczku naprzeciwko.
Pamiętam także szorstką, ciepłą dłoń wujka Andrzeja, który prowadził mnie ze stacji kolejowej do domu na wsi. Potem wziął mnie "na barana". To było latem, w listopadzie skończyłam 3 lata. Mama zabrała mnie w końcu z tego "przytułku", bo Ciocia (Jej siostra) opuściła Wrocław, by przejąć ojcowiznę po śmierci Dziadka. Przez rok zażywałam wiejskiego życia. Potem edukowałam się w kolejnym "przytułku" - przedszkolu.
Więc jednak się da. Kabelki w moim mózgu działały wcześniej, może dlatego, że ja Hyjdla jestem, więc wyjątkowa?
(*_*)
wywodzą się w prostej linii od przytułków dla podrzutków - bo z takowych powstały Domy Małego Dziecka, a przy niektórych z tych domów - takoż i żłobki.
Skądinąd - dobre funkcjonowanie "kolektywów" w domów dziecka (np. makarenkowskich czy korczakowskich) stanowiło po drugiej wojnie argument zarówno za tworzeniem żłobków i przedszkoli dla dzieci w rodzinach, jak i - z drugiej strony - przeciw tworzeniu i wspieraniu np. rodzin zastępczych czy adopcji dla dzieci opuszczonych.
Co do Rousseau - wersję "dlaczego oddał" dzieci do domu podrzutków, zmieniał kilka razy. Ponoć był to kabotyn i wygodniś.
Caryca miała spore zasługi w dziedzinie edukacji - i jak wiadomo, zadawała się z największymi oświeceniowymi umysłami. Wzmiankowany Dom Wychowawczy, prowadzony przez niejakiego Iwana Beckoja, był zaplanowany jako "laboratorium russoizmu" po konsultacjach z samym Diderotem, który w tym czasie przebywał w Rosji.
Założeniem było wykształcenie klasy średniej, której w Rosji nie było z oddanych do tej instytucji niemowląt (których pochodzenie miało być absolutnie zatarte, i oczywiście wszelkie kontakty z dotychczasową rodziną, tak, aby faktycznie dzieci były "państwowe"). Określono bardzo szczegółowo, jak ma to wychowanie wyglądać. Planowano przyjmowanie dzieci tylko do 10 miesiąca życia i opłaty dla rodziców, którzy dziecko oddali.
W praktyce okazało się, że płacić się nie kalkuluje, bo dzieci szybko umierają, że trzeba przyjmować dzieci starsze, niż niemowlęta, aby miały szansę przeżycia, że są zaniedbane, smutne i otępiałe, że bynajmniej nie były traktowane tak, jak to stało w założeniach, że te, które podrosły, zamiast na "klasę średnią" bardziej realnie jest wykierować na służące albo wysłać w wieku lat dwunastu do armii, na 25 lat. Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze...
Jana Jakuba nie cierpię jak wrzoda na dupie. Ciul był skończony, a nie kabotyn. Ja się tylko tej jego Teresie dziwię. Franca musiała być z niej niezła, że przedkładała fiuta jankowego nad własne dzieci. Tfu...
Skoro nam się tak fajnie gada, to powiem Ci w sekrecie dlaczego Mama wzięła mnie w końcu z tego "przytułku" (pomijając oczywisty cudowny zbieg okoliczności, że Ciocia Hela ojcowiznę objęła).
Otóż w moim azotowym "przytułku" panowała wszawica. Dzieciątka bawiły się na dużym kolorowym dywanie, gdzie wszów było jak mrówków. Bawiły się, turlały i wszy łapały...
Ilekroć Mama zabierała mnie do domu w sobotę po południu (żłobek tygodniowy był) podpisywała jakiś świstek, że "dziecko jest zdrowe". W końcu się "wkurwiła" i dopisywała, "ale ma wszawicę". Więc miała "przerypane". Jak prosta robotnica może obrażać "fachowość" pań "żłobianek"? Nie może, dlatego miała na pieńku.
Przez całą niedzielę Mama leczyła tę wszawicę azotoksem podwędzonym z "Azotów" (świetny środek), sypała, owijała chustą, wyczesywała... Oddawała mnie w poniedziałek do "przytułku" czyściutką, by w sobotę znowu odebrać mnie z łbem pełnym wszów. Główkę miałam ponoć jak jeden wielki strup...
{Wujek Andrzej zmarł 28 sierpnie ub. roku w wieku 81 lat, Ciocia Hela (76) ma Alzeimera}.
.
bo na przykład Philippe Aries (ten mediewista od "Historii dzieciństwa") utrzymywał, że do końca XVII wieku życie dzieci traktowano "z taką samą dwuznacznością jak życie embriona dzisiaj" (to jego słowa). Tzn. że zabicie lub ułatwienie śmierci dziecku, było uważane za grzech i zbrodnię, ale dość powszechną i niemożliwą do wyeliminowania. A porzucenie go traktowano niemal neutralnie w wielu sferach.
No i że dzieciobójstwo (upozorowane na przypadek) było dosyć częstym przypadkiem, mimo oficjalnych kościelnych i państwowych potępień, w związku z tym oddanie do domu podrzutków na prawie pewną śmierć nie było wcale takie rzadkie, szło w tysiące.
Więc może ta Teresa była po prostu kilkadziesiąt lat "spóźniona mentalnie"?
za to rzici dawała chętnie i pozwalała się wykorzystywać jak bezpłatna służąca temu obibokowi i "myślicielowi"...
.
ona jedna?