Pałucki o homofobii, Prekiel o kościele, a tu o tym Dzierżyńskim.
Nie ma innych (ciekawszych!) tematów na blogi?
w rzyci szczypią te "blogi", które tak się mają do blogów (pamiętniki, dzienniki) jak koka kola do prawdziwej gorzały...
Szczególnie ober czekista Felek pasuje tu jak nie przymierzając DJ na obrońcę Nowickiego przed polskim prokuratorem...
(*_*)
Kto według Was pasuje do tego portalu?
Blog DJ na lewicy.pl to miejsce jakie umożliwia prowadzenie dość interesujących dyskusji, jak na razie głównie dotyczą historii rewolucyjnego ruchu robotniczego. Wymiana uwag, miłych bądź niemiłych ale jednak zmuszających do myślenia, też jest tutaj obecna.
Oczywiście, skoro dwóm osobom się nie podoba tematyka, powinny wprowadzić zakaz tego rodzaju publicystyki, na zasadzie "demokracji mniejszości"? Jest to śmieszne, bo teksty zawierają opis nieznanych powszechnie faktów i śmiałe tezy.
W takich sytuacjach przypomina mi się dyktatura ciemniaków, jak określił Kisiel zniknięcie "Dziadów" z afisza w roku 1968 - inna epoka, inny rodzaj cenzury - ale te same dobre, sprawdzone pomysły.
Kiedy czytam te jednostronne bajki o Dzierżyńskim jako oberczekiście, bo nie mógł pomóc kontrrewolucjonistom, mającym na sumieniu ciężkie zbrodnie, przypomina mi się popularne w dobie komuny paryskiej powiedzenie: Jestem za zniesieniem kary śmierci, ale pod warunkiem, że zaczną panować mordercy - taką tutaj mentalność Kalego niektórzy demonstrują - co nie zmienia faktu, że Dzierżyński nie ograniczał się do indywidualnych czy zbiorowych zwolnień niewinnych, ale wnioskował kilkakrotnie do CKW Rad o zniesienie kary śmierci.
Sam "zakrój na wielkiego budowniczego socjalizmu na tle międzynarodowym, faktycznie najwłaściwszym dla socjalizmu, ale w bardziej życiowo realnej formie, niż ujmowali to tacy oberutopiści komunizmu jak Lenin, Trocki et consortes" stawia F. Dzierżyńskiego w oczach Dawida Jakubowskiego i Bogdana Jaksa-Ronikier w gronie pretendentów do tego miana. Dodajmy do tego jeszcze "jego bezinteresowną przyjaźń ze Stalinem" i "stosunkowo spokojniejsze zabarwienie jego poglądów". I mamy wreszcie WIELKIEGO BUDOWNICZEGO REALNEGO SOCJALIZMU.
Jeśli tego mało zacytujmy Izaaka Deuschera:
"Pod koniec aktywnego życia Lenina, kiedy proces budowania państwa był już dobrze zaawansowany, ogarniały go zaostrzone wątpliwości, przeczucia i poruszenie. Zdawał sobie sprawę, że poszedł był za daleko i że nowa machina władzy przekształca się w karykaturę jego zasad. Czuł się wyalienowany od państwa, które sam stworzył. Lenin na zjeździe partii w kwietniu 1922 r., ostatnim, w którym uczestniczył, uderzająco wyrażał to poczucie alienacji. Mówił, że często ma dziwne uczucie, które ma kierowca, kiedy nagle zdaje sobie sprawę, że jego pojazd jedzie nie w tę stronę, w którą on go kieruje. Głosił: 'Potężne siły zawróciły państwo radzieckie z jego właściwej drogi'. Po raz pierwszy rzucił tę uwagę jakby przypadkowo, na boku, ale potem uczucie, które w niej wyraził, ogarniało go coraz bardziej, aż wreszcie owładnęło nim całkowicie. Był już chory, cierpiał na powtarzające się ataki paraliżu wywołanego przez miażdżycę; ale jego umysł wciąż pracował z nieustanną jasnością. W okresach między atakami choroby walczył on desperacko, by skierować machinę państwową we właściwą stronę, ale mu się nie udawało. Głowił się nad tymi porażkami. Rozmyślał o przyczynach. Zaczął mieć poczucie winy, i w końcu popadł w męki kryzysu moralnego, który był tym bardziej okrutny, że i zaostrzał jego śmiertelną chorobę, i sam był zaostrzany przez nią.
Pytał samego siebie, cóż to przekształca republikę robotników w opresyjne państwo biurokratyczne. Niejednokrotnie badał znane podstawowe czynniki sytuacji: izolację rewolucji; biedę; ruinę i zacofanie Rosji; anarchiczny indywidualizm chłopstwa; słabość i demoralizację klasy robotniczej; i tak dalej.
Jednak teraz jeszcze coś uderzało go z wielką siłą. Jak widzieliśmy, jego koledzy, zwolennicy i uczniowie - ci rewolucjoniści, przekształceni we władców - ich zachowanie i metody rządzenia przypominały mu coraz bardziej zachowanie i metody rządzenia starej carskiej biurokracji. Myślał o tych przykładach z historii, kiedy jeden naród podbijał drugi, ale potem naród pokonany, jeśli reprezentował wyższą cywilizację, narzucał zdobywcom własny styl życia i własną kulturę, pokonując ich duchowo. Dochodził do wniosku, że coś podobnego może się stać w walce między klasami społecznymi: pokonany carat faktycznie narzucał partii Lenina swoje standardy i metody. Było irytujące dla niego, kiedy musiał to przyznać, ale przyznał. Carat duchowo podbijał bolszewików, ponieważ byli mniej cywilizowani niż biurokracja cara.
DOSZEDŁSZY do tego głębokiego i bezlitosnego wejrzenia w to, co się dzieje, obserwował swoich zwolenników i uczniów ze wzrastającym poruszeniem. Coraz częściej myślał o dzierżymordach starej Rosji, żandarmach, przywódcach starego państwa policyjnego, ciemięzcach mniejszości narodowych i tak dalej. Czy teraz nie zmartwychwstali oni i nie siedzą w bolszewickim Biurze Politycznym? W tym nastroju pisał swój testament, w którym powiedział, że Stalin już skupił zbyt wiele władzy w swoich rękach i że partia powinna się dobrze naradzić, czy nie usunąć go z urzędu sekretarza generalnego. W tym czasie, pod koniec 1922 r., Stalin parł do umowy związkowej, która pozbawiłaby mniejszości narodowe wielu praw, do tej pory im gwarantowanych, i która w pewnym sensie przywracałaby jednolitą i niepodzielną dawną Rosję przez nadanie prawie nieograniczonej władzy rządowi centralnemu w Moskwie. Równocześnie i Stalin, i Dzierżyński, szef policji politycznej, angażowali się w brutalne dławienie opozycji w Gruzji i na Ukrainie.
Na swym łożu boleści, walcząc z paraliżem, Lenin zdecydował zabrać głos i potępić dzierżymordów, wielką brutalną konserwę, która w imię rewolucji i socjalizmu ożywiała stary ucisk. Jednak Lenin nie zwalniał się od odpowiedzialności; teraz był ofiarą skruchy, która gasiła pozostały w nim słaby płomień życia, lecz która również pobudzała go i dawała mu siłę dla nadzwyczajnego działania. Zdecydował nie tylko potępić Stalina i Dzierżyńskiego, ale i samemu przyznać się do winy. 30 grudnia 1922 r., oszukując swych lekarzy i pielęgniarki, zaczął dyktować notatki o radzieckiej polityce wobec małych narodów, pomyślane jako przesłanie dla najbliższego zjazdu partii. 'Ja, zdaje się, bardzo zawiniłem wobec robotników Rosji' - brzmią jego pierwsze słowa, jakich przed nim nie wypowiadał prawie żaden przywódca, słowa które Stalin ukrył i które Rosja miała po raz pierwszy przeczytać dopiero po trzydziestu trzech latach, po XX Zjeździe. Lenin czuł się winny wobec klasy robotniczej swego kraju, tak że mówił, iż nie działał z wystarczającą determinacją i wystarczająco wcześnie przeciwko Stalinowi i Dzierżyńskiemu, przeciwko ich wielkoruskiemu szowinizmowi, przeciwko dławieniu praw małych narodów i przeciwko nowemu uciskowi w Rosji słabych przez silnych. Dalej powiadał, że widzi, w jakie bagno ucisku stoczyła się partia bolszewicka: Rosja była znowu rządzona przez starą carską administrację, którą bolszewicy 'leciutko pomazali radzieckim krzyżmem', a mniejszości narodowe znowu stanęły 'przed najazdem owego rdzennie rosyjskiego człowieka, Wielkorusa-szowinisty, w istocie rzeczy łajdaka i gwałciciela, jakim jest typowy biurokrata rosyjski'.
Przez trzydzieści trzy lata przesłanie to było ukrywane przed ludem radzieckim. Jednak myślę, że w tych słowach Lenina: 'Ja, zdaje się, bardzo zawiniłem wobec robotników Rosji' - w jego zdolności do wypowiedzenia takich słów - zawiera się istotna część jego moralnej wielkości" (Isaac Deutscher "Ostatni dylemat Lenina").
Nie musimy chyba przypominać jakie miał zdanie o Dzierżyńskim i Mieńżyńskim Lew Trocki - wystarczy sięgnąć do "Mojego życia". Dla Dawida Jakubowskiego to żaden argument lub wręcz argument przeciwko Trockiemu.
Warto jednak pamiętać, że oferty składane Trockiemu przez Mieńżyńskiego i Dzierżyńskiego po śmierci Lenina zostały zweryfikowane przez samo życie: "Lenin cenił bardzo Dzierżyńskiego. Ochłodzenie stosunków nastąpiło, gdy Dzierżyński zrozumiał, że Lenin uznał go za niezdolnego do kierowniczej pracy gospodarczej. Ta okoliczność pchnęła właściwie Dzierżyńskiego ku Stalinowi. Lenin uważał więc za konieczne uderzyć w Dzierżyńskiego, jako podporę Stalina. Ordżonikidzego zaś Lenin chciał wydalić z partji za ujawnienie cech generał-gubernatorskich. Notatkę swoją, w której obiecywał bolszewikom gruzińskim, że poprze ich całkowicie przeciwko Stalinowi, Dzierżyńskiemu i Ordżonikidzemu, Lenin adresował do Mdiwaniego. Na losach tych czterech osób odbił się najjaskrawiej przewrót, dokonany w partji przez frakcję Stalina. Dzierżyński po śmierci Lenina stanął na czele Najwyższej Rady Gospodarstwa Narodowego, t.j. całego przemysłu państwowego. Ordżonikidze, kandydat do wydalenia z partii, stanął na czele Centralnej Komisji Kontrolującej. Stalin nie tylko wbrew Leninowi, pozostał nadal na stanowisku sekretarza generalnego, ale otrzymał ponadto od aparatu niesłychane wprost pełnomoctnictwa. Budu Mdiwani, wreszcie, z którym Lenin solidaryzował się wbrew Stalinowi, siedzi teraz w tobolskim więzieniu. Takiego 'przetasowania' dokonano nie tylko w całem kierownictwie partji od góry do samego dołu, ale również we wszystkich bez wyjątku partjach Międzynarodówki. Epokę epigonów dzieli od epoki Lenina oprócz przepaści ideowej również i doprowadzony do końca przewrót organizacyjny. Stalin to głowna sprężyna tego przewrotu" (L. Trocki "Moje życie").
Artykuł jest o Mienżyńskim. Trocki nazwał go w Moim życiu cieniem człowieka - pomijając, że Mienżyński znał kilkanaście języków, których wyuczył się sam, pomijając jego gruntowną wiedzę choćby z ekonomii i historii, którymi interesował się od lat najmłodszych i wielu innych dziedzin zarówno humanistycznych, jak i ścisłych, to jemu należy przypisać zasługę otwarcia banków, o czym tutaj piszę.
Czy określenie takiej postaci miernotą bądź cieniem człowieka, nie kłóci się z elementarną prawdą? Można tu sparafrazować pewne powiedzenie o Sokratesie - miły mi Trocki, ale jeszcze milsza prawda.
O ofercie tej piszę w moim tekście - gdyby Trocki przyjął w porę taki sojusz może zapobiegłby rozrostowi wpływów Stalina. Niestety nie stanął na wysokości zadania - może uważał, mając o sobie wysokie mniemanie, że nie może być dwóch słońc...
Czy według Was, Feliks Tych, współautor biografii o Julianie Marchlewskim należy do grona osób jakie wzmocniły wręcz, nacjonalistyczny nurt w łonie PZPR?
Gdyby "ofertę" Mienżycki podtrzymał po śmierci Lenina zapewne zasługiwałaby ona na uwagę, a tak można ją tylko uznać za ubezpieczenie się na okoliczność ozdrowienia Lenina przed zbliżającym się zjazdem partii. Wówczas Stalin niechybnie straciłby funkcję genseka, a na czele partii stanąłby Trocki.
Warto przy tym pamiętać, że Trocki za życia Lenina stronił od wszelkich knowań i "ofert". W przeciwieństwie do Lenina nie miał "zamiaru wszczynać na zjeździe walki o jakiekolwiek zmiany organizacyjne". Nie miał na to ani ochoty, ani siły. Co więcej, był za utrzymaniem status quo. A zatem był przeciwny usunięciu Stalina, wydaleniu Ordżonikidze i odwołaniu Dzierżyńskiego. Pragnął jedynie "radykalnej zmiany polityki narodowościowej, zaprzestania represyj względem przeciwników Stalina w Gruzji, zaniechania przez partję ucisku administracyjnego, bardziej zdecydowanego zwrotu do industrjalizacji i RZETELNEJ WSPÓŁPRACY W WARSTWIE KIEROWNICZEJ (L. Trocki "Moje życie" ss. 543-544).
Znana i cytowana pod poprzednim tekstem wypowiedź Trockiego o Dzierżyńskim także zawiera pewną wewnętrzną niespójność.
Trocki cytuje tu jego skromną samoocenę - za chwilę wykażę, że wbrew tezie, że przez Dzierżyńskiego "nie przemawia jedynie skromność", prawda jest nieco bardziej złożona. Trocki traktuje to jednak jako dowód, że Dzierżyński po prostu wiedział jakim jest miernotą.
Tymczasem autor "Mojego życia" w innym zdaniu tej samej wypowiedzi twierdzi, że ochłodzenie stosunków z Leninem, który dotąd cenił Dzierżyńskiego ( za co u licha cenił taką miernotę, to już nie rozumiem...) wynikało z tego, że uznał go za niezdolnego do pracy w resorcie zajmującym się gospodarką.
Po pierwsze, Dzierżyńskiego mającego tak zaniżoną samoocenę, a do tego przytłoczonego licznymi obowiązkami ( radzę kiedyś przyjrzeć się liście sprawowanych przezeń równolegle funkcji ), nie doprowadziłoby to do śmiertelnej obrazy na Lenina i nagłego wzrostu ambicji z poziomu zerowego do monstrualnych rozmiarów.
Po drugie, poza tym zapisem Trockiego, nie ma żadnych dowodów tego typu sporu ani starań Dzierżyńskiego o to stanowisko.
Po trzecie, Trocki mniej lub bardziej podświadomie pomija wcześniejsze ( bo z 1921 r.) efekty pracy Dzierżyńskiego jako ludowego komisarza kolejnictwa ( która wcale nie wyglądała tak, jak konfabuluje chory psychicznie Ronikier ) - osiągniecia te Lenin znał i z całą pewnością doceniał.
Deprecjonowanie komunistów związanych z GPU - NKWD może mieć jednak jeszcze inne podłoże, niż przedstawianie ludzi, w których wyczuwał jakąś ikrę jako miernoty, stojące niżej od niego pod względem intelektualnym. Do względów ambicjonalnych dochodzi tu także wzgląd polityczny - ani Mienżyński ani Dzierżyński ostatecznie nie okazali się pokornymi synami marnotrawnymi, nie stając po jego stronie. Opinie personalne Trockiego o innych bolszewikach i komunistach prócz zauważalnych względów ambicjonalnych, noszą w sobie także ślady tego rodzaju urazu, związanego z tym, kto jaką frakcję ostatecznie poparł - czy stanął po jego stronie, czy też dał się zwieść manipulacjom i dobrej sztuce aktorskiej Stalina.
Wypada dodać też słowo o Ronikerze - jego książka pełna konfabulacji zawiera między wierszami zdania, których wymowę należy przefiltrować, a nie w całości odrzucić.
Skwapliwie pominęliście przytoczone przeze mnie cytaty z pism wybranych lub absolutnie zgodne z ich sensem wypowiedzi Dzierżyńskiego w sprawach gospodarczych przytoczone przez Ronikiera, gdyż wskazywały one, że w tej części zdania, w której Ronikier sugeruje, że Dzierżyński miał w sobie zakrój na wielkiego budowniczego socjalizmu, Ronikier miał słuszność. Opinie te zresztą potwierdzali profesjonalni ekonomiści, jak np. dr Otto Łacis.
Natomiast fragment o przyjaźni ze Stalinem, wskazującej na spokojniejsze zabarwienie poglądów Feliksa, odnosi się do WRAŻENIA, jakie Stalin umiał wywrzeć, przywdziewając maskę liberała partyjnego, gdy mogło mu to zapewnić korzyści - co odegrało DECYDUJĄCĄ rolę w jego miażdżącym zwycięstwie, jakie odniósł nad Trockim w walce o władzę i czego kulisy widać nawet w wypowiedzi Zbyszka o różnicy między PREZENTOWANYM programem przez Trockiego i Stalina.
za bardzo przejmujesz się chyba osobistymi zaletami i poglądami poszczególnych postaci historycznych. Liczy się jednak ich postawa polityczna i poglądy głoszone publicznie. Zarówno Dzierżyński jak i Mienżyński ostatecznie wspierali Stalina i jego frakcję nawet jeśli prywatnie mieli o nim niepochlebne zdanie.
Dzierżyński nawet w 1926 za największe zagrożenie dla partii uważał Trockiego o czym świadczy ten fragment z jego listu który opublikowałeś w swoim poprzednim wpisie: "Ja całą duszą protestuję przeciwko temu, co się dzieje. Ja ze wszystkimi walczę. Na próżno. Ponieważ wiem, że tylko partia, jej jedność – mogą rozwiązać sprawę, ponieważ zdaję sobie sprawę, że moje wystąpienia mogą wzmocnić tych, którzy z pewnością doprowadzą i partię i kraj do zguby, to jest Trockiego, Zinowiewa, Piatakowa, Szlapnikowa".
poza tym przesadziłeś trochę z hagiografią np: "Zachowały się bardzo interesujące wspomnienia z okresu emigracji, potwierdzające ze Mienżyński nie był pięknoduchem pogrążonym
w świecie literatury i nauki lecz człowiekiem wrażliwym i gotowym do poświęceń wobec innych.Według Gieorgija Salomona Mienżyński
przebywając z rekomendacji Lenina w Brukseli dokąd przybył z Paryża niemal bez pieniędzy i cały spuchnięty w wyniku choroby nerek
zaskoczył go dźwigając cięzką walizę Włodzimierza Iljicza w dniu przyjazdu wodza bolszewików . Przedrewolucyjny socjaldemokrata Salomon
zaprzyjaźniony zarówno z rodziną Lenina jak i z Mienżyńskim nie mógł na to patrzeć i wyrwał mu walizę. Zdumiewało go że Mienżyński znosi
cierpienie z miłym łagodnym uśmiechem.Utkwiło w jego pamięci że w późniejszym okresie kiedy Mienżyński przyjechał do Kijowa cierpiąc
dodatkowo na ostrą przepuklinę, zachowywał się dokładnie w ten sam sposób z ciepłym uśmechem nosząc walizy swoje i towarzyszy ,
podczas gdy podróżujący z nim młodzi ludzie szli obok bez żadnego bagażu. Przypłacił to chorobą i kilkoma tygodniami spędzonymi w łóżku". to już lekka przesada
Trocki to nie Lenin - chciałoby się rzec niestety - podobnie jak Dzierżyńskiemu, który potępił wyczyn Ordżonikidzego, ale w taki sposób, że nie wyleciał z partii, chodziła mu jeszcze wówczas po głowie możliwość istnienia w partii różnych skrzydeł, nie czyniących sobie wzajemnie krzywdy. Pragnął "rzetelnej współpracy" - ależ w WSNCH miał taką właśnie z Dzierżyńskim - i to wtedy, gdy nie chciano go przyjąć w żadnej innej instytucji. Ostrzeżenie Mienżyńskiego poprzedza znacznie ostatnie lata życia Lenina - wtedy był jeszcze czas...
yoda, dlaczego uważasz, że wspomnienia Salomona, piszącego to jako BYŁY bolszewik na emigracji, mają wydźwięk hagiografii? Poza tym przy analizowaniu roli poszczególnych postaci, chodzi o to, na co tak naprawdę miały wpływ i jaki był to wpływ. Chyba za bardzo przejmuję się jedynie opiniami wyrażonymi przez komentatorów, a przynajmniej stwarzam takie wrażenie. Robię to jednak tylko dlatego, że pewne kwestie wymagają wyjaśnienia, chociaż tym bardziej mnie to utwierdza, żeby dalej robić swoje...Do zrozumienia pewnych wydarzeń dochodziłem latami i drogą krytyki źródeł, niektórzy z tu wypowiadających się, czytali tylko po jednym - dwóch źródłach, wytworzonych przez jedną ze stron albo też kierują się intuicją - i to im wystarczy...
Niestety, z tym oczywiście można się zgodzić. Nie dodaje to jednak walorów Dzierżyńskiemu i Mienżyńskiemu. Decydujące jest ich zachowanie po śmierci Lenina. Nazwijmy je adekwatnie do sytuacji i sposobów walki z Trockim - jeśli nie nikczemnym, to nie wyróżniającym się zanadto na tle stalinowskiego otoczenia. "Miernotą" zapewne żaden z nich nie był. Przytoczona opinia Trockiego o Dzierżyńskim nie daje podstaw do takiego stwierdzenia. Trocki znalazł odpowiedniejsze określenie - epigoni.
Jak każdy miał również prawo do subiektywnych ocen, to w niczym nie umniejsza jego zdolności, zalet i zasług, choć w konkretnej sytuacji może być zaliczone także do wad.
Przyznaje się on jednak do własnych słabości i błędów, które widoczne są zwłaszcza na tle zdecydowanych reakcji i zachowania ciężko chorego Lenina. Rewolucjonista i bezwzględny krytyk biurokracji, który opowiada się za... "zachowaniem status quo" i na przekór faktom oczekuje "rzetelnej współpracy w warstwie kierowniczej" zapewne sam się wini i czuje, że po części odpowiada za własną klęskę, składającą się w końcu na klęskę sprawy o jaką walczył. Kto jak kto, ale Trocki najlepiej zdaje sobie z tego sprawę. Następująca po tym analiza "warstwy kierowniczej" - biurokracji wygląda wręcz na kiepskie usprawiedliwienie. Trocki najwyraźniej nie wytrzymał napięcia i przeciążenia. Jego wyprawy na kaczki i do Suchumi w obliczu ciężkiej choroby i śmierci Lenina potęgują jeszcze te nieodparte przeświadczenie. Najwyraźniej zdaje on sobie sprawę, że przebiegłość Stalina, zbieg okoliczności, własne dolegliwości i nawracająca choroba, nie mogą usprawiedliwić jego nawet w oczach syna. "Gorzkie zdziwienie i nieśmiały wyrzut" musi dręczyć, niczym tortury kroplą wody.
- Mienżynski składa ofertę Trockiemu w czasie choroby Lenina,
- wiele lat później fakt ten upublicznia Trocki w "Moim życiu",
- Mienżynski wiele lat później - w 1934 roku - umiera na stanowisku... Szefa OGPU.
Hipotezy -
a) Stalin nie czytał tekstu Trockiego a cenił Mienżynskiego przede wszystkim za to, że był profesjonalistą i znał 11 języków.
b) oferta złożona Trockiemu znana była Stalinowi jeszcze przed jej złożeniem i Trocki właściwie ocenił oferenta.
Starsi ludzie pamiętają, że pod ścianę szło się za samo podejrzenie o kontakty z Trockim.
W tym przypadku rację, Zbyszku, ma jednak Dawid Jakubowski. Brzmi to jak bajka i tak też się zaczyna: "Pewnego razu przyjechał do mnie na front południowy Mężyński" (L. Trocki "Moje życie", ss. 499-501).
Lenin wówczas był zdrów jak ryba. Stalin-rybak zarzucił zaś sieć na złotą rybkę. Wpaść w nią miał i Lenin i Trocki.
Relacja Trockiego nie jest ani obiektywna, ani przekonująca. Trocki najwyraźniej był zaskoczony i uprzedzony do swego rozmówcy, którego znał jeszcze z czasów emigracji i najwyraźniej nie cenił.
Pomysł, że Mienżyński "usiłował wówczas rozpocząć krążenie koło innej osi" można uznać za insynuację. Najwyraźniej usprawiedliwieniem ma być konstatacja: "Mężyński stał się cieniem Stalina w G.P.U. Po śmierci Dzierżyńskiego, Mężyński nie tylko został szefem G.P.U., ale również i członkiem Centralnego Komitetu".
Niemniej fakt jest faktem, to on pierwszy poinformował Trockiego, że Stalin knuje przeciwko niemu "wyrafinowaną intrygę".
Reakcja Trockiego wyjaśnia wszystko: " - Co-o-o? - spytałem ze zdumieniem, gdyż byłem podówczas daleki od wszelkich podobnych myśli lub obaw".
" - Tak - kontynuował Mienżyński - wmawia w Lenina i w innych, że grupujecie dookoła siebie ludzi specjalnie przeciwko Leninowi... - Ale wyście, towarzyszu Mężyński, postradali zmysły. Wyśpijcie się, proszę, a ja nie chce więcej o tem mówić. - Mężyński wyszedł zgarbiony, pokasłując po drodze. Przypuszczam, że po tym dniu począł szukać innej osi, dookoła której mógłby krążyć".
Wstrząs był jednak wielki, skoro Trocki, który najwyraźniej nie mógł się z tym pogodzić, dodaje: "Po paru godzinach pracy poczułem się jakoś NIESWOJO. Ów człowiek, o cichej niewyraźnej wymowie obudził we mnie jakiś niepokój, jakbym podczas obiadu połknął kawałek szkła. Począłem przypominać sobie rozmaite rzeczy, porównywać je ze sobą. Ujrzałem naraz Stalina w jakimś nowem świetle". O rozmowie Trocki nie omieszkał poinformować Lenina. Wreszcie po rozmowie z Leninem i jego reakcji uświadomił sobie, że może w tym być "odrobina prawdy".
Karierowiczów i intrygantów najwyraźniej Trocki nie znosił, rzecz w tym, że za takiego uznał Mienżyckiego. Ten błąd drogo go kosztował. Można przecież uznać, że Mienżyński spełnił tylko obowiązek czekisty. Nie spodziewał się nagrody - czuł się raczej niezręcznie.
W tym przypadku oddalibyśmy honor Dawidowi Jakubowskiemu. Późniejsze losy bohaterów owego dramatu pokazują jedynie, że z czasem sprawa mocno się skomplikowała w istny węzeł gordyjski.
Kończąc ten wątek Trocki dodaje: "Zrozumiałem jednak, że to, co mówił Mężycki, nie było pozbawione podstaw. Jeżeli Lenin poprzestał na zaprzeczeniu, nie domagając się wszystkiego do końca, to tylko dlatego, że obawiał się zatargu, rozterek, walk osobistych. Podzielałem pod tym względem całkowicie jego zapatrywania. Ale było oczywiste, że Stalin rzuca zły posiew. Dopiero znacznie później przekonałem się, jak systematycznie oddawał się temu i niemal tylko temu".
Niechęć do walk personalnych nie powinna nam jednak przysłonić istoty rzeczy - informacja Mienżyckiego dotarła do obu adresatów, Trockiego i Lenina. Było zatem dość czasu, by wyciągnąć z tego wnioski i podjąć stosowne decyzje. Zaniechanie nie da się usprawiedliwić. A jeśli już, to w takim razie możemy usprawiedliwić również wszystkich starych bolszewików, z Dzierżyńskim i Mienżyńskim na czele. A nawet tych, co to trwali do końca przy Stalinie. Nawet Łazar Kaganowicz mógł się przecież powoływać na niechęć do walk personalnych i frakcyjnych... w imię jedności partii (patrz: Ł. Kaganowicz "'Testament' Lenina i XIII Zjazd Partii", strona internetowa RLK).
Nawet jeśli W. Mienżyński dystansował się od Stalina za życia Lenina, to jednak po jego śmierci znalazł się w orszaku dyktatora. Bez aprobaty Stalina nie mógł zostać szefem GPU. Jego udział w rozprawie z wewnątrzpartyjną opozycją i osłonie przymusowej kolektywizacji jest bezsporny, jak udział GPU. Wątłość wynajdowanych przez Jakubowskiego usprawiedliwień rzuca się w oczy. Wszystkiego nie da się jednak zwalić na zastępcę - Jagodę. Mienżyński mógł przecież pożegnać się z tą instytucją (względy zdrowotne). Wybrał jednak stanowisko i karierę, przekreślając poprzednie dokonania. W tym wyborze nie był bynajmniej odosobniony. Inwigilowani byli wszyscy, również Jagoda. Takie to były czasy. Przy kolejnym zygzaku Jagoda załapał się nawet na proces i swoje zaangażowanie po stronie Stalina przepłacił życiem. Nie od dziś wiadomo, że Stalin likwidował niewygodnych świadków historii. Mienżyński mógł do końca życia korzystać ze wszystkich wygód mu przysługujących. Po publikacji wspomnień Trockiego (1929) Stalin miał go w garści. Zresztą Mienżycki dobrze wiedział z kim ma do czynienie i czym grozi najmniejsza niesubordynacja. Strach robić karierę w takich czasach. Natchnieniem dla Jakubowskiego stał się zatem w końcu strach karierowicza.
Trzymając się argumentacji krika, należałoby uznać, że Trocki to kapuś - w "Moim życiu" (1929) zadenuncjował przecież ówczesnego szefa GPU, Wiaczesława Mienżyńskiego. Zdawał wszak sobie doskonale sprawę, że jego wspomnienia poruszą Stalina. Z autorskiego wstępu do "Mojego życia" wiadomo, że nawet "ukazanie się urywków tej pracy w czasopismach wywoływało tu i ówdzie protesty", polemiki i kontrowersje. Znając Stalina należało się zatem spodziewać lawiny zdarzeń. Mienżyński pozostał jednak na stanowisku. Najwyraźniej przeważyły zasługi. Musiały być zatem znaczące.
nie jest niczym innym jak hagiograficzną agitką o bliskim współpracowniku Dzierżyńskiego, nie spełnia jednak kryteriów pracy naukowej. Przerażające są liczne pominięcia, braki w opisie losów swego bohatera. A to jest - mim zdaniem - powodem tak miażdżącej charakterystyki zastępcy Dzierżyńskiego przez Trockiego. W "Moim życiu" Trocki potraktował Mienżynskiego jak szmatę, w charakterystyce z nieprawdopodobną wręcz pogardą. DJ "tłumaczy" to dziwną zazdrością, jaką wódz Armii Czerwonej, druga osoba w partii i w państwie żywił do Mienżynskiego, co nie wydaje się niczym uzasadnione, poza przekonaniem DJ.
Może trzeba jednaj zajrzeć do biografii Mienżynskiego i tam znaleźć powody, dla których Trocki nie brał swego interlokutora całkiem serio i miał do niego aż takie uprzedzenie?
Przytoczona przez Dawida krótka ocena Mienżyńskiego, zawarta w "Moim życiu" - przytaczana jest od dawien dawna przez wszystkich, kto pochylał się zarówno na emigracji (i Malaparte, i Stolesznikowa), jak i w Rosji nad sprawami Czeka, GPU/OGPU.
I niezależnie od wyznawanej opcji - od prawa do lewa, przez wszelkie możliwe "środki" - wszyscy autorzy analiz/publikacji nie kwestionują trafności oceny Mienżyńskiego danej tam przez Trockiego (miał on talent do takich właśnie lapidarnych i często celnych charakterystyk).
Wygląda też na to, że ma ona charakter nie tylko wspomnienia sprzed blisko 10 lat, lecz jest także bardzo trafną, choć na poły literacką syntezą tej postaci, co potwierdzają "dokonania" Mienżyńskiego w roku 1927 i później. Jak choćby te przywołane przez Malapartego ("Zamach stanu" - wydany w Polsce w 2004 roku). Chociaż sensacje Malapartego należy zawsze dzielić co najmniej przez cztery, w jego pochwałach "cywilnych" specoddziałów GPU zorganizowanych przez Mienżyńskiego jest wiele prawdy.
Z kolei "sprawa szachtyńska", w której Stalin Stalin ograł Mienżyńskiego jak niemowlę i przy okazji podporządkował go sobie na wieki wieków, pokazuje ile w konflikcie na linii Trocki, Lenin-Stalin wart był Mienżyński, co raz jeszcze potwierdza słuszność dystansowania się Trockiego względem "sojuszników" o takim kręgosłupie politycznym i moralnym (mając w pamięci choćby uprzydnią przynależność Mienżyńskiego - wraz z Łunaczarskim - do grona "bogoiskatielej" Bogdanowa).
Stąd już w 1929 r. Mienżyński wraz z Jagodą "równo" zagłosowali za rozstrzelaniem Blumkona, gdy Triliser był przeciw, bo miał charakter (za co został rozstrzelany w 1940 r.).
Z drugiej strony, wbrew temu, co może wynikać z oceny Dawida, Trocki nigdy nie cierpiał na polityczne, czy towarzyskie osamotnienie, brak przyjaciół itp. Przeciwnie, o czym świadczy jego popularność jako mówcy (choćby w cyrku "Medeo", czy w relacji Johna Reeda), liczne kontakty z ludźmi literatury i - szerzej - sztuki na całym świecie aż do śmierci, czy choćby ogrom korespondencji - jeszcze na zesłaniu w Ałma Ata tylko w pierwszym miesiącu otrzymał bodaj tysiąc listów i tyleż telegramów. Tak więc nie miał problemów w kontaktach z ludźmi, czego nie można powiedzieć o Stalinie, polityku raczej "gabinetowym", który nie prze szedł nigdy w tak trudnych wyborach, jak te, które postawiły Trockiego na czele Rad w 1905 i 1917 r.
W tym kontekście w rozważaniach wokół Dzierżyńskiego, Mienżyńskiego i Trockiego chyba umknęło to, co wyszło na jaw gdzieś w drugiej połowie lat 90., a czego Trocki aż do śmierci nie brał pod uwagę: już w wyborach 1925 roku doszło do niesłychanych fałszerstw - zwolennikom opozycji "skreślono" oddane na nich głosy. Dokumenty w tej sprawie mieli w rękach tacy badacze, jak Pierre Broue czy Jean Jacques Marie, i można to gdzieś znaleźć w ich francuskojęzycznych publikacjach, jak też w publikacjach rosyjskojęzycznych.
Oczywiście, przedsięwzięcie to nie byłoby możliwe bez udziału Dzierżyńskiego i Mienżyńskiego.
Natomiast w rozważaniach nt. idealnego w owym czasie na Rosji radzieckiej rządu (przedstawionych w innym wątku), uprzedził Dawida współczesny rosyjski pisarz science fiction Wasilij Zwiagincew ("Razwiedka bojem"), który przedstawił wsteczną interwencję za pomocą machiny czasu w dzieje lat 20.:
"Starannie zbadawszy historię, komputer wybrał z list delegatów tych, kto teraz bądź w latach następnych byłby skłonny wystąpić przeciwko linii Trocki-Lenin, ślepo wspierać Stalina i w ogóle wyróżniać się zbędną ortodoksją. Potrzebni byli konformiści, ludzie, którzy bez zastanowienia zagłosują za każdą przedstawioną rezolucją".
Łunczarski jaki według słów Trockiego miał być "bolszewikiem wśród intelektualistów i inteligentem wśród bolszewików", też okazał się być człowiekiem marnego kalibru?
W "Moim życiu" jest bodajże też poruszona kwestia poparcia udzielonego przez KPP dla zamachu majowego pod przywództwem Warskiego. Trocki, wspominanego Warskiego również nie oszczędza i wręcz twierdzi że był on chroniony przez stalinowski aparat przed robotnikami polskimi.
Jak ten stalinowski aparat chronił faktycznie Warskiego, jak i całą jego komunistyczną rodzinę w tym m.in. Henryka Steina-Domskiego czy jego brata Władysława, całą KPP pokazał okres kiedy fala represji, oskarżeń wysuniętych pod adresem KPP sięgnęła zenitu.
Zarzuty jakie głównie postawiono KPP, to m.in. odchylenie trockistowskie i współpraca członków tejże partii z POW.
Dlaczego? Akurat Łunaczarskiego cenię za wydanie "150 000 000" wbrew opinii Lenina ("chuligański komunizm"). A to że na początku XX wieku był "bogoiskatielem" i otzowistą (jak Bogdanow, Mienżyński czy Krasin) - jest faktem, i tyle. Zresztą, jeśli wczuć się w atmosferę lat 1908-1909 - po klęsce rewolucji 1905 roku, ich postawa jest zrozumiała, choć politycznie histeryczna.
A Łunaczarski pojawił się w zaproponowanym przez Dawida wyobrażalnym przezeń rządzie fachowców i stąd tu o nim moja wzmianka.
Dzięki za wyjaśnienie tej sprawy. Śledzę tę dyskusje i po prostu musiałem nie dopatrzeć że Dawid, w swoim proponowanym "gabinecie fachowców" ;), znalazł miejsce także dla Łunczarskiego.
Pozostaje jeszcze charakterystyka Adolfa Warskiego z "Mojego życia" sformułowana przez Trockiego przy okazji zamachu majowego: "Wódz partji komunistycznej Warski zdecydował, że nastaje oto 'demokratyczna dyktatura proletariatu i włościaństwa', wezwał więc partję komunistyczną, aby przyszła Piłsudskiemu z pomocą. Warskiego znałem od dawna. Za życia Róży Luxemburg mógł jeszcze zajmować jakieś stanowisko w szeregach rewolucji. SAM PRZEZ SIĘ BYŁ ZAWSZE PUSTYM MIEJSCEM. W roku 1924 Warski oświadczył po długich wahaniach, że zrozumiał wreszcie, jak dalece 'trockizm', czyli niedocenianie roli włościaństwa, jest szkodliwy dla dyktatury demokratycznej. Tytułem nagrody za posłuszeństwo został mianowany wodzem i wyczekiwał z niecierpliwością odpowiedniej chwili, aby móc popisać się ostrogami, otrzymanemi z takiem opóźnieniem. W maju roku 1926-go skorzystał z nadarzającej się właśnie wyjątkowej wprost okazji, aby siebie okryć hańbą i splamić sztandar partyjny. Udało mu to, ma się rozumieć, zupełnie bezkarnie: aparat stalinowski zasłonił go przed oburzeniem robotników polskich" (L. Trocki "Moje życie" ss. 596-597).
Ciekawi jesteśmy komentarzu krika. Do odważnych, Borysie, świat należy. No to czekamy z niecierpliwością. Na uniki nie ma miejsca.
By rozszerzyć ogląd na kwestię oceny jaką wyraził o Warskim, L.D. to przytoczyć należy niejednokrotnie wyrażone poglądy na sytuację panują w Polsce międzywojennej przez Adolfa Warskiego, podczas obrad sejmu polskiego.
Są one dość jednoznacznie określone w kilku przemówieniach jakie wygłosił w sejmie jako rewolucyjny poseł:
Innym razem, w 1928 roku, przemawiając na temat budżetu rządowego, Warski skorzystał z okazji i odczytał deklarację KPP w sprawie rządów policyjnych w państwie polskim.
Marszałek sejmu przerwał mu, grożąc odebraniem głosu.
Warski stwierdził wówczas, że jest sprzeczne z przyjętymi w sejmie zwyczajami.
Marszałek na to: Proszę się zastosować do mego życzenia!"
Warski czyta dalej deklarację KPP.
Marszałem: Zmuszony będę odebrać panu głos!
Na sali wrzawa, jakiś poseł prawicowy krzyczy: "On chce być męczennikiem!
Warski: Zdaje mi się , ze posłom komunistycznym szukać okazji do tego, żeby być męczennikami nie potrzeba - siedzą w katordze polskiej! [...}
W marcu 1928 roku, gdy na mównicy sejmowej miał wystąpić marszałek Piłsudski, Warski wzniósł okrzyk, który echem rozszedł się po całym kraju: Precz z dyktaturą faszystowską Piłsudskiego! Niech żyje dyktatura proletariatu. Piłsudski skinął wtedy na ministra spraw wewnętrznych, Składkowskiego, który wezwał policję i aresztował posłów komunistycznych. Komuniści opierali się, policja wywlokła Warskiego i innych siłą z sali. Posłowie z PPS usiłowali protestować, ale Piłsudski brutalnie przerwał im: Cicho tam!"
Jakim więc Warski był sojusznikiem dla ...Piłsudskiego?
Unik i milczenie krika najwyraźniej nie jest dziełem przypadku, podobnie jak nieprzypadkowe jest podobieństwo "pustego miejsca" (Warskiego) do "cienia niedoszłego człowieka" (Mienżyńskiego).
Według krika sprawa jest prosta i raz na zawsze rozstrzygnięta: "niezależnie od wyznawanej opcji - od prawa do lewa, przez wszelkie możliwe 'środki' - wszyscy autorzy analiz/publikacji nie kwestionują trafności oceny Mienżyńskiego danej tam przez Trockiego (miał on talent do takich właśnie lapidarnych i często celnych charakterystyk)".
Polscy rewolucjoniści, za wyjątkiem Henryka Steina-Domskiego, który jak wiadomo znalazł się w końcu w szeregach "lewej opozycji" Trockiego, po wypadnięciu Róży Luksemburg w mniemaniu Trockiego nie pretendują nawet do miana rewolucjonisty czy "prawdziwego człowieka". Wszyscy zapewne, jak jeden mąż, są jedynie "cieniem Stalina" i jego aparatem (nie przypadkiem przeciwstawia on Warskiego bezimiennym polskim robotnikom). Niektórzy z nich co prawda próbowali niegdyś orbitować wokół Lwa, ale Lew trafnie ich ocenił. Wybrali zatem krążenie wokół innej osi. Tą inną osią, gdy nie stało Lenina i Róży Luksemburg, mógł być tylko alter ego Trockiego - Stalin. Dołączyli zatem do szeregu "epigonów". Zresztą zawsze byli "epigonami" Róży, Lenina, Trockiego lub Stalina, w najlepszym przypadku Marksa. Na miano rewolucjonisty i "prawdziwego człowieka" trzeba przecież zasłużyć. Nie będziemy dochodzić o jakie zasługi Trockiemu chodzi.
Pozwolimy sobie wyrazić trochę inny sąd. Nie kwestionujemy bynajmniej wszystkich ocen wydanych przez Trockiego (np. rewolucji w Chinach i sytuacji w Niemczech), jednak co do II Rzeczpospolitej i rozwoju sytuacji w KPP Trocki był najwyraźniej niekompetentny. By rozwikłać ten istny węzeł gordyjski talent nie wystarczył. Trzeba było miecza Stalina.
Warskiemu nie jedno można zarzucić, ale nie brak autorytetu u polskich robotników znajdujących się pod wpływem ruchu rewolucyjnego. W latach 20. w Polsce niewielu przerastało go popularnością, chyba jedynie Jerzy Czeszejko-Sochacki, który choćby tylko z racji wieku i stanu zdrowia bił go na głowę zwłaszcza w ilości wieców poselskich. W 1926 r. wszystkie polskie ugrupowania lewicowe poparły, tak lub inaczej, zamach majowy Piłsudskiego. Na ich tle KPP od początku wyróżniało się pod każdym względem, zwłaszcza krytycyzmu w stosunku do Piłsudskiego. Nie Domski i nie Trocki byli bohaterami polskich robotników. Propaganda KPP lansowała wówczas nie "wodza Warskiego", lecz "3xW" (Warski, Walecki i Wera Kostrzewa) analogicznie do "3xL" (Lenin, Luksemburg, Liebknecht).
Tzw. błąd majowy stał się pretekstem do odsunięcia od wpływów na kierownictwo KPP "większości", a zatem również Warskiego, który notabane złożył samokrytykę. Wodzem z nadania Stalina został jednak były druch Henryka Steina-Domskiego Julian Leszczyński-Leński. Pseudonim Leński nie przypadkiem, jak czwarte "L" zapożyczony był od Lenina.
Trocki najwyraźniej zapomniał, że po śmierci Lenina tzw. grupa czterech, pod przewodnictwem Juliana Leszczyńskiego-Leńskiego, wystąpiła z krytyką działań polskich komunistów, którzy śmieli upomnieć się o Trockiego. W Kominternie powołano na wniosek Stalina Komisję Polską. Oświadczono też, że najważniejszym kryterium wolnościowym jest stosunek do ZSRR. Utworzono nowe tymczasowe kierownictwo polskiej partii z Leńskim, Henrykiem Stein-Domskim i Zofią Osińską-Unszicht na czele. Pod koniec 1925 roku do władz KPP powróciło na mement stare kierownictwo. Walki frakcyjne w KPP trwały jednak nadal. Odwoływanie do poparcia Stalina stało się nieomal wymogiem chwili. Obie frakcje musiały przyjąć to do wiadomości. W końcu jednak zamach majowy wyniósł tzw. mniejszość, pogrążył zaś "większość".
Sama skrajnie centralistyczna konstrukcja Międzynarodówki Komunistycznej zmuszała organizacje krajowe do uwzględnienia zdania Kominternu, a przede wszystkim RKP(b), następnie WKP(b). Działacze tej partii mieli za sobą nadto autorytet zwycięskiej rewolucji. W przypadku KPP sprawa nie była jednak tak oczywista - przez lata pozycja Róży Luksemburg w światowym ruchu robotniczym była znacznie mocniejsza od Lenina. Miało to tradycyjnie swoje bezpośrednie przełożenie na stosunek działaczy SDKPiL, następnie KPRP/KPP, do rosyjskich współtowarzyszy. W tych warunkach proces "bolszewizacji" czy stalinizacji KPP napotykał na liczne przeszkody. Zinowjew, a następnie Stalin, sięgając po ręczne sterowanie, potrafili jednak bezwzględnie wykorzystać walkę frakcyjną w RKP(b) i KPP oraz zależność nielegalnej skądinąd partii komunistycznej od MK i władz Kraju Rad. Oczywiście można również na tym polu mówić wręcz o szczególnych zasługach ultralewicy i "mniejszości" KPP, choć i "większość" z musu nie pozostała w tyle.
Wśród rewolucjonistów, nawet tych wybitnych, nie brakowało epigonów - nietwórczych naśladowców utalentowanych poprzedników. W zdyscyplinowanej partii rewolucyjnej leninowskiego typu byli oni zresztą wręcz nieodzowni. Nie przypadkiem zastępcą Lenina nigdy nie był Trocki - potrzebni byli sprawni wykonawcy, o czym Trocki wiedział doskonale, sam wspomina o tym w "Moim życiu". Stawianie przez Trockiego takiego zarzutu bolszewikom w pewnym sensie kwestionuje pomysł Lenina na nowy typ partii, godzi zatem w sedno bolszewizmu. Twórczych umysłów nawet wśród marksistów nie było przecież za wiele. Robienie z tego wymogu czy wyróżnika rewolucjonisty świadczy jedynie o pogardliwym stosunku do tychże bolszewickich "epigonów" z twórczych pozycji "nie bolszewizmu Trockiego". Cóż zresztą byłoby złego w tym, gdyby rzeczywiście Mienżyński chciał znaleźć się "na osi" Trockiego? Czy należało nim gardzić i odepchnąć go wprost w ręce Stalina? Nawet trzymając się wykładni Trockiego trzeba przyznać, że Stalin obok miernot gromadził wokół siebie również tych urażonych i utalentowanych. A takich, jak przyznaje Trocki, też nie brakowało, w czym niemałe są również jego zasługi. Przypadek Mieńżyńskiego możemy również zaliczyć do tych "zasług".
A. Warski jako "epigon", "puste miejsce" czy kolejny "cień Stalina", to już dowód narastających dewiacji, frakcyjnych uprzedzeń i czarno-białych sekciarskich uproszczeń powszechnych w ruchu trockistowskim.