bardzo dobry i potrzebny tekst, nie siedzę w środku ruchu, ale ostatnie dyskusje i spotkania moje z feministycznym środowiskiem, wpisują się w opis autorki, a i co do wniosków to się w pełni zgadzam
ale oczywiście jak podawałem podobne argumenty jakiś czas temu, to byłem "antyfeministą", "agentem LPRu" itp., a jedna z koleżanek która mnie poparła została na jednej z list dyskusyjnych przez "feministki" określona jako "pozostająca pod wpływem Ciszewskiego, ponieważ najwyraźniej się w nim zakochała". "Kamieniowanie" odmiennie myślących przez "dyżurne feministki" nie jest wiec żadną nowością. Dobrze że wreszcie różnym osobom otwierają się oczy na to czym jest liberalny, głównonurtowy feminizm.
"O ile bowiem geje i lesbijki należą do grup dyskryminowanych"
Sęk w tym, że nie należą.
jest fikcją w kraju, w którym nie ma jako tako znaczącej lewicy.
Michał polecam Ci film Homo.pl dostępny na alter kinie.
Geje w nim przedstawieni to:
1) pierwsza para: młody przegięty menager w Banku Światowym + wykładowca negocjacji na Politechnice Warszawskiej
2) druga para : pracownik banku + młody gey otwierający własny salon fryzjerski
3) para lesbijek mających firmę budowlaną less bud i zamówienia na 6 miesięcy w przód
4) jedna samotna lesbijka z swego mieszanki ze wspaniałym widokiem na plac Trzech Krzyży opowiada o swoich kolejnych miłościach podczas studiów w Chicago.
A ja co ? Umysł ponad przeciętny prawie geniusz na lichej posadzie w gminie. Kto tu jest właściwie dyskryminowany ?
Jedną z ikon szwedzkich feministek jest Elin Wägner (1882 1949), pionierka ekofeminizmu, niezła pisarka, później wybrana też do Svenska Akademien. Otóż walcząca rzeczywiście o prawa kobiet pani Wägner zawsze miała służącą, śpiąca w służbówce przy kuchennych schodach. Służącej nie wolno było przyjmować żadnych gości. Takie były wówczas obyczaje w domach dam wykształconych i wychowanych (jak Wägner) na plebanii Svenska Kyrkan. Przecież kuchta innych warunków nie potrzebuje. Niestety od tamtych czasów niewiele się nie zmieniło.
http://www.krytykapolityczna.pl/Zerkanie-w-gore-mapy/Obluda-narcyzmu/menu-id-221.html
...albo bałagan w kuchni !!!
To jest tekst zaskakująco dobry, jak na to, do czego przyzwyczaiła nas większość wypowiedzi nt. feminizmu. Autorka wskazała na to, że sam fakt wywodzenia się jakiegoś nurtu z buntu, sprzeciwu, jeszcze nie gwarantuje, że pozostanie on kontestatorskim do końca świata. Wszak mieszczaństwo też wzięło się z buntu przeciwko arystokracji.
Autorka wskazuje też na szereg bolączek specyficznie kobiecych: aborcja, nierówność zarobkowa, przemoc w rodzinie, brak żłobków itp. Zgoda. Rzecz jednak w tym, że są to objawy wskazujące na szerszą chorobę - chorobę rodziny, czy szerzej chorobę stosunków międzyludzkich, które ulegają dziś posuniętemu utowarowieniu. Odnoszę wrażenie, że szukając jednostronnego rozwiązania problemu, wychodzi na to, że kobiety akceptują warunki, na jakich działa system rynkowy i usiłują wywalczyć sobie nieco lepszą pozycję, aby wkroczyć do rywalizacji z jakimiś szansami. Tymczasem pomysł lewicowy polega na odrzuceniu warunków narzuconych przez kapitał.
Można by sparafrazować wyrażenie Lenina w ten sposób, że kobiety osiągnęły na razie świadomość tradeunionistyczną.
System szkolnictwa, ochrony zdrowia, opieka przedszkolna czy prawa pracownicze - to wszystko są problemy nie sprowadzające się do utrudniania życia matkom. Dotykają one wszystkich relacji społecznych, niekoniecznie opartych na rodzinie. W warunkach atomizacji społeczeństwa, która jest rezultatem narzuconego sztucznie podziału pracy i korzyści w jego ramach, wszelkie problemy urastają do rangi politycznej. W efekcie każdy problem, który można by było rozwiązać bez upolityczniania, staje się nierozwiązywalny, ponieważ jego rozwiązanie musi obejmować wszystkie możliwe do wyobrażenia przypadki, na czym zasadza się kretynizm prawny prowadzący do totalnej niefunkcjonalności prawa. Jednocześnie, choroba społeczna przenika tak głęboko relacje międzyludzkie, że każdy boi się rozwiązań o zasięgu prywatnym, okazjonalnym, ponieważ nie ma już wzajemnego zaufania. Strach napędza rozwiązania prowadzące do dalszego nabrzmiewania problemów, aż okażą się ropiejącymi wrzodami. Państwo ingeruje w relacje prywatne, ponieważnie nie ufamy już rozwiązaniom prywatnym, niesystemowym. Protestujemy rpzeciwko tej ingerencji, a jendocześnie domagamy się jej, bo chcemy, zeby państwo dawało nam ochronę przed bliźnimi, którym nie ufamy. Jest to pułapka, z której nie ma ucieczki. A próby upolitycznionego rozwiązania tworzą dalsze problemy. To jest ten mechanizm wchłaniania buntu przez mainstream. To jest mechanizm korupcji, podobny jak wśród elity politycznej. Rozwiązanie systemowe powoduje, że chcemy maksymalizować korzyści, ponieważ takie rozwiązanie przewiduje górny pułap owej korzyści. Nikt nie zadowoli się rozwiązaniem optmalnym dla siebie. To jest możliwe tylko w społeczeństwie, w którym ludzie nie porównują się między sobą, bo nie ma takiej potrzeby.
Spostrzeżenia autorki ów wpisu dotyczącego formuły, przebiegu dotychczasowych "manif" zdają się być jak na razie osobliwym głosem w środowisku feministycznym. Pokazują one że tak naprawdę coś się skończyło ponieważ na dobre się nie zaczęło i nie mogło biorąc pod uwagę fakt braku jednorodności interesów, ich niejednoznaczność w ruchu feministycznym. Tak naprawdę od początku kręgi drobnomieszczańskie, liberalno-demokratyczne, celowały w tym by feminizm stał się dopełnieniem afirmowanych przez nie wartości i dążeń. Służą im w tym oczywiście burżuazyjne media. Tylko że "społeczny feminizm" akurat niewiele zdziałał by na pierwszym planie nie dominowały podczas "Manif" Bochniarz czy Kwaśniewska.
świetny tekst,brawo!!
Lewicowy feminizm w Polsce powinien zerwać z pseudofeministkami z KKP i tymi medialnymi feminami )))
Wczoraj Magdalena Środa raz jeszcze zaznaczyła że rozumie "pracodawcę" zwalniającego z pracy kobietę ciężarną ponieważ w końcu to "pracodawcy" "powinno zależeć" na osiągnięciu szybkiego i efektywnego zysku... W końcu to jego ("pracodawcy") lub przede wszystkim JEJ ("pracodawczyni") "osobisty sukces".
Nie jest ważne w tym wypadku czy druga kobieta może przez ów "prywatne aspiracje" ucierpieć. Przydały się jej najwyraźniej nauki "towarzyszki" Henryki Bochniarz skoro deklamuje aż tak "pro-kobiece" dywagacje.
Najbardziej "kontrastowały" z wyżej przywołanymi opiniami M. Środy, te również przez nią sformułowane we wczorajszym "Punkcie widzenia". M. Środa zdołała "zauważyć" że w Polsce zlikwidowano żłobki i przedszkola. Nie zdołała już dostrzec tego że te nowe, które powstają, wyłącznie prywatne są za drogie dla kobiet takich jakie są wyrzucane z pracy nawet przez "pracodawczynie"...
Pokazała w ten sposób że nie potrafi wyjść poza pewien drobnomieszczański horyzont widzenia rzeczywistości, jaki w jeszcze bardziej zwulgaryzowanej wręcz prymitywnej ("emocjonalnej") formie okazali "buc" Żebrowski czy "matka-Polka" Stalińska.
Świetny tekst.
Podobnie jak wpis EB.
Jestem pod wrażeniem.
.
To co pokazli Zebrowski Stalinska było tak porazajaco żenujące, ze w ogóle brak słów. Odrealnione, aroganckie elity zadowolone z siebie wiec i kobiety i wszyscy powinni byc zadowoleni. Nie wiem czy to polski zaścianek.. mniejsza. Proponuje zatrzymac sie nad tym, c Sroda rzekła. Zauważyła niejako, że firmy beda zwlaniac kobiety w ciąży, bo dążą do zysku. A małe firmy to czasem są wręcz zmuszone, bo je nie stać. Więc panstwo powinno tu gwarantować- jak zrozumiałam- jakies pieniądze dla tak zwolnionych kobiet. Właściwie przyznała tym samym, ze ta kwestia tzw dyskryminacji kobiet na rynku pracy, to kwestia konfliktu interesów KLASOWYCH, których nie sposób rozwiązać w przestrzeni rynkowej. Kobieta zawsze bedzie barzdiej "ryzykownym" pracownikiem i tu równości nigdy nie bedzie. Wiec na gruncie kapitalizmu rówość między meżczyznami i kobietami może dotyczyc ewentualnie burżuazji.
Wybacz, Ewo, ale Twoje rozumowanie jest klasycznym przykładem uwikłania się w pułapkę. Poszukujesz sprawiedliwości na gruncie kapitalistycznego wyzysku i egoizmu. Czy sprawiedliwszy byłby parytet w zwalnianiu z pracy? Wyobraź sobie taką sytuację, że związek zawodowy broni kobiety w ciąży i zamiast niej wskazuje na jakiegoś mężczyznę, którego zamiast niej zgadza się zwolnić.
Tymczasem, w warunkach kapitalizmu związki - całkiem słusznie - raczej szukają argumentów na rzecz tezy, że zwolnienia nie są w ogóle potrzebne, ponieważ służyłyby tylko, np. podniesieniu dochodów ewentualnych akcjonariuszy, a nie wynikają z obiektywnych potrzeb konsumentów.
W tej sytuacji przyjmowanie optyki kapitalisty i poszukiwanie rozwiązań, które legitymizowałyby jego dobre samopoczucie, jest nieporozumieniem. Jest przyjmowaniem za dobrą monetę jego polityki "dziel i rządź!" To, co jest zrozumiałym odruchem sprzeciwu jednostkowego, nie może być podstawą świadomej polityki lewicowej.
W praktyce może być tak, że związek zawodowy zgodzi się na zwolnienie kogoś, kto rokuje szanse na lepsze poradzenie sobie w trudnej sytuacji życiowej, ale jest to wybór pod lufą pistoletu u skroni, a nie jakąś daniną na rzecz sprawiedliwości społecznej.
Źle mnie zrozumiałas. Uwazam, że własnie mowienie o rownouprawnieniu w warunkach kapitalizmu jest uwikłane w nonsens. Kobiety- pracownice- mają mocniejszy argument za tym, by z tym systemem walczyć.
Tak, masz rację, wydaje się, że odczytałam Twoją wypowiedź niezgodnie z Twoją intencją. Nie zrozumiałam, wybacz. Swoją drogą, cieszę się, że się w tym punkcie zgadzamy.
Chociaż, zauważ, wniosek, że kobiety mają więcej argumentów przeciw kapitalizmowi nie wydaje się do końca słuszny, ponieważ choćby rozwiązanie zaproponowane przez Środę nie wymaga zniesienia kapitalizmu. Są też dyskryminacje ze względu na wiek czy na inwalidztwo, nie mniej dotkliwe. Obawiam się, że w innych społeczeństwach (niekapitalistycznych) wszystkie one też mogłyby się pojawić.
Środa oczywiscie nie chce go obalać, jednak rozwiazanie nie przejdzie, bo jakby zbyt socjalistyczne:-). Dyskryminacje, o których piszesz pewnie nie maja źródla w kapitaliźmie. Ja jednak głęboko wierze, ze społeczeństwo egalitarne bez wyzysku, prywatnej własnosci itd musi byc społeczenstwem miłosci i wiezi społecznej. Ze to nie tylko mechanizmy makroekonomiczne i społeczne ale relacja miedzy ludzka musi byc tym, o co walczymy. Tak tez rozumiem lewicowy feminizm.
Obawiam się, że zbyt często imputuje się marksizmowi, że stanowi nową religię, bo obiecuje wizję wiecznej szczęśliwości. Myślę, że bezpieczniej jest przyjąć za Marksem, że celem jest wyzwolenie proletariatu, natomiast stosunki i więzi międzyludzkie będą się spontanicznie tworzyły na bazie nowych konieczności związanych z nowym sposobem organizacji reprodukcji społeczeństwa. Wyobrażam sobie, że te nowe konieczności będą dość twarde. A co dopiero droga, która jest przed nami. Obawiam się, że dążenie do bezkonfliktowej społeczności ludzkiej jest rzeczywiście oznaką "końca historii". Tymczasem my mamy dopiero wyjść z okresu prehistorii ludzkości i przejść do właściwej historii. Nie chcę uchodzić za zrzędę, więc dodam, że akurat konieczność jest warunkiem wolności i to mnie cieszy.
Pewnie masz dużo racji. Ja to troche wyrywna jestem, moze nawet zbyt marzycielska:-). Pozdrowienia
I wpisuje się niejako w moje spostrzeżenia dotyczące rozwoju ruchu feministycznego w Polsce. Niestety. Niestety również uwagi dotyczące mainstreamizacji ruchu i stosunków międzyludzkich w ramach wspólnych inicjatyw łatwo da się przenieść również na inne (mniej lub bardziej znaczące) ruchy społeczne, co powinno stanowić memento dla zadowolonych z siebie starolewicowców, z których na pewno conajmniej kilku przy lekturze tekstu przyklasnęło w zachwycie nad swoją nieomylnością (oczywiście, przecież "wszyscy dawno wiedzieli, że w całym tym feminizmie chodzi o przyjemność i samorealizację paru burżuazyjnych paniuś"). Nie piję do nikogo konkretnego.
A Autorce jeszcze raz dziękuję.
Jak w tytule.