Określenie "żywy trup", jak do nikogo, przylgnęło do Lenina.
Chyba nie wypada na tym portalu nadużywać takiego określenia, podobnie jak w domu wisielca nie mówi się o sznurze.
Największym absurdem tego roku jest określanie się red. Ciszewskiego lewicowcem.
Ogólnie niezły komentarz.
Nie zgodziłbym się tylko z uznaniem za absurd parytetów. Obecnie panuje raczej "absurd antyparytetowy" (moim zdaniem - dopóki nie wyeliminuje się "samczej gry" z polityki - parytety powinny obowiązywać na listach wyborczych, a w parlamencie - już według uznania wyborców)... Poza tym do powyższej listy dodałbym jeszcze absurd "krzyżowania" budynków państwowych w Polsce i "krucjatę" Kościoła w obronie krzyży (przy cichym sprzeciwie organizacji takich, jak MS).
Swoją drogą, odnosząc się do jednej z poprzednich notek P. Red. Ciszewskiego, dziwię się, że z zapałem walczy on z politycznym "trupem" - generałem Jaruzelskim (obecnie nieobecnym w polskiej polityce), a jednocześnie poddał krytyce walkę o usunięcie - wciąż obecnych - symboli dominującego Kościoła w budynkach państwowych... Moim zdaniem - lewica może i powinna zajmować się zarówno ekonomią, jak i sprawami światopoglądowymi (w tym - w porywach także historią) ;].
Pozdrawiam i mniej absurdalnego, 2010 roku życzę! :-)
Mnie dziwi argument wysuwany przez przeciwników parytetów, że z samego faktu większej ilości kobiet u władzy, jakość władzy nie poprawi się.
Znaczy to najwyraźniej że:
- mężczyźni i kruchtowe posłanki już dawno pogodzili się z faktem, że jakość władzy i ludzi ją sprawujących jest niska i nie widzą powodu jej poprawy (przynajmniej potrafią sami na siebie spojrzeć krytycznie).
- nie podzielą się władzą z nikim używając za powód odmowy argumentu - bo nie będziesz lepsza niż ja.
Mijają się w ten sposób z przyczynami dla których parytet jest postulowany - dla klikających http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/Dunin-Sroda-Jak-bronic-parytetow/menu-id-197.html
i nikt mi nie odpowiedział - parytety to bonus dla kobiet dobrze wykształconych, zamożnych, z dużych miast, które i tak nie mają na co narzekać, nie dla tych naprawdę pokrzywdzonych - z biednych wsi, z licznymi rodzinami, bez wykształcenia - im parytety nic nie dają, bo polityka ich nie obchodzi. Obchodzi za to panie w stylu Henryki Bochniarz, one walczą więc o dodatkowe bonusy jak lwy.
Feminizm to działka ludzi zamożnych i w żaden sposób nie dyskryminowanych, nic z lewicą nie mają wspólnego.
Nikt Ci nie odpowiedział, bo nie ma sensu nawet próbować z takim poglądem dyskutować - i tak udowodniłeś, że odrzucasz fakty. Pojęcie korzyści ograniczasz jedynie do bycia wybraną - innych korzyści z tego wynikających nie dostrzegasz. Za przyczynę podajesz skutek - wykluczenie kobiet spoza polityki, ogromna ilość upośledzonych ekonomicznie mężczyzn nie interesuje się polityką - czy to znaczy, że według Ciebie należy mężczyzn też nie zgłaszać na listy wyborcze? I tak skorzystają na tym tylko Kulczyki, Tuski i im podobni.
nie wszyscy interesują się polityką. Stwierdźmy więc otwarcie, że parytety są (co oczywiste) dla kobiet, które w tej polityce chcą działać. Problem w tym, że akurat te kobiety w ogromnej większości nie mogą czuć się w żaden sposób dyskryminowane, co więcej - nie mają prawa ani obowiązku przedstawiać zdania i żądań kobiet naprawdę dyskryminowanych. Jeżeli kobiety nie mogą przebić się do polityki, to tylko ich wina i problem. Mieliśmy już przecież i kobietę premiera a Kwaśniewska jakby chciała to wygrałaby wybory prezydenckie. Może nikt nie pomyślał o tym, że kobiety po prostu nie pchają się do polityki, nie chcą w niej uczestniczyć? Krótko mówiąc, parytety są dla tych kobiet, które chcą uczestniczyć w polityce, ale nie mogą się do niej przebić, wymyślają sobie ułatwienia.
A propo - czy parytety działają w obie strony? Czy na listach Partii Kobiet mężczyźni będą mieli zagwarantowane 50%? Bo jak nie, to może dobrym pomysłem byłaby Partia Mężczyzn (sic!)?
Kobiety chcą się zajmować polityką, nie tylko te, które mają się najlepiej, ale także te, które chcą się zajmować sprawami, które dotyczą kobiet - to kwestia wiedzy, nie poglądów, więc kolejny raz udowodniłeś, że ignorujesz fakty i przedstawiasz skutek za przyczynę.
W partiach przy układaniu list wyborczych kobiety są zwyczajnie nie brane pod uwagę.
I parytet działa w obie strony z definicji.
to znaczy, że po prostu traktuje się je jako osoby gorzej przygotowane i mogące uzyskać słabszy wynik. Czy słusznie, czy nie, to już tylko kwestia układających.
Szkoda mi słów na ciebie
Crystiano podał Ci słuszne argumenty, a Ty odpowiadasz jak dziecko...
Choćby w parlamencie były same idiotki, to i tak faceci są większymi idiotami? Bo czy słyszał ktoś, by jakaś parlamentarzystka nie zapłaciła za usługę w burdelu???
Słyszał ktoś???
(*_*)
Do Siego Roku!!!
.
Bo ileż można powtarzać jedno i to samo? Zakładajcie sobie, że to dobre i normalne, że jedna płeć jest dyskryminowana, my na lewicy zakładamy, że dyskryminacja płci na lewicy jest niesłuszna
Socjalpatriota - Crystiano nie podał słusznych argumentów, on się zwyczajnie wykazał złą wolą, z którą dyskutować nie można, bo przy jego podejściu nie ma znaczenia co napisze, zawsze się to rozbije o jego: to nie nasza sprawa
Układanie list wyborczych jest naszą sprawą - zwłaszcza gdy ten sam mechanizm dyskryminacji występuje we wszystkich ugrupowaniach - jest ograniczeniem wolności przez ograniczenie wolności wyboru.
co jest ważniejsze, nikyty? Załóżmy sobie, że w jakieś tam partii X jest kobieta doskonale przygotowana, elokwentna, znana, krótko mówiąc może przynieść partii dobry wynik. Wtedy nie ma znaczenia płeć, daje się ją na wysokim miejscu na liście, organizuje kampanię itp. Skoro kobiet w polityce jest mało, to po prostu albo według szefów partii nie mają większych szans i nie odniosłyby sukcesu, albo same się polityką nie interesują. Bo absurdalnym byłoby, że nie wystawianoby mających szansę na sukces kobiet przez dyskryminację, przecież to byłoby strzelanie sobie w stopę.
Więc jedyny wniosek, według Ciebie to ten, że tam nie ma na tyle dobrze przygotowanych i kompetentnych kobiet?
Pytanie pomocnicze - dlaczego lepiej wykształcone kobiety mają większe problemy ze znalezieniem pracy, a jeśli ją dostają to z mniejszą stawką niż mężczyźni z tym stażem na analogicznych stanowiskach?
nie ma albo odpowiednio przygotowanych albo wystarczająco zainteresowanych.
Kobiety mają problemy z pracą z bardziej przyziemnej przyczyny - możliwością zajścia w ciążę, a co się z tym wiąże dość długim okresem, w którym będą dla firmy ciężarem. A taki już urok pracodawców, że wolą nie sprawiać sobie chociażby potencjalnych problemów.
No i tradycyjnie zaprzeczyłeś faktom w pierwszym punkcie, w drugim wyraziłeś poparcie dla nierówności, nie widzę sensu dalej tego ciągnąć.
1. Nie zaprzeczyłem - przecież oczywiste jest, że gdyby takich kobiet było mnóstwo, politycy nie zawahaliby się tego wykorzystać. Skoro tego nie robią wniosek że takich kobiet niewiele.
2. Nie popieram nierówności, stwierdzam jak wyglądają fakty.
Ależ oczywiście, że należy się dyskryminacji sprzeciwiać, ale parytety są jej... potwierdzeniem. To po prostu tzw. "pozytywna dyskryminacja" która wg mnie nie istnieje. Jeśli bowiem zły jest "antysemityzm" to nie ma "pozytywnego antysemityzmu". Należy aktywizować na różne sposoby kobiety (zwłaszcza te faktycznie dyskryminowane a nie Kazie Szczukę itp. ) ale nie przez odgórny nakaz na faszystowskiej zasadzie "numerus clausus"
Parytet ma tyle wspólnego z dyskryminacją, co kuracja z chorobą.
Nie pisz proszę, że kobiety należy aktywować, one nie czekają, aż jakiś mężczyzna łaskawie znajdzie im jakieś zajęcie w którym jego zdaniem będą się mogły realizować :)