Chciałbym zapytać, czy to jest dobre miejsce do kontynuowania dyskusji spod newsa o portalu Władza Rad (bo tam to już chyba nie ma sensu).
Ewentualnie możemy to przenieść na priva.
PS.
Nie powstrzymię sie tylko przed umieszczeniem uwagi do Ostapa_Bendera:
Ostap, nie manipuluj. Nie pisałem, że Opozycja Robotnicza była "opozycją antystalinowską" tylko że była nurtem komunizmu odległym zarówno od trockizmu co od stalinizmu. Nie "przeciwstawiam" też trockizmu i gramscizmu choćby z tego powodu, że pierwszy jest ruchem politycznym a drugi nurtem filozoficznym, twierdzę tylko że gramscizm nie jest trockizmem. Publicystyka Gramsciego z okresu "Ordine Nuovo" nie wykazuje większego podobieństwa z tym, co w tym czasie pisał Trocki.
Ponieważ w tygodniu czasu mam niewiele i dyskutować nie dam rady to nie czekając na odpowiedź postanowiłem kontynuować swój antytrockistowski dżihad.;)
...Zgadza się, że Tito też w latach 40. stosował terror i w brutalności nie ustępował stalinowcom, których zwalczał (potem dopiero nastąpiła liberalizacja jego reżimu). Ale postuluję konsekwencję: albo potępiamy tak samo Stalina, Tito i Trockiego za terrorystyczną dyktaturę - albo ich wszystkich uniewinniamy. W przeciwnym razie to jest mentalność Kalego: zła dyktatura to taka, w której nas mordują, dobra taka, w której my mordujemy.
Socjalizm w Jugosławii nie upadł sam - kluczowe znaczenie miała tu obca interwencja (z detalami opisuje to Waldenberg w "Rozbiciu Jugosławii"). Zresztą postkomuniści rządzili w Serbii do końca lat 90. a kraj ten wprawdzie nie był socjalistyczny ale miał gospodarkę regulowaną i z dużym sektorem państwowym. Zresztą w okresie wcześniejszym, titowskim ustrój Jugosławii był niewątpliwie najlepszy z r e a l n i e i s t n i e j ą c y c h (a nie tylko na papierze) modeli komunizmu. Przy okazji rad bym sie dowiedzieć, czym w praktyce różniłby się ustrój trockistowski od socjalizmu samorządowego.
...Próbuję wynotować Twoje argumenty przemawiające na rzecz trockizmu. Znalazłem trzy (uzupełnij mnie, jeśli się mylę):
1) Trocki stworzył pierwszą i najlepszą analizę stalinizmu,
2) trockiści najbardziej zaszkodzili Stalinowi,
3) trockizm to jedyny żywotny nurt komunizmu.
Moja polemika:
Ad. 1. Rzecz gustu. Pierwszym krytykiem tendencji totalitarnych z pozycji komunistycznych była Luksemburg (którą za to jedno cenię), a dużo bardziej konsekwentna (i bardziej wiarygodna) moim zdaniem była krytyka stalinizmu dokonana przez Korscha czy Dżilasa.
Ad. 2. Na pewno bardziej realne szkody przyniosły stalinizmowi schizmy Tito i Mao niż kąśliwość trockistowskich pcheł. Zresztą trockizm został w dużej mierze wylansowany (ba - w pewnym sensie stworzony!) przez Stalina, który potrzebował wyrazistego wroga i "trockistą" nazywał każdego swego przeciwnika. A trockiści skwapliwie to podchwytywali by sprawiać wrażenie swej potęgi. To zabawne, że trockiści np. chętnie przyznają się dziś do POUM, chociaż wtedy wściekle ją atakowali jako powiązana z "prawą opozycją".
Ad. 3. Ten argument jest najbardziej prawdziwy - nie można odmówić trockistom dużej ruchliwości - ale to nie znaczy, że jest niepodważalny.
a) tak, reżimy poststalinowskie zdradziły socjalizm ale przecież nie wszyscy poststalinowcy okazali się zdrajcami a renegatów wydali przecież ze swych szeregów też trockiści (od kolaborantów z nazizmem typu Dauge przez neofaszystę LaRouche po amerykanskich neokonserwatystów). Charakterystyczne, że tam gdzie trockiści osiągnęli jakieś sukcesy (Sri Lanka, Boliwia, ostatnio Francja) tam nieuchronnie schodzili na pozycje reformistyczne, nieraz bardziej umiarkowane od poststalinowskich.
b) jeśli chodzi o wpływy to na pewno większe mają nadal komuniści poststalinowscy, jeśli chodzi o aktywność ideologiczną to wciąż żywe są praktycznie wszystkie sekty łącznie z najbardziej egzotycznymi - od wolnościowych komunistów do hodżystów itp. (zanikli chyba tylko posadyści walczący o Socjalistyczne Stany Zjednoczone Galaktyki ;)).
c) jak się dobrze temu argumentowi przyjrzeć, to okazuje się, że sukces trockizmu polega na tym, że... przetrwał. Bo to akurat jest ruch totalnych nieudaczników, który przez 70 lat istnienia nie odnotował żadnego zwycięstwa. Jak to porównać choćby do maoistów, którzy potrafili wygrywać wojny partyzanckie (jak w Nepalu) - że już nie wspomnę o tym, że postmaoiści uczynili ze swych państwowo-kapitalistycznych Chin światowe mocarstwo? Pytasz więc: gdzie są titości, gransciści itp.? Ja zapytam: a gdzie są trockiści? I odpowiem: w tym samym miejscu co 70 lat temu.
d) w gruncie rzeczy temu argumentowi sam zaprzeczyłeś pisząc, że dziś trockiści to "przybudówka ruchów gejowskich i feministycznych".
Podsumowując: najmocniejszą strona troków jest PR: ze swego nieudacznictwa zrobili cnotę (nigdy się nie skompromitowali bo... nie mieli okazji), zaś miotanie się między militarystycznym despotyzmem a oportunistycznym reformizmem udało im się przedstawić jako wierność pryncypiom.
Ale żeby nie było, że jestem jakimś totalnym trockistożercą. Wśród trockistów, jak wszędzie, można spotkać ludzi, grupy i kierunki sensowne - kiedyś pablistów, teraz np. lambertystów.
I na koniec dwie uwagi ogólne:
1) generalnie uważam za nonsens budowanie swojej tożsamości na opozycji wobec czegoś - bez względu na to, czy to się nazywa antykomunizm, antyfaszyzm czy antystalinizm. Tak mogą powstawać tylko taktyczne sojusze. Trzeba wiedzieć czego się chce a nie czego się nie chce.
2) szczególnie uważam za nonsens odcinanie się od PRL. Chcecie czy nie ale w Polsce lewicowość wiąże się z sentymentem wobec PRL, walcząc z nim stracicie poparcie postkomunistów za to antykomunistów i tak nie pozyskacie. "Realny socjalizm" miał różne odcienie - inny był w Rumunii, inny na Węgrzech; inny w Polsce w latach 50-tych a inny w latach 70-tych.
PS.
Moja teza: zbieżność między trockizmem a stalinizmem.
Argumenty: 1) terror, 2) militaryzacja pracy, 3) walka z chłopstwem.
Twoja teza: zbieżność między chrześcijaństwem i komunizmem.
Argument: Gówno prawda. :)
Ale akurat to w zasadzie masz rację. Oto fragment socjalistycznej broszury na ten temat http://www.mlodzisocjalisci.pl/f/viewtopic.php?t=8606 . Jedyna nieścislość polega na tym, że przed Jezusem komunizm praktykowali m.in. esseńczycy.
Twierdzisz, że "Lewica polska miała (...) nadzieję, iż po wojnie nastąpią w Związku Radzieckim zmiany w kierunku jego demokratyzacji, zaprzestanie stosowania terroru, w kierunku poszanowania suwerenności innych państw, a zwłaszcza sojuszniczych". Czy aby na pewno o to chodzi? Wymordowanie wszystkich przywódców KPP, likwidacja partii, a wreszcie nieomal rytualny mord u zarania PPR na Leonie Lipskim i KPP, dyktat w każdej sprawie raczej nie dawały podstaw do jakiegokolwiek optymizmu. W tej beznadziejnej sytuacji chodziło chyba o coś innego - wybór mniejszego zła czy może o wyście z politycznego niebytu - co niewiele już miało wspólnego z komunistycznymi ideałami i ideologicznymi pozycjami rewolucyjnego ruchu robotniczego, ale miało swoje pragmatyczne uzasadnienie. Puste miejsce po KPP u boku Stalina mogła przecież zająć każda inna ideowa i polityczna formacja, nie brakowało przecież Piaseckich i Berlingów. Od ideałów, tradycji i pozycji rewolucyjnego ruchu robotniczego odstąpiono na całej linii, zastępując je jedynie słuszną wykładnią stalinowską, w myśl której przedwojenna Komunistyczna Partia Polski nieuchronnie "staczała się na pozycje trockistowskie", obarczona była od kołyski jakimś "majowym błędem luksemburgizmu", kontrolowana przez "dwójkę", POW i sekciarzy.
Według Jakuba Bermana "PPR to nie KPP pod inną nazwą, to nie kapitulacja i wyrzeczenie się zasadniczych założeń, tym mniej pójście do narodowej Kanossy (...), to NOWA PARTIA [w jego rozumieniu lepsza] powstała w wyniku NAJOSTRZEJSZEJ KRYTYKI BŁĘDNYCH KONCEPCJI TEORETYCZNYCH I FAŁSZYWEJ, WADLIWEJ PRAKTYKI POPRZEDNIEGO RUCHU REWOLUCYJNEGO w Polsce(...)".
Pycha i buta głównego obok Stalina ideologa PPR nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B i C. Taka jest logika historii i geneza polskiego stalinizmu. W teorii i w praktyce w PRL dyktaturę proletariatu zastąpiono, delikatnie mówiąc "dyktaturą ciemniaków", z wiadomym skutkiem.
Na kominternowskich kursach aktywu PPR koronnym argumentem przeciw KPP było owe sławetne "staczanie się ku trockizmowi". "Staczać się" można oczywiście tylko z prądem lub z górki. Tymczasem trockizm w KPP nie miał żadnego pola manewru. Poza strukturami partii polscy zwolennicy i wyznawcy Lwa Trockiego znaleźli się jeszcze w latach 20. Ich wpływ na KPP po wypadnięciu Henryka Steina-Domskiego z kierownictwa partii i po klęsce frakcji tzw. większości był iluzoryczny.
Stalinowi chodziło zatem o coś innego. Pod mianem "staczania się ku trockizmowi" zaszachowana została partia rewolucyjna. Niewątpliwie ręczne sterowanie KPP, preferowane przez Stalina, było nie dość efektywne. Ideowość, czy jak teraz mówią fanatyzm i sekciarstwo, działaczy KPP i to zarówno tych wywodzących się z SDKPiL (stąd zarzut tzw. luksemburgizmu), jak i tych inspirowanych rzekomo przez piłsudczyków, POW i "dwójkę" była z punktu widzenia Stalina mało wyraźnym ogranicznikiem. KPP już parę lat wcześniej w ocenie Stalina stała się zawalidrogą. Ścisłe powiązania byłych działaczy SDKPiL, KPP, a zwłaszcza KPZU i KPZB z ruchem komunistycznym w republikach radzieckich wikłało bowiem tę partię w sposób nieunikniony w wewnętrzne spory i walki frakcyjne prowadzone na terenie Związku Radzieckiego, w które aparat Stalina był jednoznacznie zaangażowany.
Najwyraźniej nawet skądinąd wielka dyspozycyjność kierownictwa KPP pod wodzą Juliana Leńskiego miała swoje granice.
Przekroczyć je miała dopiero PPR/PZPR
Twoje argumenty są interesujące i warte uwagi, ale kierujesz je do nie do końca właściwej osoby. Z Władzą Rad nic mnie nie łączy, poza dobrymi relacjami z niektórymi z jego współtwórców. Portal, którym kieruję, to Czerwony Sztandar: http://www.1917.cba.pl/cs/news.php
Oczywiście, w odróżnieniu od motywacji pewnej osoby, z którą polemizujesz z WR, moja działalność jest skoncentrowana głównie wokół naukowego podejścia do marksizmu, dlatego też ogłosiłem potrzebę napisania słownika pojęć marksistowskich, w czym z przyjemnością powitam współpracę zarówno z Tobą, jak i z BB, jak i z wieloma innymi grupami i osobami - nie chodzi tu o "nowolewicową nowomowę", ale o to, by mówić zrozumiałym językiem, bez zaciemniania intencji - inicjatywa jest całkowicie otwarta.
Martwi mnie przerzucanie się przez pewne osoby argumentami nie mającymi ze sobą związku - bo faktycznie, odpowiadanie, na tezę o zbieżności trockizmu i stalinizmu argumentem o pokrewieństwie chrześcijaństwa i komunizmu, co uczyniono na WR, faktycznie nie jest tym, czego bym oczekiwał. Wolałbym usłyszeć więcej merytorycznych argumentów, jak choćby ten, że Trocki na emigracji zmienił punkt widzenia, bo okoliczności też były inne, co nie znaczy, że mamy za wzór przyjmować poprzednią postawę, bo tak jak ona przyczyniła się w niemałym stopniu do wykolegowania go przez sprytniejszego i umiejącego czekać i udawać liberała Stalina, tak też obecnie mogłaby doprowadzić tylko do tego, że ludzie nie przestaną pluć ze wstrętem na komunizm, a teorie Roberta Service, Sebaga Montefiore i innych autorów po linii i na bazie, będą się miały nadal bardzo dobrze.
Smuci mnie też praktykowanie tego co określiłeś słusznie jako budowanie swojej tożsamości na opozycji wobec czegoś - bez względu na to, czy to się nazywa antykomunizm, antyfaszyzm czy antystalinizm. Dlatego właśnie, mimo, że nie zmieniłem przekonań, staram się po prostu robić swoje, współpracować z normalnymi ludźmi i być z dala od jatek.
Mam nadzieję, że nie pomyślałeś, że opowiadam się tak jak WR za odcięciem się od PRL, w miejsce krytycznej analizy.
Z wieloma argumentami tu wyłożonymi przez Was się zgadzam, z jednym zastrzeżeniem - jedni mieli poglądy takie, jak Berman, inni - nie i naprawdę wierzyli, że to nie Stalin odpowiada za represje. Najciemniej bywa często pod latarnią, a ludzie w biegu spraw czasami się gubią...Oczywiście nie twierdzę, że tych, którzy się pogubili w ocenie intencji kierownictwa radzieckiego było więcej, ale wymieniłbym tu np choćby Wasilewską i Rokossowskiego, a także Bieruta, który wierzył w dodatku, że w kierownictwie radzieckim jeden jedyny Stalin ma ludzkie podejście - cóż, to się nazywa efekt dobrej socjotechniki - rozgrywanie drażliwych spraw przy pomocy Berii i Mołotowa, udawanie, że się nie wie, co się stało z działaczami KPP - kiedyś przeczytałem, że Bierut dał się zaangażować do rządu ( nawiasem mówiąc w jego notatkach jest na ten temat ciekawie brzmiący zapis: "Jakubek [Berman] zaprosił mnie i zostało postanowione, że zostanę prezydentem" [ patrz Władysław Ważniewski - Władza i polityka w Polsce 1944 -1956 ]), tylko po to, by wyjaśnić los jego towarzyszy z KPP i doprowadzić do unieważnienia rozwiązania KPP przez Komintern, co mu się zresztą udało na XX Zjeździe.
Nie bardzo rozumiemy - chcesz powiedzieć, że świadomość polityczna Wasilewskiej i Rokossowskiego była na poziomie chłopów rosyjskich, którzy piętnowali pazerność urzędników, wierząc niezłomnie w dobroć i sprawiedliwość batiuszki-cara? Weź jednak po uwagę, że nie mówimy o szeregowych członkach partii. Dla niektórych, zwłaszcza tych z tzw. zaciągu leninowskiego Stalin być może był carem.
Z naszego rozeznania wynika, że nie tylko Bierut, ale i "Żydek" Jakub (czy jak Bierut mówił "Jakubek") Berman upominał się o represjonowanych przez Stalina polskich komunistów, niemniej sprawa rehabilitacji KPP stanęła na wokandzie dopiero po śmierci Stalina. Nic nam nie wiadomo o tym by Bierut doprowadził do rehabilitacji KPP. Przed śmiercią Stalina to tylko się śniło, ale nie był to sen na jawie. A i po tym ta rehabilitacja była mocno okrojona i ściśle reglamentowana.
Wątpimy, by dla wyjaśnienia tak oczywistych kwestii potrzebny był "słownik pojęć marksistowskich". Zresztą jakiś "Słownik filozofii marksistowskiej" wydano już w 1982 r. w PRL. Jeśli ten ci nie odpowiada polecamy "Kratkij fiłosowskij słowar" (dowolne wydanie).
Ale dość żartów. Spory w marksizmie nie są chyba ci obce. Część pojęć marksistowskich ma konkurencyjne definicje, zwłaszcza tych używanych na co dzień przez propagandystów, hołdujących zasadzie, że cel uświęca środki. Takie pojęcia i słowa uchodziły wówczas i uchodzą teraz za narzędzia proste - tępe i ostre. Spór dotyczy nawet kategorii "klasa robotnicza", czy pojęcia ortodoksyjny marksizm.
A może tęskno ci do żargonu komunistycznego z czasów które opisujesz? Warto przy tym pamiętać, że niektóre zwroty z tego żargonu w międzyczasie wielokrotnie zmieniały swoje znaczenie, aż wreszcie w mowie potocznej stały się czymś w rodzaju epitetu, czyli tępego narzędzia, zwanego potocznie maczugą. Weźmy przykład pierwszy lepszy z brzegu, np. internacjonalizm sprowadzony za czasów PPR/PZPR do opcji proradzieckiej czy kosmopolityzm, występujący już niemal wyłącznie jako ulubione narzędzie antysyjonistów i antysemitów.
Już w 1980/1981 r. robotnicy nie utożsamiali się nawet z pojęciem "klasa robotnicza". W ich ocenie "klasa robotnicza" to byli "oni", a o nich pisała już Teresa Torańska.
Zachowajmy zatem żargon, nawet ten marksistowski, do wewnętrznego użytku.
Czy naprawdę aby przeczytaliście zamieszczoną przeze mnie definicję marksizmu ? - cytuję: Marksizm jest nauką zajmującą się badaniem praw rozwoju społecznego i wyjaśnianiem znaczenia owych praw, polegającą na opisaniu procesu zastępowalności form organizacji społeczeństwa, aż do osiągnięcia stanu idealnego.
Właśnie o to mi chodzi, że wszystkie inicjatywy, może poza RLK, które za to należy docenić, nawet te, które kierują się bardzo szlachetnymi pobudkami, kładą nacisk na to, że marksizm jest myślą polityczną. To prawda, że można postrzegać go, jako syntezę nauki społecznej, ekonomii, filozofii i polityki - nie chodzi mi w żadnym stopniu o zubożenie tej nauki, jednak właśnie jej naukowy charakter jest spychany na dalszy plan.
Nawiązując do tego, co napisaliście pod moim poprzednim postem, ja też jestem za pluralizmem, ale ktoś w tym przyszłym jednolitym froncie, który mam nadzieję, kiedyś się wyłoni, powinien też przypominać tę zapomnianą prawdę - czego jednak logikę będę starał się pokazywać we wszystkich środowiskach, z którymi współpracuję.
Nie mówię też, że mamy nie zachowywać naszego marksistowskiego żargonu, mimo, że niektórzy jego antagoniści, nie są nimi dlatego, że się tym dyskursem brzydzą, ale dlatego, że dostrzegają po prostu niezrozumienie sensu tych pojęć, przez właśnie to wypaczanie ich znaczenia przez politruków, co bardzo dobrze wykazaliście na przykładzie pojęcia internacjonalizm.
Niemniej musimy być przygotowani, że w pewnym momencie padną pytania, co te pojęcia właściwie znaczą ? - czy są może dziełem jakiejś chytrej szkółki politruków ? - dla prawicowych radykałów, to woda na ich młyn, która pozwoli im wyskoczyć ze znanymi cytatami: - Tyrmanda, o tym, że chcemy zamknąć mózgi społeczeństwa w formalinie; Bażanowa, o tym, że sensem komunizmu jest wzbudzanie nienawiści biednych przeciw bogatym; skądinąd niejednoznacznej postaci Krońskiego - My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji, albo, że Obama to marksistowski ideolog, któremu transwestyta zaprojektował bombkę choinkową z Mao: http://salski.salon24.pl/152951,mao-tse-tung-transwestyta-i-obama-na-choince-w-bialym-domu
Poczytajcie zwłaszcza o tych...UPROWADZONYCH symbolach tęczowych - uśmiałem się setnie - bo podobno, to komuniści nie umieją pisać po polsku - Salski skopiował to żywcem i bezkrytycznie z pisemka Bibuła. Fajnie - jakie to ma znaczenie, powiecie - to niszowa ekstrema - tylko, że takie informacyjne śmieci są bardzo wysoko pozycjonowane w google...
Powtarzam: nie chodzi o zastępowanie pojęć, ale przełożenia ich treści na zrozumiały, nie zaciemniający owej treści kod - czyli tak jakby przyszedł ktoś z zewnątrz do Ewy i Włodka i powiedział: fajnie, wy mówicie takim językiem, media mówią innym - wytłumaczcie mi, o co w tym chodzi, bym zrozumiał, o co właściwie w tym marksizmie chodzi, i zadał inne tym podobne pytania. Odpowiedź ze słownika sprzed lat - krótko mówiąc odklepanie formułki może w nim jedynie wzbudzić przeświadczenie, że gdzie tu jest jakościowa alternatywa - mediami też jest zmęczony, ale co my mamy do zaoferowania poza powtórzeniem zestawu przestarzałych ( w jego opinii ) haseł i będzie myślał coraz bardziej "realistycznie" = reformistycznie, a o nas, że może i jesteśmy fajni i chcemy lepszego społeczeństwa, ale jesteśmy wariatami, którzy zatrzymali się gdzieś sto lat temu...
Chmm - przyznam, że trochę mnie rozczarowała Wasza reakcja - spodziewałem się bardziej pełnego zrozumienia przyjęcia tego, że kładę nacisk na naukowy charakter marksizmu, gdy podejście to nie jest częste, myślałem, że nawet udzielicie takiej inicjatywie poparcie, rozumiejąc, że jest ona podyktowana chęcią nie tyle odkrycia Ameryki, co zwrócenie uwagi na coś co daje marksizmowi znaczącą przewagę nad innymi kierunkami myśli politycznej, które są właśnie wyłącznie nastawione na politykę. Czy naprawdę społeczeństwo nie jest już totalnie znużone polityką, która jest postrzegana wyłącznie w kategorii gry o stołki ?
Kiedyś dyskutowaliśmy przecież na indymediach o symbolice sierpa i młota - ja słucham obu stron i jeśli widzę w argumentacji przeciwnika ziarno prawdy, chętnie je przyjmę - traktowaliście mnie wówczas trochę jak zagubioną owieczkę zakochaną w sierpie i młocie - naukowe podejście do symbolu uzasadniam na portalu, ale nie biję nim po oczach, prawda ? Jednak np jedna osoba z WR uważa, że wystarczy błysnąć dużym sierpem i młotem i już słowo stanie się ciałem i cała marksistowska lewica zacznie się do niego garnąć. Marksizm to nie marketing polityczny, gadżet na koszulkę, ani gra pod tytułem, kto obieca więcej, tylko właśnie nauka - nauka łącząca w sobie różne dziedziny i dyscypliny naukowe, ale bazą jest właśnie jej naukowy charakter.
Na koniec jedna uwaga historyczna - czytaliście Marci Shore Kawior i popiół ? - autorka zbadała dokumenty dotyczące Wasilewskiej na miejscu w Kijowie, przepytała ludzi, którzy ją znali. Co można powiedzieć o takich jednostkach ? - że miały podejście z czasów carskich - dobry car, źli urzędnicy ? Nie do końca to jest sednem sprawy - część lewicy wierzy, że Stalin to jakiś przygłupi watażka, który przypadkiem trafił do władzy - a był to genialny mistrz socjotechniki, umiejący kolejno poświęcić Jagodę i Jeżowa i zwalający na nich niepowodzenia i zbrodnie - niedawno porządkowałem mój zbiór wydawnictwa Gazety wojenne - i przeczytałem opis 70lecia Stalina - prezenty z całego świata - w tym telefon wykonany w prezencie przez robotników szwedzkich, etc. Co z tego, że te kraje były daleko - ale np czy Broniewski, Wasilewska, Rokossowski znali szczegóły i kulisy podejmowania decyzji w sprawie martyrologii KPP, albo czy znał je Bierut, któremu, gdy szukał swej córki Oli z babcią Marianną zamykano wszystkie drzwi ?
Oczywiście, że Berman pytał, jako oficjalny czy nieoficjalny przedstawiciel PRL o los działaczy KPP, tylko, czy wspomniał, że przed wojną był jednym z likwidatorów "pozostałości" KPP wysłanym w tym celu do kraju ? Bierut mniej, a Wasilewska więcej, ale wyszarpali też trochę ludzi z łap NKWD, myślę, że właśnie dzięki temu przekonaniu, że jeśli się tam znaleźli, to jest to co najwyżej robota Jeżowa czy Berii. Bierut w rozmowie ze swoim synem przedstawiał Stalina jako jedynego szczerego przyjaciela Polski w rządzie radzieckim - a więc wcale rządu tego, jako całości tak nie traktował. Oczywiście unieważnienie rozwiązania KPP podpisały partie komunistyczne dopiero na XX Zjeździe KPZR - nigdzie nie powiedziałem, że stało się to za życia Stalina.
Naprawdę zostawmy w spokoju pochodzenie Bermana - wiceminister Roman Romkowski, czy minister Radkiewicz, albo całe zastępy ich podwładnych - mam np książeczkę z krótkimi charakterystykami załogi Zamku Lubelskiego, to tzw etniczni Polacy. Naprawdę nie przypisujcie mi jakichś tendencji rasistowskich.
Nie jest to chyba najlepszy czas na formułowanie nowego "słownika pojęć marksistowskich". Jesteśmy raczej na wstępnym etapie odgruzowywania marksizmu i sporów wokół takich pojęć, jak marksowska krytyczno-filozoficzna kategoria klasy robotniczej. W przypadku tej kluczowej skądinąd kategorii zdecydowana większość współczesnych adeptów marksizmu, zważając na ewolucję współczesnej klasy robotniczej, preferuje rozszerzoną, socjologiczno-statystyczną definicję tej grupy społecznej (patrz np. wstęp do ostatniego numeru "Dalej!"). Optuje zatem za pojęciem "klasa pracownicza" lub "klasa pracująca", które nawet na gruncie socjologiczno-statystycznym jest pojęciem szerszym od socjologiczno-statystycznego pojęcia "klasa robotnicza", z czym zgadza się np. prof. Jacek Tittenbrun. Według "marksistów" z Pracowniczej Demokracji oba pojęcia są jednak synonimami.
Jak mają się one do uogólnionej, wyabstrahowanej filozoficzno-krytycznej marksowskiej kategorii klasa robotnicza to już inna sprawa. Mniej więcej tak - jak teoria Marksa do praktyki wymienionych już wyżej podmiotów politycznych. Z powodu tej praktyki dyskusja jest mocno utrudniona i upolityczniona.
Stąd dyskusję w tym temacie proponujemy kontynuować w ramach animowanych m.in. przez Piotra Strębskiego marksistowskich kółek samokształceniowych, ewentualnie odpowiednich stowarzyszeń, towarzystw i konferencji naukowych. Powinno to nieco ostudzić emocje.
Chętnie natomiast weźmiemy udział w sporach dotyczących historii polskiego ruchu robotniczego. Czekamy na propozycje i tematy.
Widzimy potrzebę zniuansowania niektórych ocen - krytycznych i bezkrytycznych, wręcz hagiograficznych - zarówno KPP, jak i PPS, PPR, PZPR itp., nie wyłączając ruchu trockistowskiego i posttrockistowskiego w Polsce. Zdominowanie przez prawicę historii naszym zdaniem powinno wykluczyć jednostronność i schematyzm w podejściu do wielu kwestii historycznych, rozpowszechniony również na lewicy.
Spory zapewne trwać będą wiecznie. Niemniej istotne są ich namacalne efekty. Na początek możemy skoncentrować się na dyskusji wokół rozwiązania KPP, za podstawę przyjmując artykuł-zagajenie Ludwika Hassa, przypomniany na kilku internetowych portalach.
Będziemy się zatem pewnie spotykać w tych debatach. Mam inne zdanie niż Wy o Pracowniczej Demokracji i korzeniach takich a nie innych poglądów, choć do niej nie należę - myślałem po Waszym głosie w dyskusji pod tekstem Filipa Ilkowskiego, że przynajmniej nie będziecie ich już nazywać "marksistami". Wiemy, jakie jest główne znaczenie pojęcia working class. Moim zdaniem ta postawa jest reakcją właśnie na to, co wykazaliście z internacjonalizmem. Dlatego podobną taktykę ma wiele ugrupowań lewicy, w tym także OLS, a KPP która używa tradycyjnego pojęcia klasa robotnicza czy symbolu sierpa i młota ma problemy z przebiciem się do świadomości owej klasy, nieprawdaż ?
Wzajemna krytyka jest twórcza i potrzebna, a ja także z reguły zawsze mówię co myślę, gdzie trzeba krytykując ( a spotykam się, jak pewnie wiecie zarówno z KPP,w którym jestem, jak i PD i OLS, gdzie działam w kolegium redakcji kwatalnika Beton ) stroniąc od wazeliniarstwa, ale i rozbijactwa - ale nie bardzo uważam za konstruktywne takie deprecjonowanie - zwłaszcza, gdy gdzie indziej się pisze: witamy zmiany na lepsze. To niekonsekwencja, choć sam mógłbym wskazać inne przypadki, gdzie z tym zrozumieniem marksizmu jest krucho - niektóre przypadki doskonale znacie z autopsji - ale już mam po prostu dosyć tego, co Angka Leu określił słusznie jako bycie przeciw czemuś, bez budowania programu pozytywnego - nie działam przecież po to, by zrobić na złość jakiejś "konkurencji", tylko dlatego, że naprawdę wierzę w pewne ideały.
apewne znajdziemy wiele mniej lub bardziej istotnych różnic między Bierutem a Bermanem, jednak ich przyjaźń i ścisła współpraca w ramach kierownictwa PPR, a zwłaszcza PZPR, nie pozwala zbyć problem wskazaniem, że Berman był likwidatorem KPP, a Bierut wręcz przeciwnie. Ich przeciwieństwem był Leon Lipski, ale on za to zapłacił najwyższą cenę.
Nawet dociekania Anny Sobór-Świderskiej ("Jakub Berman. Biografia komunisty", Warszawa 2009) nie wykazują, że coś między nimi iskrzyło, gdy obaj znaleźli się w ścisłym kierownictwie PPR/PZPR. W końcu wcześniej czy później pogodzili się z faktem rozwiązania KPP, a zatem i stalinowską wykładnią. Jakub Berman wykładał ją wręcz na kominternowskich kursach dla przyszłego aktywu PPR, Bierut zaś nigdy nie oponował. A miał przecież nie raz okazję odwołać się wprost do Stalina, a zatem wiedział kto stał za tą decyzją i niepotrzebnie nie ryzykował. Dzieciom można opowiadać bajki. W ten sposób ich się czasem chroni, przy okazji chroni się też siebie. Moja babcia nie raczyła podzielić się ze mną wspomnieniami z pobytu w obozach koncentracyjnych w Kraju Rad. Gdy podsłuchałem przypadkiem jej rozmowę z towarzyszkami, na pytanie zadane wprost odpowiedziała zaprzeczeniem, kłamiąc, że chodziło o obozy hitlerowskie. Ojciec miał jej to za złe, ale ona temat ucięła zamieniając historię histerią. Spisała też pamiętniki, które przerzedzili nieco funkcjonariusze SB. Takie to były czasy.
Bierut i Berman te czasy i ten klimat współtworzyli. Teraz już wszyscy wiedzą co z tego jaja się wylęgło. Tego można było oczekiwać, skoro Stalin je zapłodnił, a oni pielęgnowali w imię "dobra Partii", której nawet nazwę wymyślił Stalin. Margines swobód nie przewidywał przecież odbudowy rewolucyjnego ruchu robotniczego i KPP. Nie przewidywał nawet rehabilitacji jej szerokiego kierownictwa.
Mechanizmy uzależnienia PPR/PZPR od biurokracji stalinowskiej są już opisane.
W.B.
Wydaje nam się, że wypominając cudzysłów i na serio traktując ironię przyłączasz się do tych, którzy stawiają nam warunki w jakich możliwa jest debata (nie mówiąc już o współpracy). Wyobraź sobie, że nie zamierzamy spełniać żadnych wstępnych warunków. Pozwolimy sobie po prostu w formie pisemnej zabrać głos nad "zagajeniem", nie czekając na instytucjonalizację dyskusji. Pozwolimy sobie zatem na ocenę tak popularnego obecnie artykułu Ludwika Hassa, a zwłaszcza załączonej do niego ulotki "bolszewików-leninowców", czyli polskich trockistów. Zauważ, że określenie bolszewicy-leninowcy stawiamy w cudzysłów, polscy trockiści zaś nie. O czym to świadczy?
O samych mechanizmach mam podobne zdanie - tu nie chodzi o to, czy iskrzyło czy nie - Bierut Bermanowi ufał - o jego przeszłości też nie musiał koniecznie wiedzieć. Nie mówię przecież, że miał rację jako polityk - pójście z wiarą w tym kierunku koniec końców okazało się błędem. Na razie krótko, bo wychodzę. Ciekawi mnie co innego - czy ta praca o Bermanie jest już wydana i dostępna ? - słyszałem o niej jako o pracy naukowej - zresztą pierwszy raz od pani prof Syzdek.
Nie zazdroszczę rodzinnych doświadczeń, o których rzecz jasna już słyszałem - dla "pocieszenia" - wśród moich dalszych przodków jeden zginął zakatowany w ramach powiedzmy fali w przedwojennym WP - oficjalnie zmarł na serce, drugi w Oświęcimiu - ta sama diagnoza, trzeci - w Katyniu. Pozdrawiam
Nie sądzę, aby odpowiadało nam Twoje definiowanie marksizmu kładące nacisk na naukowy charakter tej doktryny. Za bardzo trąci mi ono czasmi, w których uważano, że marksizm zastępuje inne nauki. W gruncie rzeczy wcale nie odrzucano wówczas polityki, co postulujesz, ale w sposób dość prymitywny używano klucza politycznego do każdego problemu z dowolnej dziedziny wiedzy. Nie o to chodzi w marksizmie. Jakbyś nie patrzył, marksizm jest przede wszystkim doktryną polityczną, a jego sensowność i odkrywczość polega raczej na analizowaniu społecznego kontekstu powstawania wiedzy naukowej niż ma zastosowanie do formułowania praw owych dziedzin wiedzy.
Przekształcenie społeczeństwa burżuazyjnego w państwo socjalistyczne jest działaniem z zakresu praktyki społecznej, a więc politycznej, jeśli politykę rozumieć szeroko, a nie jako gierki polityczne czy realpolitik.
Co do Pracowniczej Demokracji, to nie zauważyliśmy, aby Filip Ilkowski był przez moment wdzięczny za nasze protekcjonalne uznanie w obliczu jego domniemanej ewolucji ideologicznej.
Oczywiście, nagrodzona w 2007 r. i licząca 600 stron praca Anny Sobór-Świderskiej "Jakub Berman. Biografia komunisty" ukazała się w 2009 r., jako 55 tom serii "Monografie" Instytutu Pamięci Narodowej.
Uwaga - zastrzegłem, że nie chodzi mi o kastrowanie dorobku politycznego marksizmu, tylko nie pomijanie jego struktury jako bazy naukowej...Chmm - znów udało Wam się mnie trochę zaskoczyć - nie chodziło tu o jakieś politructwo czy nowe dogmaty. Znając Wasze argumenty spodziewałem się - mówiąc zupełnie szczerze - czegoś wprost odwrotnego - często przywołujecie bowiem i słusznie krytykujecie ów politrucki dyskurs szkół partyjnych, który przecież kładł nacisk na kształcenie "polytyczne" - nie kwestionuję też tego, co mówił Lenin, że należy przyswoić sobie całe przedmarksowskie dziedzictwo wiedzy - to raczej owa politrucka szkoła stawiała na specjalnie opakowany "marksizm", a w rzeczywistości to o czym często mówicie, czyli jego stalinowską wersję, jako na sztywny dogmat zarówno w dziedzinie nauki, jak i polityki.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niemała część politruków jedynie wkuwała te frazy na pamięć - obserwując, jak teraz np jeden pisze kolejną książkę o jakże dobrym carze Mikołaju II, mam tego pełną i niemiłą świadomość, zwłaszcza gdy się zna taką postać osobiście, a dobrze wiemy, że takich figur jest więcej, prawda ?
Przez podkreślenie roli bazowej struktury marksizmu, można właśnie wykazać, że ta myśl polityczna wcale nie musi być skazana na bycie elementem gierek politycznych. Tak zwana realpolitik nazywa się natomiast dla mnie po imieniu reformistycznym oportunizmem, zawierającym właśnie elementy wishful thinking, bo drogą parlamentarną ani budując autonomiczne szklane domy i zamykając się w nich, nie dokona się zmiany systemowej.
Właśnie dziś - buszując po antykwariatach i księgarniach, kupiłem polecaną przez zaprzyjaźnionego antykwariusza, mającego też wybór nowych książek, nową pozycję o Mitzenmacherze, ze względu na to, że jest tam bardzo dużo o stalinowskich represjach wobec działaczy KPP - w tym jest bardzo dużo o Jerzym Czeszejko - Sochackim. Chętnie spotkałbym się z Wami na wywiad historyczny na temat przeżyć i martyrologii Waszych rodzin dla IPL - bo naprawdę dlaczego jedynie historia zniekształcona przez IPN, którego monopol jest nawet widoczny w Waszej Pamiątce z celuzlozy ( ja też lubię tę oryginalną "Pamiątkę..." )- IPL jest po to, by te fakty i postacie, których losy są zakłamywane mogły się pojawić w google jako głos przeciwko zakłamywaniu tej prawdy. Z przyjemnością umieszczę tam również Wasz głos. Co Wy na to ? Trzeba by się spotkać - w razie czego jakiś kontakt do mnie dawidfidel@gmail.com
Rozważania o tym, jak być w praktyce marksistą nabierają dziś gwałtownie aktualnego znaczenia. Nie wystarczy budowanie aptekarskich definicji i naukowych formuł. W kapitalizmie, w przeciwieństwie do PRL, nagle trzeba zdawać egzamin z umiejętności posługiwania się rozumowaniem marksistowskim w dyskusjach z przeciwnikami politycznymi. I żeby nie brzmiało to drętwo. Coraz częściej jesteśmy pociągani do odpowiedzialności za słowo, żeby "dać świadectwo", że nasza idea to nie frazes. Hic Rhodos, hic salta!
Niektóre z przekonań mogą ulegać przewartościowaniom w takich wyzwaniach, inne ulegają pogłębieniu. Potrzebne są dyskusje w lewicowym, marksistowskim gronie, aby przygotować się do takich dyskusji z prawicą. Np. pod znanym Ci tekstem Ilkowskiego, który jest już w archiwum, nadal toczy się dyskusja z jliberem. Któraś z kolei. Takie dyskusje pomagają uwewnętrznić teoretyczną wiedzę.
Nie wymuszajmy na siłę na sobie wzajemnie ewolucji ani podziękowań - myślę, że jest to zupełnie niepotrzebne - i tak nie wydaje mi się, byście głosu nie dostali, jak przyjdziecie na któreś z zebrań - naprawdę nie rozliczajmy się tak z wdzięczności. Wydaje mi się, że tożsamość marksistów nie powinno budować przytakiwanie sobie, ale patrzenie nie koniecznie identycznie, lecz w tym samym kierunku. Mimo to dzięki za tytuł książki - zamówiłem ją sobie już - ciekawe,że mimo, że książkę wydał IPN, Nasz Dziennik książkę zjechał totalnie - cóż, jak już wspomniałem w google łatwo znaleźć informacyjne śmieci: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100130&typ=my&id=my61.txt
Książka o której wspomniałem w poprzednim komentarzu http://merlin.pl/Biografia-agenta-Jozef-Josek-Mutzenmacher_Bogdan-Gadomski/browse/product/1,756205.html jest warta grzechu jeszcze z jednego powodu. Pokazuje, że właśnie w trakcie represji szereg komunistów nie identyfikuje z uporem ich i całej narastającej w szeregach nagonki i paranoi podejrzeń z kierownictwem - Staszewski i Heller napisali w 1934 list w obronie uwięzionego w Polsce Alfreda Lampego - na co Bortnowski i Reicher Rwal zareagowali przypisując im, że są frakcją markistów ( Lampe miał pseudonim Marek ? ) - po czym ci, których potępiano uważali, że ktoś podkłada im i Lampemu świnię, ale nie ma powodu podejrzewać, że jest w to zamieszane kierownictwo.
Do czego tu nawiązuję - ano właśnie do naiwności będącej źródłem błędnych postaw niektórych jednostek o których wspominaliśmy, która się potem replikowała i utrwalała, dzięki dobrej socjotechnice. Stalin osobiście - jeśli wierzyć przytaczanym przez Garlickiego zapisom rozmów Bieruta ze Stalinem, włączonym do zeszytu w serii Dzieje PRL - odżegnywał się od jakiejkolwiek wiedzy na temat losów wymordowanych komunistów, mówiąc: Ławrientiju Pawłowiczu, ja tyle razy was prosiłem, żebyście sprawdzili co się z nimi stało. Wreszcie za którymś kolejnym razem Beria miał nie wytrzymać i dać bardzo chamskim językiem do zrozumienia, że jak Bierut nie przestanie zawracać głowy Stalinowi, który rzecz jasna nic o tym nie wie, z nim będzie jeszcze gorzej. Syn Bieruta Jan Chyliński kwestionuje te dialogi, ale...być może prawda leży po środku - wiemy przecież, że Stalin zachowywał się bardzo podobnie, gdy przedstawiciele rządu londyńskiego nagabywali go o jeńców rozstrzelanych w Katyniu. Prawdopodobne, że Garlicki ubarwił jedynie język owego przekazu a szczególnie ostateczną odpowiedź, niemniej wydaje się on czytelny - o jakiekolwiek losy ludzkie w ZSRR należy pytać władze bezpieczeństwa.
Cóż nic nie jest proste...
Sprowadzanie wszystkiego w ostatecznym rachunku do naiwności wydaje się mało przekonywującym i bezużytecznym zabiegiem. Można znaleźć przecież dużo lepsze argumenty. W końcu wybór między niebytem politycznym, w którym znaleźli się polscy komuniści po rozwiązaniu KPP, a możliwością działania politycznego w ówczesnych jakże trudnych realiach łatwo uzasadnić wymiernymi efektami. Polscy trockiści, którzy pozostali w niebycie politycznym, mogą co najwyżej pokazać, że w przeciwieństwie do komunistów z PPR/PZPR nie oddali tak istotnych dla Lwa Trockiego POZYCJI IDEOLOGICZNYCH REWOLUCYJNEGO RUCHU ROBOTNICZEGO. Rzecz w tym, że nie jest to takie oczywiste. Naszym zdaniem nie jest to nawet prawdą. Potwierdza to ewolucja głównych odłamów ruchu trockistowskiego po 1968 r. na pozycje nowolewicowe i posttrockistowskie.
Po rozpadzie stalinowskiego imperium i tzw. realnego socjalizmu można się było jeszcze spodziewać, że całe odium za stalinizm i PRL spadnie na polskich komunistów. Taki plan mieli nawet ci, którzy po ostatnim zjeździe PZPR wyprowadzili sztandar. Nowa partia socjaldemokratyczna miała pozbyć się tego odium, zrzucając całą winę na powołany w tym celu Związek Komunistów Polskich "Proletariat", z którego wyłoniła się obecna KPP. Odium spadło jednak na całą lewicę, nie wyłączając ruchu trockistowskiego. Przy okazji okazało się, że PRL ma swoje pociągające strony i niewątpliwe atuty. O ten spadek upominają się teraz nawet polscy trockiści, którzy nagle za prof. Ryszardem Nazarewiczem odkryli DLA SIEBIE... PPR, GL i AL, a nawet KPP, zapominając czasami o obcym im bagażu doświadczeń.
Na wywiad raczej się nie piszemy. Nie unikamy jednak spotkań.
Zauważ, Dawidzie, że nasza propozycja dyskusji na temat rozwiązania KPP, której swoistym zagajeniem byłby tekst Ludwika Hassa "Reakcje komunistów w Polsce na rozwiązanie KPP (1938 r.)" pozostaje wciąż bez konstruktywnej odpowiedzi. Tymczasem już na wstępie swojego artykułu Ludwik Hass zaznacza, że jedynie nieliczni poddawali w wątpliwość przed 1956 r. słuszność i uzasadnienie decyzji Stalina, zatwierdzonej post factum przez MK. A jeśli już, to "Takie krótkie wynurzenia robili w czterech ścianach prywatnego mieszkania i nie więcej niż kilku najzaufańszym przedwojennym towarzyszom organizacyjnym, rzadziej już nawet własnym dzieciom". Inaczej bowiem, jak słusznie zauważa Ludwik Hass, "biorąc pod uwagę warunki czasu i kraju (stalinowszczyzna w wydaniu ekipy Bieruta) - dziać się nie mogło".
Dopiero w takim kontekście wspominki syna Bieruta znajdują swoje logiczne wytłumaczenie. Za życia bowiem Bieruta krytyka Stalina była niedopuszczalna. Nawet po śmierci Stalina i usunięciu Berii mówiło się co najwyżej o "beriowszczyźnie".
Należy zgodzić się z oceną L. Hassa, który wskazuje na JEDNOZNACZNOŚĆ OFICJALNEGO STANOWISKA PPR I PZPR W TEJ SPRAWIE przynajmniej do 1956 roku: "W rozmaitych dokumentach i uchwałach wprawdzie gloryfikowano KPP i działalność jej członków, lecz niezmiennie przy tym podkreślano grzechy ideologiczne tej partii i opanowanie jej kierownictwa przez elementy prowokatorskie oraz słuszność bezwzględnej decyzji o jej rozwiązaniu". Co istotne ten punkt widzenia bez najmniejszych zastrzeżeń podzielał również Bierut już po śmierci Stalina: "Jednakże w najtrudniejszym i najbardziej odpowiedzialnym okresie działalności KPP okazało się, że kierownictwo partii jest poważnie zagrożone przez zamaskowane agentury wroga, który zdołał wcisnąć się i przeniknąć STOPNIOWO [nasze podkreślenie] do wszystkich najpoważniejszych ogniw kierowniczych aparatu KPP". A zatem, rozwiązując KPP "Międzynarodówka Komunistyczna przecięła to niebezpieczeństwo, co było SŁUSZNYM I NIEODZOWNYM krokiem w tej sytuacji" (Bolesław Bierut "Nieśmiertelne nauki Towarzysza Stalina - orężem walki o dalsze wzmocnienie partii i Frontu narodowego", "Nowe Drogi" nr 3 z marca 1953, s. 60-61.
O tzw. rehabilitację KPP Bolesław Bierut upomniał się dopiero jesienią 1955 r. W styczniu 1956 zapadła ostateczna decyzja.
Nieprzypadkowo użyte w referacie Bieruta słowo STOPNIOWO ma swoje złowieszcze uzasadnienie. Okazuje się bowiem, że na decyzję Stalina o rozwiązaniu KPP, zatwierdzoną post factum przez MK, składał się pewien ciąg wydarzeń i represji. Ciąg ten, którego kulminacyjnym punktem jest właśnie rozwiązanie KPP, znajduje swoje odzwierciedlenie w represjach stalinowskich, których prapoczątkiem stała się zapewne decyzja o przymusowej kolektywizacji i narodowościowa polityka jej towarzysząca. To co działo się na terenach radzieckiej Ukrainy i Białorusi miało przecież bezpośredni wpływ na ferment i niesubordynację wśród działaczy rewolucyjnych i komunistycznych w Drugiej Rzeczypospolitej. Dotyczy to zwłaszcza Niezależnej Partii Chłopskiej z Sylwestrem Wojewódzkim na czele oraz Komunistycznych Partii Zachodniej Ukrainy i Białorusi. Symbolicznym początkiem tych represji było uwięzienie Sylwestra Wojewódzkiego zaraz po jego przybyciu do ZSRR w 1930 r. Ze względu na swoją nietypową biografię stał się on niewątpliwie prototypem szpiega i prowokatora.
Pozostał bez odpowiedzi np, ale nie tylko mojej z dwóch przyczyn - jeśli chodzi o mnie po raz pierwszy od ponad roku muszę lekko zadbać o wyjście z przeziębienia. Poza tym pochłonęła mnie robota redakcyjna w zasadzie wymagająca ode mnie odświeżenia całej wiedzy z neografii. Ale oczywiście jest i przyczyna najważniejsza - że zrozumiałem, że przygotowujecie tekst i trzeba poczekać, by zobaczyć, jak się wobec niego ustosunkować. Generalnie w tym, co piszecie jest sporo racji - ale problem w tym, że kłamstwo tysiąc razy powtarzane staje się prawdą - ktoś musi spać, by nie spać mógł ktoś...To, że Bierut spał snem słodkim i przyjął kłamstwo za prawdę godząc się z tym, nie świadczy, że wiele osób z jego otoczenia nie głosiła tej samej "prawdy", mając zgoła odmienne od niego motywacje...
Zapewne mniej było Bierutów, a więcej oportunistów, którzy wcale nie potrzebowali wierzyć w głoszone przez siebie dyrdymały - znałem różnych byłych partyjnych i ustawionych -dyplomatów, profesorów etc - i wiem jak łatwo zmieniali po 1989 poglądy. Jeden z nich pewnego pięknego dnia przyniósł na zebranie swojego stowarzyszenia, fotografie odpicowanego na nieco w złym guście połysk, czym się epatował, ale gdy zapytało się o jego doświadczenia w dyplomacji PRL, był bardzo jak to określał - niby mówiąc o zupełnie innych sprawach, a nawet sprawach związanych z wywiązaniem się z czegoś, z czym miał poważne problemy - correct. W tym samym środowisku, bardzo wewnętrznie skłóconym na tle zazdrości itp - były ubek z czego był dość dumny ukradł ( Si ! ) dwie baterie z dyktafonu, który przyniosłem dla stowarzyszenia - ubek był dumny z przeszłości, ale mówiąc o teraźniejszości był cyniczny.
O profesorze -dawnym szefie AZHP i naczelnym znanego Wam "Z pola walki" już wspomniałem - obecnym autorze kolejnej już monografii poświęconej Mikołajowi II...
Mówię to, byście wiedzieli, że nie jestem osobą którą życie nauczyło naiwności wobec byłych partyjniaków i funkcjonariuszy - wiem co myśleć o zdecydowanym gros pośród nich - dlatego broniąc innej postawy odnośnie Bieruta, nie kieruje mną jakaś cześć oddana mu jako funkowi - tak samo dyskutowaliśmy kiedyś z Andim na temat Ho Chi Mincha i przekonywał mnie do tego, że naszą rolą jest stanie po stronie ludzi - ja się z tym zgadzam, a funków 90 procent mam w głębokim poważaniu..., jednak jeśli są przesłanki karzące bronić człowieka będę to robił - lecz tu zadaję sobie nurtujące pytanie, na które także Was proszę o pomoc w znalezieniu odpowiedzi - na ile w przypadku Bieruta ta obrona nie odbiera mi wiarygodności w innych tematach - czy spojrzenie na niego jako funka i aparatczyka nie jest tak ugruntowane, że wskazywanie nawet na nie wiem jak uczciwe świadectwa, przynajmniej przy obecnej kondycji ruchu, pogrzebie całą moją pracę poświęconą innym zagadnieniom - to pytanie zadałem sobie pierwszy raz, czytając o nieprecyzyjnej wypowiedzi Stone'a na temat Hitlera i Stalina, gdzie mówiąc prawdę, że za Adolfem stały koncerny, nazwał go kozłem ofiarnym, w ten sposób wysyłając przekaz: lewak czuje pociąg do "lewackiego Hitlera". Tu chodzi o ten jakże nielubiany przez Zbyszka Partykę termin "wizerunek" Bolesława Bieruta. Przecież sami kiedyś pamiętam jakie wyciągaliście wnioski z mojej dobrej pamięci o Wieczorkiewiczu, która dla mnie była jednym wielkim policzkiem rzuconym wycierającym sobie nim usta "ekspertom" z IPN, a Wy odczytaliście to inaczej, a jak Cię widzą, tak Cię piszą nieprawdaż? Podobnie jest zresztą z Wojtyłą - powiedzieć o nim dobre słowo, o jego myśli społecznej można tylko, gdy chce się popaść w totalny ostracyzm, zanim zdąży się wykazać, że to w rzeczywistości uderzenie w prawicę, kler i wszystkich budujących kult jednostki i serwujących obrazek dziadka od kremówek...
Z kolei dopiero bardzo późno, już po zakończeniu naszej dyskusji dotarło do mnie, że nikt poza mną nie odczytał skrótu myślowego "bezrefleksyjny trockizm" jako bezrefleksyjne PÓJŚCIE w KOPIOWANIE trockizmu...-dokonałem wówczas skrótu w stylu jakże przypominającym myśl wyrażoną przez Oliviera Stone'a - który owym skrótem uderzył z całej siły we wszystkie dobre sprawy, których broni...
Nie wiem jeszcze jaką decyzję podejmę - na razie nonkonformistycznie robię swoje, ale pytanie, jaka może być cena - to znaczy, czy cała praca w innych wątkach nie pójdzie na marne - Stone się chyba wybronił, ale on jest przecież na dużo dużo wyższej półce i może sobie, jak widać na pewne rzeczy pozwolić...Z drugiej strony, pójście na kompromis i nie pisanie na te najbardziej trudno zrozumiałe i drażliwe tematy, które wymieniłem może czynić wrażenie konformistycznej kapitulacji, jaką właśnie dokonało gros owych funków i co nie podoba się także mnie.
Dlatego chętnie, nim sam podejmę decyzję, poznałbym także Wasze zdanie na ten temat, chociaż wiadomo, że jeśli podejmę błędną decyzję, będę mógł być tylko sam sobie winien. A więc - poczekać z mało znanymi wątkami dotyczącymi Bieruta, Wieczorkiewicza, czy Wojtyły, do lepszych czasów, czy dalej robić swoje i patrzeć tylko na skutki ?
Natomiast w innym trochę świetle widzę poruszoną w innym wątku rezygnację pewnych grup trockistowskich - i znów nie mówię że chcę powiedzieć jakąś prawdę uniwersalną o wszystkich - z ortodoksyjnego języka, niektóre z którymi sympatyzuję, uważam, że robią tak właśnie po to, by ocalić możliwość zrozumienia tego, czym jest marksizm - możemy to postrzegać w różnych kategoriach - ale czy ja też jestem wolny od pewnych rozterek? - czemu, nawet pisząc list za granicę często łapię się na tym, ze klasyfikuję się jako leftist, socialist, a nie po imieniu communist, co się też zdarza ale stosunkowo rzadziej - może to już rodzaj paranoi - taka obawa przed niezrozumieniem i odrzuceniem tego, co chcesz przekazać - nawet przez tych, którzy się do tego odrzucania nie spieszą..., a wręcz przeciwnie przyjmują to co ma się im do powiedzenia miło i ze zrozumieniem...Czy to słuszna postawa ? - być może nie - być może też jestem ofiarą kagańca ktory narzucił bagaż stalinizmu i jego epigonów, którzy nawet gdy zwoływali XX Zjazd przykrywali jedynie frazesami o wyłącznej winie Stalina, własne grzechy...Jednak nie nazwę nigdy marksistami w cudzysłowie tych, którzy bronią Października 1917 - nie dlatego, że to ładna nazwa w adresie strony, czy że było LBC - ale dlatego, że jest to znacząca data na drodze wyzwolenia od kapitału, mimo, że nie chcę deprecjonować np komuny paryskiej, i mimo tego, co oni też podkreślają, że wówczas ten ruch rewolucyjny ogarnął całą Europę...Wydaje mi się, a nigdy nie snuję takich przypuszczeń bez podstaw, że to równocześnie ich reakcja na odizolowanie i bardzo negatywne zachowania innych grup i osób - w tym zadenuncjowanie przez Orwella komunistów, czy zachowanie Schachtmanna, którzy przeszli na stronę kapitału, skłoniło ich do poszukiwania takich a nie innych definicji, bo to pokazało, że skoro Orwell czy Schachtmann kierując się interpretacją analizy Trockiego, doszli do wniosku, że socjalizm zawsze się degeneruje, należy szukać nowej interpretacji. W jednym z tekstów Harmana, to co teraz powiedziałem, jest bardzo wyraźnie napisane. Wy to odbieracie po swojemu, a dla innych - odbiorców ich agitacji - są oni często właśnie mało atrakcyjni, ze względu na obronę marksizmu. Pomimo to, uważam, że w innych grupach w tym także u nietrockistów i nie komunistów motywacja może być właśnie tak oportunistyczna, jak piszecie - sam też mam różne doświadczenia, więc to nie naiwność mną kieruje, ale to, że nie chcę czuć w głębi że konformistycznie przytaknąłem czemuś w co wierzę, ale w odniesieniu do innych...Niestety w tym wszystkim dominuje deszcz i rynna - deszczem są antykomunistyczne grupki, próbujące wywołać "nie obciążoną bagażem komunizmu" myśl lewicową, rynną natomiast są te odłamy trockizmu które lubują się w rozbijactwie, a nawet dochodzą do przeciwstawiania "totalitarysty" Lenina "demokracie" Trockiemu, co też sprawiło, że ja także miałem taki a nie inny stosunek do Trockiego przez nie krótki wcale okres czasu...
Jeszcze raz przepraszam za spóźnioną odpowiedź. Cieszę się, że nie unikacie spotkań. Pozdr.
W części zdania o urządzonym na wysoki połysk mieszkaniu PRLowskiego karierowicza zabrakło słowa : mieszkanie - dobrze że kopiuję sobie co piszę i mogę rzucić korektę.
W gruncie rzeczy możemy się również podjąć roli adwokata diabła, czyli rozwiązanej przez Stalina "nędznej KPP" (określenie użyte przez polskich trockistów w odezwie "bolszewików-leninowców", dotyczącej aktu rozwiązania tej partii), a nawet roli obrońców formacji, która zajęła miejsce rozwiązanej partii. Jako obrońcy komunistów z PPR i z PZPR możemy mimochodem zauważyć, że działacze ci potrafili dokonać rzeczy niewyobrażalnej, zwłaszcza dla polskich trockistów. Tym bardziej niewyobrażalnej, że NIETRUDNO (zwrot użyty w odezwie "b-l") było sobie wyobrazić, że "W nowej partii, a raczej karykaturze partii, będzie obowiązywał niepisany paragraf aryjski", że "Stalin będzie szukał dla swych celów ludzi 'czystej rasy', których nie można utrącić zarzutem żydokomuna. Będzie kładł główny nacisk na głoszenie orientacji prosowieckiej w polityce zagranicznej", odrzuci "samodzielną działalność organizacyjną" na rzecz "przenikania" do innych organizacji. Wreszcie zdecyduje, że "nowa partia powstanie z odpadków ze Stronnictwa Demokratycznego, ludowców, pepeesowców" i "przyjaciół ZSRR", wśród których znajdą się "uczciwi półgłówki, jakich nigdy nie brak - wpadający w zachwyt na wspomnienie Magnitogorska [zapewne tacy jak Władysław Broniewski] czy Dnieprostroju". Tym bardziej, że z góry było wiadomo, że będzie to "nowa organizacja stalinowska".
Można podziwiać wręcz trzeci garnitur działaczy KPP, skoro po represjach opisanych choćby w ostatniej książce Ryszarda Nazarewicza, po ogłoszonej przez polskich trockistów śmierci nie tylko fizycznej, ale i ideologicznej KPP, działacze ci potrafili wymóc na Stalinie decyzje, które pozwoliły polskim komunistom, również (lub zwłaszcza) tym pochodzenia żydowskiego podjąć się budowy nowego ustroju, który odbiegał przecież od wizji Stalina we wszystkich swoich wcieleniach.
Powtórzmy więc za Ludwikiem Hassem: "biorąc pod uwagę warunki czasu i kraju" (stalinizm w swej najbardziej złowieszczej postaci, wymordowanie przez Stalina całej czołówki KPP, układ jałtański, stała obecność i presja wojsk i wszelkiego typu doradców radzieckich itp.) INACZEJ DZIAĆ SIĘ NIE MOGŁO lub... mogło dziać się znacznie gorzej.
W tym kontekście działalność Bolesława Bieruta, Jakuba Bermana i Władysława Gomułki i setek byłych członków KPP, setek tysięcy członków PPR, PZPR i ZMP nabiera trochę innego wymiaru.
Dokładnie - mogło dziać się znacznie gorzej w tych warunkach, które zostały stworzone przez sytuację opisaną przez tę wypowiedź Hassa i przez Was, tak jak ona wyglądała naprawdę.
Cieszę się, że - jak mi się wydaje - nawiązujecie do pierwotnego znaczenia terminu advocatus diaboli - czyli obrońca spraw trudnych:)).
W przeciwieństwie do ciebie nie zamierzamy jednak bronić konkretnych ludzi, lecz całej formacji lewicy rewolucyjnej, tzw. starych komunistów, wywodzącej się z KPP. Nie po to przecież wstąpili do partii, by z niewielkimi poprawkami realizować stalinowski model dochodzenia do socjalizmu i komunizmu. Historia jednak potoczyła się nie po ich myśli. Wizję Marksa, Lenina i Róży Luksemburg i pomysły krajowych działaczy zastąpił proces tzw. bolszewizacji KPP, który w gruncie rzeczy sprowadzał się do stalinizacji partii, łamania i eliminacji samodzielnie myślących działaczy rewolucyjnych. Pojawiły się nieoczekiwane dylematy wynikające z łamania zasad centralizmu demokratycznego i nierównoprawnych relacji między sekcją krajową a ośrodkiem międzynarodowym, tzw. presja towarzyszy. I nie mniej istotny, wspomniany już przez Ludwika Hassa dylemat: wierności organizacji czy wierności zasadom.
Owszem - niech każdy robi swoje - ja będę wyciągał na wierzch trochę zapomnianego i porządnie przmilczanego "diabła" tkwiącego w szczegółach, bo stykam się w życiu codziennym także z wypowiedziami, że jeżeli tyle wiemy o jednostronności obecnej wizji historii i polityki, to przecież istnieje prawo do polemiki. Dlatego ja nie kwestionując bynajmniej wniosków bardziej ogólnych, czasami sięgam do detali i konkretnych postaci - czy tak w zasadzie nie postępowano od zarania dziejów, że jedni wyjaśniali złożone procesy, a inni ilustrowali je na konkretnych przykładach - jak przykładowo dzieje kariery takich postaci jak np Makbet -oczywiście przykłady można mnożyć bez końca. Nie musimy patrzeć identycznie - ani konkurować metodami badawczymi - konkurencja to przecież domena kapitalizmu i niech taką pozostaje - zamiast tego dobry jest pluralizm, spojrzenie w tym samym kierunku plus zachowanie poczucia proporcji, prawda ?
No właśnie, zawsze zapominam dodać, że bronię tych konkretnych ludzi, jako właśnie działaczy starej KPP. Coś, co wydaje mi się oczywiste, jak słońce, nie koniecznie musi być tak samo odczytane, gdy tego dostatecznie mocno nie zaakcentuję, czyż nie ?
właśnie dokładnie należy ich bronić, jako właśnie działaczy starej zniszczonej przez stalinowską machinę zniszczonej formacji rewolucyjnej - jakiejkolwiek wzmianki o tym fakcie faktycznie brak w moim wywodzie, który mniej lub bardziej świadomie zakłada niestety, że dla czytelnika takie sprawy są oczywiste...
Skoro już zdajesz sobie sprawę, że obrona byłych działaczy KPP, PPR i PZPR, tzw. starych komunistów, jest dziś sprawą trudną, jeśli nie beznadziejną, to nie licz na oklaski i uznanie publiczności. Według obecnych standardów KPP była przecież AGENTURĄ I PARAWANEM, za którym ukrywał się jeśli już nie wywiad sowiecki, to przynajmniej "aparat partyjno-państwowy Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich".
W ramach tej oficjalnej wykładni z jednej strony znajdujemy publikacje Piotra Gontarczyka, z drugiej zaś, i tu chyba ciebie niemile zaskoczymy, dociekania Ludwika Hassa, którego sympatie do KPP kończą się wraz z wypadnięciem Henryka Steina-Domskiego z tej partii. Sprawę załatwia cezura połowy lat 20., związana z uniformizacją ruchu komunistycznego po śmierci Lenina. Odtąd dla Ludwika Hassa i trockistów zaczyna się światła historia Lewej Opozycji i trockizmu, którą przeciwstawiają konsekwentnie historii stalinizmu i stalinowskiej KPP. Cezurę połowy lat 20. akceptuje również Piotr Gontarczyk ("Powstaje więc zasadnicze pytanie: czym w istocie były partie polityczne wchodzące w skład Kominternu, zwłaszcza po gwałtownej uniformizacji ruchu w połowie lat 20-tych? Z zachowanych źródeł historycznych wynika, że nie były one typowymi tworami politycznymi, a tylko parawanami, za którymi w istocie ukrywał się aparat partyjno-państwowy ZSRS. Poszczególne partie wchodzące w skład Kominternu nie posiadały żadnego samodzielnego programu, a ich rola ograniczała się do wykonywania dyrektyw władz państwa sowieckiego" (Piotr Gontarczyk "Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941-1944", Warszawa 2003, s. 25).
Prawdą jest, że w 1929 r. w KPP powołano wydział zajmujący się inwigilacją członków. Prawdą jest, że Stalin starał się partię maksymalnie zuniformizować i podporządkować. Jednak kwestionowanie tego, że mimo marginalizowania trzech W, czy usunięcia Domskiego, nie istniały jeszcze dążenia do zachowania pluralizmu wewnątrz KPP, mija się z rzeczywistością - w partii pozostali także większościowcy, do których zresztą należeli np Nowotko i Bierut. Znów powraca więc temat, że mogło być jeszcze dużo gorzej..., z czym zresztą wkrótce sobie poradzono przy pomocy plutonów egzekucyjnych, które można powiedzieć, pogodziły obie frakcje...
Faktycznie w tej koncepcji Ludwika Hassa, koncepcji, do której zresztą nawiązywać się zdaje zarówno Dalej, jak i WR, tkwi dogmatyczne podejście, spisujące na straty, tych którzy w niej się nie mieszczą...Natomiast zdziwiło mnie, że Gontarczyk zaczyna dowodzić, że KPP budzi w nim zasadnicze zastrzeżenia dopiero od połowy lat 20 - nigdy bym się tego nie spodziewał, czytając "dzieła" jego i jego kolegów, słuchając ich wypowiedzi - jak to kiedyś przed muzeum -domem Dzierżyńskiego pan Gontarczyk powiedział do nastolatka, wskazując na pomnik Feliksa: zdziełaj mnie, pażałusta snimku z etim durakom - i zdziwił się, że ów młody chłopak uciekł...Oczywiście zwalał to później na białoruską rządową propagandę...
Cóż to za nowa taktyka - bo niczego więcej w tym nie śmiem podejrzewać. Po prostu warto, by wiedzieć, co oznacza owo "zwłaszcza"...
Na koniec chciałbym dodać, że na oklaski nie czekam - po prostu mam postawę: róbmy swoje - może to coś da, kto wie...
Należy dodać iż rodzime tradycje rewolucyjnego ruch rewolucyjnego zostały zapomniane i wyparte z świadomości społecznej (w tym przede wszystkim robotników) dlatego iż stały się one w mniemaniu PRZEDE WSZYSTKIM środowisk, grup jakie pretendują do miana sił sytuujących się na lewo od socjaldemokracji, "niepotrzebnym balastem", wręcz "uwierającym odciskiem" jaki mógłby zostać wykorzystany przez reakcję w celu udowodnienia im "agenturalnych upodobań" czy "sowieckiej mentalności".
Niestety ów towarzystwa wzajemnej adoracji postępują w istocie tak jak tego życzyłaby sobie prawica i reakcja a nawet socjaldemokracja, jakiej oczywiście również niewygodnie jest wspominać o losach KPP, walce komunistów polskich w choćby trochę lepszym tonie.
O tym jak mało kto potrafi się zmierzyć z tradycją KPP niech świadczą zupełnie zapomniane dwa lata temu okrągłe rocznice - powstania jak i tragicznej likwidacji tej historycznej partii warunkującej działalność rewolucyjnego ruchu robotniczego w prawie całym okresie II RP.
Mogłoby się wydawać wręcz ze ten chociaż "bardziej słuszny" okres działalności KPP a właściwie KPRP czyli wczesny etap formowania się struktur i bazy społecznej tej partii mógłby interesować trockistów polskich.
Było jednak zgoła inaczej...
Faktycznie - mam tę "pracę" Gontarczyka i jest ona z 2003 - rzeczywiście słowa "zwłaszcza" i inne ozdobniki, silenie się na pozory obiektywizmu i stopniowania narastania tego, co się chce wykazać, ma tu pewną "rację uzasadnienia" - bo też rzeczywiście gleichszaltowanie historii ruchu robotniczego, tak by wykazać, że w całości miał charakter zbrodniczy i zdradziecki dokonywało się stopniowo i etapami. Kilka lat później Gontarczyk będzie miał już mniej skrupułów i z pełną swadą będzie przyrównywał Marchlewskiego do targowiczan, a inne spojrzenie na niego tłumaczyć jako "skutek 20-letnich zaniedbań III RP w dziedzinie edukacji obywatelskiej i patriotycznej młodego pokolenia" -zaniedbań zdaniem pana "historyka" nieprzypadkowych - bo odpowiadających jego świetlanej tezie, że dopóki nie doszli do władzy Kaczyńscy, Gazeta Wyborcza utrzymywała rzekomo "komunistyczną" wizję historii -oczywiście przemilczając, co GW i reprezentanci wszystkich wcześniejszych ekip utrzymywali na temat roku 1920 i postawy polskich komunistów...
Zgoda, Andrzeju. Wydawało się co prawda, że pod wpływem prof. Ryszarda Nazarewicza Zbigniew M. Kowalewski i spółka na łamach "Trybuny Robotniczej" wzniosą się ponad reklamowaną przez Piotra Gontarczyka NKWD-owską "operację PPR" i KPP-owski "parawan", ale tylko się tak wydawało. Najnowszy tekst Kowalewskiego, publikowany na łamach portalu internetowego "Władza Rad" odzyskuje zaledwie urojoną tradycję Robotniczej Partii Polskich Socjalistów, przeciwstawiając rojenia Lipskiego i Głowackiego "aparatom stalinowskim". Co i tak jest już sporym postępem, zważywszy że w połowie lat 80. Kowalewski na łamach polskiej edycji "Inprekora" upominał się o "testament Polski Niepodległej" i PPS-WRN, KPP i PPR przypisując cechy diaboliczne. Postęp jest jednak nieistotny, niewidoczny za PARAWANEM "APARATÓW STALINOWSKICH".
Nie oczekujmy zatem od polskich trockistów, że zdołają "zmierzyć się z tradycją KPP". Mogą ją co najwyżej wykorzystać instrumentalnie. Dla nich jest to zbyt ciężki bagaż. I rzeczywiście jest to bagaż przygniatający, jak brzemię. Niemniej dopiero ten bagaż doświadczeń stanowi wyzwanie dla zawodników wagi superciężkiej. Wagę piórkową możemy zostawić niezależnym od realiów "antystalinowskim komunistom" z "Władzy Rad", mogą się ekscytować "programem rewolucyjnym" Lipskiego i Głowackiego na przemian z domniemanymi błędami RPPS.
Według trockistów wciąż obowiązuje podział ruchu komunistycznego na trockistów (niestalinowskich komunistów) i stalinowców (stalinowskich komunistów). Na gruncie historii/tradycji bliższa polskim trockistom jest nawet Robotnicza Partia Polskich Socjalistów w jej hardcorowej i poetyckiej wersji w stylu "Lewą Marsz". Tymczasem partia ta już jako PPS-Lewica pogodziła z realiami - wpierw poparła Powstanie Warszawskie; w końcu rozsadzana przez sprzeczności znalazła się w polu przyciągania PPR - w "lubelskiej PPS". Ostatecznie roztopiła się w PZPR. Jedyną osobą, która miała kłopoty z odnalezieniem się w siermiężnej rzeczywistości był podobno druh Leona Lipskiego Teofil Głowacki. Sam Leon Lipski bezskutecznie starał się o przyjęcie do PPR. Żaden z nich nie szukał nawet drogi do polskich trockistów. Zapewne nie odpowiadało im hasło: Polskiej Republiki Rad. Hasło to, zwalczane w PPR pod mianem luksemburgizmu i sekciarstwa, miało swoją starą, SDKPiL-owsko-KPP-owską tradycję, której wyrzec się nie chcieli bynajmniej wszyscy. Dyrektywy Stalina w tym temacie były jednak jasne - spełniał je również, jakby to nie było dziwnym (w przeciwieństwie do polskich trockistów), Leon Lipski.
Dla Stalina tego było jednak mało - Stalin nie mógł Lipskiemu wybaczyć niesubordynacji. Decyzja Stalina i MK w sprawie rozwiązania KPP była przecież jednoznaczna. Lipski ją zakwestionował, więc musiał za to zapłacić. Tak dla przykładu, bo decyzje Stalina kwestionowali przecież nieomal wszyscy starzy komuniści - wystarczy poczytać Gontarczyka, który nie omieszkał wskazać na powszechną nieomal niezgodę na "operację PPR" wśród polskich komunistów i ich sympatyków.
Teofil Głowacki nie liczył się dla Stalina - to nie ta rewolucyjna tradycja i nie ta partia. Leon Lipski najwyraźniej nie chciał się jednak zrzec tradycji KPP. Nie poszedł przecież śladami Głowackiego. Kowalewski tego zapewne nigdy nie zrozumie. Dla niego jest to obca, wręcz wroga tradycja.
Teofil Głowacki wprost nawiązywał zapewne do tradycji rewolucyjnego nurtu PPS z lat 1918-1920, do koncepcji Tadeusza Żarskiego i Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Sytuacja była jednak nieporównywalna. W 1918-1920 REWOLUCJA BYŁA U BRAM. Po jej przegranej rewolucyjne grupy PPS wstąpiły do KPP. Nawet wówczas nie zdecydowały się na tak wysoko cenioną przez Kowalewskiego NIEZALEŻNOŚĆ. Karty wówczas rozdawał Lenin i bolszewicy. W Polsce ich sojusznicy - KPRP. Niezależna droga braci Drobnerów w polskiej klasie robotniczej nie znalazła wystarczającego oparcia wśród robotników.
W latach 40. karty rozdawał Józef Stalin. Poetycki pomysł "Lewą Marsz" Lipskiego i Głowackiego był całkowicie oderwany od rzeczywistości. Stalin stał twardo na obu nogach. Dzięki komunistom z PPR nie ruszał przynajmniej prawą - Berling i Piasecki byli jednak na wyciągnięcie ręki.
Tekst Kowalewskiego nie jest nowy. To odgrzewany kotlet, ale ciekawy, bo "rojenia" Lipskiego są stosunkowo mało znane - wszak jako historia niepoprawna, były wypychane z oficjalnej histori PRL, tworzonej przez oficalnych spadkobierców dziedzictwa KPP i PPR, taich jak Nazarewicz.
P.S.
Ty chyba ewidentnie szukasz zaczepki, a to bardzo niedobrze.
My tu sobie spokojnie z BB dyskutujemy. Widzę, że nie czujesz właściwie istoty tej dyskusji. Nie czujesz najwidoczniej skoro odnosisz się do Nazarewicza, którego książkę o martyrologii KPP proponuję przeczytać zanim rzucisz kamieniem, zresztą BB także na ten temat się wypowiadali -szukaj w jego pracy wzmianki o "nędznej KPP" - ja pierwszy raz usłyszałem ją w 2006 r. w nie przypadkowym miejscu i okolicznościach.
Jeśli nadal Nazarewicz równa się dla Ciebie Szechter, jak dla mojej pani od fizyki w szkole, dla której dokładnie wszystkie wartości były sobie równe, dobrze by było, gdybyś zobaczył mieszkanie, w którym Nazarewicz spędził kilkadziesiąt lat i porównać je z tym z Al.Róż...-oczywiście nawiązuję do tekstu Hassa z 1977, opublikowanego i przez Ciebie i przeze mnie...
Niestety jednak, kiedy Hass pisał o "nędznej KPP" zamieściłeś to bez żadnego krytycznego komentarza - już choćby takiego, że tekst powstawał w szczególnym czasie, EMOCJACH i okolicznościach i dlatego nie ma co podążać za tymi jego fragmentami, które mogą być zarzewiem sekciarstwa. Nie rozumiem, czemu chcąc walczyć z sekciarstwem, co często deklarowałeś, wpadasz w pewne wytworzone przezeń schematy, nie umiejąc dostrzec, że nie wszystko jest sobie równe, co nawet tak postrzegasz. Znam kilka komunistów, nie uważających się za stalinistów, którzy Twoje zestawienie Bieruta z Pol Potem na portalu, skomentowali bardzo dosadnie...Sam będę się starał dotrzeć do pracownika Muzeum Historycznego Miasta Stoł. - Warszawy, który go znał i w rozmowach z jedną z tych osób, o których pisałem wyżej, dawał wyraz temu, że właśnie był to stary kapepowiec, który w dodatku dokładał wysiłków, by się przeciwstawić pomysłom niektórych genialnych modernistów, pragnących odbudowywać stolicę, burząc to, co pozostało...
Sam muzealnik co roku aktywnie uczestniczy w uroczystościach upamiętnienia innego działacza "nędznej" KPP - zamordowanego przez sanacyjną policję Henryka Gradowskiego.
Gdybyś samo szukanie "szukających zaczepki" i wyszukiwanie dla nich kuszących propozycji, umiał przekuć na spokój, równowagę i refleksję, z całą pewnością nie miałbyś pretekstu, by twierdzić, że jesteś atakowany. Czasami dobrze byłoby żeby ta krytyczna refleksja ukazała się w postaci wstępu do jakiegoś z tekstu, zaznaczając dystans, jeśli zgadzasz się z jego przesłaniem tylko częściowo...
Może pominąłem najważniejsze - Nazarewicz nie zajmował się dziejami KPP w czasie PRL - więc trudno go nazwać monopolistą w tym temacie w tamtych czasach...Historia niepoprawna jest dobra, ale gdy nie służy utrwalaniu dogmatycznego sekciarstwa i zastępowaniu jedynie słusznej wizji PRLowskiej jedynie słuszną wizją trockistowską...
Naprawdę działalność polityczna nie powinna polegać na szukaniu zaczepki, ani robieniu tak, by na złość komukolwiek uszy zmarzły - to są reguły zabaw w piaskownicy - nie przenośmy ich do naszej działalności...
Określenie "oficjalni spadkobiercy dziedzictwa KPP i PPR, tacy jak Nazarewicz" zakłada zapewne również istnienie tych nieoficjalnych. Do pierwszych zaliczani są PRL-owscy historycy, związani z Zakładem Historii Partii KC PZPR i paroma innymi partyjnymi i resortowymi instytucjami. Dziś takich już w zasadzie nie ma - Ryszard Nazarewicz nie żyje. Spadkobiercą KPP i PPR przynajmniej z nazwy pozostaje partia Łachuta i Jakubowskiego. Do nich i kombatantów należy zatem krytyczna obrona dorobku poprzedniczek. Nas interesuje PORZUCONY BAGAŻ REWOLUCYJNEGO RUCHU ROBOTNICZEGO - POZYCJE IDEOLOGICZNE I PODSTAWY IDEOWE, a także w pewnym sensie całokształt. Chcemy bowiem oddać należne tzw. starym komunistom i zrozumieć ich racje, decyzje i uwarunkowania, w jakich znalazł się rewolucyjny ruch robotniczy po przejściach - fizycznej i formalnej likwidacji KPP.
Poetycki pomysł Leona Lipskiego i Teofila Głowackiego znany po nazwą "Lewą Marsz", zakładający niezależność projektu politycznego, w ówczesnych warunkach musiał zawisnąć w próżni. W tych okolicznościach nawet polscy trockiści nie mieli szans na polityczne zaistnienie, zaś działacze byłej KPP nad niebyt polityczny przekładali dostosowanie się do dyktatu Stalina i zmieniających się okoliczności.
Interesują nas zatem zmienne uwarunkowania, zasady i podstawy ideologiczne, które w tych okolicznościach zostały zmodyfikowane, wyklęte i porzucone, jak bezużyteczne sztandary.
P.S.: Nie chodzi o zaczepki, raczej o punkt zaczepienia. W próżni i granat zaczepny jest bezużyteczny.
BB, macie rację w zupełności i dokładnie o to powinno chodzić. Moim zdaniem, nie tylko mnie, ale tow. Łachutowi, podobnie jak Wam, na tym właśnie zależy by "oddać należne tzw. starym komunistom i zrozumieć ich racje, decyzje i uwarunkowania, w jakich znalazł się rewolucyjny ruch robotniczy po przejściach - fizycznej i formalnej likwidacji KPP", a nie wykorzystywać historię do jakichkolwiek rozgrywek.
Przez lata, kiedy widziałem co wyprawia z historią prawica, czytając i analizując coraz to "nowe" i "sensacyjne" odkrycia, często będące mocno odgrzewanym kotletem, marzyłem właśnie o takiej, jaką teraz tu zarysowaliście. Im więcej osób dostrzeże potrzebę takiego zrównoważonego spojrzenia z otwartym umysłem, tym więcej, jak sądzę, ucieszycie się chyba zarówno Wy, jak i na przykład tow. Andrzej Kotarski, ja czy Józef Łachut...
Tekst Kowalewskiego, nawet nie aspiruje do roli dzieła rozliczeniowego z historią KPP. Jest to zwykłe opowiadanie mało znanej historii "poetyckiego pomysłu Leona Lipskiego i Teofila Głowackiego znanego po nazwą Lewą Marsz"
Sam autor, który jak dobrze wiesz nie jest moim faworytem, wykazuje, że w tamtych czasach projekt ten nie miał szans powodzenia, choć i tak stary komunista Lipski przepłacił go życiem, zamordowany przez być może przez "działaczy byłej KPP, którzy nad niebyt polityczny przekładali dostosowanie się do dyktatu Stalina i zmieniających się okoliczności".
Taka sobie historyjka, której nie uznaliśmy za stosowane opatrywać specjalnym komentarzem, bowiem portal "Władza Rad", będący z założenia czerwonym tabloidem, adresowany jest wyłącznie do ludzi wybitnie inteligentnych, którzy sami wyciągają wnioski z czytanych tekstów i nie potrzebują do tego jakiejś oficjalnej wykładni.
[Wagę piórkową możemy zostawić niezależnym od realiów "antystalinowskim komunistom" z "Władzy Rad", mogą się ekscytować "programem rewolucyjnym" Lipskiego i Głowackiego na przemian z domniemanymi błędami RPPS] – czyż to nie jest zaproszenie do sparingu? Jesteśmy z natury leniwi i pokojowo nastawieni, ale kiedy zaczniemy bić, to zapewniam, że będą to uderzenia wagi ciężkiej a nie piórkowej.
[Chcemy bowiem oddać należne tzw. starym komunistom i zrozumieć ich racje, decyzje i uwarunkowania, w jakich znalazł się rewolucyjny ruch robotniczy po przejściach - fizycznej i formalnej likwidacji KPP]
My też chcemy – i to zarówno tym komunistom-trockistom, którzy siedemnaście lat przesiedzieli w sowieckich łagrach, jak i tym, którzy znalazłszy się w Moskwie wybrali samobójczą śmierć na znak protestu przeciwko stalinowszczyźnie, za co ich rodziny wylądowały w obozach koncentracyjnych Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Nazarewicz do żadnej z tych grup się nie zalicza - świeć Panie nad jego duszą.
[Spadkobiercą KPP i PPR przynajmniej z nazwy pozostaje partia Łachuta i Jakubowskiego]
Ta partia czci na oficjalnej stronie Stalina – kata swojej poprzedniczki, a w związku z tym nie zasługuje na spadek i powinna zostać wydziedziczona, załadowana do bydlęcych wagonów i wysłana do północnokoreańskich obozów koncentracyjnych gdzie mogłaby zaznać w pełni rozkoszy stalinowskiego "socjalizmu".
Oj Rumburaku, obawiam się, że pojawienie się kata KPP na stronie miało inne przyczyny i uwarunkowania niż twierdzisz - nawiązał do tego zresztą Józef Łachut, otwarcie mówiąc, że w momencie, gdy Polska przeżywa inne problemy, to co młodzi sympatycy partii uważają za demaskowanie kłamstw prawicy i dyskutowanie z tym, jest w identycznym stopniu jałowe. W innym teście motyw martyrologii KPP i pozbawienie kraju na dwa lata partii komunistycznej znajduje swój wyraz tak oczywisty, że powinien dać do myślenia entuzjastom.
Tak się jednak nie dzieje - jako ktoś, kto pomiędzy 10 a 14 rokiem życia też uległ czarowi tej postaci, w pewnym sensie byłbym to w stanie zrozumieć - nie jest przypadkiem, że entuzjaści Stalina, jako awatary i wizytówki artykułów wybierają pewną konkretną fotografię - patrzy z niej pełen energii młody czupurny bojownik o zmierzwionych włosach - zadają sobie w tym momencie pytanie, czy to możliwe, że ten brawurowy uciekinier z zesłania, prawdziwy bojownik mógłby się przedzierzgnąć w dyktatora, poświęcającego interesy mas pracujących.
Dzięki książce Ludo Martensa ich wątpliwości się rozwiewają jak zły sen - dochodzą do analiz bardzo podobnych do jakich doszedł Bierut, czy do ..także moich dziecinnych rojeń - to nie Stalin ponosił winę, za to, co się wówczas działo, a nagonka na niego, będąca dziełem rewizjonistów miała zarazem zniszczyć podstawy nauki Marksa i Lenina. Paranoi tej sprzyjała też podsycana przez media nagonka na symbolikę komunistyczną.
Moment był nieprzypadkowy i dlatego niektóre osoby postanowiły iść za ciosem i zewrzeć szeregi, wierząc we własną bajkę o odkłamywaniu historii. Dlatego też, czując się apostołami Prawdy, postanowili nauczać innych własnej idealistycznej wizji. Takie konsekwencje ma niestety ich opór wobec ideologicznego prania mózgu w szkołach i na uczelniach w duchu wizji prawicowej - skoro wszyscy wybitni komuniści są opluwani, to czy taki Stalin, którego przecież atakują zarówno prawicowcy, jak i trockiści, nie jest tym najlepszym i najwierniejszym. Przecież wystarczy tylko sięgnąć do jego dzieł, by odczuć z jak wielkim pietyzmem odnosił się do nauki Lenina...
Jest to bardzo trudne i nie uważam, że realizacja Twojego pomysłu deportacji zauroczonych, razem z nie zauroczonymi ( bo tak chcesz to realizować ), pomoże rozwiązać ten węzeł gordyjski. Wręcz przeciwnie - jest raczej dla nich wodą na młyn i potwierdzeniem ich fobii - zapewne uwierzą też, że pieniądze na deportację oferuje Ci rząd płacący Ci jako trockiście ( wierzą w to, wierzą niestety )...
Cóż, byłoby miło, gdybyś spojrzał na to realistycznie, ale jeśli nie chcesz, kiście się wzajemnie razem z zauroczonymi we własnym sosie i wymieniajcie ciosy, skoro fanatyzm tak zaślepia obie strony, że do niczego innego nie są zdolne. Przykro mi to mówić, ale po tym, czego doświadczyłem od jednych i drugich, możecie się nawet potopić wzajemnie - tylko normalnych ludzi w to nie wciągajcie.
Jest też błędną postawa wyznawana przykładowo przez Rogera jakoby XX Zjazd KPZR zapoczątkował nową, lepszą jakość w ruchu komunistycznym. Tymczasem na XX Zjeździe obok dogmatycznej krytyki Stalina, aż proszącej się o obronę, bo pozwalającej umyć dłonie zalane krwią jego towarzyszom z Chruszczowem na czele, podjęto szereg uchwał faktycznie godzących w podstawy nauki Marksa i Lenina. Zapewne chcąc uspokoić zachód, odrzucono np. leninowskie pojęcie dyktatury proletariatu, właściwie podtrzymując...stalinowską doktrynę budowy socjalizmu w jednym kraju, ot tak, by nie drażnić zachodniego niedźwiedzia. Nie przypadkiem Moskwa starała się zastopować także wszystkie rewolucyjne spontaniczne ruchy w Ameryce Łacińskiej przynajmniej od końca lat 60, próbując nawet zaszantażować Fidela, który się temu jednak nie zawsze poddawał - warto zajrzeć np do tej pozycji, by zobaczyć, jaką batalię musiał stoczyć z Kosyginem i innymi w sprawie swego poparcia dla walczącego w Boliwii Che:
http://www.amazon.co.uk/Fidel-Che-Revolutionary-Simon-Reid-Henry/dp/0340923431
Z pracy tej, którą mam od niedawna, dowiedziałem się dopiero, coś o czym do tej pory nie czytałem, mianowicie, że boliwiska policja, będąca w stałym kontakcie z CIA chciała doprowadzić do tego, by Guevara zdradził Fidela i przyczynił się do aresztowania swoich pozostających na wolności towarzyszy z partyzantki. Gdyby to zrobił, jestem przekonany, że ocaliłby życie, będąc obwożonym po całym świecie, który podobnie jak robi to dzisiaj Hubert Matos. Wybrał jednak śmierć.
Niemal równocześnie Moskwa, szczególnie w osobie Kosygina próbowała szantażem wymóc na Fidelu, by przestał wspierać Che. Przeszkadzało to Kremlowi w polityce odprężenia z mającymi swoje interesy w Ameryce Łacińskiej USA. Castro jednak zrobił zaskoczonym biurokratom wykład z historii kolonializmu i przeciwstawiającego mu się ruchu niepodległościowego na kontynencie, poczynając od epoki Boliwara i nie dał się zastraszyć, mimo, że kremlowscy dygnitarze nie pierwszy i nie ostatni raz grozili, że dadzą zielone światło do inwazji północnoamerykańskiej na wyspie.
Negatywny spadek jaki pozostawiły po sobie ekipy poststalinowskie, równocześnie chytrze odżegnujące się od samego Stalina, to także jedna z przyczyn renesansu kultu Stalina wśród części komunizującej młodzieży...
Nazarewicz nie zalicza się też do tych, którzy w jakikolwiek sposób krzywdzili tych komunistów. Próbował zrozumieć złożone motywy i postawy bohaterów swoich czasów - wystarczy porozmawiać z również synem łagierniczki sąsiadem i przyjacielem Ryszarda Nazarewicza, Janem Kancewiczem, czy innymi ludźmi znającymi go przez lata, mającymi nawet odmienną od niego drogę życiową jak prof Dunin Wąsowicz, by wiedzieć, że nie był to konformista, lecz człowiek, który głęboko wierzył w idee sprawiedliwości społecznej. Zamiast się czepiać tych, którzy dziś piszą biografie Mikołaja II, albo wykładają w prywatnych szkołach biznesu, jak np pan minister od "chrupiących bułeczek" o poetyckim nazwisku Krasiński, czy niejaki Jerzy Frelek, albo właściciel najdroższego sklepu z futrami, dużo lepszy cel można znaleźć w osobie Nazarewicza...
Uściślijmy, gdyby powodem likwidacji Leona Lipskiego był projekt polityczny pod nazwą "Lewą Marsz" zginąłby również Teofil Głowacki. Nie chodziło zatem o nowy projekt, raczej o niesubordynację i wpływ takiej, a nie innej postawy Lipskiego na byłych członków KPP. To przykład DYSCYPLINOWANIA PARTII (polskich komunistów) i jasny przekaz dla ewentualnych naśladowców Lipskiego.
Skoro jednak nie zamierzacie bronić tekstu Kowalewskiego, to nie mamy nawet punktu zaczepienia, ponadto kategorie wagowe wykluczają sparingi. W przeciwieństwie do was nie bijemy inwalidów z KPP, oni i tak mają przetrącone przez stalinizm kręgosłupy.
Ostatnia praca prof. Ryszarda Nazarewicza zasługuje na uwagę, podobnie jak jego polemiki z Piotrem Gontarczykiem. W obecnych czasach to dość rzadka postawa.
Problem w tym że byli też tacy działacze międzywojennej Komunistycznej Partii Polski jacy nie dość że mieli za sobą kilka dobrych lat spędzonych w "sanatoriach" II RP, pamiętając jeszcze o swoich przeżyciach i doświadczeniach związanych z organizowaniem robotników w rewolucyjny ruch robotniczy, znów napotykali trudności z tymże na łubiance, będąc przesłuchiwanymi a nawet bitymi by przypadkiem nie wracali do sprawy KPP a już w ogóle chcieli ją reaktywować. Po prostu fizyczne metody "wybijania z głowy" ludziom ich własnych KOMUNISTYCZNYCH, REWOLUCYJNYCH poglądów w mniejszym lub większym ułatwiły podporządkować niedobitków KPP-owskich, Stalinowi i uległemu mu aparatowi władzy. Nie były to czasy tak "idylliczne" by byli KPP-owcy mogli już bez żadnych przeszkód zająć się odbudowaniem partii.
Ich droga (byłych członków KPP,) do PPR wcale nie była tak usłana różami. Zapewne nie po to większość z nich wstępowała do KPP by potem być zmuszona do organizowania nowej partii w warunkach iście morderczych.
Niestety znaleźli oni się w takich okolicznościach iż każdy inny ruch, podjęta decyzja odnośnie dalszej przyszłości ruchu komunistycznego najprawdopodobniej wiązałaby z kolejnymi aresztowaniami i w końcu ich rozstrzelaniem. Cóż to byłaby za "piękna śmierć". Polska reakcja, prawica a przede wszystkim Stalin i podległa mu biurokracja mogłaby wreszcie się pozbyć się "problemu" raz na zawsze. Do dzisiaj polska reakcja jest za jedno wdzięczna Stalinowi. Otóż za to że ten tak rozprawił się z komunistami polskimi. Wystarczy wsłuchać się co mają do powiedzenia w tej kwestii tacy jej reprezentanci jak Rafał Ziemkiewicz i reszta jemu podobnych jak wywołany w tej dyskusji Gontarczyk. Takie to były "dziwne czasy" w których formacja z tak bogatymi tradycjami rewolucyjnymi (sięgając Proletariatu, poprzez SDKPiL, PPS-Lewica, kolejne lewicowe i rewolucyjne odłamy z PPS) i jej członkowie narażeni byli na ciosy z co najmniej kilku stron. Za swoją ideowość i oddanie sprawie członkowie rewolucyjnego ruchu robotniczego ponosili taką cenę. Pretendenci do odbudowania partii komunistycznej powinni o tym sobie zdawać sprawę.
Jako że większość starych członków KPP miała doświadczenia w budowie i walce o utrwalenie rewolucyjnego ładu po 1917 roku w Rosji traktowanie ich jako co najwyżej "pustych miejsc" albo "cieni Stalina" jest niedorzecznością.
Uznawanie ich za "nędznych funków" też jest przesadą. Czy robotnicy krakowscy organizowani w latach 30-tych przez KPP, też byli tymi "funkami", wykonującymi polecenia Stalina? Takie stawianie sprawy jest tylko wodą na młyn reakcji jaka w Krakowie postawiła... krzyż, ofiarom robotniczych demonstracji inspirowanych przez... "komunistycznych prowokatorów".
Z drugiej strony tak modna neoficka postawa po roku 1989 niektórych popchnęła do zdjęcia odium "niewygodnej przeszłości" i poparcia dla nawet największych bzdur jakie serwują reakcjoniści. Tylko czy to ma oznaczać iż dzisiaj komuniści mają również popełniać te same błędy?
Stalin też oczywiście nie wziął się z księżyca.
Był on wytworem pewnych trudnych warunków w jakich znalazła się Rosja Radziecka. To że okazał się on grabarzem KPP, rodzimego rewolucyjnego ruchu robotniczego było na rękę ale tym wszystkim siłom jakie wyobrażały sobie tzw. nową wolną Polskę od wpływów tych "niebezpiecznych fanatyków", "intruzów podburzających do rewolucji". Stalin znalazł sobie innych partnerów do współpracy. Pragmatyków, bo przecież tak wysoce sobie cenił "pragmatyzm" a nie rewolucję typu socjalistycznego. W tym wielu...PPS-owców, jacy niekonieczne zawsze przed wojną sprzyjali komunistom. Można przywołać choćby casus J. Cyrankiewicza. Ci co się wahali przyłączyć do komunistów, jednakże w pewnym sensie komunizowali jak B. Drobner też swoje odsiadywali na łubiance.
To jest właśnie ta tradycja z jaką komuniści współcześnie powinni się zmierzyć i nie bać się jej.
Nie podejrzewam by w organizacji do której przynależysz stać było kogoś na "odgruzowywanie" tychże tradycji.
Już próbowałem na tym polu coś kiedyż zrobić. Pisałem Ci nawet o tym. Ty jednak w żaden sposób do sprawy się nie odniosłeś. Po prostu zbyłeś moje wątpliwości. Myślę że dobrze pamiętasz uwagi miałem na myśli i kiedy je przedstawiłem.
Po części to już W.B. wyjaśnił czemu polskim trockistom trudno jest się zmierzyć z "komunizmem po przejściach"...
Powinieneś sobie przypomnieć że były osoby jakie krytykowały umieszczenie na stronie KPP "facjaty Stalina" i tej taniej propagandy kim było "słońce narodu". M.in. ja broniłem honoru właśnie starej KPP przy okazji dyskusji odnośnie tego co się zaczęło pojawiać na stronie głównej KPP.
Nie wiele było osób wśród trockistów polskich jakie się na to zdecydowały. Jedną z nielicznych był Piotr T.
PS.
PPP jest już "partią rewolucyjną"?
Obecnie w samym KPP nie zauważam potrzeby rehabilitacji Stalina - może dlatego, że patrzę na nią tylko z perspektywy organizacji warszawskiej...Niestety dzisiaj próbuje się oddawać głos młodzieży, nie tylko partyjnej - jest to pewnego rodzaju błędne koło - bo odbierając im ten głos, próbując prostować to, co wyprawiają, można tylko ich utwierdzić w okopaniu się na pozycji bezwarunkowej obrony Stalina - tak jak przyczyniły się do tego pewne spory i gwałtowne reakcje obu stron, kiedy redagowaliśmy poprzednią odsłonę Czerwonego Sztandaru - laurka o Stalinie to niejako logiczna konsekwencja tamtej atmosfery - niejako samospełniająca się przepowiednia - na nieszczęście, jak już mówiłem tamte spory i ich pozostawiający wiele do życzenia poziom, zbiegły się z kampanią przeciw symbolice komunistycznej - niektórym zwyczajnie odbiło - i tak jak musiałem znieść błagania i zaklęcia, bym nie spotkał się z Tobą ,Rumburaku, bo mnie napewno pobijesz, a może i ...zabijesz, tak doszło do wprowadzenia stalinizmu drugimi drzwiami do KPP. Nagle okazało się, że chciałeś dokonać rozłamu w KPP, a antystalinizm służył Ci jako broń...
BB, tego inwalidztwa na razie wewnątrz samego KPP nie doświadczyłem - a to co napisał Józef Łachut uważam za raczej krytyczną choć nie na klęczkach pisaną analizę.
Nie wiem jednak, czy wysłał ten tekst również do pełniących obowiązki redaktorów strony, której jedną z zalet okazało się programowe nie odzwierciedlanie stanowiska partii - nie chcę odpowiadać za niego, ale być może uznał, że tylko jeszcze bardziej rozsierdzi zapaleńców, a do rozumu nie przemówi i zamiast uspokoić emocje, podsyci je jeszcze niepotrzebnie...
Zgadzam się w pełni z tym, co napisałeś, choć znam i takich trockistów, którzy po prostu nie biorą z zasady udziału w dyskusjach prowadzących do jatek i nawet nie mają przyjemności w wysłuchiwaniu, kto z kim aktualnie się żre...
Użyte przez nas określenie STARZY KOMUNIŚCI jest poniekąd kalką rosyjskiego wyrażenia STARYJE BOLSZEWIKI. O ile jednak te drugie określenie oznacza ideowych rewolucjonistów, towarzyszy Lenina i uczestników Rewolucji Październikowej, którzy w przeciwieństwie do tzw. zaciągu leninowskiego mieli swoje zasady. O tyle określenie starzy komuniści rozumiane może być na wiele sposobów. W Polskie tradycji nie ma bowiem wyraźnej cezury czasowej i pokoleniowej. Określenie te funkcjonuje często po prostu jako synonim byłych KPP-owców, a zatem w skład niego wręcz z definicji wchodzą również działacze, którzy do KPP, jej młodzieżówki i licznych przybudówek wstąpili pod koniec lat 20. lub nawet w latach 30., a zatem już w trakcie zaawansowanego procesu stalinizacji partii, kultu Stalina i bezwględnej walki z trockizmem. Ich ideowość jest zatem specyficzna.
W tradycji rosyjskiej cezura przekłada się do pewnego stopnia na współczesne podziały w ruchu komunistycznym. Mamy przeto partie komunistyczne jawnie odwołujące się do Stalina i jego doktryny politycznej i wersji marksizmu-leninizmu.
Z czasem jednak zmiany pokoleniowe zacierają te nieostre przecież granice lub przeciwnie - wyostrzają, wyróżnikiem staje się stosunek do Lewej Opozycji, Zjednoczonej Opozycji, Opozycji Robotniczej czy Bucharina.
W Polsce z racji zmian pokoleniowych nie brakowało nigdy w Stowarzyszeniu Marksistów Polskich i ZKP "Proletariat", czy wywodzącej się z niego nowej KPP butnych, ideowych stalinowców, gotowych w każdej chwili stanąć na czele krucjaty do walki z trockizmem i wszelkimi odstępstwami. Ciągłość rewolucyjnego ruchu robotniczego już dawno przecież została zerwana. Towarzysze ci od lat oparcia szukali w rządzących, upaństwowionych partiach komunistycznych. Taki kurs biurokratyczno-rozłamowy obrała już wcześniej KPP - Mijala. Związek Komunistów Polskich "Proletariat" i wywodząca się z niego nowa partia komunistyczna starali się raczej jednoczyć, niż dzielić polskich komunistów i marksistów. W bieżącej polityce partia ta pełni wszakże podrzędną rolę, wspierając w kolejności SdRP, SLD, a dziś PPP.
P.S.: Jak już zaznaczyliśmy odwołujemy się do PORZUCONEGO BAGAŻU, porzuconego przez PPR, PZPR i wszystkie powojenne odmiany KPP (w tym KPP Mijala, Polską Partię Komunistyczną z lat festiwalu "Solidarności", ZKP "Proletariat" i wywodzącą się z niego nową KPP).
Co prawda powstałe na początku lat 90. Stowarzyszenie Marksistów Polskich, będące poniekąd teoretycznym zapleczem ZKP "Proletariat" i lewicy SLD, w osobach członków założycieli, a zwłaszcza ustami swojego pierwszego przewodniczącego prof. Jarosława Ładosza, formalnie OTWORZYŁO SIĘ na "braci w marksizmie", proponując prof. Ludwikowi Hassowi przystąpienie do stowarzyszenia, a nawet wejście w skład jego prezydium, niemniej propozycja ta została przez Ludwika Hassa, przy naszej obecności, odrzucona. W latach późniejszych propozycje takie nie były ponawiane - wyjątkiem była oferta imienna Jarosława Ładosza, skierowana wyłącznie do Zbigniewa Partyki. Nic zatem dziwnego, że w ciągu ostatniego dwudziestolecia utrwaliły się wręcz stare i nowe podziały wśród marksistów (lub osób i grup przyznających się do marksizmu) i komunistów (w tym podziały w ruchu trockistowskim i posttrockistowskim). Do dziś nie ma nawet żadnego zinstytucjonalizowanego forum dyskusyjnego, które umożliwiłoby wymianę poglądów. Roli takiej nie pełni z pewnością Stowarzyszenie Marksistów Polskich, które aspiruje już chyba tylko do roli kolejnego koła weteranów i przybudówki drugiej wywodzącej się z ZKP "Proletariat" grupy inicjatywnej, występującej po mianem Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej. Przystąpienie do tej partii w pewnym momencie mogło być nawet pomostem, by nie rzec niezbędnym warunkiem, wejścia nowych osób do Stowarzyszenia. Bez tego pomostu samo POSĄDZENIE O TROCKIZM stanowiło wystarczającą tamę, utrwalającą stare podziały.
[PPP jest już "partią rewolucyjną"?]
Nie jest.
Jest partią lewicową i robotniczą, posiadającą silne więzi ze związkiem zawodowym. Jak na początek, to całkiem sporo. Nikt inny tyle nie osiągnął (nawet władze KPP korzystają z lokalu tej partii, bo jako alternatywę mają organizowanie spotkań w KFC). Naszym zdaniem należy wspierać i umacniać PPP poprzez zasilanie jej kadrami marksistowskimi, a dla realizacji celów do których PPP jeszcze nie dojrzała powstał prywatny projekt medialny pod nazwą "Władza Rad".
[Nie podejrzewam by w organizacji do której przynależysz stać było kogoś na "odgruzowywanie" tychże tradycji.]
Priorytetem tej organizacji jest teraźniejszość i przyszłość. Odgruzowywaniem tradycji zajmuje się prywatny projekt medialny pod nazwą "Władza Rad". Optymalne byłoby oczywiście połączenie historii z teraźniejszością i mam nadzieję, że w końcu to nastąpi, ale teraz najważniejsza jest odbudowa ruchu robotniczego i ona ma bezwzględne pierwszeństwo.
Odwrócę Twoje pytanie - czy w KPP stać kogoś na odgruzowanie rewolucyjnej tradycji? Czy sposobem na to ma być wybielanie Bieruta, symbolu polskiego stalinizmu?
Partia Łachuta, stalinowskimi wybrykami, nieustannie kompromituje swoją chlubną tradycję. Jeśli przewodniczący nie potrafi siłą argumentów wytłumaczyć smarkaczom, że szkodzą partii, to powinien zdjąć pasa i wytłumaczyć im to przez dupę. Jeśli brakuje mu do tego sił lub kondycji to chętnie pomożemy w szczytnym dziele.
Na razie zamiast nieustannie marudzić mógłbyś pisać więcej tekstów historycznych, a my chętnie je opublikujemy. To, że czegoś nie ma na portalu nie wynika z braku dobrej woli, lecz z niedostatku sił i środków. Masz wybór – możesz, albo recenzować, albo współtworzyć rzeczywistość. Na razie wybierasz postawę obrażonego na świat komentatora.
Rozumiem, że w terenie było Ci ciężko. W Warszawskiej PPP czułbyś się o wiele lepiej bo i marksistów jest tu więcej. Co miałem Ci napisać? Przeprowadź się do Warszawy?
Bagaż ten nigdy nie znalazł się również w polu zainteresowania polskiego trockizmu. Jak łatwo zauważyć polscy trockiści odwołują się co najwyżej do tradycji i spuścizny Lewej Opozycji w Rosji Radzieckiej i szerzej do IV Międzynarodówki. W Polsce ich udziałem stała się za pośrednictwem Ludwika Hassa wąska, sekciarska tradycja ultralewicowego skrzydła KPRP, wywodzącego się z SDKPiL, utożsamiana z Henrykiem Steinem-Domskim, następnie zaś mało znana partyjniacko-trockistowska wersja historii (patrz: Ludwik Hass "Trockizm w Polsce" w "Oblicza lewicy. Losy idei i ludzi", Warszawa 1992, wydana przez Towarzystwo Naukowe im. Adama Próchnika). Specyfiką tej tradycji jest skrajne sekciarstwo.
Nic zatem dziwnego, że większość odcinających się od sekciarstwa grup trockistowskich działających w tej chwili w Polsce pomija ten etap, odwołując się wprost do Lewej Opozycji i IV Międzynarodówki.
Ale dosyć - wrzućmy teraz kamyczek do własnego, nieoficjalnego ogródka. Tak zwani nieoficjalni spadkobiercy KPP, czy w ogóle lewicy rewolucyjnej, nie potrafią do dziś zmierzyć się nawet krytycznie ze wspomnianym już przez nas całokształtem historii tej formacji, nie wyłączającym dorobku komunistów z PPR i jej formacji zbrojnych Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, czy w końcu PZPR. Bronią tylko swoich sekciarskich barykad i wycinków tradycji. Wyłom on tej reguły zawdzięczamy poniekąd Zbigniewowi M. Kowalewskiemu i Magdalenie Ostrowskiej, którzy jako pierwsi na nowej radykalnej lewicy zdecydowali się nagłośnić ostatnie prace i polemiki Ryszarda Nazarewicza.
Tymczasem właśnie na tym polu trwa główne uderzenie prawicy - wystarczy chociażby wspomnieć bogaty i nieco jednostronny dorobek Instytutu Pamięci Narodowej i w ogóle współczesnej polskiej historiografii, która skoncentrowała swoje uderzenie na "najnowszej historii Polski, opisującej losy obywateli polskich w latach 1939-1989", przeciwstawiając komunizm demokracji.
Nowa oficjalna wykładnia w przeciwieństwie do tej PRL-owskiej w niczym nie ustępuje nienawistnym wynurzeniom Piotra Gontarczyka, opartym skądinąd na bogatym materiale źródłowym, który w ogólnym odczuciu zdaje się potwierdzać racje prawicy i jednoznaczną ocenę "zbrodniczej natury komunizmu". Przy tym oficjalna historiografia III RP nie uwzględnia podziału na stalinowskich i niestalinowskich komunistów. Prawica z góry zakłada ciągłość tradycji KPP i PPR: "Miała być to zatem partia [mowa o PPR] służąca w pierwszej kolejności interesom Międzynarodówki Komunistycznej, choć formalnie od niej nie należała. Tak naprawdę jej GENERALNE CELE NIEWIELE SIĘ RÓŻNIŁY OD PODSTAW PROGRAMOWYCH KPP. Cel nadrzędny, czyli zdobycie władzy i przeprowadzenie zmian rewolucyjnych, pozostawał identyczny jak w KPP, ale utajony. Chodziło o to - jak pisał Berman w notatce - 'by masy widziały w naszej partii organizację ściśle związaną z narodem polskim, z jego najżywotniejszymi interesami i aby wrogowie nie mogli jej nazwać AGENTURĄ OBCEGO PAŃSTWA'" (Anna Sobór-Świderska "Jakub Berman. Biografia komunisty", Warszawa 2009, s. 67).
Również zarzut agenturalności komunizmu zachowuje w oficjalnej historiografii ruchu komunistycznego swą ciągłość i to nie zważając na to czy KPP była "agenturą" (sekcją krajową) Kominternu czy agenturą Stalina i ZSRR. Zresztą zgodnie z przedwojennym Kodeksem Karnym sama zależność od organizacji międzynarodowej podlegała już kryminalizacji, o czym nie przypadkiem wspomina Piotr Gontarczyk, który ubolewa, że mimo oczywistych faktów i dowodów zbrodni, których on sam dostarcza stojąc na czele antykomunistycznej krucjaty na gruncie historii, zarówno KPP, jak i PPR wciąż jeszcze postrzegane są jako "zjawiska polityczne" (Piotr Gontarczyk "Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941-1944", Warszawa 2003, s. 137).
I rzeczywiście obok innych paragrafów, które miały zastosowanie przy zwalczaniu ruchu rewolucyjnego widniał również ten, który głosił: "Kto wchodzi w porozumienie z osobą działającą w interesie obcego państwa lub organizacji międzynarodowej w celu wywołania wojennych lub innych wrogich działań przeciw Państwu Polskiemu, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od 10 lat" (Art. 99 KK). Takich paragrafów, które stosowały się do rewolucyjnego ruchu robotniczego i komunizmu było oczywiście więcej.
Mamy zatem do czynienia ze swoistą krucjatą polityczną, której lewica rewolucyjna nie potrafi się, jak dotychczas w żaden sposób przeciwstawić.
Cóż, Rumburak zapomniał, o jednym detalu, który dla tow. Kotarskiego jest bardziej oczywisty niż dla mnie - czy kierownictwo PPP zgodzi się na tę przemianę - przypomniała mi się powstańcza piosenka, bo nie widzę w tym zbyt wiele realizmu - organizacja warszawska nie rządzi w PPP - wiem, że jeśli tego nie napiszę, napisze to i tak tow. Kot.
Warszawskie dzieci myślą też, że wystarczy dać pasem po pupie innym niegrzecznym dzieciom i wybić im z głowy głupie pomysły - jednak korzenie tych pomysłów tkwią w ich zagubieniu w obecnej rzeczywistości, tkwią i w błędach Trockiego i szeregu jego epigonów i w ignorowanych błędach politycznych XX Zjazdu, tkwią w gleichszaltowaniu tradycji komunistycznych w szkołach i na uczelniach, medialno-propagandowej nagonce - zgadzam się z tym, co poprzednio napisał Angka Leu, że budowanie swej tożsamości na negacji stalinizmu, czy czegokolwiek, jest ślepą uliczką.
Do BB : KPP marzyła odkąd pamiętam o jednoczeniu całej lewicy - ot taki sobie naiwny romantyzm. Jednak mimo, że nie ukrywa się, że dawniej były próby współpracy z SLD, ostatecznie zakończone zabraniem głosu jednemu z towarzyszy 1 maja, odkąd również sięgam pamięcią, nie mówi się tam o nich inaczej niż "liberałowie", w dodatku piętnując ich udział w zainicjowaniu polskich okupacji w Iraku i Afganistanie. Jeden z ostatnich tekstów J.Łachuta także mówi o tym wyraźnie...Nie sądzę, by KPP zależało na porzuceniu choćby i najcięższego bagażu komunistycznego czy też socjalistycznego. Chciałbym też przypomnieć, że dobrze odnosi się do KPP nie tylko PPP, ale i Polska Partia Socjalistyczna.
Cóż, spuszczając manto, można tylko utwierdzić takie jednostki w ich poczuciu racji, a dodatkowo dać im poczucie, że partia, z którą wiążą jakieś nadzieje, stoczyła się do ...proburżuazyjnego, rewizjonistycznego lub protrockikstowskiego oportunizmu.
Dla umiejących czytać i zrozumieć ich sens, dobrą lekturą są teksty, takie jak ten: http://fdlbc.nethit.pl/viewtopic.php?f=2&t=495. Dla zaślepionych jednak nie znaczą są zrozumiałe takie czytelne sformułowania, których współautorem jest Józef Łachut:
- Trocki nie stworzył żadnej odrębnej teorii permanentnej rewolucji, lecz stał twardo na marksowskich pozycjach w tej sprawie;
- Stalin - największy jak dotąd rewizjonista i wulgaryzator marksizmu - robił wszystko aby marksowskie stanowisko w tej sprawie ominąć. Nie wahał się rozprawy z całym po leninowskim kierownictwem partii, szukającym wyjścia z trudnej sytuacji zgodnie z tezami K. Marksa.
Niestety ci, którzy wrzucają Bieruta do skrzynki pod tytułem symbol polskiego stalinizmu, bez próby krytycznego spojrzenia na korzenie jego politycznych błędów, mają jeszcze mniejszą siłę przekonania - nie chodzi tu zresztą tylko o Bieruta - praktyka współpracy z Rumburakiem udowodniła, że tym samym kategoriom podlegają wymieniani jednym tchem Wasilewska, Rokossowski czy Nazarewicz. Gdyby Rumburak spojrzał na to inaczej musiałby dostrzec prawdę, której nie chce przyjąć - największy rewizjonista Stalin nie był żadnym "jełopem", "debilem" ani "kretynem" ( jak zakłada kwiecista poetyka Rumburaka ) - lecz genialnym mistrzem manipulacji, człowiekiem, który w przeddzień arsztowania Koszutskiej, zaprosił ją i osobiście nazrywał dla niej kwiatów...On przecież nie miał z tym nigdy nic wspólnego...
Czyli de facto przyznajesz że portal władza rad ma służyć przekształceniu się PPP w partię o "bardziej radykalnym" charakterze tudzież może nawet marksistowską? Czy naprawdę wierzysz w to że cele jakie przyjęła sobie "prywatna inicjatywa" prędzej czy później zostaną zrealizowane?
Dopóki nie podjąłeś decyzji o wstąpieniu do PPP pomysły ów "prywatnej inicjatywy" różniły się od tych jakie opisałeś w odpowiedzi do mojej osoby...
O tym też powinieneś pamiętać.
Komuniści-antystalinowcy, z którymi podobno utożsamia się portal Władza Rad, o ile nie zginęli lub nie siedzieli w łagrach, musieli też rozstrzygać dylematy i to bynajmniej nie tylko we własnych sumieniach. Warto o tym, Rumburaku, pamiętać. Nawet Ludwik Hass po powrocie do Polski znalazł się wśród rzesz zwolenników Władysława Gomułki, nowego I sekretarza KC PZPR, byłego sekretarza PPR. Czy aby przypadkiem nie wstąpił wówczas do "monopartii"? Wolelibyście o tym nie pamiętać. Wyobraź sobie jednak, że historią ruchu robotniczego w PRL zajmowali się nieomal wyłącznie członkowie partii. Czy Ludwik Hass był wyjątkiem? Może wyjaśnicie tą "rysę" na tak nieskazitelnej biografii.
"PPS-Lewica 1926-1931. Materiały źródłowe" ze wstępem i przypisami Ludwika Hassa ukazała się w 1963 r. w znanym skądinąd partyjnym wydawnictwie "Książka i Wiedza". Nic zatem dziwnego, że Ludwik Hass miał nawet okazję spotkać się wówczas z Jakubem Bermanem, który zatrudniony był tam w roli konsultanta do spraw literatury historycznej. Z racji tej MIAŁ NAWET PROBLEMY: "Zastrzeżenia zgłosił najpierw ówczesny wicedyrektor Zakładu Historii Partii Józef Kowalski, który zlecił 'ekspertyzę' poprawności dwu swoim podwładnym, następnie sprawa przeszła do wydawnictwa 'Książka i Wiedza', z którym Hass miał podpisaną umowę na wydanie książki. Recenzję powierzono Bermanowi. 'W rozmowie ze mną - pisał Hass - m.in. zaproponował usunięcie przekazu policyjnego o II Kongresie PPS-Lewicy (1-2 1931 r. w Łodzi), zawierającego wystąpienie Włodzimierza Sokorskiego [w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych szefa Polskiego Radia i Telewizji], gdyż błędnie streszczone tu zostały jego wywody na temat Centrolewu. Oponowałem, wskazując, że jakkolwiek brzmią one absurdalnie, przecież są identyczne z ówczesnym stanowiskiem w tej sprawie KPP, której członkiem był młody Sokorski. Tenże rozmówca wskazał też na niecelowość zamieszczenia tekstu czy streszczenia wystąpienia na jednym ze zgromadzeń PPS-Lewicy Władysława Gomułki'. Hass nie zgodził się na takie 'poprawki' w swojej książce. Wywołało to irytację Bermana. Hass komentował: 'widocznie inni autorzy - rozmówcy tego konsultanta bywali bardziej ugodowi, skoro - jak mi to po wyjściu od niego powiedziała redaktor książki - jeszcze nigdy nie widziała go tak poirytowanego. Sprawa zakończyła się usunięciem przez wydawnictwo zakwestionowanych przez Bermana tekstów" (Anna Sobór-Świderska "Jakub Berman. Biografia komunisty", Warszawa 2009, s. 480-481). Wspomnienia L. Hassa cytowane za artykułem L. Hassa "Cenzura i inne mechanizmy sterowania historykami w latach PRL", zamieszczonym w zbiorze "Cenzura w PRL. Relacje historyków", Warszawa 2000, s. 85-86.
Zastanówmy się, czy ten epizod zasługuje na miano trudnej współpracy, kolaboracji czy bezkompromisowej walki ze stalinizmem? Czy może o jakieś inne niuanse tu chodzi? Odpowiedź nie jest taka prosta, tym bardziej, że cała sprawa ma podwójne dno, niezauważone rzecz jasna przez Annę Sobór-Świderską.
Praca Ludwika Hassa o PPS-Lewicy pomija całkowitym milczeniem pewien znamienny "szczegół" - walkę wewnętrzną w PPS-Lewica, w wyniku której zniszczony został przez, jakby się wyraził Zbigniew M. Kowalewski, "aparat Stalina" i aparaty pozostałych partii robotniczych (w tym PPS), sekretarz generalny PPS-Lewicy ANDRZEJ CZUMA, który nie chciał podporządkować PPS-LEWICY Stalinowi, MK, KPP i... PPS. A oto stosowny przypis bibliograficzny pióra Ludwika Hassa pomijający całą historię:
"CZUMA ANDRZEJ (1894-1937) - od 1922 do 1928 r. sekretarz generalny, a w latach 1928-1929 przewodniczący Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Chemicznego i Pokrewnych RP; 1922-1926 członek KCZZ; 1925-1926 zastępca przewodniczącego Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Bielsku; w 1926 r. wystąpił z PPS i organizował PPS Lewicę, pełniąc w latach 1926-1929 funkcję sekretarza generalnego; aresztowany 28 I 1929 r., złożył kompromitujące partię zeznania, następnie zwolniony z więzienia przyłączył się do grupy rozłamowej; pod koniec 1929 r. przystąpił z grupą zwolenników do Centralnego zjednoczenia Klasowych Związków Zawodowych (PPS d. FR). W 1933 r. przeszedł do ZZZ, skąd został w 1933 r. wykluczony za nadużycia pieniężne" ("PPS-Lewica 1926-1931. Materiały źródłowe", opracowanie Ludwik Hass, Warszawa 1963, s. 491).
Tendencyjna notka biograficzna Andrzeja Czumy nie pozostawia złudzeń po czyjej stronie w tym sporze stał wówczas Ludwik Hass, który najwyraźniej nie ubiegał się o rehabilitację tego nietuzinkowego przecież i kontrowersyjnego działacza polskiego ruchu robotniczego, nie chcąc zapewne pobrudzić życiorysu Władysława Gomułki.
DO DZIŚ ANDRZEJ CZUMA NIE ZOSTAŁ ZREHABILITOWANY, choć historycy w tej sprawie mają liczne wątpliwości i potwierdzają, że Andrzej Czuma pogubił się. I nic w tym dziwnego, skoro został ZGNOJONY przez wszystkie odłamy polskiego ruchu robotniczego. JEST TO NAJWIĘKSZA CZARNA PLAMA NA HISTORII TEGO RUCHU - nie pierwsza i nie ostatnia.
[Czyli de facto przyznajesz że portal władza rad ma służyć przekształceniu się PPP w partię o "bardziej radykalnym" charakterze tudzież może nawet marksistowską? Czy naprawdę wierzysz w to że cele jakie przyjęła sobie "prywatna inicjatywa" prędzej czy później zostaną zrealizowane?]
"Władza Rad" może być jednym z narzędzi służących do realizacji tego szczytnego celu, choć nie jedynym. Uważam, że są szanse na zradykalizowanie PPP i może nawet przekształcenie w partię marksistowską. Czy to się uda? Jak wiadomo każdy mecz można wygrać, przegrać, albo zremisować. Pożyjemy zobaczymy.
[Dopóki nie podjąłeś decyzji o wstąpieniu do PPP pomysły ów "prywatnej inicjatywy" różniły się od tych jakie opisałeś w odpowiedzi do mojej osoby...]
Dopóki nie podjąłem decyzji o wstąpieniu do PPP zastanawiałem się jaka organizacja lub organizacje, i w jakiej sekwencji czasowej mogą stać się ośrodkiem konsolidacji dla polskich marksistów. Miałem wówczas pewne nadzieje, a raczej złudzenia związane z KPP, i wtedy, w szerszym gronie myśleliśmy o projekcie medialnym mogącym łączyć antystalinowskich marksistów/komunistów zarówno z KPP jak i innych organizacji i środowisk. Okazało się jednak, że antystalinowski portal pod kierownictwem Dawida pełen jest stalinowców z KPP, którzy zapaskudzili swoim bełkotem CS i na dodatek zaczęli nadawać ton propagandzie całej swojej partii. Trzeba było się rozstać z tą bandą.
Ty wówczas podjąłeś już decyzję o wystąpieniu z PPP i ja ją uszanowałem. W Warszawie istnieją jednak nieco odmienne warunki i dlatego podjęliśmy decyzję, że poza działalnością medialną, realną działalność polityczną prowadzić będziemy właśnie w PPP.
Być może PPP nigdy nie przyjmie symbolu sierpa i młota na swoje sztandary i pozostanie on jedynie logiem "prywatnej inicjatywy medialnej", ale to nie symbole przesądzają o charakterze partii. KPP symbolikę ma w porządku, tyle że, co dnia ją kompromituje. Ten stalinowski skansen z całą pewnością nie stanie się awangardą polskiego ruchu robotniczego.
Dawno się nie widzieliśmy, a postronni mówili, że teraz potrafisz wykończyć oponenta szczególikami, o których możesz rozmawiać do białego rana. Chyba mówili prawdę.
A tak serio "Władza Rad" nie ma ambicji napisania nowej historii polskiego ruchu robotniczego. Załoga za mała, za słaba merytorycznie, zbyt zajęta. To ma być kombajn propagandowy i takim właśnie będzie.
O tym facecie z PPS Lewicy pierwszy raz słyszę, ale jak mówisz, że to był nasz człowiek, porządny towarzysz to oczywiście, że go rehabilitujemy.
Reasumując – mamy pewien plan wydawniczy, średnio ambitny i bardzo napięty. Sprawić aby interesujące Cię tematy były poruszane na WR możesz tylko w jeden sposób - pisząc teksty. Inaczej, tak jak dotychczas będziesz polemizował sam ze sobą.
A szkoda, Rumburaku, tą nową historię polskiego ruchu robotniczego piszą już inni, w rodzaju Piotra Gontarczyka czy Anny Sobór-Świderskiej. PRL-owska wersja historii ruchu robotniczego ma spore kłopoty, by się ostać, choć jej niemały dorobek jest wart poznania i pogłębienia. I nie jest obojętne KTO JĄ PISZE. Wersja Piotra Gontarczyka i mu podobnych stanowi "naukową" podkładkę pod polityczne decyzje delegalizujące "na zawsze" komunizm i rewolucyjny ruch robotniczy. Gontarczyk nie przypadkiem używa określenia "tzw. międzynarodowy ruch robotniczy", próbując usunąć go z kategorii "zjawisk politycznych" i tym samym usunąć ze sceny politycznej i ruchu robotniczego, który prawica najwyraźniej chce zachować dla siebie i nurtów politycznych przez nią licencjonowanych.
W rękach takich historyków jak Piotr Gontarczyk w pewnym momencie znalazła się "licencja na zabijanie". Facet jednak sobie nieco pofolgował ważąc się na ubekizację Lecha Wałęsy, przywódcę robotniczej skądinąd "Solidarności". Wypadł zatem z głównego nurtu rozliczeń i stracił licencję. Niemniej jego dotychczasowe prace wyrządziły ruchowi i historii polskiego ruchu robotniczego wymierną szkodę. W krucjacie antykomunistycznej uczestniczą jednak i inni mniej lub bardziej dociekliwi i obiektywni historycy. Do tej grupy należy też Anna Sobór-Świderska, której sądy i prace są wyważone, bo i drzwi do archiwów zostały już wyważone. Przez te wrota wchodzi cała hołota. TO I NAM WOLNO... ZABIJAĆ.
Zacznijmy od Piotra Gontarczyka. Niech "propagandowy kombajn" opublikuje stosowne artykuły polemiczne Ryszarda Nazarewicza, choćby z "Dziejów Najnowszych", oczywiście wraz z odpowiedziami P. Gontarczyka.
Pozwólmy też innym się wykazać - w środowisku nie brakuje przecież historyków. Niech staną na wysokości zadania, a "kombajn" niech robi swoje.
A niektórzy mówili, że "Bizony" już wyginęły, a tu masz wróciły nawet "żubry kresowe". No to na łowy.
Niech nie rozpacza - RUMBA-CZA-CZA!
[Okazało się jednak, że antystalinowski portal pod kierownictwem Dawida pełen jest stalinowców z KPP, którzy zapaskudzili swoim bełkotem CS i na dodatek zaczęli nadawać ton propagandzie całej swojej partii. Trzeba było się rozstać z tą bandą.]
RUMBURAK propagandowo nazywa jedną osobę z którą miał konflikt, nie należącą do KPP, nie uważającą się wówczas za stalinistę, "stalinowcami z KPP". Jeśli uważa on, że niejaki Bie współtworzył stronę w swoich komentarzach, które były raczej pytaniami i nie było ich znowu tak wiele, to proponuję poszukać więcej wiadomości odnośnie tematu "tworzenie strony". Jest bezczelnym kłamcą twierdząc inaczej - niestety są osoby, które mogą potwierdzić, że to ja mówię prawdę.
Ze spraw pozytywnych: BB, napisaliście bardzo ciekawe rzeczy o tej postaci - dzięki za rozruszanie umysłu :)
W przypadku, gdy na LBC była podobna ilość stalinizujących komunistów, RUMBURAK dostrzegł ten problem bardzo późno - po czym jedynie taktycznie odszedł z zespołu, traktując to jako szantaż wobec MN - nie raczył mnie jednak w porę o tym poinformować - przez co ja także narobiłem niepotrzebnej paniki. Maila z przesłaniem: "ja z tego pociągu wysiadam" zastąpił: "Po pierwsze zachowaj spokój..."
Tak można ufać trwałości pomysłów RUMBURAKA, który w CS też próbował mnie wykorzystać do walki z nielubianą osobą.
RUMBURAKU,
Co najmniej dziwne (albo wcale nie?) że nie pamiętasz iż według pomysłodawców (dotyczy przecież to także Ciebie) powołania do życia portalu skupiającego antystalinowską lewicę komunistyczną, początkowymi zamierzeniami ów "informacyjno-propagandowo-edukacyjnego" medium miała być niezależność od wszelkich struktur partyjnych czy organizacyjnych tzw. prawdziwej i tzw. radykalnej lewicy. Przypominam sobie iż jednym z założeń przyszłej Władzy Rad miało być zbudowanie "jednolitego frontu" marksistów i komunistów...
Dopiero teraz otwarcie przyznajesz że Władza Rad ma rzekomo przyczynić się do przesunięcia PPP na bardziej lewicowe pozycje albo uczynienia z niej "partii marksistowskiej".
Abstrahując od tego że zadania jakie wyznacza sobie Władza Rad zmieniają się niestety jak w kalejdoskopie (przynajmniej takie można odnieść wrażenie po kolejnych dawkach informacji jakie podaje RUMBURAK) zwrócić należy przede wszystkim uwagę na nieustannie powracające (jak bumerang) rojenia, udzielające się osobom komunizującym.
Tego typu rojenia (w istocie przypadłość) jak dotąd nie ziściły się (i nie ziszczą się w przyszłości) o czym niektóre osoby jakie miały styczność z PPP i jej przybudówkami mogły się już przekonać na własną odpowiedzialność. Do tych osób mogę i siebie zaliczyć.
W przeciwieństwie do Ciebie nie chciałem się oszukiwać i łudzić kiedy to nadejdą takie zmiany w PPP w jakich następstwie tzw. radykalne skrzydło przejmie nad ów formacją kontrolę.
Zresztą ów tzw. radykalne skrzydło w istocie odwołujące się tylko do trockizmu albo "oportunizmu z zasadami" patrzy z dystansem albo niechęcią na rodzime tradycje rewolucyjnego ruchu robotniczego by przypadkiem nie została mu przypięta łatka "agentów" (tym razem już kolejnej najjaśniejszej RP), tudzież osób wzmagających "niepotrzebne dysputy" czyli "marudzenia".
W końcu należy "działać realnie" czyli "robić a nie dyskutować!".
De facto oznacza to jedynie wykonywanie zadań z jakich i tak na dłuższą metę żadnych korzyści (przy stosowaniu takiej czy innej taktyki) politycznych (nie wspominając już o przemianach ideowych) się nie osiąga. Tacy "ewentualni komuniści" jak A.W. gdy istniała ku temu okazja by przesunąć choćby młodzieżówkę na bardziej lewicowe tory zdecydowali się schować głowę w piasek.
Woleli służyć biernie ale wierne "partii matce", powołując się na "lokalne uwarunkowania". Jakże jest mi to dobrze znana poetyka...
Zbywanie milczeniem pewnych inicjatyw, propozycji niestety okazuje się być dziwną przypadłością tych podobno komunistów "działających politycznie" w strukturach organizacji o w "najlepszym razie" socjaldemokratycznym, reformistycznym obliczu programowym i ideowym.
Ja rozstałem się z organizacją młodzieżową która choćby w kwestiach dotyczących historii ruchu robotniczego nie potrafiła odciąć się od polskiego oportunizmu jaki przyjmuje za zadania główne przyjmuje sobie krucjatę tudzież obojętność wobec ciężkich doświadczeń komunistów polskich i przedwojennej KPP.
Być może dla Ciebie to walka tylko o "symbolikę" i nic nie znaczące "mity" za którymi kryje się przeszłość o jaką mało kto decyduje się staczać boje.
To w jaki sposób "działa politycznie" większość osób mieniąca się komunistami dzisiaj, sprawia że wracają ale właśnie upiory stalinizmu w jego najgorszej i najbrutalniejszej postaci.
To nie oznacza oczywiście że symbolika jest mniej ważna.
Mając na uwadze to że polskie władze z ów symboliką i innymi nośnikami komunistycznymi walczą administracyjnie (i to pomimo tej słabości komunistów polskich o której pisze W.B.) nie należy się oczywiście symboli i treści o prawdziwie komunistycznym i rewolucyjnym przekazie wstydzić czy wyrzekać. To jest również tradycja, dziedzictwo. Chociaż niestety i na tym polu komuniści w Polsce przegrywają i zdają się pogrążać od już bardzo długiego czasu.
Rodzą się z tego "kompromisy" a nawet alianse z formacjami w jakich początkowo przymyka się oko na "zbytnią ideowość" osób przyznających się do marksizmu. Z czasem i te przysłowiowe "przymykanie oka" ustępuje miejsca pouczeniom i przywoływaniem "buńczucznych" do porządku.
Mi już postanowiono ultimatum. Polegało ono na tym iż jeśli nie mam zamiaru się dostosować i nadal chcę nawiązywać "do starej KPP" i jej "rewolucyjnego programu", mogę to najwyżej robić we własnym imieniu ale nie pod szyldem organizacji młodzieżowej.
W końcu zaproponowano mi nawet... "przejście" do ale organizacji przynajmniej nazwą nawiązującej do międzywojennej KPP.
Po dłuższym namyśle wystąpiłem z organizacji, którą praktycznie zaraz Ty (i nie tylko) z wielką ochotą zasiliłeś.
I nie przypominam sobie byś był tak "wyrozumiały" dla powodów (te które wymieniłem) o jakich tutaj się rozpisuje. Do dzisiaj NIE OTRZYMAŁEM ODPOWIEDZI NA WYSŁANEGO PRZEZE MNIE @ dla twojej osoby jaki prezentował te powody.
Projekt „Czerwonego Sztandaru” w formie którą wspominasz rozleciał się. Tamten portal funkcjonuje obecnie jako „prywatne” przedsięwzięcie pod kierownictwem Dawida. Jeśli odpowiada Ci ta formuła to broń tam tradycji polskiego ruchu robotniczego i odczep się od nas.
Podjąłeś decyzję o wystąpieniu z PPP – Twoja sprawa. Nie robiliśmy Ci żadnych wykładów. Nasza ocena sytuacji była inna i podjęliśmy inne decyzje. Zacząłeś personalnie atakować jednego z członków redakcji, więc uznaliśmy, że z nami Ci nie po drodze.
Nagle pojawiasz się i marudzisz. Zrób coś, pokaż na co Ci stać. Znajdź organizację, która ci odpowiada i daj nam spokój. Zobaczymy ile zwojujesz.
Jeszcze raz powtórzę „Władza Rad” jest prywatnym projektem grupy osób, niezależnym od jakiejkolwiek organizacji. Prawdą natomiast jest, że obecnie większość osób pracujących przy tworzeniu portalu jest zaangażowana w PPP, tak jak w starej wersji CS, który też był prywatnym projektem medialnym większość ludzi związana była z KPP.
Prawdę mówiąc nigdy nie naruszałem "waszego spokoju" ani tym bardziej narzucałem twojej "prywatnej inicjatywie".
Mi już postanowiono ultimatum.
Chcesz, Rumburaku, przykład takiego działania. To zerknij na stronę internetową "Dyktatury Proletariatu", a znajdziesz tam mocną rzecz o tzw. stalinowskim sekciarstwie.
P O Z N A J Ż Y D A
(MOCNA RZECZ O TZW. STALINOWSKIM SEKCIARSTWIE)
Oczywiście, w przeciwieństwie do jakże użytecznych członków KPiORP, Zbigniew Marcin Kowalewski doskonale zdawał sobie sprawę z wątłości własnej argumentacji i ograniczonych walorów swojej przebiegłości, opisanej przez nas w "Zygzakach na drodze do 'partii robotniczej'". Na gwałt szukał zatem jakiegoś solidnego oparcia w historii i teorii. Tym bardziej, że musiał co i raz wprowadzać kolejne korekty do własnej wykładni marksizmu i wpisywać swoje tradycyjne konstrukcje myślowe w zmieniające się przecież, konkretne warunki historyczne. Daleko nie wszystkie jego oceny zostały pozytywnie zweryfikowane przez historię i znalazły potwierdzenie w praktyce. Niektóre charakterystyczne dla niego sądy należało zatem pośpiesznie zweryfikować, by móc skutecznie konkurować o prymat na radykalnej lewicy.
Najgorsi byli, oczywiście, świadkowie historii i uczestnicy niegdysiejszych sporów. Mając niewątpliwie literackie predyspozycje i uzasadnione aspiracje Kowalewski skorzystał, może nie w pełni świadomie, z podpowiedzi wieszcza. Nie miał wszakże władzy Stalina, musiał zatem samoograniczyć swoją rewolucję do poetyckich wskazówek nieznanego poety - Jurka Plutowicza, który tomikiem "Niegdyś znaczy nigdy" podbił Wydział Rusycystyki i Slawistyki Uniwersytetu Warszawskiego, na którym studiowali swego czasu i Borys Hass, vel Tadeusz Walczak, z "Walki Klas" i NLR, i Włodek Bratkowski z GSR.
Ruszył zatem drogą podbojów.
Po prawie 100-stronicowym bloku poświęconym "Pamięci Daniela Podrzyckiego", w czwartym numerze "Rewolucji" kontynuowana była BITWA O PAMIĘĆ publikowanymi już w sierpniowym numerze "Impulsu"/"Trybuny" wspominkami Zbigniewa M. Kowalewskiego o "Solidarności zachodniej lewicy z 'Solidarnością'. "Opowiem jak to było" (s.100-108). Wspomnienia Kowalewskiego uzupełniał artykuł Magdaleny Ostrowskiej o "Zdradzonej 'Solidarności'" (s.109-119), który już z nazwy kojarzył się jednoznacznie ze "Zdradzoną Rewolucją" Lwa Trockiego.
Większy kłopot był z pamięcią o niegdysiejszych sporach na temat historii i tradycji lewicy rewolucyjnej, które miały bezpośredni wpływ na kształtującą się mapę polityczną radykalnej lewicy połowy lat 80. i 90. w Polsce. Prezentowane wówczas stanowisko redakcji "Inprekora" (przypomniane przez nas ostatnio w artykułach "Wątek nie tylko historyczny" i "Zrozumienie i porozumienie 1984"), której Zbigniew M. Kowalewski był prominentnym członkiem, trudno było wymazać z pamięci, ale przecież trzeba było jakoś iść dalej. W nowej rzeczywistości potrzebny był przewodnik. Nie można było wszak brnąć po omacku, a odszczekiwać i przepraszać Kowalewski nie miał zwyczaju. Stąd jego niewątpliwe oczarowanie "rewelacjami" prof. Ryszarda Nazarewicza, który jako świadek narodzin PPR, GL i AL, jako żywo nadawał się za kompetentnego przewodnika, co pozwalało Kowalewskiemu salwować się ucieczką do przodu, nie przejmując się zbytnio obroną zużytej już trockistowskiej wykładni historii polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego, która zresztą miała się jeszcze przydać.
Należało tylko po sobie pozamiatać i pokazać się od całkiem nowej strony.
Publikowany w czwartym numerze "Rewolucji" kompetentny i dobrze udokumentowany artykuł prof. Ryszarda Nazarewicza "Lewą marsz... O Leonie Lipskim i Teofilu Głowackim" (s.183-196) spełniał tę funkcję doskonale, zwłaszcza że uzupełniał go wybór artykułów z "Lewą Marsz" (s.197-244). Ewolucja Kowalewskiego nie mogła zostać nie dostrzeżoną.
Faktycznie, zauważona została już wcześniej, o czym Kowalewski wiedział. 27 maja 2004 r. ukazał się artykuł W. B. "Prawda historyczna", w którym już na wstępie cytowany był ewoluujący na z góry upatrzone pozycje były propagator Testamentu Polski Podziemnej i niegdysiejszy pogromca pogrobowców KPP i PPR:
"'Nie może być godnej tego imienia lewicy, jeśli cierpi ona na utratę pamięci historycznej lub po prostu nie zna swojej historii', pisze Zbigniew M. Kowalewski w przedmowie do recenzji pracy zbiorowej pod redakcją profesorów Kazimierza Sobczaka i Ryszarda Nazarewicza pt. 'Gwardia Ludowa w perspektywie historycznej', przełamując tym samym sekciarską rutynę zawężania własnej tradycji do historii trockizmu. Praca ta dotyczy bowiem 'nurtu lewicy wywodzącego się głównie z komunistycznego skrzydła ruchu robotniczego, który stworzył GL i AL' (Z.M. Kowalewski, 'O prawdę historyczną').
Cieszy nas niezmiernie, że działacz trockistowski wreszcie zauważa względną samodzielność wobec Stalina ('na tyle, na ile to było możliwe') zarówno KPP ('partii o własnej głęboko zakorzenionej i solidnej tradycji', którą 'stalinizmowi bardzo trudno [...] było zawładnąć'), jak i GL, AL i PPR uznając, że 'w świetle uczciwych badań historycznych' nie można im przypisać charakteru agenturalnego.
To dobrze, że działacz trockistowski dzięki tej lekturze i dzięki I. Deutscherowi nie tylko zauważył 'szok pourazowy' w wyniku potwornej zbrodni popełnionej przez reżym stalinowski w ZSRR na polskim ruchu komunistycznym, ale i to, że lewica komunistyczna 'organizowała się i działała' - 'wbrew zakazom Kominternu traktującym naruszenie ich za zbrodnię i prowokację'.
To dobrze, że zrozumiał wreszcie na czym polegał dramat ruchu, 'który reżim stalinowski wykrwawił eksterminując fizycznie tysiące jego działaczy i doszczętnie demontując samą partię'.
To dobrze, że próbuje wreszcie zrozumieć tradycję ruchu komunistycznego i robotniczego, do której my się od lat odwołujemy.
Wszakże postulowana przez Z.M. Kowalewskiego trudna 'walka o prawdę historyczną' to nie tylko walka z 'obciążoną ideologicznymi i politycznymi zakłamaniami historiografią z czasów PRL', czy też 'ugruntowaną społecznie niewiedzą', na której 'dziś grasuje prawica', ale i walka z sekciarską i apologetyczną wersją historii wyznawaną chociażby przez 'spartakusowców' (trockistów).
Sekciarska wersja historii ruchu robotniczego w porównaniu z wersją PRL-owską jest jeszcze bardziej uproszczona. Odmawia ona, np. PPS-om, które traktuje jak jedną reakcyjną masę - 'socjalzdrajców', prawa do posiadania własnego skrzydła rewolucyjnego, abstrahuje od radykalizacji całego ruchu robotniczego w obliczu rewolucji czy w sytuacji rewolucyjnej zakładając - ni mniej, ni więcej - tylko agenturalność działań lewicy socjalistycznej (agentura komunistyczna!).
Tym samym, sekciarska wersja pokrywa się w swych ocenach z oficjalną linią historiografii prawicy i prawicy socjalistycznej, podmieniając jedynie znaki towarzyszące ocenie z ujemnych na dodatnie.
Bagatelizowanie rozłamów w PPS jest przy tym charakterystyczne nie tylko dla kierownictwa i apologetów PPS, ale i dla ich zajadłych przeciwników - apologetów SDKPiL czy trockizmu. Przy czym dla apologetów, w tym apologetów trockizmu, prawda historyczna jest bez znaczenia - prawda zawarta chociażby w dość poprawnych opracowaniach monograficznych PPS i KPP, opublikowanych jeszcze za czasów PRL.
Gwoli prawdy historycznej, warto przypomnieć, że do całkiem innych tradycji odwoływał się w okresie stanu wojennego Zbigniew M. Kowalewski (i polscy mandelowcy) polemizując z nami na łamach 'Inprekoru', a mianowicie do tradycji PPS-WRN czyli, w ostatecznym rozrachunku do obozu londyńskiego! Dziś natomiast zaznacza: 'Lewica była również w obozie londyńskim i też głosiła powiązanie walki narodowej z walką o wyzwolenie społeczne. Jednak jej poparcie dla rządu londyńskiego nie mogło zaowocować niczym innym niż (...) odbudową władzy państwowej broniącej interesów własności prywatnej i kapitału, wyzysku pracy własnego narodu i ucisku innych narodów'.
Lepiej późno niż wcale.
Ba, jeszcze całkiem niedawno, witając nasz powrót na scenę polityczną, nie krył on niechęci do tradycji lewicy komunistycznej podczas 'najciekawszej [zdaniem Cezarego Cholewińskiego] dyskusji' na łamach Czerwonego Salonu.
Taki obrót spraw był mu jednak nie na rękę. Niewygodnych świadków historii należało niezwłocznie eliminować, a jednak i jego dręczyło sumienie. Musiał jakoś odpokutować. Wolał jednak sam sobie wyznaczyć pokutę i przy okazji zebrać zasłużone oklaski i nowe zastępy wyznawców jego wiary w "obiektywny dynamizm rewolucyjny ruchu społecznego" i naprędce odnowioną wykładnię historii rewolucyjnego ruchu robotniczego i tradycyjną, obiektywistyczną wykładnię marksizmu w duchu lewicowego komunizmu i posttrockizmu.
Pokuta ta nie polegała przecież na samobiczowaniu się, ani na wysłuchiwaniu "bezzasadnej i nie konstruktywnej krytyki", nie było nawet mowy o oddaniu konkurencji, co jej należne. Pluralizm proponowany przez Kowalewskiego był przecież w końcu koncesjonowany. Zasady były wyłożone w jego "Korespondencji z GSR": "Do współpracy konieczny jest pewien stopień wzajemnego zaufania. Nagminnie stosowane przez Was wspomniane 'metody walki' sprawiają, że do Was nie mam żadnego zaufania. Doświadczenie środowisk Książki i Prasy świadczy, że lewicowcy o bardzo różnych rodowodach, doświadczeniach i poglądach mogą ze sobą z powodzeniem współpracować, o ile tylko w stosunkach wzajemnych respektują pewne zasady, które stwarzają atmosferę wzajemnego zaufania. Dopóki nie zaczniecie trzymać się zasad, o których mowa, nie będzie warunków sprzyjających występowaniu z Wami ze wspólnymi propozycjami czy inicjatywami - nawet wtedy, gdyby (w przeciwieństwie do tej, o którą tu chodzi) były one słuszne".
O co chodziło Kowalewskiemu, zostało wyjaśnione w naszym artykule "Zrozumienie i zaufanie". Krótko mówiąc chodziło o sekciarstwo. Dla nas było jasnym, że konkurencyjny projekt polityczny nie zostanie nawet przedyskutowany. Ostracyzm polityczny musiał mieć jednak głębokie, wręcz teoretyczne i historyczne uzasadnienie, które dla niepoznaki należało jeszcze przykryć całunem pokuty. Prof. Ryszard Nazarewicz zapewne nie wiedział, w jaką grę na skrajnej lewicy został wplątany, musiał się przecież opędzać przed hordami IPN-owskich i postNSZ-owskich lustratorów historii lewicy. Do głowy by mu nie przyszło, że w strategii Kowalewskiego odgrywa pierwszoplanową, acz niesamodzielną rolę.
Póki co Kowalewski wychwalał go pod niebiosa, powołując się na niego przy okazji swojej pokuty, z której tylko nieliczni zdawali sobie sprawę.
Wkrótce w obiegu znalazły się kolejne artykuły Zbigniewa M. Kowalewskiego dotyczące historii związanej z zaraniem dziejów PRL, okresem rozwiązania KPP i narodzin PPR, GL, AL i PZPR: "O prawdę historyczną" ("Nowy Tygodnik Popularny"), "Polska Ludowa mogła być inna" ("Nowy Robotnik"), "Dekomunizacja za okupacji" ("Trybuna Robotnicza"), "Historia PRL", część 1, a w niej "Między 'polską drogą do socjalizmu' a stalinizmem" oraz "Gdy polscy robotnicy nie chcieli kapitalizmu" ("Trybuna Robotnicza"), wreszcie "Robotnicy chcieli socjalizmu" i druga część "Historii PRL. 1949-1956" (jak wyżej).
We wszystkich tych pracach Kowalewski nie tylko powoływał się na Ryszarda Nazarewicza, polemizując z prawicową wykładnią, ale, co nie każdy zauważał, polemizował sam ze sobą, a raczej ze swoją trockistowską wersją historii polskiego ruchu robotniczego, którą notabene propagował na łamach "Inprekora" i długo, długo potem, aż do spotkania z Nazarewiczem. Wyobrażamy sobie, że nucił przy tym w najlepsze "sam, ze sobą na sam, najlepiej się mam". I miał się całkiem dobrze, jak na wielkiego grzesznika, pokutnika i neofitę przystało. No, proszę, kolejny Grzech-Kowalski, a raczej Grzech-Kowalewski, bojownik "o wolność i demokrację" i "polską drogę do socjalizmu", którą przemierzył wraz z Ryszardem Nazarewiczem aż do końca.
Prof. Ryszard Nazarewicz zmarł 22 grudnia 2008 r. w Warszawie. W tymże roku ukazała się staraniem Zbigniewa M. Kowalewskiego i środowiska "Książki i Prasy" jego ostatnia praca "Komintern a lewica polska. Wybrane problemy". Przedmiotem tej pracy - jak wynikało z przedmowy autora - były "fragmenty dziejów polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, a w szczególności jego komunistycznego odłamu, oraz historii stosunku Międzynarodówki Komunistycznej do Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiej Partii Robotniczej". Zdaniem autora praca ta nie pretendowała do naświetlenia dziejów MK, KPP i PPR, lecz przedstawiała tylko wybrane, istotne dziejów tych fragmenty.
Dobrze się stało, że prof. Ryszard Nazarewicz do końca nie wiedział, jaką rolę w strategii Kowalewskiego pełniły wybrane, czy raczej spreparowane, problemy na styku Kominternu z odpowiednio wyidealizowanym ruchem krajowym, z których mistrz Kowalewski sporządził minę anty-GSR-owską i zainstalował ją "na drodze do partii robotniczej".
Wprowadzając w obieg pojęcie "stalinowskiego sekciarstwa" Zbigniew M. Kowalewski skazywał działaczy ex-GSR, a zwłaszcza Włodka Bratkowskiego, na wieczny ostracyzm polityczny i śmierć cywilną. To kolejna, dobrze zaprogramowana, "śmierć na drodze do partii robotniczej" i kolejny perfidny plan Kowalewskiego, realizowany rękami radykalnie lewicowych, początkujących historyków, sympatyków i działaczy Polskiej Partii Pracy. Notabene miny tej do dziś nie udało się jeszcze rozbroić.
Egzekucją polityczną, oczywiście bez użycia broni palnej (wystarczył Internet), zajęli się osobiście ówcześni sympatycy Kowalewskiego: Michał Nowicki z Warszawy, z LBC i KPiORP, oraz Paweł Szelegieniec, z Krakowa i PPP. W roku 2006 rozpoczęła się, na liście mailingowej oraz na łamach internetowej LEWICY BEZ CENZURY, kampania sympatyków i członków KPiORP i PPP przeciwko tzw. stalinowskiemu sekciarstwu, uosobionemu, począwszy od przełomu 1984/1985 aż po dziś, przez Grupę Samorządności Robotniczej i jej spadkobierców politycznych - portal "Dyktatura Proletariatu", B.B. i Włodka Bratkowskiego osobiście, notabene wnuka Jerzego Czeszejko-Sochackiego, "ówczesnego reprezentanta Kominternu w Polsce", autora broszurki "Polski socjalfaszyzm i interwencja przeciw ZSRR" oraz "Podstawowych zagadnień ruchu rewolucyjnego w Polsce na XII Plenum egzekutywy Międzynarodówki Komunistycznej".
Oba teksty ukazały się, oczywiście, na portalu Lewicy Bez Cenzury okraszone odpowiednim komentarzem Michała Nowickiego. Równolegle opublikowana została prostacka, "naukowa rozprawka" Pawła Szelegieńca "Międzynarodówka Komunistyczna - od proletariackiej awangardy do biurokratycznego sekciarstwa", napisana z pozycji trockistowskiej wykładni historii ruchu robotniczego, ze znamiennym podtytułem "Kilka słów o stalinowskim sekciarstwie", datowana na czerwiec 2006 r.
W SPISKOWEJ KONCEPCJI DZIEJÓW KOMINTERNU I KPP, Zbigniewa M. Kowalewskiego i egzekutorów (Michała Nowickiego i Pawła Szelegieńca) Jerzy Czeszejko-Sochacki pełnił szczególną rolę. Odtąd rewolucyjni zwolennicy PPP wiedzieli komu zawdzięczają stalinizację KPP i walkę z trockizmem - wczoraj i dziś, od początku do końca.
Dla zwolenników spiskowej koncepcji dziejów KPP i rewolucyjnej lewicy nie miało najmniejszego znaczenia, że Jerzy Czeszejko-Sochacki bynajmniej nie był "ówczesnym reprezentantem Kominternu w Polsce", ponieważ przedstawiciel KPP przy Międzynarodówce Komunistycznej, po pierwsze się zmieniał, po drugie był w Moskwie, a nie w Polsce, po trzecie reprezentował tylko oficjalne stanowisko kierownictwa (zagranicznego) KPP i MK, które nie zawsze realizowane było w kraju. To, że Jerzy Czeszejko-Sochacki akurat w tym okresie został przedstawicielem KPP przy MK było w zasadzie zbiegiem okoliczności. W przeciwieństwie do samobójczej śmierci w dniu 24 września 1933 r.- Jerzy Czeszejko-Sochacki został bowiem aresztowany 15 sierpnia. Niemniej dla minerów dróg do PPP - "partii robotniczej" to nie miało najmniejszego znaczenia. Znacznie ciekawsze były powiązania rodowe, upublicznione już wcześniej przez Michała Nowickiego i Zbigniewa M. Kowalewskiego (a jeszcze wcześniej przez Ludwika Hassa), które przy tej okazji zostały ponownie odgrzebane po to, aby wykazać bezpośredni, wręcz rodowy związek między "stalinowskim sekciarstwem" Jerzego Czeszejko-Sochackiego a sekciarstwem, neostalinizmem i filostalinizmem jego wnuka, który nie przypadkiem, jako czystej wody stalinowiec, podpisał trafnym określeniem "sekciarze" (ze znakiem zapytania lub bez) przypomnianą niedawno przez nas polemikę z trockistowską redakcją "Inprekora" - "Zrozumienie i porozumienie" oraz pokwitowanie dyskusji "Grunt to zdrowie" (oba teksty z 1984 r.).
Dla historyków tej klasy, czyli klasy IPN, nie miało najmniejszego znaczenia, że obszernie cytowane przez Pawła Szelegieńca dokumenty z historii KPP, firmowane nazwiskiem Jerzego Czeszejko-Sochackiego, były znakiem czasu. Najprawdopodobniej teksty te były dziełem zbiorowym, napisanym zgodnie z obowiązującą wówczas, także w KPP, stalinowską wykładnią. Pisane były również charakterystycznym dla owej wykładni żargonem, który nie pokrywa się z oryginalnymi artykułami i sejmowymi wystąpieniami Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Argument ten ostatecznie przyjęty został nawet przez Michała Nowickiego, który miał okazję zaznajomić się z przemówieniami sejmowymi J. Sochackiego zamieszczonymi w wydanym w roku 1961 zbiorze "Rewolucyjni posłowie w Sejmie 1920-1935".
W naszym imieniu całą akcję 18 czerwca 2006 r. skwitowała Omega Doom:
"Jak wiadomo z bajki Marii Konopnickiej o sierotce Marysi, Koszałek-Opałek był nadwornym kronikarzem krasnoludków.
Rola studenta historii Michała Nowickiego, jako nadwornego kronikarza KPiORP skończyła się równie nagle, jak się zaczęła... na koszałkach-opałkach. Nieporozumieniem okazał się nie tylko jego atak na Pracowniczą Demokrację, której M. Nowicki zarzucił 'turystykę organizacyjną' na Europejskie Forum Społeczne w Atenach. Koszałek-Opałek 'nowego KOR-u' nie przewidział, że Bogusław Ziętek pojedzie do Aten. Nie przewidział również, że Ziętek zaprosi na uroczystości 1-majowe SLD, a wreszcie zawrze porozumienie z 'zacnym gronem' skupionym wokół Ruchu Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka, z doradcą Edwarda Gierka - Pawłem Bożykiem.
Również w roli nadwornego kronikarza przedwojennej KPP Koszałek-Opałek osiągnął wszystko, co mógł. Jak przystało na studenta historii 'specjalizującego się' w ruchu robotniczym wykazał się takim zrozumieniem historii Międzynarodówki Komunistycznej i KPP, jakiego można było się spodziewać tylko po antykomunistycznych historykach III i IV RP.
To pozwoliło mu odegrać rolę uzasadniacza z góry narzuconych tez: udowodnienia tezy o stalinizmie Jerzego Czeszejko-Sochackiego i duetu BB (Balcerek-Bratkowski).
Zasadniczą przesłanką tej tezy jest fakt, że ów duet utrzymuje nieznośną samodzielność na radykalnej lewicy i nie ma zamiaru podporządkować się tej czy innej organizacji posttrockistowskiej, których równoległe działanie na polskiej scenie politycznej nie dopuszcza do stworzenia realnie liczącej się alternatywy dla odnawiającej się socjaldemokracji" (dyktatura.info, "Koszałek-Opałek").
Od siebie możemy jedynie dodać, że Jerzy Czeszejko-Sochacki znał jidisz, język robotników żydowskich. To wszystko wyjaśnia - po tym można POZNAĆ ŻYDA, a po akcji "na drodze do partii robotniczej" i niniejszym artykule również naszych oprawców. Warto przy tym dodać, że przy okazji rozpracowywania przez "grupę Kowalewskiego" Kominternowskiego wątku żaden inny przedstawiciel KPP w MK nie został nawet wymieniony, chodziło zatem o konkretnego ŻYDA.
Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski 26 kwietnia 2009 r.
Skoro wiemy już jakie metody stosuje radykalna lewica PPP, wyjaśnijmy sobie i inną, nurtującą cię kwestię. Zdajesz chyba sobie już sprawę, jaki jest NASZ POMYSŁ NA LEWICĘ MARKSISTOWSKĄ, a przynajmniej jak bardzo nie pasuje on do tego co ty robisz, jeśli mimo wszystko jesteś nim zainteresowany, opublikuj na łamach "Władzy Rad" cykl naszych artykułów poświęconych tzw. "drodze do partii robotniczej", czyli drodze do PPP. To otworzy drogę do niełatwej i niebezkonfliktowej współpracy. A tylko na taką jesteśmy otwarci, tylko to bowiem gwarantuje pluralizm na radykalnej lewicy. A BEZ TEGO - NA TYM ETAPIE - NAWET KROKU NAPRZÓD ZROBIĆ SIĘ NIE DA.
Coś nam się wydaje jednak, że twój "kombajn propagandowy" nie przydatny jest w tych warunkach - za strome zbocze?
Tyle łez wylanych nad bezczelnością lewicy ośmielającej się stawiać wam warunki współpracy i nagle masz babo placek - właśnie postaliście wstępny warunek.
Kowalewski to człowiek, który wielu ludziom źle się przysłużył i jest już dość powszechnie nielubiany. Z całą pewnością spotka go kiedyś zasłużona kara. Oświadczam też publicznie, że wszyscy, którzy mówili lub sugerowali, że jesteście stalinowcami, filostalinowcami lub czymś podobnym - łgali jak psy.
Kombajn propagandowy nie jest mój. Po naukach odebranych w różnych grupkach lewicowych, bardzo serio traktuję demokrację wewnętrzną. Sprawa będzie dyskutowana.
Widzę też, że mojego maila odebraliście. Dobrze byłoby na moment przerwać dyskusję publiczną i porozmawiać sobie w cztery, albo cześć, albo nawet osiem oczu.
Mniejsza o to czyj konkretnie jest ten "kombajn", nie chodzi przecież o własność prywatną. Ważne, że od jakiegoś czasu prezentuje on w miarę przejrzystą linię polityczną - kontynuuje zapoczątkowaną przez Zbigniewa M. Kowalewskiego "DROGĘ DO PARTII ROBOTNICZEJ", jaką ma być podobno PPP, usłaną, jak już chyba zauważyłeś, samymi kwiatkami (w rodzaju tych opisanych powyżej). Już tylko z tego powodu twoja propozycja nas nieco onieśmiela. Do Ciebie osobiście nic nie mamy, ale obawiamy się bezimiennych snopowiązałek. Nie dziw się zatem, że nie chcemy się z wami wiązać, a tym bardziej nie chcemy być przez was związani.
Na rozmowy zawsze jesteśmy otwarci, o czym wiesz doskonale. Rzecz w tym, że zbyt łatwo dajesz wiarę "postronnym". Cytujemy Ciebie: "a postronni mówili, że teraz potrafisz wykończyć oponenta szczególikami, o których możesz rozmawiać do białego rana. Chyba mówili prawdę".
A tak serio - możemy rozmawiać w dowolnym gronie decydentów. Zapraszamy do siebie. To tak w ramach zaufania, choć nie raz na tym się sparzyliśmy.