W całości więc z autorem się zgadzam.
Wykazał się niezwykłą krótkowzrocznością, lub jak to się mówi "zamienił stryjek siekierkę na kijek". A co do prawa narodów do samookreślenia to najszczęśliwsze są te narody, które się już samookreśliły i nie mają u siebie narodów, które się chcą samookreślić, a potem dziwią się skąd się biorą nacjonaliści. Poza tym jak już mówimy o Kaukazie - połowa Czeczenów żyje poza swoją republiką. To po co im dać tylko samą republikę?
Wszelkie lewicowe publikacje, z naukowymi rozprawami na czele, zupełnie pomijają dwa
zasadnicze wydarzenia, decydujące o biegu dziejów "Rewolucji proletariackiej":
1. 31 sierpnia 1918 roku Lenin został ciężko ranny w zamachu na jego życie, dokonanym
przez Dorę Kapłan i jej siostrę. Pełni zdrowia już nie odzyskał. Pozostał jedynie jako
symbol rewolucji, wykorzystywany przez rzeczywiście władzę w jego imieniu sprawujących.
Potwierdził to w prywatnej rozmowie w 1963 roku emerytowany kierownik głównej kancelarii Kremla w tamtych czasach.
Lenin już wczesną wiosną 1918 roku publicznie stwierdził, że w najbardziej
makabrycznych snach nie widział tak straszliwych następstw jakie przyniósł bolszewizm ("Ku naprawie Rzeczpospolitej", praca zbiorowa, Lwów 1922).
2. Trocki w marcu 1919 roku powołał Komintern, zaś we wrześniu Komitet Wykonawczy, z
Kaganowiczem na czele, który praktycznie przejął funkcje decyzyjne w stosunku do wszystkich partii komunistycznych i robotniczych (z KPZR i NSDAP włącznie?).
Decyzje o masowych mordach w latach 1935 - 43 podejmował Palmiro Togliatti jako gensek Kominternu. Potwierdził to Breżniew na spotkaniu przywódców państw bloku socjalistycznego w latach 80., w odpowiedzi gen. Jaruzelskiemu.
Pomijanie tych zagadnień czyni wszelkie publikacje historyczne odnoszące się do okresu po roku 1919 bezsensownymi i wielce LEWICY SZKODLIWYMI konfabulacjami propagandowymi.
Zupełnie niezrozumiałą rzeczą jest pomijanie tych spraw przez współczesną LEWICĘ, zaś polską szczególnie?
La czego wszendzie piszo, że zamacha była nieudana. Jakieś osły w tym internecie. Nie uwierzyli temu urzędnikowi. O wiele groźniejsze dostał kulki JP2, a przecież nie zamilkł i nie przestał nauczać a i podróżować.
prezio
Według informacji obiegowych, kulki wystrzelone do JPII były tej samej proweniencji co do Lenina, jak też z podobnym farszem bakteryjnym. Niestety medycyna 1917 roku była daleko w tyle w stosunku do roku 1981. Życie Leninowi jednak uratowano, ale pozostał już pod stałym bezpośrednim nadzorem służb specjalnych. Stwierdził to bezpośredni świadek wydarzeń z tym związanych.
Mimo to, Andropowa po podobnym przypadku 18 sierpnia 1983 roku utrzymać przy życiu się nie udało. Nawet przy pełnym zaangażowaniu medycyny amerykańskiej i osobistym prezydenta Reagana (Dziennik Polski, Londyn, lata 80.). Niestety KUKIEŁKI najczęściej na scenie tańczą tak jak im orkiestra z za kulis dyskretnie przygrywa. Pozdrawiam
Skontaktuj się ze mną proszę - interesuje mnie ta książka wydana we Lwowie w 1922 - jako historyk muszę mieć dokładny cytat, by pisać na ten temat - to potwierdza informacje, które mam z dwóch różnych źródeł, o których tu i ówdzie pisałem - kontakt do mnie d.jakubowski11@wp.pl
i Wieczorkiewicz z Jakubowskiego.
Po raz kolejny wyszło, że macie braki, choć i ja wyraziłem się nieprecyzyjnie i składam samokrytykę - choć nie wobec was, tylko wszystkich myślących ludzi - otóż Lenin wielokrotnie krytykował wypaczenia bolszewizmu, zarówno w prywatnej korespondencji, jak i w wypowiedziach oficjalnych, potwierdzają to także wspomnienia świadków. Zatem powołując się na tylko dwa źródła, w tym jedno nieopublikowane ( poza przytaczaniem treści przeze mnie ) świadectwo wnuka Bronisława Lelewela, faktycznie zminimalizowałem wiedzę, którą już na ten temat mogą mieć ci którym zależy na prawdzie. Wieczorkiewicz uważał Lenina za cynicznego złego manipulatora - może gdyby mniej zajmował się robionymi przez innych falsyfikatami, miałby podobne zdanie do mojego.
By the way? - u waszych "krytycznie popieranych" PPS i MS raczej przeważa istnie wieczorkiewiczowska ( z całą moją sympatią ) wrogość wobec Lenina, a jedynym źródłem, które interesuje dużą część tego środowiska jest bezkrytycznie traktowany beletrystyczny "Dzierżyński Czerwony kat" chorego psychicznie Jaxy-Ronikiera. Tu jednak nie dostrzegacie żadnego "szydła".
Dla mnie macie coś z Jorgego z "Imienia róży" Umberto Eco - nie interesuje was ani prawdziwa wiedza, ani krytycyzm, ani śmiech - w każdym z tych zjawisk widzicie zagrożenie dla ortodoksyjnego modelu czerwonego kościoła - oczywiście z wyjątkiem sytuacji, gdy to wy próbujecie nadawać ton - wtedy wam wolno wszystko - łącznie z najbardziej heretyckimi politycznymi aliansami - co nie przeszkodzi wam tropić heretyków we wszystkich poza wami.
Odpowiadam wam raczej ostatni raz, gdyż nie chcę żywić trolla, który nawet z prośby o kontakt zrobi wielką hecę - bo niewątpliwie każde słowo które napisał Bolesław dowiodło że jest agentem nowolewicowym, mossadowym, patriotycznym i antyluksemburgistowskim - cha cha cha - Jak napisał Lenin w Uwagach publicysty: "Kazdemu swoje" - Cześć!
Wieczorkiewicz był bardzo ciężko chory - i jego stan fizyczny ograniczał jego zdolności percepcyjne - przypinanie mu łatek i naigrawanie się z jego błędów jest podłością.
Osobiście dla mnie ciemnotą jest też przypinanie łatek dwóm postaciom historii światowej, o których nie tylko Fidel czy ja ma odmienne zdanie niż większość ludzi uważających się za komunistów - zmilczę, bo niedobrze mi się robi. Mój znajomy musiał usunąć z prywatnej galerii zdjęcie jednego z nich, bo "kościół" powstał na równe nogi, że oddaje cześć "burżujowi"... Żal.pl...
Ale to nie przeszkadzało puszczać z nim programów w roli głównej, ani pisać przedmów do książek historycznych. No chyba, że on od początku był taki chory.
pisał i pojawiał się w telewizji do samego końca. Ostatni tekst, jak się właśnie dowiedziałem dotyczył Rakowskiego i został opublikowany w "Arcanach". Chętnie go przeczytam.
Myślę, że poza trudnymi do podzielania osądami dotyczącymi rewolucji, czy teoriami kontynuującymi myśl Cat - Mackiewicza o swoistej filogermańskiej realpolitik, był bardzo barwną postacią, mającą wiele poglądów mogących zadziwić także jego oponentów. Był po prostu nieszablonowy, uwielbiał kontrowersje i zabawy intelektualne. Z drugiej ręki wiem, że jeszcze kilka lat temu czuł się politycznie odosobniony i zaszczuty, także przez własne środowisko, że przeżywał z tego powodu stresy - co nie znaczy, że nie był zapraszany do mediów.
Nie jestem profesjonalnym historykiem a jedynie analitykiem sensu dziejów w oparciu o doświadczenia znane z autopsji (pamięcią sięgam czasów Piłsudskiego) i relacji poufnych ludzi kompetentnych z różnych środowisk z którymi miałem okazję mieć styczność i wykorzystać do poszerzenia swojej wiedzy o realiach otaczającej rzeczywistości. Właściwie w odniesieniu do ponad wiekowego przedziału czasu. W poważnej części wiedzę zakulisową, o której żadne dokumenty nie zostały dotychczas udostępnione. W przytłaczającej większości uległy zniszczeniu lub spreparowaniu dezorientującemu.
Przed kilkudziesięciu minutami miałem możność zapoznania się z Pana prośbą o kontakt i jednocześnie stekiem Pańskich impertynencji skierowanych pod adresem mojej osoby. Zmusza mnie to do konstatacji, że zarówno lektura Pańskich komentarzy jak też replik czyni wrażenie konfabulacji zapyziałego małolata, wyżywającego się maniakalnie w bezsensownej cytatologii. Wykazującego jednocześnie kompletny brak zdolności logicznej interpretacji przedmiotowych informacji a tym bardziej segregacji pod względem ich sensowności i wiarygodności. Powyższa konstatacja zwalnia mnie z obowiązku poważnego traktowania Pańskiej propozycji nawiązania bezpośredniego kontaktu.
PS. Zaprezentowany przez Pana poziom intelektualny i profesjonalny personelu naukowego Uniwersytetu Warszawskiego, szczególnie historyków, nie dodaje im splendoru. Podobnie jak poziom wiedzy i kultury osobistej ich ucznia. Niestety.
Zaistniało tu jakieś okropne nieporozumienie – nigdy nie miałem ani powodu ani chęci, by na Pana napadać. Odpowiedziałem tylko parze impertynenckich sępów, których ulubionym zajęciem jest paszkwilanctwo i zwietrzyły smakowity kąsek w mojej prośbie o kontakt skierowanej wobec Pana.
Bezsensowne, jałowe, ciągnące się polemiki z ludźmi wykazującymi jednostronność – czy to nie byłoby dla Pana męczące i po prostu nudne? Próbowałem im powiedzieć, że nie obchodzi mnie, jakie tym razem konfabulacje chodzą po ich głowach i w tym kontekście pojawił się Pański nick – myślę, że tak jak każdy, ma już Pan u nich po kilku swoich wypowiedziach kartotekę – nawiązałem więc do tego, co może się roić w ich chorych głowach. Mnie przypisywali już poglądy, intencje i postawy, o jakich mi się nie śniło. Mam nadzieję, że teraz może się Pan ze mną skontaktować, ignorując ataki ludzi, dla których wylewanie pomyj jest treścią życia. Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam za nieporozumienie.
Lenin "bolszewizmu" jako takiego nie krytykował. Krytykował natomiast konkretnych bolszewików, np. Zinowjewa i to zawsze za konkretne sprawy. Określenie G. Zinowjewa, szefa Kominternu, mianem "krwawej kanalii" wywodzi się wprost z poetyki Wieczorkiewicza.
W polskich publikacjach z lat 20. i 30. głównego nurtu "bolszewizm" to synonim-epitet Kraju Rad. Podobnie jak "soviety" czy "Związek Sovieckij" - typowe pejoratywne określenia używane w sovietologii i współczesnej polskiej historiografii oraz antykomunistycznej i antyradzieckiej propagandzie.
Epitetem w ustach bolszewików, a zwłaszcza Stalina, był raczej zwrot "niebolszewizm" czy "mieńszewizm", np. Trockiego. Tzw. bolszewizacja była wówczas wzorem dla innych partii komunistycznych i robotniczych. Pejoratywne znaczenie w ruchu komunistycznym ma nie tyle bolszewizacja, co wprowadzana pod mianem bolszewizacji stalinizacja.
Żeby była jasność, rewolucjoner, do Wieczorkiewicza nic nie mamy, bo jego samookreślenie jest wyraźne i czytelne. Nie widzimy potrzeby robić z niego chorego idioty czy gówniarza, któremu brakuje paru lektur, aby zmienił poglądy polityczne. Podobnie, traktujemy Bolesława czy PPS-owców itp., poważnie, jako ludzi, którzy mają swoje ugruntowane zdanie o Leninie,
Rewolucji Październikowej i komunizmie. Inne niż my. Ale nie udają tego, czym nie są. W całkowitym przeciwieństwie do Ciebie.
Nie uważamy jednocześnie, żeby należało ignorować na scenie
politycznej, nawet po lewej stronie, istnienia ludzi, którzy myślą inaczej niż my i wywodzą się z odmiennych tradycji. W porozumienia z nimi (o ile oni je przyjmują, co byłoby ewenementem) można wchodzić mając jasną świadomość tego, jakie są warunki i cele owego porozumienia, oraz tego, że będzie ono oparte na kompromisie i negocjacjach, a w którymś momencie kompromis może się okazać wykluczony.
Natomiast, jeśli tak jak Ty, udaje się przed samym sobą i przed innymi, że antykomunista jest "w zasadzie" komunistą,
tylko jeszcze o tym nie wie, to wybacz, ale nie wychodzisz tu na humanistę krzewiącego zdrowy śmiech, ale rechoczącego błazna.
Z polityczną samoidentyfikacją i identyfikacją jest oczywiście spory kłopot. Po latach stalinizmu i zerwaniu ciągłości organizacyjnej lewicy rewolucyjnej pluralizm w ruchu odwołującym się do tej tradycji stał się faktem. Nie zamierzamy oczywiście redaktorom portalu internetowego "Czerwony Sztandar" zabraniać takiej samoidentyfikacji. W ogóle dyskusja o tożsamości lewicy wciąż jest przed nami. Epitetem "troll" nie da się jej zamknąć, jeśli już, to tylko administracyjnie.
Nie wiem czy zrozumieliście, co chciałem powiedzieć, ani jak się "samoidentyfikujecie" - wiem, że znów nadinterpretujecie moje słowa, ale cóż - wolę robić swoje niż bić się z wami w jałowych dyskusjach. Owszem prezentacja dorobku już opublikowanego ma sens o ile potem w grę wchodzi sensowna dyskusja. Tej dyskusji nie załatwi maglowanie ani wymiana pomyj, dlatego poważnie rozważam sens odpowiadania na wasze elaboraty - część moich przyjaciół z różnych grup się ze mnie mniej lub bardziej otwarcie śmieje, że wogóle chce mi się w to angażować. Mnie samemu już się tego odechciewa.
Jak pisał pewien satyryk : "Róbmy swoje - może o coś da, kto wie" - podpisuję się pod tą maksymą z piosenki Młynarskiego, zwłaszcza, że kilka lat później uwspółcześnił treść, rzucając poważne oskarżenia wobec nowych, że się wyrażę, "elyt".
Publikowanie na prawo i lewo paszkwili, gdzie przynajmniej 80 procent "analiz" jest opartych na materiale szczątkowym i jakichś domniemaniach i dziwnych skojarzeniach dla mnie jest właśnie błazenadą - i drogą donikąd.
jako przewodniczący Kominternu próbował podporządkować sobie partie wchodzące w jego skład - co spowodowało ostrą replikę Marii Koszutskiej, natomiast jako administrator Piotrogrodu odnzaczył się okrucieństwem i mściwością o podłożu także prywatnym. Taka postać zaszczytu komunistom nie przynosi. Owszem ostatecznie zmieliła go machina, którą sam współtworzył - pisałem o tym w artykule "Nieczajew, Łacis, Stalin, a rzetelne badania historyczne", który także winien tutaj się ukazać.
„Musimy pociągnąć za sobą dziewięćdziesiąt ze stu milionów mieszkańców Rosji Radzieckiej. Jeśli idzie o pozostałych, nie mamy im nic do powiedzenia. Muszą zostać zlikwidowani.”
Moim zdaniem linia polityczna Lenina w stosunku do przeciwników z kretesem przegrała na rzecz realizowanej wizji Zinowiewa i Łacisa - i dlatego tym bardziej interesuje mnie kontakt z Bolesławem, gdyż to co mówi o nastawieniu Lenina wobec nie tyle bolszewizmu, ale tego, co nieodpowiedzialni ludzie z niego zrobili potwierdza w znacznej mierze moją wiedzę na ten temat. Nie przypadkiem pomiędzy 1921 a 1922 Lenin zarzuca oficjalnie różnym postaciom różnych szczebli "komunistyczne kłamstwa", "słodziutką urzędniczą blagę" itd. Zarówno oficjalne, jak i pochodzące z zupełnie innych źródeł dokumenty potwierdzają te jego poglądy.
Tak - oczywiście nie tylko o linię wobec przeciwników chodzi. Niemniej i tu pojawiają się zarzuty Lenina.
Mało kto wie, że Dzierżyński pod koniec życia także stał się dysydentem w pierwszym państwie robotników i chłopów.Świadczy o tym choćby seria listów napisanych pomiedzy 3 a 20 lipca 1926 do różnych osób.
Nie mówię, czy Wieczorkiewicz był "w zasadzie" komunistą, choć kiedyś był aktywnym działaczem partyjnym i tak zapisał się nawet we wspomnieniach ludzi wówczas studiujących. Nie uważam go jednak za konformistę, lecz za człowieka, który całe życie szukał swego miejsca i go nie odnalazł. Myślę, że bardzo potrzebował w coś lub kogoś wierzyć. Zarzut, że robię z niego "debila", czy kogoś tam, jest tyleż absurdalny co źle świadczący o formuujących go.
że może Ci się odechciewać. My nie możemy sobie na taki sam luksus pozwolić. Jedną rzeczą jest odkłamywanie historii, drugą - zmierzanie do z góry ustalonych tez. Ustalonych nie przez Ciebie, tylko przez Twoich mistrzów, dla których bolszewicy byli bandą zwyrodnialców i którymi nie ma co sobie głowy zawracać. Obierasz tylko trochę dłuższą i bardziej krętą drogę, ale prowadzącą w końcu do tego samego celu. Gdybyś bronił prawd niepopularnych, wiedziałbyś, że jest to uczucie, które musi samo wystarczać za satysfakcję. W tłumie zwycięzców trudno o niepowtarzalną satysfakcję. Wybacz, ale nie będziemy Ci współczuć śmiechu Twoich kolegów. Możemy się tylko do nich przyłączyć, chociaż - śmiejemy się z innych pozycji. Sięganie do coraz szczegółowszych analiz jednostkowych przypadków i opinii, naszym zdaniem, nie przynosi żadnych nowych rewelacji nt. oceny działań bolszewików. Jest co najwyżej kamerdynerską wizją historii. Jednak, z naszego punktu widzenia ta dyskusja nie jest jałowa, albowiem dowodzi prawdziwości naszej tezy, że dzisiejsi polscy posttrockiści definitywnie rozstali się z trockizmem. Czy to dobrze, czy źle? Rozpatrując sprawę konkretnohistorycznie, sądzimy, że daje to w efekcie przejrzystość sceny politycznej, a to nie jest czymś godnym pogardzenia.
Znaleźliście wśród moich nauczycieli jednego znanego z uprzedzeń wobec komunizmu historyka - świetnie, cieszę się. Przypisywanie mi, że kroczę tę samą drogą, tylko bardziej krętą, dla mnie jest dziwne. Moje poglądy były bardzo podobne do tych, które wyznaję obecnie, zanim poznałem Wieczorkiewicza - można nawet powiedzieć, że od pewnego czasu, z wyjątkiem ewolucji stosunku wobec Lenina, idącej w zupełnie odwrotnym kierunku niż sugerujecie, stanowią w większości aspektów pewien constans. Kiedy mówię, że jestem za internacjonalizmem, odwracacie kota ogonem, że jednak patriotyzm musi znaczyć zawsze to samo; to, że komuniści polscy w Rosji w niektórych ulotkach określali się jako rewolucyjni niepodległościowcy i równocześnie nie przestawali być internacjonalistami, was nawet nie interesuje. Bo i po co - napewno to była taktyka ( w pas się kłaniają tezy MN ). Kiedy mówię, że bronię bolszewizmu, a krytykuję jego wypaczenia i odpowiedzialnych za nie ludzi, którzy prowadzili go na manowce w duchu nieczajewszczyzny, wy twierdzicie że komukolwiek schlebiam.
Niczego nie udowodniliście - wyrywając z kontekstu wypowiedzi smakowity kąsek, przypisując komuś niestworzone intencje, nie da się niczego udowodnić. Obawiam się, że nawet nie czytaliście ani mojej książki ani większośći tego co napisałem. Wystarczy wyrwać z kontekstu to co znacie i zreinterpretować to, konfrontując z założoną z góry tezą równającą mnie z posttrocistami. Wynik jest bardzo dobry, jak na lekcjach u mojej pani od fizyki wszystkie wartości zaczynają być sobie równe - m=a=g=d=....., v=v podniesione do kwadratu, a promień równający się średnicy może nawet wynosić zero. Cieszcie się tym - życzę owocnych równań!
Z twoim rozumieniem Lenina skwapliwie już zgodził się nawet Angka Leu, który podobnie zresztą jak ty tropi korzenie patriotyczne, niepodległościowe i narodowe w historii KPP i PPR, zowiąc je narodowym komunizmem. Coś przecież musiało cię przyciągnąć do ociekającego krwią rrradykalnego internatowego portalu LBC, choć konkurencyjna oferta nie była tak mała. To coś co łączy cię z Jarosławem Tomasiewiczem i LBC niektórzy zowią narodowym socjalizmem.
W 1920 r. w Białymstoku nawet Józefowi Piłsudskiemu nie przyszłoby do głowy uznać za jedyny język urzędowy język polski (a z tego Dawid Jakubowski czyni największą zasługę Juliana Marchlewskiego). Żydów i Białorusinów w tych okolicach nie brakowało. Na taki nieodpowiedzialny narodowo-komunistyczny pomysł wpaść mógł tylko Julian Marchlewski. Jak zauważa Jacek Zychowicz nawet "piłsudczycy, którzy [już wówczas] wyrzekli się społecznych i klasowych haseł swej bojowej młodości, w swoim pojmowaniu państwa byli do końca ponadetniczni i antynacjonalistyczny" (J. Zychowicz "Polska cała jest wspaniała").
Sedno tkwi nie tylko w tym, jak kto rozumie państwowość i nacjonalizm, ale i internacjonalizm. Nie chodzi przecież tylko o "wolność naszą i waszą". Przypomnijmy zatem fragment wpisu Ewy Balcerek pod tekstem Piotra Kuligowskiego "Bolszewicy pod lupą Róży Luksemburg" odnoszący się do tego tematu:
INTERNACJONALIZM I POKLASK MAS
Internacjonalizm projektu samookreślenia narodów polega na tym, że w toku procesu rewolucji, czyli obalania kapitalizmu na rzecz socjalizmu, narody pod przewodnictwem klasy robotniczej opowiadają się za zniesieniem dotychczasowych granic, które w warunkach kapitalizmu są granicami wpływów poszczególnych burżuazji narodowych wykorzystujących przeciwieństwa narodowe w celu rywalizacji z innymi burżuazjami narodowymi o rynki światowe. Jest to sytuacja wyboru całościowego rozwiązania, którego realizacja zapewnia bezpieczeństwo nowemu systemowi, a nie koncert życzeń,
który ma na celu zrealizowanie wszystkich pojawiających się od stworzenia świata pragnień i pomysłów, w tym pomysłów na państwo narodowe, które ma mieć samoistną wartość. Państwo narodowe miało swoją szanse pokazania, ile jest warte. Warunkiem jest, oczywiście, dobrowolność procesu znoszenia
granic, która w warunkach przewidywanego entuzjazmu rewolucyjnego wydaje się zagwarantowana dla projektu internacjonalistycznego. Ma zapewniać poszanowanie dla małych narodów, uciskanych, które nie mają decydującego
znaczenia z punktu widzenia powodzenia całości projektu.
W warunkach odosobnionej rewolucji w Rosji, Róża Luksemburg wyrażała słuszne obawy o to, że koncepcja samostanowienia narodów staje się wyłącznie taktyką obliczoną na zyskanie przychylności narodów uciskanych przez carat. Konieczność tego poparcia wynikała ze słabości ruchu robotniczego, jaka ujawniła się w krajach rozwiniętych, jak Niemcy, i powodowała, że stanowiska narodów, poprzednio uważanych za nie mające decydującego znaczenia, stają się języczkiem u wagi. Zagrywka, która przynosiła natychmiastowy sukces taktyczny mogła, w mniemaniu Róży, równie łatwo okazać się śmiertelną pułapką dla bolszewików. Co zresztą nastąpiło.
Obrona rewolucjonistów polskich za to, że okazali się tak dobrymi patriotami, którzy nigdy, przenigdy nie splamiliby się odrzuceniem roszczeń Polski do samodzielności państwowej, nawet za cenę kontrrewolucji, za wyraz rozpaczliwej "taktyki" bolszewickiej, jest wyraźnym stanowiskiem politycznym, które jednak nie przynależy do opcji, jaką rzekomo reprezentuje.
Spróbujmy może odpowiedzieć sobie na pytanie - jak ludność miejscowa przyjęła decyzję Juliana Marchlewskiego o rugowaniu dwóch pozostałych języków przez Polrekom i uznaniu języka polskiego za urzędowy w Białymstoku? Czy aby przypadkiem Marchlewski nie dał odczuć tubylcom - Białorusinom, zdecydowanie przeważającym na wsi (zasiedlenie wiejskich obszarów nadgranicznych i tzw. Kresów Wschodnich przez wojskowych osiedleńców i ludność polską to wówczas jeszcze pieśń przyszłości) i Żydom w mieście, że w jego osobie wróciły znów układy, polskie pany i "Pańska Polska"? Czy przypadkiem sprawa rewolucji im niezobojętniała? Czy jakiś historyk badał pod tym kątem wkład Marchlewskiego w "cud nad Wisłą"?
A przecież Marchlewski dowiódł, że "polskie pany" potrafiły się dogadać z władzą bolszewicką za plecami tubylców.
Dowódcy Armii Czerwonej mieli przynajmniej instynkt klasowy. Brakowało im trochę ogłady i doświadczenia - powinni również język polski dopuścić na równi z pozostałymi. A co miał Marchlewski - patriotyczne usposobienie? Wizję całości?Urodzony we Włocławku, w przeciwieństwie do działaczy rewolucyjnych wywodzących się z dawnych Kresów Wschodnich nie miał nawet wrodzonego wyczucia drażliwych kwestii narodowościowych. Nie był też specjalistą od tych spraw, w SDKPiL zajmował się przede wszystkim kwestią rolną. Niemniej, jako przywódca SDKPiL nie mógł o tym nie wiedzieć. Nie o błąd zatem chodzi, lecz o lekceważenie kwestii narodowościowej i celowe działanie rugujące nie tylko "obce" języki, ale i, co nie mniej istotne, niedopuszczające wpływów konkurencji w ruchu robotniczym - odbierające grunt dla "socjalpatriotów" z PPS. Błąd ten był prostą konsekwencją partyjniackiego nastawienia działaczy SDKPiL z góry odrzucających partnerstwo i sojusz z lewicowo-rewolucyjnym odłamem PPS. Nie przypadkiem działacze SDKPiL byli głównym przeciwnikiem dopuszczenia innych krajowych partii socjalistycznych i robotniczych do pretendujących do członkowstwa w Międzynarodówce Komunistycznej. W ten sposób administracyjną decyzją realne problemy pluralizmu w rewolucyjnym ruchu robotniczym zostały wtłoczone i przeniesione na poziom walk frakcyjnych i wewnętrznych w KPRP i KPP, z czego pełną garścią korzystał Stalin, szczując jednych przeciwko drugim. Nie musiał nawet dzielić, mógł rządzić niepodzielnie.
Według konfabulacji ideologicznych, głoszonych szczególnie powyżej, odwołujących się do teorii Róży Luksemburg, odnoszę wrażenie, że najbardziej "komunistyczny" ustrój w świecie istniał w Rosji carskiej. Nie istniał tam żaden podział etniczny. Obowiązywał jeden język urzędowy. Obowiązywała jedna religia z carem jako głową Cerkwi Wszechrusi, czyli religia PAŃSTWOWA.
Dopiero KONSTYTUCJA zwana STALINOWSKĄ, dokonała podziału administracyjnego Związku Radzieckiego, zgodnie z zasadami etnicznymi. Utworzono więc narodowościowe republiki związkowe (z prawem do odłączenia się od ZSRR włącznie) oraz etniczne republiki, okręgi i obwody autonomiczne. Nawet utworzono Jewrejski Okręg Autonomiczny. Zupełnie natomiast "zapomniano" o jakiejkolwiek autonomii dla ludności polskiej. Jeszcze bardziej ciekawe jest to, że w 1919 roku w marszu "po trupie Polski do komunizmu w Europie", w "Kraju Priwiślanskim" bolszewicy utworzyli Republikę Prywiślanską z dwoma równoległymi językami urzędowymi: jidisz i rosyjskim. Byłbym wdzięczy szczególnie dla ~EB, jak też ~BB, gdyby zechcieli, mając na uwadze powyższe skojarzenia, jednoznacznie wyjaśnić zgodność bolszewickich praktyk z teorią ideologii marksistowskiej. Na dodatek bez eklektycznej frazeologii cytatologicznej.
Serdecznie pozdrawiam i o wdzięczności zapewniam.
Bolesławie, w przeciwieństwie do Dawida Jakubowskiego nie widzimy świata w sposób płasko jednoznaczny i pozbawiony sprzeczności, które byłyby nieredukowalne do indywidualnych(patologicznych) cech charakteru. Specyfika Polski zawsze
była przyczyną wielkiej literatury i pokręconych losów kraju. W średniowieczu Rzeczpospolita była potęgą europejską, ale nie potrafiła się dostosować do zmian, które nastąpiły w epoce nowożytnej. Mniejsza o szczegółową analizę przyczyn. W każdym razie narodowe przywary (w tym
indywidualizm szlachecki) spowodowały, że kraj nie był w stanie wykorzystać nawet tych szans, które historia nam dawała. Pokazały to zrywy powstańcze w XIX wieku, które początkowo zapowiadały wiodącą rolę rewolucyjną Polski w
Europie, ale nadzieje się nie sprawdziły. Z tego rozczarowania wyrosła gorzka uwaga Engelsa, że, jako naród, Polacy mają przerąbane.
Historyczny charakter narodu wynika z tego, czy jego rozwój pokrywa się z szerszą tendencją dziejową. Taką, która może pociągnąć inne narody, bo daje Damoklesową odpowiedź na stare pytania czy problemy, które w starych układach są już nierozwiązywalne. Później Róża Luksemburg pisała o gospodarczej szansie stosunkowo lepiej rozwiniętej Polski, jaką jej dawały rynki wschodnie, czyli rosyjskie. Nawet ta, czysto burżuazyjna szansa, też nie została wykorzystana. Odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 r. nie było efektem rewolucyjnego zrywu ludności, nie kojarzyło walki społecznej z narodową, tylko coraz wyraźniej szło w kierunku poprzestania na hasłach narodowych. Odbudowa Polski nie stwarzała nadziei dla narodów, które z historii znały Polskę jako naród kolonizatorski i ciemiężący, że wspólnota państwowa ułoży się w nowy, lepszy sposób. A to było sednem nadziei na rewolucyjną rolę Polski w Powstaniu Listopadowym czy Styczniowym.
Na początku XX wieku walka Polski z rosyjskim zaborcą była już tylko czysto partykularnym interesem odradzającego się kraju, pragnącego odnaleźć swoje konkurencyjne miejsce w "starym gównie", a nie - dającego nową, socjalistyczną propozycję. Oczywiście, istniał polski ruch robotniczy, który był jednak za słaby, zbyt zdezorganizowany wewnętrznymi rywalizacjami, by stanąć na wysokości zadania, które odziedziczył po XIX wieku.
W tym kontekście należy rozpatrywać miejsce Polski w procesie
rewolucyjnym XX wieku. Inne narody nie czekały na Polskę, szły dalej, nie oglądając się za siebie. Polska miała kolejną szansę opowiedzenia się za rewolucją socjalistyczną w Europie, ale jej nie wykorzystała.
Przedstawiamy tu analizy mówiące o przyczynach tego faktu, o słabości polskiego ruchu rewolucyjnego. Przeciwstawiamy je obiegowym sądom, które całkowicie ignorują to, co dla klasyków marksizmu było zasadnicze - a mianowicie szeroki kontekst europejskiego, jeśli nie światowego ruchu na rzecz socjalizmu. Koncentrowanie się na schlebianiu nacjonalistycznemu kołtunowi, które daje się zauważyć w analizach Jakubowskiego, bierze się z przenoszenia dzisiejszej perspektywy odwrotu fali rewolucyjnej na tamten
okres.
Obiektywnie, w roku 1920, Polska była państwem, które stało na przeszkodzie procesowi rewolucyjnemu, a nie wspomagało go. Czy można było odwrócić tę rolę? Zapewne tak, ale nie było to proste. I nie polegało na podkreślaniu idei narodowej Polski, bo w tym czasie nie było już Rosji carskiej, na której tle i tylko na tym tle Polska była postrzegana jako sojusznik, ba, lider ruchu rewolucyjnego.
W tej sytuacji traktowanie Polski jako jeszcze jednego, małego i uciskanego kraju, któremu należy się poszanowanie jego zdeptanych praw, nie wydaje się sensowne, a prawa Polski nie wydają się pierwszoplanowe. Szansę dla Polski mogli stworzyć rewolucjoniści, bo biorąc pod uwagę znaczenie Polski w tym obszarze geograficznym, mogła ona być tylko albo sojusznikiem i liderem ruchu rewolucyjnego, albo reakcyjną przeszkodą. Szkoda, że stała się tym ostatnim. Nie tylko od Niemiec bowiem zależał los rewolucji światowej, ale i od Polski. Wielka szkoda, że w obu wypadkach działacze nie stanęli na wysokości zadania. Skutki ciągną się do dziś.
Nie sądzimy więc, aby była jakaś sprzeczność między marksizmem rozumiany jako teoria a bolszewizmem rozumianym jako praktyka. Sprzeczność między teorią a praktyką ujawniła się bowiem nie tylko w Rosji, ale i w Niemczech, gdzie marksizm był podobno do końca obowiązującą teorią. Nie
doszukiwalibyśmy się więc w tym miejscu rozbieżności i przyczyn zła. Do tego służą, jak sądzimy, analizy konkretnohistoryczne, które usiłujemy przedstawiać na lewica.pl.
"A swoją drogą, w duszy polskich komunistów, podobnie jak sowieckich bolszewików, nie znajdowało się nic szczególnie zagadkowego: byli po prosto ideologicznymi fanatykami, głuchymi na inne poglądy" (Paweł Wieczorkiewicz "Wypędzanie szatana z historyków IPN"). Logika autora tych słów, podobnie jak jego ucznia, Dawida Jakubowskiego, jak i bronionego przez Wieczorkiewicza fana komunistów i PPR Piotra Gontarczyka jest już sama w sobie zagadką. Okazuje się bowiem, że bolszewicy i polscy komuniści byli jednak otwarci na szowinizm wielkoruski i carskie inspiracje. Na tyle otwarci, że Bolesław może już otwarcie konstatować i konfabulować mieszając carską tradycję z bolszewicką: "w 1919 roku w marszu 'po trupie Polski do komunizmu w Europie', w 'Kraju Priwiślanskim' bolszewicy utworzyli Republikę Prywiślanską z dwoma równoległymi językami urzędowymi: jidisz i rosyjskim".
Całość polityki bolszewickiej Bolesław podsumowuje zapewnieniem: "Zupełnie natomiast 'zapomniano' o jakiejkolwiek autonomii dla ludności polskiej".
W odpowiedzi na takie dyktum wykażemy pewną otwartość przytaczając artykuł Andrzeja Kuleszy z "Naszego Dziennika" (stawiając przy tym stosowne pytanie - kto tu jest fanatykiem głuchym na argumenty?):
"Pokój ryski pozostawił poza wschodnią granicą Rzeczypospolitej około miliona Polaków. Duże i zwarte skupiska ludności polskiej znajdowały się na Białorusi i Ukrainie. Na tych terenach bolszewicy postanowili utworzyć polskie rejony autonomiczne, które miały przygotować polskojęzyczne kadry dla przyszłej polskiej republiki sowieckiej.
Gdy po klęsce bolszewików pod Warszawą w sierpniu 1920 roku, upadła nadzieja na wejście Polski w skład Związku Sowieckiego, polscy komuniści postanowili stworzyć namiastkę polskiej republiki sowieckiej na terytorium ZSRS. Zbiegło się to z propagowaną w polityce sowieckiej na początku lat 20., tzw. korierizacją, która oznaczała powrót do korzeni każdej z narodowości dotychczas uciskanej przez carat. Stwarzało to pewne możliwości rozwoju kultury i oświaty w rodzimym języku oraz jego używanie w lokalnej administracji. Jeżeli 100 tys. osób danej narodowości mieszkało w zwartym skupisku, w danym rejonie mogła powstać republika autonomiczna, a jeżeli 50 tys. - rejon autonomiczny.
Polskie rejony
Nim powstały rejony autonomiczne, powołano komórki polskie na wszystkich szczeblach partii komunistycznej. W Kijowie utworzono Polski Instytut Wychowania Społecznego (przekształcony z czasem w Polski Instytut Pedagogiczny). Zaczęły również ukazywać się polskojęzyczne gazety.
W końcu sierpnia 1924 roku, Rada Komisarzy Ludowych Ukraińskiej SRR wydała postanowienie 'O tworzeniu narodowych rad wiejskich'. 22 marca 1925 roku, na wspólnym posiedzeniu władz guberni wołyńskiej i okręgu żytomierskiego powołano polski rejon narodowościowy. Natomiast we wszystkich wioskach, w których mieszkało ponad 500 Polaków, zaczęto tworzyć polskie rady wiejskie (na terenie sowieckiej Ukrainy utworzono w sumie 150 polskich rad).
Zjazd założycielski Polskiego Rejonu Narodowego im. Juliana Marchlewskiego na Ukrainie odbył się w kwietniu 1926 r. Inicjatorami utworzenia autonomicznego rejonu polskiego na Ukrainie i Białorusi byli czołowi polscy komuniści - Feliks Kon, Julian Marchlewski, Feliks Dzierżyński i jego żona Zofia, Tomasz Dąbal.
Polski rejon narodowościowy miał powstać na Wołyniu, ok. 100 kilometrów na zachód od Żytomierza. W położonych na tym obszarze wsiach mieszkali w zwartych skupiskach Polacy. Na stolicę rejonu wytypowano leżące 120 km od granicy polsko-sowieckiej trzytysięczne miasteczko Dołbysz, którego nazwę w 1926 roku zmieniono na Marchlewsk. W początkowym okresie spośród 40,5 tys. mieszkańców rejonu 69,8 proc. stanowili Polacy, 20,4 proc. - Ukraińcy, 7 proc. - Niemcy, 3 proc. - Żydzi. Gdy w 1930 roku Marchlewszczyznę powiększono o kolejne wioski, jej ludność wzrosła do 52 tysięcy, z czego 28 tysięcy (czyli ok. 70 procent) stanowili Polacy.
Nieco później, bo 15 marca 1932 roku powstał Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego na Białorusi, na którego stolicę wybrano Kojdanów (późniejszy Dzierżyńsk) położony w pobliżu Mińska, niedaleko granicy z Polską. Wcześniej na sowieckiej Białorusi utworzono 40 polskich rad wiejskich, które objęły 23 proc. ludności polskiej na Białorusi. W skład Dzierżyńszczyzny weszło kilkadziesiąt wsi położonych wokół Kojdanowa. Planowano utworzenie trzeciego polskiego rejonu autonomicznego na Ukrainie w pobliżu Płoskirowa (Podole).
Przyczółki bolszewików
Polskie rejony autonomiczne w zamierzeniu miały być przyczółkami służącymi do 'eksportu' rewolucji bolszewickiej do Polski oraz zalążkami przyszłej polskiej republiki komunistycznej. Polskojęzyczna gazeta wychodząca na Ukrainie, 'Marchlewszczyzna Radziecka', pisała: 'W szeregach polskiej klasy robotniczej rejonu powinni kształcić się przyszli sternicy budownictwa socjalistycznego Polskiej Republiki Rad'.
Polski rejon zamieszkiwali głównie chłopi. Należało więc 'stworzyć warstwę proletariacką wśród miejscowych Polaków'. Na terenie Marchlewszczyzny dominowały grunty piaszczyste, zbudowano więc w tym rejonie cztery huty szkła, które po kilku latach zatrudniały prawie 6 tysięcy robotników. Szybko pojawiły się jednak trudności ze zbytem produkcji, ponieważ Marchlewszczyzna nie posiadała żadnej stacji kolejowej ani dróg bitych. Dopiero w 1933 roku zbudowano drogę z Marchlewska do Żytomierza.
Również należało zorganizować inteligencję. Ściągnięto więc do Marchlewszczyzny emigracyjnych działaczy Komunistycznej Partii Polski przebywających w tym czasie na terytorium Związku Sowieckiego. Głównym ideologiem Marchlewszczyzny został Tomasz Dąbal. Przez pewien czas jego osobę otaczano swoistym kultem. W Związku Sowieckim funkcjonowało ponad 30 różnych instytucji (kluby, kołchozy, huty), którym nadano imię Dąbala. Nawet nazwę jednej wsi - Kisielówka - zamieniono na Dąbalówka.
Przed komunistyczną inteligencją postawiono zadanie stworzenia 'polskiej kultury proletariackiej'. Komunistyczni inteligenci rozpoczęli od próby zmian obowiązujących zasad ortografii. Dotychczasowa gramatyka, w ich opinii, miała charakter burżuazyjny, ponieważ skomplikowane zasady pisowni sprawiały dużo kłopotów dzieciom chłopów i robotników, nie mających zbyt wiele czasu na naukę.
W 1931 r. Bruno Jasieński wezwał do przeprowadzenia 'rewolucji językowej'. Jej zwolennikiem był również Dąbal, który uważał, że 'ideałem rewolucji w dziedzinie uludowienia pisowni polskiej powinno być: jak się mówi - tak się pisze'. Likwidacja polskich rejonów autonomicznych uniemożliwiła przeprowadzenie zmian reguł językowych.
Komunistyczni inteligenci tworzyli też programy dla szkół Marchlewszczyzny. Lista lektur szkolnych zawierała utwory takich polskojęzycznych pisarzy, jak Kon, Radwański, Bobińska, Niedźwiedzki czy Zacharewicz. Dziś nazwiska te niewiele mówią nawet osobom zawodowo zajmującym się historią polskiej literatury.
Na Marchlewszczyźnie działało w 1932 roku 78 szkół (w tym 55 polskich), w których było zatrudnionych około 300 nauczycieli. Kadry dla polskich szkół były przygotowywane głównie w Polskim Instytucie Wychowania Społecznego w Kijowie. Na Marchlewszczyźnie funkcjonowały również 83 polskie czytelnie.
Polskojęzyczna prasa ukazująca się na Ukrainie w latach 1925-1935 przepełniona była komunistyczną propagandą, bardzo często szkalującą II Rzeczpospolitą. Z ówczesnych polskojęzycznych gazet można się dowiedzieć, że 'Polska faszystowska' to 'kraj szubienic, głodu i nędzy', w której 'ani chleba, ani kartofli nie ma od kilku miesięcy. Ludzie podobni do szkieletów, dzieci giną z głodu', a 'polscy bezrobotni mieszkają w jaskiniach i podziemnych norach'. Jednak gdy z okazji obchodów jubileuszu 5-lecia rejonu wysłano do Polski pociąg z mieszkańcami Marchlewszczyzny, którzy mieli agitować polskich chłopów, by ci uciekali z Polski do Związku Sowieckiego, okazało się, że nikt nie powrócił. Wszyscy agitatorzy woleli znaleźć schronienie w 'faszystowskiej Polsce' niż wrócić do 'komunistycznego raju'.
Walka z religią
Z inicjatywy ideologów polskiego rejonu autonomicznego zreformowano kalendarz, wprowadzając pięciodniowy tydzień. W ten sposób dzień wolny od pracy był ruchomy i wypadał zawsze w innym dniu tygodnia. Miało to uniemożliwić świętowanie niedzieli.
Walkę z religią, a co za tym idzie i świętowaniem niedzieli oraz innych świąt religijnych, prowadził również Związek Wojujących Bezbożników, którego Polską Sekcję Antykatolicką założono w Marchlewsku. Efekty antykatolickiej propagandy były jednak nikłe. Mimo że wszystkie kościoły zostały zniszczone lub zamknięte, a księża aresztowani lub straceni, większość Polaków ze wzgardą odrzucała ateistyczną propagandę. Wierni zbierali się potajemnie na modlitwy. Do dziś na terenach dawnej Marchlewszczyzny żyją osoby, które wspominają, jak w dzieciństwie rodzice w ukryciu uczyli ich pacierza lub zbierali się, aby wspólnie odmawiać Różaniec i śpiewać Gorzkie Żale. Przez pewien czas w samym Marchlewsku istniała kaplica, w której posługę pełnił ksiądz Klemes Słowikowski (zmarł w 1926 roku).
Nie chcieli kołchozów
Mizerne efekty przynosiło tworzenie na 'Marchlewszczyźnie' kołchozów. Polacy na terenie całego ZSRS stawiali zacięty opór kolektywizacji. W 1930 r. na Podolu, w okolicach Kamieńca, wybuchło zbrojne powstanie polskich chłopów przeciw kolektywizacji, które dopiero po trzech dniach stłumiło wojsko. W końcu lat dwudziestych, w okolicach Baru tamtejsza ludność polska uzbrojona w siekiery i kosy przepędzała aktywistów bolszewickich, a nawet likwidowała posterunki milicji. Do podobnych wydarzeń dochodziło i w innych rejonach. Liczba kołchozów w regionie marchlewskim była znacznie mniejsza niż w innych częściach Ukrainy. Do wiosny 1931 r. skolektywizowano tylko 19 procent wszystkich gospodarstw rolnych.
Marchlewszczyzna, jak i cała Ukraina, doświadczyła spowodowanego sztucznie przez władzę sowiecką głodu w latach 1932-1933. Wiele osób zmarło śmiercią głodową. Zdarzały się również przypadki kanibalizmu. Cierpiący głód próbowali nocami wychodzić w pole i zrywać dojrzewające zboże, lecz uzbrojeni wartownicy strzelali do nich lub ich aresztowali. Według obowiązującego wówczas prawa (ustawa o 'rozkradaniu socjalistycznego mienia'), kradzież trzech kłosów zboża zagrożona była karą śmierci, nawet w stosunku do dzieci.
Likwidacja
W połowie lat 30. władze sowieckie uznały, że eksperyment stworzenia 'sowieckiej Polski' nie powiódł się. Marchlewszczyznę uznano za rejon mało perspektywiczny i postanowiono zakończyć 'polski eksperyment'. Dla władz sowieckich było oczywiste, że polscy chłopi nie chcieli oddawać swojej ziemi do kołchozów ani wstępować do partii komunistycznej; byli przywiązani do wiary katolickiej i pielęgnowali tradycje ojców. W prasie sowieckiej rozpoczęła się więc nagonka na Polaków. Polak był przedstawiany jako 'szpieg faszystowski', 'sabotażysta' i 'szkodnik'.
Marchlewszczyzna została zlikwidowana w 1935 roku, niedługo potem likwidacji uległa również Dzierżyńszczyzna. Zlikwidowano również większość polskich instytucji, w tym wszystkie szkoły i czytelnie. Rozpoczęto wówczas krwawe czystki wśród czołowych komunistycznych działaczy Marchlewszczyzny. Prawie wszystkich przywódców rejonu, zagorzałych, ideowych komunistów, po sfingowanych procesach rozstrzelano. Współorganizator polskiego rejonu, ówczesny I sekretarz KC partii komunistycznej na Ukrainie Stanisław Kosior, Polak z pochodzenia, który wcześniej sam organizował krwawe represje na Ukrainie, w 1939 r. uznany został za 'wroga ludu' i stracony.
NKWD torturami wymuszało na polskich komunistach zeznania obciążające coraz to nowe osoby, począwszy od komunistycznych prominentów, a skończywszy na prostych ludziach. Do 1938 r. represjonowano wszystkich nauczycieli z Marchlewszczyzny, zarzucając im klerykalizm. Zlikwidowano Polski Instytut Pedagogiczny w Kijowie, gdyż rzekomo odkryto w nim istnienie tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, do której miało należeć wielu polskich działaczy partii komunistycznej na Ukrainie.
W końcu represjom poddano całą populację Polaków na Ukrainie i Białorusi. Tysiące Polaków zamieszkałych w zachodniej Ukrainie deportowano, m. in. z Marchlewszczyzny do Kazachstanu. Zamieszkujące dziś stepy Kazachstanu ok. 100 tys. ludności polskiego pochodzenia, to w dużej mierze potomkowie lub sami przesiedleńcy z Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny.
Według szacunków, różne formy represji: deportacje, aresztowania i zesłania do gułagów, rozstrzeliwania, dotknęły około 10 tysięcy osób zamieszkujących Marchlewszczyznę, czyli prawie co czwartego mieszkańca tego rejonu.
Zatarte ślady
Władze sowieckie postanowiły zatrzeć ślad po istnieniu Marchlewszczyzny, której terytorium podzielono pomiędzy pięć sąsiednich rejonów. W 1939 roku nazwę Marchlewsk zmieniono na Szczorsk, a w 1946 r. powrócono do pierwotnej nazwy Dołbysz. O polskim rejonie autonomicznym nigdy nie wspominano w oficjalnych publikacjach. Nawet za posiadanie polskojęzycznych gazet ukazujących się w polskich rejonach można było trafić do więzienia.
Dziś Dołbysz jest ośmiotysięcznym miasteczkiem zamieszkałym w większości przez Polaków, głównie katolików, którzy w ostatnich latach dzięki wydatnej pomocy z Polski wznieśli kościół. Mieszkańcy Dołbysza borykają się z problemami biedy, bezrobocia i brakiem perspektyw. Niedawno bowiem zbankrutowała ostatnia fabryka - zakład porcelany, który zapewniał utrzymanie znacznej części mieszkańców miasta. Pracownikom przez ostatnie lata nie wypłacano pensji. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w okolicznych wsiach" (Andrzej Kulesza "Nieudany eksperyment - polskie rejony autonomiczne w Związku Sowieckim", "Nasz Dziennik" z 19 czerwca 2001 r.).
A swoją drogą - jaki ten świat mały - okazuje się, że niedoceniany przez nas Paweł Wieczorkiewicz broni Piotra Gontarczyka, którego krytykuje kolega ze studiów - August Grabski i cała lewica. Paweł Wieczorkiewicz w ocenie Dawida Jakubowskiego pozostaje ponad krytyką. Zapewne dla tego, że w przeciwieństwie do Andrzeja Friszke "kłóci się z filozofią działania hagiografa i dziejopisarstwa dworskiego, które to role przyjęło wielu historyków parających się dziejami opozycji lat 70. i 80., w tym wspominany już – (...) Uczony Kolega", Pawła Wieczorkiewicza i Dawida Jakubowskiego - Andrzej Friszke.
Swoją drogą hagiografów i dziś nie brakuje, choćby polskiego trockizmu. Okazuje się nawet, że nie wolno ich krytykować, a zwłaszcza wymieniać po nazwisku, bez ich zgody. I tak oto krytykom odebrano prawo do krytyki krytykowanego. Czyż nie jest to pośrednio zgoda na hagiografię?
Nadwornym hagiografom polskiego trockizmu te słowa dedykuje W.B.
Dziękuję za chęć i trud udzielenia odpowiedzi na mój komentarz.
Niestety, zarówno komentarz ~EB: "PRACA NA WYSOKOŚCI... ZADANIA", jak też komentarz ~BB: "MIĘDZY NAMI FANATYKAMI" wywołują wrażenie istnienia na lewicy wielce groźnego zjawiska "Budowniczych WIEŻY BABEL" - każdy mówi swoje bez żadnego nawiązania do istoty sedna sprawy, będącej przedmiotem wspólnej analizy. Stanowi kontynuację PRAKTYKI BOLSZEWICKIEJ. Nie pozostaje mi nic innego, w moim mniemaniu, do uczynienia, jak tylko skwitowanie kilkoma uwagami.
1. Godne uwagi jest prorocze stwierdzenie w 1999 roku POLSKIEGO socjalisty prof. Edwarda Abramowskiego, że najgorsze co może spotkać ruch socjalistyczny, to wykorzystanie instrumentalne pięknych idei SOCJALISTYCZNYCH do stworzenia systemów totalitarnych ("Myśli polskich socjalistów", lata 80.). Niestety SŁOWO STAŁO SIĘ CIAŁEM.
2. Postrzeganie historii Polski XIX i XX wieku przez pryzmat teorii rewolucji proletariackiej jest zupełną niedorzecznością. Zarówno marsz Napoleona na Moskwę jak też Powstanie Listopadowe, a tym bardziej Styczniowe, były elementem imperialnej polityki Anglii, dążącej do skolonizowania Europy Wschodniej z Rosją na czele. Podobnie zresztą jak I i II wojna (Jim Maars: Oni rządzą światem, 2007).
3. Lenin już w 1917 roku wydał Dekret unieważniający ROZBIORY Rzeczpospolitej. Piłsudski działał w granicach Rzeczpospolitej Polski! Nigdzie tych granic Wojsko Polskie nie przekroczyło. Wojna 1919 roku była napaścią bolszewicką na Polskę. Zgodnie z decyzją Kominternu – Po trupie Polski do komunizmu w Europie. Co by było, gdyby było jest sprawą astrologów i szamanów.
3. Pochodzę z nad polsko-sowieckiej granicy z regionu zamieszkałego w 80% przez ludność polską – 19 km od Kojdanowa. Mniej więcej tyleż samo oddalonej od posiadłości Dzierżyńskich. Miałem okazję poznać brata Feliksa, jako lekarza - płk WP.
Do 1924 roku, rzeczywiście żadnych prześladowań etnicznych po bolszewickiej stronie granicy nie było. Granica była praktycznie formalną linią demarkacyjną. Oficerowie sowieckiej straży granicznej przychodzili na zabawy do koszar polskich. W 1924 roku w ciągu jednej nocy zostały postawione po sowieckiej stronie zasieki z drutów kolczastych i zmieniono straż graniczną na kosookich. W kilka dni później dokonano totalnego pogromu ludności polskiej po sowieckiej stronie granicy. Zniknęli moi krewni wraz z zabudowaniami. Na notę rządu polskiego w tej sprawie odpowiedź głosiła: "...Rząd sowiecki nie ponosi żadnej odpowiedzialności za pogromy ludności polskiej w Sowieckiej Białoruskiej Republice, gdyż są one dokonywane samorzutnie przez ludność białoruską w odwecie za pogromy ludności białoruskiej dokonywane przez ludność polską na zachodniej Białorusi" [Dokumienty sowietsko polskich sootnoszenii, Moskwa, 1963].
Po otwarciu sowieckiej granicy przez Niemców w 1941 roku, szukający swoich krewnych usłyszeli od świadków, że masowych bestialskich mordów ludności polskiej dokonywały programowo wojska NKWD. Zamordowano kilkaset tysięcy ludzi – dzieci, kobiet i mężczyzn. Nikt tam w żadne procesy sądowe się nie zabawiał.
4. Naukowiec z Leningradu stwierdził, że w pierwszej połowie lat 20., w ramach czystek etnicznych tylko w okręgu leningradzkim zamordowano ponad 15 tys. Polaków [Teczki Stalina, TVP].
5. W 1936-38 w ramach krwawej rozprawy "prawicy komunistycznej [trockistowskiej] z lewicą", z oskarżenia o odchylenia nacjonalistyczne, NKWD zamordował ponad 1,5 miliona osób. W tym 34 tys. oficerów Czerwonej Armii wyższej rangi i około 10 tys. aktywistów KPP polskiej narodowości. Indagowany w sprawie KPP Breżniew 1983 roku stwierdził: Eto dieło Komintierna...
Najwyższy czas na wyjście LEWICY POLSKIEJ z totalnego zakłamania w imię poprawności ideologicznej. Społeczeństwo oczekuje prawdy, jako WIELKI TEST wiarygodności. Jest to być albo nie być LEWICY. Szansa się nie powtórzy!
PS. W świetle powyższych faktów powoływanie się na autorytet mediów o. Rydzyka w przedmiotowej sprawie, jest co najmniej rzeczą kuriozalną.
Szanowny Panie Bolesławie.
Ja również popieram walkę o prawdę - niemniej w Pańskim wywodzie również są błędy - prawda leży nie pośrodku i ani po stronie BB, ani po Pańskiej, ani po czyjejkolwiek - tylko tam, gdzie leży. Skąd u Pana tak jednostronne spojrzenie na rok 1920 - i gdzie zaczęła się ta wojna o której Pan pisze - czy nie aby koło miasteczka Mosty na Białorusi? Naprawdę mit Polski nie będącej nigdy agresorem, a wieczną ofiarą szkodzi jej samej.
Gros komunistów zarówno polskich, jak i kremlowskich ( że się wyrażę ) poza zapalonymi fanatykami typu Unszlicht czy Leszczyński, nie widzących innego rozwiązania jak wojna rewolucyjna przy czynnym udziale Armii Czerwonej, uważało, że możliwa i o wiele bardziej skuteczna niż przyniesienie jej na obcych bagnetach może być samorzutna rewolucja w Polsce. Z źródeł bliższych Panu potwierdza to między wierszami Żenczykowski. Jednak pójście Piłsudskiego na Kijów zmieniło optykę. Był to wielki i kosztowny błąd - dopiero w ostatnim czasie dowiedziałem się o tym, że wojska polskie zachowywały się na Białorusi i Ukrainie ani gorzej ani lepiej jak Armia Czerwona w Polsce - pisałem o tym w jednym z artykułów, opierając się na źródłach przytaczanych i weryfikowanych krytycznie przez Witkowicza.
Taka jest bezwzględna logika wojny, a ludzie tacy jak komendant wojskowy Ciechanowa - Pietrow, starający się ze wszekich sił zapobiec podłościom podległego sobie wojska wobec ludności polskiej w tym przypadku to niestety tylko szlachetni idealiści - niemniej jako internacjonalista uważam, że taka piękna postać powinna mieć pomnik w prawdziwie demokratycznej ( obecnej za takową nie uznam, jak również krytycznie odnoszę się do wielu aspektów II RP ), jak również zasługują na niego polscy komuniści usiłujący czynić to samo -i to zarówno znani, jak i bezimienni, jak Marian Stokowski, który rewolwerem groził swoim kolegom, dostrzegając próby złego traktowania ludności polskiej. Stokowski mógł sobie na to pozwolić. Niemniej, gdy podobną postawę okazał mówiący po polsku młody czerwonoarmista bądź czekista, zarobił kulkę w plecy.
Napewno w tej brudnej ( jak każda ) wojnie po stronie białopolskiej także można znaleźć takie postacie - wyraźnie pisze o tym w swoich wspomnieniach późniejszy gen. Jerzy Bordziłowski, którym w niewoli opiekował się hallerczyk, a wreszcie ostrzegł go, by uciekł przed mającą nastąpić falą egzekucji. Jednak po obu stronach mówimy o zachowaniach jednostek - nie idealizujmy wojny i żądzących nią żelaznych praw.
Ciekawe jest natomiast to, co napisał Pan o 1924 r. - to z jednej strony potwierdza jakościową zmianę na Kremlu, choć z drugiej - te pogromy ludności białoruskiej nie są niewiarygodne - w telegraficznym skrócie to co czynili na wschodzie białopolacy iich sprzymierzeńcy wygląda tak:
W grudniu 1919 r. władze polskie stłumiły , czemu towarzyszyły liczne krwawe egzekucje, powstanie chłopskie na Wołyniu.
„Dziesiątki tysięcy ludzi na Litwie, Ukrainie i Białorusi przeszły przez polskie obozy, więzienia i areszty. Władze Rzeczypospolitej zwalczały nie tylko bolszewików, lecz także nacjonalistów, a nawet Cerkiew ( źródła ukraińskie informowały np. o 50 cerkwiach spalonych przez Polaków do połowy 1919 r. [...]
W r.1920 w Równych piłsudczycy i sprzymierzeni z nimi petlurowcy mieli rozstrzelać 3 tys. Cywilów, a w Tietiewie zorganizować pogrom 4 tys. Żydów ( rzezi tej dokonał ataman Kurowski ). W Borysowie od ognia zginąć miało kilkuset mieszkańców miasteczka. Bez sądu rozstrzeliwano dzieci, biedaków o « bolszewickim » wyglądzie, podejrzanych uchodźców, sanitariuszy [...]. Starsze opracowania podają też przykład wsi Koczeriny, gdzie wojska Piłsudskiego miały spalić żywcem 200 białoruskich chłopów. [...]”. ( A.Witkowicz, op.cit., s.359 ) .
Przytoczonych przykładów, przy sprawiedliwym przyznaniu autora, że jeśli chodzi o Równe i Tietiewo statystyki mogą być przesadzone, jest tak wiele że nie sposób odnieść się do wszystkich z nich. Zwraca uwagę omówienie zbrodni sprzymierzonego z Piłsudskim gen.Bułak Bałachowicza, którego „partyzanci” podobnie jak piłsudczycy mieli na swym koncie liczne zbrodnie tortury i gwałty, dokonane nawet po zawarciu pokoju ryskiego.
Podobnie jak autor nie kwestionowałem nigdy w swych publikacjach podobnego zasięgu zbrodni popełnionych przez sporą część żołnierzy Armii Czerwonej podczas działań wojennych w Polsce, jednak odpowiedzialność za terror wojsk Piłsudskiego będącego agresorem na wschodzie i jego sprzymierzeńców wcale nie ustępuje tamtym czynom.
Bolesławie, Twoje urągania na temat wieży Babel są nieco zabawne, gdyż nawołują do przyjęcia jednego wspólnego języka, ale pod warunkiem, że będzie to język właściciela, kapitalisty, ciemiężyciela, pana niewolników, wodza legionów
podbijających świat, byle tylko nie język zniewolonego, uciskanego czy pozbawionego środków do życia. Według nas, dla tych dwóch grup ludzi wspólnym językiem może być tylko język uciśnionych, ponieważ to oni reprezentują czynnik zmiany, a tym samym szansę zmiany na lepsze.
Abstrahując od spiskowych teorii historii, które bazują na tym, że istotnie w historii istnieją intrygi, ale pomijają fakt, że nigdy nie realizują się one tak prosto, jak tego chcieliby różni "teoretycy spisku", podtrzymujemy
tezę o możliwości interpretowania historii z perspektywy ruchów rewolucyjnych jako całkowicie prawomocnej. Zaznaczamy przy okazji, że - w przeciwieństwie do teorii spiskowych - nie staramy się interpretować tej historii post factum, tylko odwołujemy się do istniejących w owym czasie
interpretacji (Marksa i Engelsa nt. roli Polski w walce z caratem, czy do Róży Luksemburg w kwestii szans gospodarczych Polski).
Stawianie mocnej tezy o tym, że bolszewicy pogwałcili legalną i uznaną granicę przedrozbiorową Polski, jest prawomocne tylko dla kogoś, kto uznaje bez reszty punkt widzenia władców traktujących państwa jako swoje prywatne
pionki w rywalizacji z innymi graczami na tej samej szachownicy. Z perspektywy rewolucyjnej, którą Ty odrzucasz, sprawa granic była w tym momencie drugorzędna. A rewolucja proletariacka była sprawą konkretną, a nie sferą gdybań i astrologii.
Wybacz, ale mordy etniczne, na które się powołujesz, i nie tylko te, są wyrazem zwycięstwa tej perspektywy, której właśnie jesteś obrońcą - "my" przeciwko "innym", "obcym". W warunkach izolacji rewolucji takie defetystyczne koncepcje znajdowały posłuch i nie wywoływały sprzeciwu. Nie wynikają one z założeń aksjologicznych procesu rewolucyjnego, ale z lęków podsycanych starą wiedzą, że zawsze bliższa koszula ciału i innych takich "mądrości" ludowych biorących się z jak najgorszych doświadczeń historycznych.
Mamy również całkowicie rozbieżne pojęcie o tzw. poprawności
ideologicznej.
Jakoś tak jest, że tę poprawność to raczej reprezentujesz Ty, a nie my. Trudno rozbić ową poprawność inaczej, jak tylko sprzeciwiając się skostnieniu stereotypów. A że trudno rozbijać stereotypy i "poprawność polityczną", a jednocześnie postulować wspólny język dla przeciwników
politycznych, to wydaje nam się, że Twoja propozycja nie jest do końca przemyślana.
RAWOLUCJA PROLETARIACKA I RZECZYWISTOŚĆ
Re: „Fakty nie propaganda” i „JĘZYK UCIŚNIONYCH” .
Niespodziewanie dla mnie, znalazłem się na pozycjach kontrrewolucjonisty, stawiającego czoła zwartej grupie czołowych LEGIONISTÓW „awangardy rewolucyjnej proletariatu”. Niestety awangardy o istocie MARKSIZMU i realiach tzw. Rewolucji Październikowej, poza bezmyślną cytatologią wyrwanych z kontekstu myśli rzekomo marksistowskich, niemających nawet zielonego pojęcia. Ponadto prezentujących swoje konfabulacje w stylu przypominającym mowy propagandowe półanalfabetów, wywodzących się głównie z biedoty żydowskiej, wygłaszane "ot imieni sowietskoj właści" po wrześniu 1939 roku na Kresach. Jeżeli rzeczywiście jesteście, jak się podajecie, absolwentami UW, to poziomowi intelektualnemu kadry naukowej tej Uczelni, jak też absolwentom, wystawiacie wysoce negatywne świadectwo.
Właściwie na tym należałoby zakończyć polemikę, prowadzoną w stylu: „Nasze dzieło prawoje. My pobiedim”. Jedynie profesjonalne przyzwyczajenie nauczyciela skłania mnie do komentarza do niektórych kwestii, skierowanych pod moim adresem.
1. Wydarzenia w Rosji roku 1917 nie miały charakteru REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ w żadnym przypadku. Był to przewrót zaaranżowany przez Niemcy i wykorzystany przez Anglię w formie ustanowienia pro angielskiego Rządu Tymczasowego. Następnie w listopadzie rządy przejęła ekipa amerykańsko-niemiecka i ustanowiła totalitarny system prawicowej trockistowskiej rewolucji, pod hasłami komunistycznymi. Dalej była już wojna domowa zaaranżowana przez Anglię i Amerykę. CZERWONYCH wspierali Amerykanie i Niemcy zaś BIAŁYCH - Anglicy.
2. Kresy Wschodnie były ziemiami lennymi Wielkiego Księstwa Litewskiego [Ruś Biała, Ruś Czerwona. – Czarna, - Halicka itp.], które weszły w skład Rzeczpospolitej Obojga Narodów na mocy zawartej Unii. Tworzenie odrębnych państw etnicznych na tych terenach zainicjowali Niemcy w 1914 roku.
POWTARZAM: Armia Polska w 1919 roku, działała zgodnie z PRAWEM [nawet Rosji Sowieckiej, unieważniającej rozbiory Dekretem Lenina] na terytorium Rzeczpospolitej Polski [Przedrozbiorowej]. W żadnym przypadku działania WP nie mogą być postrzegane jako ZABORCZE. Były wymierzone przeciwko ekspansji zaborczej Carskiej Rosji. Tym samym w konsekwencji sprzyjały „zwycięstwu rewolucji proletariackiej”.
Prawo do tych terenów Rosji Carskiej, a tym bardziej Rosji Sowieckiej, czy też Związku Radzieckiego było identyczne z prawem Austrii do Małopolski Wschodniej ze Lwowem na czele. Podobnie też Niemiec do Goralenvolku, Wartenlandu, Generalnej Guberni itp..
Nawet Niemcy nie kwestionowali polskości terenów Małopolski Wschodniej, przyłączając te tereny w 1941 roku do Generalnej Guberni jako Distrikt Galicien.
3. Przypisywanie Armii Polskiej odpowiedzialności za wyczyny zbrodnicze atamanów Petlury jest swoistą paranoją. Tym bardziej obarczanie Piłsudskiego odpowiedzialnością za organizowanie pogromów, połączonych z mordowaniem, tysięcy Żydów. Petlura nie był nigdy podwładnym Piłsudskiego. Natomiast Piłsudski był postrzegany przez społeczność żydowską, jako największy w historii przyjaciel Żydów. Po dzień dzisiejszy utkwił mi w pamięci niebotyczny lament - GIEWAŁT, wyległej na ulice miasteczka, całej społeczności żydowskiej na wieść o zgonie marszałka w 1935 roku.
Nie jest wykluczone, że mogło dojść do starcia z uzbrojoną „rewolucyjną milicją” żydowską, żądającą „ot imieni sowietskoj własti” kapitulacji wycofujących się oddziałów WP. Miało to miejsce we wrześniu 1939 roku np. w Lidzie, gdzie barykady rozebrano i „milicja” się rozpierzchła po domach, gdy padły rozkazy do pacyfikacji (wg relacji uczestników).
4. Zupełnie dla mnie niewyobrażalną rzeczą jest pacyfikowanie ludności cywilnej, jako obywateli Rzeczpospolitej, przez Wojsko Polskie w 1919 roku na Kresach Wschodnich. Przecież armia rekrutowała się z ludności tych terenów w poważnym wymiarze.
Propaganda bolszewicka PROWOKOWAŁA, wyolbrzymiała i nagłaśniała tego typu konfabulacje, strasząc masy chłopskie „ZEMSTĄ POLSKICH PANÓW ZA ROZGRABIONE DWORY”. O jakichkolwiek działaniach odwetowych na krańcach północnych nie słyszałem. Zresztą grabieże inspirowane były przez bolszewików. Podobna powtórka była w 1939 roku, czego byłem świadkiem.
Zresztą w okresie I wojny sytuacja była wielce złożona i nieprzewidywalna. Na dodatek wysoce zróżnicowana w czasie i przestrzeni.
5. W okresie międzywojennym, żadnych pogromów ludności białoruskiej ani ukraińskiej na terytorium Polski do 1939 roku niebyło.
Nie istniały bowiem wyróżniki narodowościowe a jedynie regionalne i wyznaniowe. Osobiście znam, wyniesiony z domu, język gwarowy, obecnie zwany białoruskim (w każdej wsi inny). Podobnie było na Ukrainie (Kossak Szczucka: POŻOGA). Istniało jedynie rozróżnienie wyznaniowe: katolickie (polskie, pańskie), prawosławne (ruskie, mużyckie) i mojżeszowe (żydowskie, głównie chasydyzm). Ponadto było jeszcze unickie [grekokatolickie], szczególnie rozpowszechnione na Wołyniu, Podolu i Lubelszczyźnie. Nawet na świadectwach szkolnych było podane tylko wyznanie. Dlatego też incydentalne wydarzenia lokalne miały podłoże wyznaniowe, bądź ekonomiczne. Działały różne organizacje i zespoły folklorystyczne, bez żadnych ograniczeń. Pokutowała natomiast powszechnie feudalna mentalność stanowa, doprowadzana na najwyższe szczyty absurdów. Odradzana jest obecnie w Polsce w jeszcze bardziej karykaturalnej formie.
6 . Nigdzie i nigdy nie oskarżałem żołnierzy Czerwonej Armii, ani też Wehrmachtu, a tym bardziej Wojska Polskiego o dokonywanie zbrodni. Żołnierz wykonuje jedynie rozkazy. Instrumentalnymi realizatorami działań zbrodniczych z natury rzeczy były specjalne organizacje pacyfikacyjne w postaci Czeka, NKWD, SS, Gestapo jak też UB, CIA itp...
7. W rozróbach zbrojnych inicjowanych przez ukraińskie bojówki nacjonalistyczne, na Wołyniu w latach 30., działające pod auspicjami metropolity lwowskiego Kościoła unickiego abp Szeptyckiego, brały udział oddziały policyjne a nie WP. Bojówki faszystowskie były organizowane, uzbrajane i wspierane przez V kolumnę faszystowskich Niemiec (wg relacji policji, uczestników tych wydarzeń)
Na tym kończę uczestniczenie w polemice na tym FORUM w temacie I połowy XX wieku.
WIECZORKOWSKI I BIERUT
Z racji częstego powoływanie się Panów na bezpośrednie kontakty z prof. Wieczorkiewiczem pozwolę na poruszenie następującej kwestii:
W jednym z wystąpień publicznych prof. Wieczorkiewicz ujawnił fakt zamordowania w Krakowie w 1947 roku (jesienią) Bolesława Bieruta i podstawienie na jego miejsce SOBOWTÓRA. Wiążąc z tym szybkie zejście kardynała Hlonda, będącego z Bierutem w bliskich kontaktach.
Ponieważ moje dociekania w pewnej mierze ten fakt potwierdzają, byłbym wdzięczny za ewentualne potwierdzenie stanowiska profesora w tej sprawie oraz podanie przyczyn i realizatorów tego wydarzeni: Kto i dlaczego tego dokonał. Pozdrawiam i twarde oceny pod rozwagę kieruję.
Panie Bolesławie
Odnoszę się z dużym krytycyzmem do tej tezy o udanym zamachu w Krakowie. Prof. Wieczorkiewicz niestety czasami szedł na skróty - w wywiadzie, który tu zlinkowano i który znam od dawna, profesor mówi o tym, że Marian Buczek był agentem sanacyjnej Dwójki rozpracowującym komunistów - w wydanej niedawno biografii autentycznego podwójnego agenta Josefa Mutzenmachera jest wyraźnie napisane, że to on rozpracował Mariana Buczka i jego otoczenie.
W przypadku o którym Pan mówi, zamach najprawdopodobniej faktycznie miał miejsce i ludzie z otoczenia prezydenta zrobili wszystko, by to ukryć. Jednak teza, że Bierut wówczas zginął jest bardzo karkołomna - wypowiada się na ten temat jego syn, Jan Chyliński, unaoczniając, że przecież rodzina i bliscy mu ludzie musieli by się zorientować w podmianie. Wiemy także, że Bierut zachował szczególny sentyment do Józefa Dominki, przyjaciela z lat młodości - do końca życia odmawiając nawet udziału w różnych uroczystościach, na które go zapraszano, nigdy nie odmawiał Domince, a ich korespondencja wskazuje na żywą pamięć przeszłości.
Mnie interesowało by co innego - jaki ma Pan stosunek do wspomnień Sokorskiego o swojej ostatniej rozmowie z Bierutem, z której wyziera obraz człowieka przybitego, rozczarowanego, który mówi, że w ostatnich latach otaczali go agenci i nikomu nie może ufać. Mając swoją nie przystającą do schematów wiedzę na temat Bieruta, przychylam się osobiście do tej wersji
Panie Bolesławie, ja ani nie wyolbrzymiam, ani nie umniejszam odpowiedzialności dowództwa WP za genezę wojny roku 1920 ani za popełnione w trakcie jej trwania zbrodnie. Nie robi tego także Witkowicz, który przedstawił materiał źródłowy, zadając sobie trud krytycznej weryfikacji - to się nazywa w terminologii naukowej krytyką źródeł i nie ma nic wspólnego z bezmyślną cytatologią, o której Pan mówi. Być może należy podzielić te zbrodnie na wynikające z odpowiedzialności białopolskiego dowództwa i z winy sojuszników - Petlury i Bałak - Bałachowicza.
Jednak jest jeszcze jeden ciekawy aspekt tej historii - Piłsudski nigdy nie odważył się pojechać na Śląsk. Powód jest prozaiczny - do dzisiaj Polacy z tych terenów mają do niego pretensję,że zamiast poprzeć siłą zbrojną powstańców śląskich, wmieszał wojsko polskie w awanturę kijowską.
Wierzę temu, co widział Pan na oczy - ale rzeczywistość była wówczas krańcowo inna. Niemniej egzekucje członków i sympatyków TKRP ( młody znajomy poznał w Ciechanowie starszego pana, który pamiętał te egzekucje), korespondencja z Mozyrza z 24 listopada 1919 r. między Edwardem Kowalskim, dowódcą polskiej partyzantki na Polesiu, a Feliksem Konem którą przytoczę raz jeszcze, pokazuje odmienność tamtej rzeczywistości:
Prawda, Polacy są bezwzględni w swoich rozprawach i dla przykładu karają niewinnych, pastwią się nad dziećmi i starcami, nawet kobiety zabijają, a ich wsie burzą! (...) ( Norman Davies - Biały orzeł, czerwona gwiazda, wyd. Kraków 1997, s.78).
Czy jest to sprzeczne z opisem polskich działań na wschodzie, na który się powołałem ? Przecież nie jest to dokument przeznaczony do publikacji ani tekst na ulotkę, lecz wewnętrzna korespondencja działaczy komunistycznych.
Pani Bolesławie - pisze Pan :Wydarzenia w Rosji roku 1917 nie miały charakteru REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ w żadnym przypadku. Był to przewrót zaaranżowany przez Niemcy i wykorzystany przez Anglię w formie ustanowienia pro angielskiego Rządu Tymczasowego. Następnie w listopadzie rządy przejęła ekipa amerykańsko-niemiecka i ustanowiła totalitarny system prawicowej trockistowskiej rewolucji, pod hasłami komunistycznymi. Dalej była już wojna domowa zaaranżowana przez Anglię i Amerykę. CZERWONYCH wspierali Amerykanie i Niemcy zaś BIAŁYCH - Anglicy.
Jestem w stanie uwierzyć, że o ile z genezą rządu tymczasowego, o której Pan pisze może być coś na rzeczy, to już pisząc o prawicowej trockistowskiej rewolucji mija się Pan z faktami. Gdyby uwzględnił Pan wspomnienia niekoniecznie komunistów z okresu poprzedzającego rewolucję październikową dostrzegłby Pan jednak żywe, społeczne korzenie tej rewolucji. Nawet tendencyjny dokument filmowy o marynarzach kronsztadzkich nie krył ich roli w próbie rewolucji ( tzw dni lipcowe ), kiedy rząd strzelał do demonstrantów i w samej rewolucji w dniach listopadowych.
Pisze Pan dalej:
POWTARZAM: Armia Polska w 1919 roku, działała zgodnie z PRAWEM [nawet Rosji Sowieckiej, unieważniającej rozbiory Dekretem Lenina] na terytorium Rzeczpospolitej Polski [Przedrozbiorowej]. W żadnym przypadku działania WP nie mogą być postrzegane jako ZABORCZE. Były wymierzone przeciwko ekspansji zaborczej Carskiej Rosji. Tym samym w konsekwencji sprzyjały zwycięstwu rewolucji proletariackiej.
Panie Bolesławie, na miłość boską - jakże to działania już za rządów rewolucyjnych mogły być wymierzone w ekspansję zaborczą NIE ISTNIEJĄCEJ carskiej Rosji ?? - jeszcze do tego dodaje Pan, że sprzyjały zwycięstwu rewolucji proletariackiej, której rzekomo miało nie być. To już naprawdę z całym szacunkiem styl błędów prof. Wieczorkiewicza.
Szanowny Panie. Przyznam się samokrytycznie że nie jestem w stanie zrozumieć sensu wymienionych komentarzy serwowanych przez Pana z podziwu godnym zacietrzewiwniem. Mogę tylko stwierdzić:
1. Mieszkałem na tych terenach z Polesiem włącznie do końca 1946 roku i o polskich
zbrodniach, o których Pan wypisuje, nigdy nie słyszałem. Ani od rodziców, sąsiadów ,
jak też po wrześniu 1939 od sowieckich propagandystów, serwujących niestworzone rzeczy o działalności "Jaśniepańskiej Polszi" w uciskaniu "narodów ujarzmionych".
2. Podaję fakty jedynie znane z autopsji, bądź pochodzące ze źródeł bezwzględnie
wiarygodnych i kompetentnych. Jestem więc niepodważalnym materiałem źródłowym. Niestety Normana Daviesa do historyków wiarygodnych nie zaliczam.
3. Stwierdzam raz jeszcze, że w rzeczywistości ŻADNEJ REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ NIE BYŁO. Jako dowód sprzeczności w przytoczonym przez Pana cytacie został pominięty cudzysłów, zmieniło to sens zdania. Materiały ŹRÓDŁOWE w postaci kronik filmowych zostały sporządzone przez Eisensteina w drugiej połowie lat 20. [Literaturnaja Gazieta lata 80.. Jim Maars: Oni rządzą światem, 2007 ss 202-210. Jak też Piotr Wróbel: Wielka Roszada, Midrasz Nr 11/2001].
4. Marsz Piłsudskiego na Kijów, wymuszony przez magnatów w Nieświeżu, wywołał odezwę wodza Carskiej Armii Brusiłowa do carskich oficerów o odrzucenie różnic ideologicznych i "w imia jedzinoj niedzielimoj Rossii" wstępowanie do AC. Ochotniczo wstąpiło ponad 40 tys. oficerów. Umożliwiając Trockiemu stworzenie sprawnie dowodzonej armii i marsz po trupie Polski do komunizmu w Europie.
Pozdrawiam i radzę zmienić sposób myślenia z cytatolicznego na analityczny. Rzecz trudna ale bezwzględnie konieczna dla odróżnienia od NAUKOWCÓW IPN.
PS Zapewniam, że odróżniam rok 1919 od 1939.
Darzyłem Pana szacunkiem, jednak w innym wątku stosuje Pan bezrefleksyjny ageism ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Ageizm ) i uważa się z uporem za jedyne wiarygodne źródło. Każdy przytomny historyk, nie przyjmujący nawet perspektywy klasowej, jak ja to czynię, przyjmie Pańskie deklaracje o byciu bezwzględnie wiarygodnym źródłem, z uśmiechem - wiadomo, że inne szczegóły bitwy zapamięta jej dowódca, a inną perspektywę ma jej szeregowy uczestnik, nie mówiąc już o obserwatorze.
Może być Pan jednym ze źródeł odnośnie badań sytuacji na Kresach od lat 30 - nie kwestionuję tego, co Pan widział i przeżył. Jednak samozwańcze mianowanie się ekspertem od rewolucji z uwzględnieniem wyłącznie tych źródeł, które Panu odpowiadają mija się z rzetelną historiografią. To, co wypisuje Pan na forum Naszego Dziennika, łącznie z absurdalnymi pomówieniami antysemickimi, dowodzi, że jest Pan ofiarą rasizmu, opartego na uprzedzeniach - w każdej grupie narodowościowej są ludzie podli i dobrzy - byłby Pan wstrząśnięty, gdyby zobaczył Pan na wystawie prezentujacej stalinowskich sędziów, to co ja widziałem - ponad połowa z nich szanowny Panie, to przedwojenni absolwenci przezacnych uczelni, nigdy nie zaangażowani dotąd w politykę, albo też oficerowie Armii Krajowej i innych organizacji wykorzystujących niepodległościową frazeologię! Być może o tym także nikt Panu dotąd nie mówił, co nie znaczy, że tego nie ma, a problem można przykryć miską i zniknie. Słabości Pana argumentów dowodzi także to, że skrzętnie pomija Pan w swoich wypowiedziach wątki, które nie dają się podpasować pod cytatologię. Jest Pan po prostu zbyt przyzwyczajony do myślenia w jednym kierunku i dyskusji wyłącznie o wybranych aspektach.
Powołał się Pan wcześniej na dzieło Marksa o Rosji - gdyby był Pan konsultantem historycznym biografii Marksa, jak piszący te słowa, albo choćby poznał szczegóły ewolucji jego poglądów, wiedziałby Pan, że Marks w ostatnich latach diametralnie zmienił poglądy, co do Rosji. Udowodnił Pan też swoją niewielką wiedzę na temat współczesnych problemów klasowych, zarzucając mi archaiczność sformułowań.
Myśli Pan, że robotników zastąpiły maszyny? - kto spawa rury wodno-kanalizacyjne w Pańskim domu? - robot czy robotnik-spawacz, kto pracuje na budowie - maszyna?? Kto wkręca śróbki i montuje Panu np. telewizor?? Jeśli te przykładowe czynności wykonują roboty, to ma Pan rację - nie ma proletariatu!
Nie ma też imperializmu - to kto usiłował obalić Chaveza - krasnoludki??? Kto wywołał wojny w Afganistanie i Iraku, jak nie imperialiści?? Nie ma kapitalizmu??-to jakiego systemu skutki odczuwa cały świat w postaci kryzysu?
"Marsz Piłsudskiego na Kijów, wymuszony przez magnatów w Nieświeżu..." -ten fragment Pańskich wywodów należałoby podkreślić złotymi zgłoskami - Piłsudski działał w interesie klas posiadających i pod ich naciskiem. Pamięta Pan taki wierszyk z dzieciństwa : "To nie sztuka zabić kruka, ani sowę trafić w głowę, ale sztuka całkiem świeża, trafić z Bezdan do Nieświeża"? Historia ma swoje zabawne paradoksalne akcenty i ks. Janusz Radziwiłł w czasie II wojny został autentycznym agentem sowieckich specsłużb, takim jakim był Harry Hopkins u boku Roosevelta...