Zapewne sam pomysł przypominania w swoim blogu publikowanych już artykułów można uznać za dyskusyjny, a nawet chybiony. Zresztą elementów dyskusyjnych w artykule Dawida Jakubowskiego jest więcej. Dywagacje wokół wojny 1920 r., zamachu majowego Piłsudskiego i próby jego rehabilitacji przez historyków IPN to osobna sprawa, którą tym razem zostawimy na boku. PRL-owska historiografia polskiego ruchu robotniczego i KPP szczególne znaczenie przywiązywała do tzw. błędu majowego. Wydaje się, że Dawid Jakubowski mimo wstępnych zaprzeczeń jest jej kontynuatorem. Wystarczy posłuchać jego argumentów potwierdzających "błąd majowy", ba, poszukujących jego "korzeni" w błędnych planach, rachubach i oczekiwaniach na zwrot na lewo czy "chłopską rewolucję".
Oddajmy głos Jakubowskiemu:
"Poznajmy zatem korzenie tzw. błędu majowego KPP, oraz wytłumaczmy je, unikając stalinowskiego bądź prawicowego potępienia w klasowych kategoriach".
Po tej szumnej zapowiedzi i odrzuceniu analizy w "klasowych kategoriach", jako rzekomo stalinowskiej, Dawidowi Jakubowskiemu pozostają już tylko banalne konstatacje w kategoriach narodowych, w rodzaju: "jeśli nawet Warski, poseł robotniczej Warszawy, wybierany dwukrotnie do sejmu RP i uznany nawet tam za antydogmatyka i patriotę, użył tego sformułowania, oznacza to nie uczynienie z Polski państwa wasalnego wobec Rosji, lecz stworzenie w niej systemu rad (ros. Sowiet) delegatów robotniczych. Zatem przywódca polskich komunistów nie żywi żadnego pragnienia rozbioru Polski. Podobne stanowisko zajmowała zresztą Maria Koszutska-Kostrzewa, którą prof. Jerzy W. Borejsza, mimo nie zgodnie z faktami prezentowanej przezeń postawie Marchlewskiego, mającego być rzekomo z nią w konflikcie na tym tle, przedstawia słusznie jako rzeczniczkę niepodległości Polski" lub podkreślenia w stylu: "Uzyskujemy tu jedno więcej tylko potwierdzenie faktu, że Dzierżyński mimo oddalenia od kraju, nie pozbył się polskiej świadomości narodowej".
Warto pamiętać, że przesunięcie na lewo sceny politycznej po zamachu majowym Piłsudskiego nie było wcale takie niedorzeczne. Nie brakowało oczywiście nadmiernych czy nierealistycznych oczekiwań, ale celem krajowego kierownictwa KPP była nie "rewolucja chłopska", lecz całkiem realne w nowych okolicznościach rachuby na legalizację partii komunistycznej, co pozwoliłoby by partii rozwinąć skrzydła, a nstępnie...
Po wycofaniu pod naciskiem Stalina i MK krytycznego poparcia dla Piłsudskiego rachuby takie nie miały już racji bytu.
Teza artykułu pana Musiała była taka jak mówicie. To, że decyzja była błędna i dopomogła tylko osiągnąć władzę dyktatorowi okazało się dopiero potem. Może zatem powinienem używać cudzysłowu, pisząc o "błędzie majowym", który jeszcze w tym roku wyciągnęli nam anarchiści. Teza pana Musiała brzmiała, że w porozumieniu z Niemcami ZSRR szykowała rozbiór Polski przy aplauzie polskich komunistów - i uratował ją zamach stanu męża opatrznościowego, czyli Piłsudskiego. Takim absurdom trzeba stawiać tamę - ja napisałem wyraźnie: "tak zwanego błędu majowego". Kto chciał odczytać to bez nadinterpretacji, odczytał...
W przeciwieństwie do ciebie nie zamierzamy przymilać się do kołtuna tłumacząc mu, jak komuś dobremu, że rewolucjoniści i komuniści byli wielkimi patriotami, czy wręcz niepodległościowcami. To nie ten poziom dyskusji. Nie ta klasa. Nie chodzi o to, by się tłumaczyć i obalać IPN-owską wykładnię historii. Chodzi o to, by iść naprzód i nie powtarzać błędów poprzedników w sztafecie pokoleń rewolucjonistów.
Oczywiście "błędu majowego" nie było, choć nadzieje były, jak zwykle, na miarę oczekiwań. Jedni - oczekiwali rewolucji, inni - legalizacji KPP. Byli również tacy członkowie kierownictwa KPP, którzy "błędu" tego, mimo nacisków Kominternu i Stalina (i ocen Trockiego), nie uznali za błąd. Nie ugięli się. Ich zdaniem błędem w tej złożonej sytuacji było właśnie cofnięcie poparcia dla Piłsudskiego, co na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem nielogiczne.
Opcja piłsudczykowska, sprowadzająca się w praktyce do skrajnego okcydentalizmu, filogermanizmu i obsesji jagiellońskich podbojów na wschodzie (połączonych z anachroniczną myślą wojskową) była najgorszym możliwym do pomyślenia chwastem doktrynalno-ideologicznym, który należało wyplenić. W ówczesnej Polsce nie było ŻADNEJ siły politycznej o choćby porównywalnej szkodliwości.
Poparcie puczu majowego (wydarzenia z 1926 roku nie spełniają definicji zamachu stanu) przez KPP było katastrofalnym błędem.
Przybliż może czym się różni "pucz" od "zamachu stanu".
A jakaż niby katastrofa wydarzyła się po tym "katastrofalnym błędzie", skoro poparcie zostało cofnięte? Swoją drogą Piłsudski nawet bez poparcia KPP i tak doszedłby do władzy. Chodzi ci o to, że KPP nie została zalegalizowana, a w rezultacie partia była bardziej zależna od MK i podatna na naciski Stalina? A może chodzi o to, że "mniejszość" w KPP wykorzystała ten rzekomy błąd i dzięki poparciu Stalina doszła do władz - w rezultacie proces stalinizacji KPP nabrał przyśpieszenia?
Nasze państwo, poprzedzające PRL coraz bardziej mi się podoba, widać w przeszłości nie tyle nie znosiłem naszej historii jako takiej, co wieczne robienie z siebie ofiary co oddać nie potrafi. Ale teraz w końcu czuje podziw, bo zawsze lubiałem czarne charaktery. Dobrze urządzone państwa i okresy historyczne bez wojen są nudne w nauce historii jak flaki z olejem.
Skąd to deterministyczne przekonanie, że Piłsudski "i tak doszedłby do władzy"?
Czy w takim radzie komuniści powinni popierać wszystkie przewroty i zamachy stanu, licząc oportunistycznie na odniesienie korzyści politycznych?
Uważam, że poparcie niemal wszystkich polskich lewicowców udzielone Piłsudskiego w 1926 roku, wynikające z obłędnej nienawiści do obozu narodowej demokracji było katastrofalnym błędem. Piłsudczyzna była bowiem ruchem NIEPORÓWNYWALNIE bardziej szkodliwym od endecji.
Zaryzykowałbym tezę, że rząd "ChJeNo-Piasta", przy wszystkich swoich niedostatkach, zasługiwał na obronę przed piłsudczykami.
Jest jednak pewna różnica między Tobą, Sieradzanie, a Stalinem, to że Ty tak uważasz nie jest jeszcze katastrofą, to, że Stalin tak uważał katastrofą już było.
W maju 1926 r. głównym przeciwnikiem lewicy była endecja i skrajna prawica, która szykowała się do przejęcia władzy i pacyfikacji sceny politycznej. Przy wszystkich składanych przez KPP zastrzeżeniach co do Piłsudskiego można było wówczas liczyć na ograniczone polityczne korzyści. Nie przypadkiem obóz Piłsudskiego zabiegał o takie poparcie. Niektórym wydawało się nawet, że otworzy to nowy rozdział historii, wręcz socjalistycznej. Te nadzieje rozwiały już pierwsze rozmowy - obóz Piłsudskiego nie ukrywał, że chodzi tylko o władzę i neutralność "ulicy". KPP również. O sukcesie Piłsudskiego zdecydowała wszak nie "ulica", lecz postawa wojska i związku zawodowego kolejarzy, a to już domena PPS. Błędem było uważać, że było inaczej.
Piłsudski swoje osiągnął, KPP - nie. Co więcej pod hasłem tzw. błędu majowego i za przyzwoleniem Stalina zaczęły z się demagogiczne rozliczenia kierownictwa i pogłębiły walki frakcyjne między wspieraną przez Stalina "mniejszością" a "większością". To zaś i dojście "mniejszości" do władzy w KPP dezorganizowało pracę partyjną w kraju i ostatecznie przesądziło o uzależnieniu KPP od Stalina pod każdym względem. Kto skorzystał na takim obrocie spraw nie musimy cię chyba przekonywać.
Każdy pretekst jest dobry. O tym, że tzw. błąd majowy był tylko pretekstem świadczy dokooptowanie do nowego "mniejszościowego" kierownictwa KPP Jerzego Czeszejko-Sochackiego, który jako jedyny za błąd uznał właśnie cofnięcie poparcia dla Piłsudskiego. On też, a nie Adolf Warski, bezpośrednio był zaangażowany w przewrót majowy. Nie angażował się jednak w walki frakcyjne, należał bowiem do tzw. konsolidatorów.
Osoba o poglądach komunistycznych może próbować dowodzić tezy o celowości poparcia militarystycznego puczu (nie zamachu stanu, bo to istotna różnica!) majowego na dwa sposoby. Pierwszym z nich byłoby dowiedzenie różnicy jakościowej między blokiem endecko-peeselowskim a piłsudczyzną na korzyść tej ostatniej, co jest zadaniem karkołomnym (biorąc pod uwagę politykę narodowościową i zagraniczną obu obozów, ja postawiłbym tezę przeciwną). Drugim sposobem argumentacji byłay próba wykazania, że pucz majowy wart był poparcia, ponieważ oznaczał wzmocnienie ruchu komunistycznego. Próba ta jest jednak - w moim przekonaniu - skazana na niepowodzenie.
Tym samym mówienie o błędzie majowym jest, w moim przekonaniu, zasadne.
Warto pamiętać, że w roku 1926 granice Rzeczpospolitej były już ustalone - w tej sytuacji dowodzenie, że polityka inkorporacji Dmowskiego byłaby lepszym rozwiązaniem od realizowanej przez Piłsudskiego nie wydaje się uzasadnione. Można wszakże przypuszczać co by było, gdyby to Roman Dmowski sięgnął po dyktatorską władzę w Polsce. A czasy nie sprzyjały rozwiązaniom demokratycznym, raczej faszyzacji kraju.
Drugą tezę można byłoby dowieść tylko w jeden sposób - zakładając, że poparcie krytyczne dla Józefa Piłsudskiego zostałoby utrzymane a KPP zalegalizowana. Musiałbyś, Przemku, dowieść, że legalizacja KPP nie wchodziła w rachubę.
To, że wpływ legalnej partii komunistycznej na scenę polityczną byłby dużo większy nie ulega wątpliwości. Można również przypuszczać, że względna niezależność KPP od widzimisię Stalina dałaby znacznie ciekawsze rezultaty na wszystkich frontach. Tak naprawdę była to jedyna szansa na silną partię komunistyczną w II Rzeczpospolitej.
Z historycznej perspektywy łatwo można dowieść, że mogło być tylko lepiej. Najgorsze nadeszło wraz ze stalinizacją i ubezwłasnowolniem KPP i Międzynarodówki Komunistycznej. Nie sądzisz chyba, Przemku, że w połowie lat 20. nie było już alternatywy dla unicestwienia KPP.
Drodzy BB!
Zaiste szlachetną wydaje mi się wiara w wielkoduszność "Ziuka". Czy jednak rzeczywiście były realne przesłanki by sądzić, iż towarzysz Wiktor może sowicie wynagrodzić wszystkich, którzy pomagali mu albo choćby i nie przeszkadzali w dojściu do władzy? Nienawiść "Dziadka" do "Bolszewii" (i jeszcze zacieklejsza do wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Rosją) była przecież powszechnie znana; wiadomo rownież, że ars politica to sztuka wolna od sentymentów, a wdzieczność starzeje się nader szybko.
Warto mieć na uwadze, że Marszałek, jak każdy charyzmatyk, potrafił budzić irracjonalne pozytywne emocje nawet u najbardziej wytrawnych politycznych graczy. Okazuje się, że nie zatracił tej sztuki i w wiele lat po śmierci...
Podkreślę jednak, że nie kwestionuję dobrych intencji polskich komunistów. Sądzę, że popełnili poważny błąd polityczny, udzielając poparcia sanatorom-puczystom, którzy byli - powtórzę - najbardziej szkodliwą ze wszystkich sił politycznych II Rzplitej.
Zabawmy się jednak w political fiction. Czy zalegalizowana KPP byłaby nieprzejednaną opozycją w duchu Czechosłowackiej Partii Komunistycznej Klementa Gottwalda, czy też, jak to dzisiaj mawiają w kręgach lewicy kawiorowo-kawiarnianej "uległaby sanacyjnemu dyskursowi hegemonicznemu i wpisałaby się w piłsudczykowski mainstream"?
Podobnie jak cenieni przeze mnie BB uważam, że historyczna "gdybologia" to zajęcie sensowne i rozwijające intelektualnie.
Postawię alternatywną tezę "gdybologiczną" - jeśli komuniści (i szerzej - niepiłsudczykowska lewica) wystąpiliby przeciw puczystom, być może istotnie doszliby do władzy narodowi demokraci. Ci ostatni, jako radykalni germanofobowie i umiarkowani rusofile, a przy tym adepci die Geopolitik i die Realpolitik zapewne (choć niechętnie i z zaciśniętymi zębami) zawarliby antyniemiecki sojusz polityczny z nielubianą Bolszewią (wybory polityczne pogrobowców Dmowskiego zdają się potwierdzać taki właśnie scenariusz). Ceną polityczną takiego sojuszu dla endeków byłaby... konieczność legalizacji KPP!
Z pozdrowieniami, PS
P.S. Dla kolegi J.K.
zamachu stanu dokonuje grupa należąca do elity władzy, która eliminuje konkurencyjne frakcje i umacnia swą dominację na scenie politycznej. Puczu dokonują opozycjoniści, odsuwając od władzy grupę rządzącą. Trywializując, dziś w Polsce zamachu stanu mógłby dokonać Donald Tusk, jeśli przejąłby władzę dyktatorską. Puczu mógłby dokonać np. gen. Gągor, gen. Wilecki albo KPN-owski "Strzelec", odsuwając od władzy Kaczyńskiego i Tuska.
Rzecz w tym, Przemku, że ówcześni rewolucjoniści odbiegali nieco od przedstawionego przez Ciebie stereotypu. Wielu z nich Piłsudskiego i jego świtę znało osobiście. Wystarczy przejrzeć życiorysy tych co to "rządzili" według marszałka Macieja Rataja Sejmem. Sylwester Wojewódzki, Bronisław Taraszkiewicz i Jerzy Czeszejko-Sochacki mogli sobie i bez tego na wiele pozwolić. Nawet Związek Proletariatu Miast i Wsi mógł wziąć udział w wyborach i wprowadzić swoich posłów do Sejmu. Z legalizacją przybudówek KPP też nie było wielkich problemów. Granica między legalnością i nielegalnością była płynna. A zatem niewiele było potrzeba, by ją udrożnić. Czasem wystarczyła zmiana szyldu, by zalegalizować jawną działalność komunistyczną. Można zatem śmiało powiedzieć, że chodziło TYLKO (CZY AŻ) o poszerzenie pola działania.
Zapewne większość działaczy krajowych KPP wywodziła się z Polskiej Partii Socjalistycznej i socjalistycznych partii mniejszości narodowych. Tymczasem znani SDKPiL-owcy pozostali na emigracji w Kraju Rad. Ich powrót do Polski był wielce utrudniony, a czasem wręcz niemożliwy. Dotyczy to zwłaszcza funkcjonariuszy państwowych i członków WKP(b). Tymczasem rewolucjoniści wywodzący się z PPS i socjalistycznych partii mniejszości narodowych działali nieomal jawnie, korzystając zwyczajowego przyzwolenia, nie wpełni pokrywającego się z immunitetem poselskim.
Warto pamiętać, że Niezależna Partia Chłopska, której liderem był Sylwester Wojewódzki "nie poparła jednoznacznie przewrotu majowego, on sam żywił jednak nadzieję na uzdrowienie życia politycznego w kraju i realizację przez Józefa Piłsudskiego ideałów lewicy. Niedługo jednak po tym zupełnie zmienił swoje stanowisko i aktywnie walczy z marszałkiem, stając się jednym z jego zaciekłych wrogów.
Od jesieni 1926 roku nasiliły się [naciski] władz sanacyjnych na NPCh. Łamano wielokrotnie prawo nietykalności poselskiej (rewizje, pobicia), konfiskowano prasę i wydawnictwa ugrupowania, odmawiano także organizowania wieców partyjnych. Na posiedzeniu Sejmu 10 grudnia 1926 roku przedstawiono wniosek sądowy o wydaniu kilku posłów lewicowych (w tym Wojewódzkiego) na rzecz organów ścigania. Nie został on jednak rozpatrzony.
W styczniu 1927 roku aresztowani zostali czterej posłowie Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady i jeden z posłów NPCh (Feliks Hołowacz). Na posiedzeniu Sejmu 25 stycznia posłowie lewicy przedstawili wniosek o uwolnienie aresztowanych, a później także o wotum nieufności dla ówczesnego rządu Piłsudskiego. Po ostrej wymianie zdań między Wojewódzkim a składającym w tej sprawie oświadczenie wicepremierem Kazimierzem Bartlem marszałek Maciej Rataj poddał pod głosowanie wniosek o wykluczenie Wojewódzkiego z posiedzeń sejmowych na miesiąc, który został przyjęty. Było to ostatnie posiedzenie Sejmu z jego udziałem.
Ostateczny cios zadano również Niezależnej Partii Chłopskiej, która 21 marca 1927 roku została zdelegalizowana. Ugrupowanie działało jeszcze kilka miesięcy w podziemiu, publikując komunikaty i odezwy do zwolenników partii.(...)
W czasie tego samego posiedzenia, z którego Wojewódzki został wykluczony, 28 stycznia prorządowy tygodnik 'Głos Prawdy' oskarżył go o to, że w czasie pełnienia funkcji posła do 1923 roku był płatnym agentem kontrwywiadu Oddziału II Sztabu Generalnego WP, a także, że był agentem wywiadu sowieckiego. W celu wyjaśnienia sprawy Wojewódzki zażądał od marszałka Rataja zwołania sądu marszałkowskiego, w skład którego weszli: Józef Chaciński, Juliusz Poniatowski i Ignacy Daszyński.
Po przeprowadzeniu 13 posiedzeń sądu 3 marca 1927 roku skład sędziowski wydał wyrok uniewinniający (nie znaleziono dowodów potwierdzających oskarżenia 'Głosu Prawdy'). 'Sprawa Wojewódzkiego' wywołała oburzenie opinii publicznej i posłów opozycji parlamentarnej" (cytujemy za Wikipedią).
"Sprawa Wojewódzkiego" miała swoje daleko idące następstwa. W czerwcu 1931, po wcześniejszym uzgodnieniu tej decyzji z KC KPP, wypłynął on statkiem z Gdańska do Leningradu, gdzie miał kontynuować swoją działalność polityczną. Zaraz po opuszczeniu statku (9 czerwca 1931) Wojewódzki został aresztowany. Oskarżyciele i oprawcy w swych pomówieniach opierali się na rewelacjach "Głosu Prawdy" i zawiłym życiorysie. Sprawa, jak wiadomo, szyta była grubymi nićmi i prowadziła wprost do przyjaciela Sylwestra Wojewódzkiego, znanego już nam skądinąd Jerzego Czeszejko-Sochackiego, którego aresztowano latem 1933 r. pod podobnymi zarzutami. W międzyczasie wypłynął gryps Sylwestra Wojewódzkiego adresowany do J. Sochackiego. Gryps ten nie dotarł jednak do adresata - posłaniec Maksymilian Minkowski (były młody sekretarz Komunistycznej Frakcji Poselskiej) nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Gryps trafił do odpowiednich służb i wciąż znajduje się w ich archiwach obok ostatnich skreślonych własną krwią słów Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Treść grypsu Sylwestra Wojewódzkiego i "testamentu politycznego" Sochackiego jest znana.
Wydawałoby się, że sprawa została już wyjaśniona przez PRL-owskich historyków. Działacze ci zostali pośmiertnie zrehabilitowani.
Obok prawdy jest jednak jeszcze gówno-prawda. Autorem tej drugiej są odpowiednie resorty i cenieni historycy pokroju Piotra Gontarczyka i Pawła Wieczorkiewicza. Oddajmy głos guru Dawida Jakubowskiego:
Na uwagę dziennikarza - "Buczek też miał swoje ulice" sączy się wysokonakładowa gówno-prawda:
"I mieć powinien, bo to był agent polskiej policji politycznej wśród komunistów, czyli polski patriota. Takich było więcej. W latach 30. w Moskwie rozpoczął się proces grupy polskich komunistów z Wojewódzkim i Czeszejko-Sochackim. I pod - jak czytamy w książkach - fałszywymi zarzutami współpracy z sanacyjnymi władzami skazano ich i stracono. Tylko że jak się okazuje, te zarzuty nie były fałszywe i najprawdopodobniej Czeszejko-Sochacki był agentem naszego wywiadu aresztowanym podczas przekazywania materiałów pracownikowi polskiej ambasady w Moskwie. Jeśli to się potwierdzi, to trzeba będzie przywrócić ulice jego imienia" ("Wieczorkiewicz: Mimo wszystko Stalin nas szanował", "Dziennik" z 11 sierpnia 2007 r.).
I tak to każda prawda ma swoje promotora, protegowanych i protoplastów. Również ta patriotyczna, w imię której działa wespół w zespół z Pawłem Wieczorkiewiczem jego uczeń Dawid Jakubowski.
Specjalne podziękowania za propagowanie gówno-prawd należą się krikowi, skądinąd synowi znanego historyka, który w tym procederze też maczał palce.
Takie zachowania nie muszą bynajmniej wynikać ze złej woli, czasem z niewiedzy, czasem z niekompetencji. Zdarza się, że kogoś ponosi lub idzie drogą na skróty zwalczając wszystkimi sposobami konkurencję. Skoro cel uświęca środki...
W przypadku prof. Pawła Wieczorkiewicza mamy ich cały wachlarz. Na początku lat 30. nie było procesu ani procesów, o których wspomina niekompetentny historyk. Sylwester Wojewódzki pozostawał w więzieniu do drugiej połowy lat 30., zginął przypuszczalnie w 1937 r. Jerzy Czeszejko-Sochacki popełnił samobójstwo 4 września 1933, podczas przesłuchania wyskoczył z piątego piętra więzienia na Łubiance. Okno wkrótce okratowano. Wiosną 1934 r. solidaryzując się z protestem Jerzego Czeszejko-Sochackiego samobójstwo popełnił znany działacz Czerwonego Zagłębia, SDKPiL i KPP Leon Purman. Partia została ostrzeżona. Represje na parę lat zostały wstrzymane. Rzecz w tym, że kierownictwo KPP nie wyciągnęło z tego stosownych wniosków.
Taka jest prawda. Wasza prawda to gówno-prawda.
Czy autor za Trockim uważa że Kijów to Rosja.
Odbieram wrażenie że autor jest wyznawcą "moraslności Kalego" jak bolszewicy pchają sie na tereni nie rosyjskie to dobrze a Polacy winni sieogranciczać do obszaru gdzie stanowią co najmniej 80% populacji?
Autor ma perspektywę klasową, nie narodową. Wojny imperialistyczne to wojny o dominację kolonialną. Wojna roku 1920 nie daje się podpasować pod te kategorie - to raczej wojna dwóch różnych systemów społeczno-politycznych, w dodatku sprowokowana przez państwo o systemie kapitalistycznym. Niedawno wpadły w moje ręce opublikowane wiele lat temu dokumenty dotyczące wyprzedaży polskiego banku w latach 20 - to uwaga dla tych, którzy powiedzą, że wówczas nie było w Polsce kapitalizmu. Dla jasności - bank został sprzedany francuskiemu koncernowi.
Dodam jeszcze, żeby było jasne, że to perspektywa, z której patrzył już Marks - na długo przed jakimkolwiek innym myślicielem socjalistycznym.