Wszystkie działające obecnie partie lewicowe albo zdradziły klasę robotnicza albo są dla niej nie reprezentatywne, straciły z nią jakikolwiek realny kontakt.
Jak to, a PPP?
„Nie chcę, żeby Chavez odszedł, bo nie chcę być znowu niewidzialny”
Biedny człowiek, potrzebuje wodza zeby ktos go zauwazał...
Jest bzdurą, wpajaną nam przez imperialistyczną propagandę że "proletariat zanika" a świat "dezindustrializuje się". Na obecną chwilę uprzemysłowienie dotyka kraje, które w czasach Marksa były dzikimi ostępami dżungli i panowało w nich niewolnictwo albo wspólnota pierwotna. W tej chwili także tzw. trzeci świat staje się wysoko uprzemysłowiony (chiny, indie). Na "Zachodzie" bynajmniej proletariat nie zanika, tylko przekwalifikowuje się - w zautomatyzowanej produkcji nie są już potrzebni robotnicy stojący przy taśmie i robiący wszystko ręcznie, ale pracy kierowców, magazynierów, nie sposób zmechanizować. Mit o "deproletaryzacji" powstał dzięki ślepemu przywiązaniu do burżuazyjnego podziału gospodarki na przemysł i usługi, podczas gdy większość usług - w tym handel to usługi produkcyjne, stanowiące niezbędne ogniwo procesu produkcji. Magazynier, kasjerka, kierowca, kolejarz - to tacy sami robotnicy jak ten stojący przy fabrycznej taśmie tylko o ile ilość robotników parających się bezpośrednim wytwarzaniem dóbr cały czas spada ze względu na wzrost technicznego uzbrojenia pracy, liczebność "usługowo-handlowych" magazynierów i kasjerek rośnie, bo rośnie ilość wytwarzanych towarów, sieci handlowych a te zawody trudno zmechanizować. Tak więc proletariat przestanie istnieć tylko w głowach XIX-wiecznych dogmatyków i scholastyków, którzy myślą że świat jest taki, o jakim pisał Marks 150 lat temu i się nie zmienił, a dodatkowo uznają oficjalny trzysektorowy podział gospodarki, a nie materialistyczną dialektykę za podstawę swojego działania. Hasło Marksa - Proletariusze wszystkich krajów łączcie się - jest jak najbardziej słuszne tylko najpierw trzeba zrozumieć kim jest proletariusz, że clue przynależności klasowej do proletariatu w danej chwili czasu leży nie w tym czy koleś stoi przy taśmie czy na magazynie, lecz fakt sprzedawania swojej siły roboczej (praca najemna) i podlegania wyzyskowi.
Jak na polemikę z "kilkoma zubożałymi inteligentami" to chyba zbyt wiele słów. Widać jednak, jest coś na rzeczy. I dobrze, że jest. Miękka lewica istnieje w rozbudowanym kapitalizmie świata zachodniego od dziesiątków lat. Pan wybaczy panie Piotrze, ale działa ona tam w znacznie lepszych strukturach, jest w swej miękkości odważniejsza od naszej, o co w sumie nietrudno bo nasza, to tylko mgła. Efekt jej działania jest nam znany: kapitalizm umacnia się. Ale Rozumiem potrzebę pójścia drogą doświadczeń zachodnich lewicowców; zwyczajnie, ta zabawa nie będzie mieć końca.
Tia, najpierw Walentyna Społeczna naprawi kapitalizm, czyli opodatkuje korporacje, odbierze im zyski, a potem jeszcze, co już będzie przecież formalnością :-))), odbierze im władzę i rozpędzi na cztery wiatry.
Do tego potrzebny jest sojusz salariuszy menażeryjno-garmażeryjnych...
"Nowy projekt" Ikonowicza zawiera się w następującym credo: "Burzliwie rozwijający się ostatnio w Europie Zachodniej ruch strajkowy jest pozbawiony kierownictwa politycznego. Nie tylko więc nie podważa istniejącego systemu politycznego, ale nawet nie kreuje politycznej alternatywy władzy, która prowadziłaby do zmian ewolucyjnych, takich jak choćby boliwariańska rewolucja Hugo Chaveza.
Potrzebny jest nowy projekt polityczny jednoczący tych wszystkich, którzy znaleźli powód żeby strajkować, czyli większość społeczeństwa. Ten projekt z konieczności nie może być więc projektem wyprzedzającym stan społecznej świadomości."
Każdy kraj czy obszar rozwija się w odniesieniu do swoich tradycji, bazując na tych zasobach i tym potencjale historycznym, jaki posiada. Jednak różni kalkomaniacy wciąż uważają, że można przenosić schematy. "Kalką" dla Ikonowicza jest Chavez. Problem w tym, że - jak zauważył sam Ikonowicz w innym tekście - u nas nie ma jeszcze takiej pauperyzacji, jak ta, która uczyniła możliwy model południowoamerykański. Osobiście, wolałabym liczyć na ruch robotniczy z jego tradycją, niż na na masowy głód.
Kolejna teza Ikonowicza: "Dziś w usługach pracuje prawie dwa razy więcej ludzi niż w przemyśle i poddani są oni o wiele większemu wyzyskowi niż robotnicy przemysłowi. Wzrost wydajności pracy, umaszynowienie, komputeryzacja sprawiają, że proporcje te zmierzać będą w kierunku państw bardziej rozwiniętych, a więc do jeszcze większej przewagi sfery usług w zatrudnieniu."
Według Ikonowicza i w zgodzie z faktami, poszerza się sfera usług kosztem pracy produkcyjnej. Jednocześnie następuje pauperyzacja właśnie w owej rosnącej części populacji. Relatywnie robotnicy okazują się grupą bardziej stabilną zawodowo i życiowo. Rzecz jasna, ponieważ rodzimy przemysł jest rachityczny, podporządkowany i zdany na kaprysy koniunktury globalnej, nie jest dobrym oparciem dla utrzymywania całej nadbudowy usługowej. Niestety, tak jest w świecie, w którym panuje konkurencja, a nie harmonijne współdziałanie, że w przypadku bycia krajem pozbawionym dominującej pozycji na rynku, sytuacja ekonomiczna jest zasadniczo pozbawiona stabilności. Nie ma spiżowego prawa powielania pozytywnych efektów rozwojowych. Pragnę w tym miejscu przypomnieć, że już raz Ikonowicz pomylił się w swych optymistycznych rachubach, kiedy przed 2004 rokiem twierdził, że wejście Polski do Unii Europejskiej zaowocuje podniesieniem standardów socjalnych w Polsce. Stało się akurat odwrotnie: to standardy europejskie uległy równaniu w dół. Jak widać, Ikonowicz nie uczy się nawet na własnych błędach.
Może więc być tak, że nieliczna, ale względnie stabilna klasa robotnicza w Polsce będzie miała większe znaczenie polityczne niż Ikonowiczowski "proletariat". I, zaznaczam przy okazji, że kiedy Marks pisał o roli klasy robotniczej, to nie miał na myśli tego, że jej rewolucyjna rola wywodzi się wyłącznie z konieczności jej pauperyzacji. Chodzi w równym stopniu o jej rolę organizującą społeczeństwo. A w zarysowanej przez Ikonowicza perspektywie może się okazać, że to właśnie ta klasa będzie miała jako jedyna ową moc i środki konieczne do tworzenia i organizowania społeczeństwa (jako alternatywa dla rozwoju kapitalistycznego). Nie wyrzucałabym więc klasy robotniczej pochopnie na śmietnik historii.
nie jest jeszcze żadnym projektem. Jak sam pisze 'istnieje potrzeba'. Potrzeba jednak wiele czystej, Tertulianowej wiary (Credo, quia absurdum), aby wierzyć, że z odgrzewania Giddensowej narracji postindustrialnej w połączeniu z fascynacją działającym w zupełnie niepowtarzalnych i odległych uwarunkowaniach Chavezem taki projekt powstanie i będzie czymś więcej niż wyrazem osobistych zauroczeń. Jakże zresztą zmiennych.
powinieneś jeszcze dodać, że ta istniejąca wciąż obiektywnie klasa robotnicza - w twoim subiektywnym drobnomieszczańskim mniemaniu - pozostaje obiektywnie "historycznym reliktem" i "balastem". Inaczej twój głos uznany może być za wymuszoną rejteradę.
Ewentualnie, można to odszczekać, ale byłaby to ujma na charyzmie. A czym jest Chavez - polski Chavez - bez charyzmy?
ten tekst ma charakter wybitnie defensywny, inaczej rozkładając akcenty broni poprzednich tekstów. O tym jego charakterze świadczy całkowity rozbrat z prezentowaną uprzednio działalnością KSS. Jak bowiem można łączyć jakikolwiek projekt polityczny z ideologiczną pasywnością i unikaniem debaty na nawet niespecjalnie awangardowe tematy, typu laickość państwa, wewnątrz KSS? Piotr miał zresztą dużo szczęścia, że trafił na neokatechumenat, te damy ci dżentelmeni nie są przynajmniej antysemitami. Ale jak dobrze pójdzie, czyli jak się KSS w tym kierunku rozwinie, to rychło demokratycznie zostanie przyłączona do Caritasu.
Nie rozumiem twoich problemów. Otóż, jak będzie tak jak przewidujesz, to jeszcze lepiej. W końcu można prowadzić dialog, wchodzić w struktury, zmieniać program czegoś co istnieje- byle nie w internecie. Czegoś co jest w internecie po prostu nie ma.
Właśnie wchodzimy w dialog z Wami. Może nie istniejecie? Wejść w "struktury partii istniejącej w realu" nie bardzo nam pozwolicie, może więc uda nam się zmienić Wasz program przez internet, bo nie mamy innej możliwości:)
Analiza powyższych uwarunkowań dość szybko wykazuje, że jej specyficznych cech nie należy utożsamiać z cechami robotnika fizycznego w przemyśle ciężkim (nie obala to jednak faktu, że koncentracja w oczywisty sposób stwarza najbardziej dogodne warunki dla rozwoju wspomnianych powyżej cech). Współcześnie, w odróżnieniu od powyższego, cechą tą jest wolność bycia siłą najemną, konkretniej zaś - zgodnie z klasycznym określeniem marksistowskim - jest nią ekonomiczna konieczność sprzedaży siły roboczej, której podlega jednostka (wszystkie jednostki tworzące klasę robotniczą).
Wielkość dniówki - czy to wysoka czy też niska - nie ma znaczenia, dopóki reprodukcji ulega konieczność ekonomiczna (tj. póki dniówka nie osiągnie poziomu, na którym oszczędność pewnej znacznej jej części nie jest możliwa i nie pozwala na pozyskanie środków produkcji bądź zysków z określonego kapitału). Również charakter pracy - czy chodzi o fizyczną czy umysłową, bądź w odniesieniu do kapitału o "produkcyjną"- również nie posiada takiego konkretnego znaczenia do czasu, gdy historyczna tendencja zmierza w kierunku koncentracji (przykładowo: masowa syndykalizacja pracowników wielkich domów towarowych, urzędników towarzystw ubezpieczeniowych). Co zaś się tyczy zdolności paraliżowania społeczeństwa, to ma się ona tak samo u pracowników elektrowni, telekomunikacji czy banku, jak i stalowni bądź zakładów samochodowych.
Jakąkolwiek by więc rolę odgrywała w skali świata przemysłowa klasa robotnicza związana z pracą fizyczną (relatywnie rosnącą czy też malejącą, trudno to w tej chwili ocenić), to znaczenie całego proletariatu, zgodnie z przyjętym przez nas określeniem, niewątpliwie wzrasta, na przekór długiej depresji, będącej funkcją dokonujących się zmian. Dzięki mikroelektronice i informatyce jesteśmy świadkami nie początków społeczeństwa postindustrialnego, lecz raczej postępującego uprzemysłowienia usług i mechanizacji pracy fizycznej. Pogląd, jakoby pociągało to za sobą głęboką decentralizację pracy (tj. decentralizację pracy i kapitału, w skutek pojawienia się na nowo w skali masowej małych rodzinnych przedsiębiorstw) jest sprzeczny z wszelkimi długofalowymi statystykami. Uwzględniając nawet nowatorskie i eksperymentalne znaczenie małych firm i rozdrobnionych przedsiębiorstw w "sektorach wysokiej techniki", jest to jedna klasyczne przejściowe zjawisko. Bowiem gdy tylko sukces przedsięwzięcia jest zagwarantowany, koncentracja sama się niejako narzuca. Sektor "komputerów domowych" (home computer) wykazał to niestety zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii czy Japonii.
Ruch realny nadal będzie gromadzić siły i doświadczenia w powszednim życiu (strajki o charakterze ekonomicznym, działalność wyborcza, walka o demokratyczne reformy itp.), jednak jak dawniej, co jakiś czas będzie stwarzać grożące wybuchem kryzysy społeczeństwa burżuazyjnego i szansę dla działań radykalnych, dla których socjaliści powinni przygotować siebie i masy, przejawiając w takich wypadkach męstwo i decydującą rolę inicjatywy rewolucyjnej, którą nieustannie postulowali Marks i Engels.
Jak mawiali starożytni Anglicy. Jak coś pływa po wodzie i wygląda jak kaczka, to pewnie jest to kaczka.
Czy zawsze trzeba stosować stary język do internetowych napinek? Mądrej głowie dość dwie słowie. Ze wzgledów taktycznych i praktycznych
na poprzednio zgłaszane uwagi krytyczne, a widoczna tutaj krytyka jest jakimś nieporozumieniem, wynika chyba z niezrozumienia poglądu autora, albo z jakichś osobistych porachunków lub ma żródło w sferze psychologicznej.
Co do mitów:
Mitem jest na pewno *wiodąca rola klasy robotniczej* w co jak się zdaje niektórzy jeszcze wierzą. Nigdy nie była i nie jest. Była podstawową siłą zmian społecznych w okresie industrialnym.
*Proletariat* > tego słowa lepiej nie używać w dyskursie otwartym, bo ludziom się to kojarzy tragicznie smutnie, abo wesoło co jest jeszcze gorsze. Ten etos wyblakł, a nawet zamienił się w swoje przeciwieństwo dzięki znanym przegięciom totalitaryzmów, stalinizmu i niewiele lepszego okresu
postalinowskiego. Podobnie słowa *klasa robotnicza*, a nawet i *lewica*. Niektórzy postulują odkłamanie socjalizmu, też tak uważam, ale wydaje się, że socjalizm jednak trzeba zdefiniować na nowo.
Co do projektu:
*Potrzebny jest nowy projekt polityczny jednoczący tych wszystkich, którzy znaleźli powód żeby strajkować, czyli większość społeczeństwa. Ten projekt z konieczności nie może być więc projektem wyprzedzającym stan społecznej świadomości.*
I tutaj mam niedosyt. Taki projekt polityczny na dzisiejszy stan świadomości ma być może SLD w Polsce, w Niemczech SPD, a w Hiszpanii Zapatero, ale ten projekt nie jest projektem istotnych (rewolucyjnych) zmian, nie mają go chyba także
Die Linke w Niemczech. Wszystko są to projekty na przetrwanie
i zepchnięcie dzisiejszych problemów w przyszłość na następne pokolenia.
A powinniśmy mieć wizję i projekt na przyszłość i trzeba podjąć trud opracowania takiego projektu bez przesadnych obaw o utopię. Ta ostatnia staje się czasami rzeczywistością. Z rozważań nad takim projektem mogą wyniknąć ciekawe wnioski praktyczne na dzisiaj. Same postulaty nie wystarczą, trzeba znależć sposoby ich realizacji.
Wszyscy ludzie dobrej woli na świecie łączcie się !
" Powstało coś w rodzaju akademicko-biznesowego perpetuum mobile. Ideologia służyła interesom ekspertów, a ich prywatny interes umacniał przywiązanie do ideologii." - http://www.polityka.pl/swiat/rozmowy/1509374,1,rozmowa-z-francisem-fukuyama.read
Nie będziemy, Jarku, podpierać się autorytetami. Wolimy stare, sprawdzone metody. Ujmijmy to tak - używanie "przestarzałego", wręcz ortodoksyjnego języka ma, w naszym przypadku, charakter celowy. Niejednokrotnie w historii pójście naprzód odbywało się wszak w "antycznych szatach".
Fakt, że zmieniał się charakter pracy robotnika jest obiektywny. Niemniej interpretacje tego faktu skutkowały w radykalniejszej postaci teorią o zaniku klasy robotniczej, a w wersji "soft" koncepcjami o przekształcaniu się jej w szeroką klasę salariatu, w klasę pracowniczą z jej konsekwencjami politycznymi prowadzącymi do hegemonii drobnomieszczaństwa.
Nie należy zapominać o tym, że koncepcje te rozwijały się w okresie dołującego radykalizm lewicowy prężnego rozwoju kapitalizmu z jego obietnicami społecznymi, które zrodziły mit konwergencji przeciwstawnych systemów społeczno-ekonomicznych.
Zauważając, że wyzysk Trzeciego Świata (peryferii) przyniósł krajom rozwiniętego kapitalizmu (centrum) uspokojenie walk klasowych ze względu na możliwość "przekupywania" klasy robotniczej ochłapami z burżuazyjnego stołu, przeoczono jakoś to, że można było częściowo przerzucić najcięższą i najbrudniejszą pracę produkcyjną poza obręb krajów wysoko rozwiniętych. Dzięki zasadzie kosztów komparatywnych, kraje rozwinięte zajęły się najbardziej dochodowymi działami produkcji oraz dzięki tej dochodowości mogły rozwinąć rynek usług. Nie oznacza to jednak, że w skali globalnej uległa przedawnieniu reguła, iż podstawą życia społecznego jest wymiana z przyrodą. Przy okazji zaznaczam, że w naszej interpretacji nacisk kładziemy na pracę produkcyjną, a niekoniecznie na pracę fizyczną, jako na wyróżnik czy kryterium tworzenia wartości dodatkowej.
Szczególnie w Polsce, gdzie rozwój gospodarczy nie osiągnął nigdy poziomu wysokorozwiniętych krajów kapitalistycznych, anachronizm lekceważenia roli klasy robotniczej rzuca się w oczy. Tym bardziej, że nie jest on oparty na analizie faktów, ale na przejmowaniu (kalkowaniu) teorii i koncepcji tworzonych w okresie kapitalistycznej prosperity na Zachodzie.
Nietrudno zauważyć, że w miarę rozwoju gospodarczego krajów bogatych, zwiększa się wyzysk w krajach będących producentami surowców i produktów pozyskiwanych od przyrody (wyjątkami potwierdzającymi regułę mogą być Kuwejt czy Arabia Saudyjska, co ma swoje konkretne wytłumaczenie). Najogólniej, można powiedzieć, że nadbudowa cywilizacyjna może się wznosić na gmachu pracy produkcyjnej, która z kolei może zostać zminimalizowana dzięki wzrostowi produkcyjności, ale nie wyeliminowana. Marks zauważał wielką szansę rozwoju cywilizacji eliminującej nędzę dzięki wzrostowi wartości dodatkowej. Praca nieprodukcyjna stanowi sedno owej cywilizacji, ale nie nakarmi głodnego. Chyba że dzięki niesprawiedliwości relacji wymiennych między krajami (na wzór stosunków klasowych) uda się rozdzielić pracę produkcyjną od nieprodukcyjnej, rozerwać ich delikatną równowagę i przerzucić ciężar pierwszej na jeden kraj, zaś zgromadzić wszystkie korzyści w drugim - na centrum i peryferie kapitalizmu.
Generalnie: praca nieprodukcyjna tworzy wartości użytkowe i wymienne, praca produkcyjna tworzy ponadto wartość dodatkową. Dzięki wartości wymiennej pracy nieprodukcyjnej, ma ona zdolność przejmowania wartości dodatkowej, co sprawia wrażenie, że ona sama tworzy ową wartość. Tak właśnie kraje, które są, np. potęgami w informatyce, mogą kupować sobie produkty potrzebne do reprodukcji swego społeczeństwa. Dlatego nie jest możliwe wolne upowszechnianie technologii, chociaż technicznie jest to całkowicie wykonalne. Dlatego problemem jest rozwiązanie kwestii organizacji produkcji, w której, jak mówi Marks, jest już zawarty sposób organizacji podziału. Niejasność w kwestii pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej ma więc zasadnicze przełożenie na najważniejsze kwestie koncepcji teoretycznej i praktycznej marksizmu.
coraz wiecej w Panu realizmu. Zaraz przeczytam krytykę innych, ale oceny Pana podzielam, choć w nową partie nie wierzę. Ale przynajmniej nie proponujesz Pan kolejnego ślepego zaułka.
A świętą trójcę, jak i większość społeczeństwa, mam głęboko w dupie. Obrońcy nawet nie zauważyli, ze ta trójca dawno padła. Ale moze dobrze, że tam nadal siedzą?
Mandel pisze o nieustającym procesie modernizacji, transformacji i alokacji siły roboczej, a Piotr - o jej LIKWIDACJI w procesie deindustrializacji. Mandel twierdzi, że "znaczenie całego proletariatu, (…) niewątpliwie wzrasta", gdy tymczasem Piotr twierdzi coś skrajnie przeciwnego, że "…znaczenie ekonomiczne klasy robotniczej spadło. Ona jest reliktem, w sensie historycznym".Mandel podaje jakieś argumenty, Piotr wieszczy. Widzisz róźnicę?
Radość Teresy Stachurskiej, że kwiat nowości, którym potrząsa Piotr jest wypisz-wymaluj jakby wyjęty z ręki (ust) Fukuyamy - stawia jasno kropkę nad "i". Podobne jak nana - dobrze Piotra zrozumiała i żadne puszczanie kaczek po wodzie faktu tego ani znaczenia wynurzeń Piotra nie zmieni. Zdanie Mandela ma się nijak do stanowiska Piotra i w żadnym wypadku nie jest tym samym wyrażonym innym językiem. Opinia Piotra, jakkolwiek zmienne są jego trzy ostatnie wypowiedzi na lewicy.pl, w żadnym miejscu nie zawiera możliwości wzrostu roli klasy robotniczej w społeczeństwie globalnym. Robotnicy jako klasa są - zapamiętaj dobrze - reliktem, jak to dobitnie powiedział. To, że nie wskazał wprost nowego hegemona w walce o postęp oznacza tylko, że go to najzupełniej nie interesuje.
Nana i Stachurska nie są głupie, podoba im się, to, co u Piotra czytają i nie muszą ukrywać jakie ideały im przyświecają. Co innego A.N., która wreszcie spotkała na jakimś zebraniu robotników i skoro oni wypowiedzieli się przeciw dyktaturze proletariatu, to autorytatywnie, z całą głębią swej erudycji i rewolucyjnego doświadczenia stwierdziła, że ta sprawa jest bezpowrotnie stracona. Zdumiewająca i symptomatyczna jest przy tym różnica między tym, tak obcesowym traktowaniem robotników a iście anielską cierpliwością dla neokatechumenatu, który A.N. ma zamiar wychowywać?/ideologizować?/ewangelizować?/(niepotrzebnie skreślić)przez długie lata.
Piotr twierdzi, że wielkoprzemysłowa klasa robotnicza traci na znaczeniu, a nie że w ogóle zanika. Większość, o której pisze to ludzie żyjący ze sprzedaży siły roboczej. Nic na to nie poradzimy, że ta większość niezależnie od działu gospodarki, w którym jest zatrudniona nie entuzjazmuje się tym, że chcemy ich nazywać robotnikami, bo to uważają za degradujące. Mamy więc kasjerki i operatorów łopaty. Abstrahowanie od tego stanu świadomości jest niepotrzebne i przeciwskuteczne. Jest też grupa, która żyje z cudzej pracy. To ona lokuje i pożycza tym, którzy się zadłużają. Grupa wyzyskiwanych to większość społeczeństwa, ludzie pracy, pracownicy, firmy rodzinne, sektor gospodarki drobnotowarowej. I to oni, razem powinni być tym hegemonem. Hegemonem powinna być większość społeczeństwa jeżeli uda się doprowadzić do tego, że zidentyfikują oś konfliktu miedzy praca a kapitałem. Pomysł jest więc dość prosty: wyzyskiwana większość (pracownicy) przegłosują wyzyskującą mniejszość.
Prawdziwym problemem, przynajmniej w tej dyskusji, nie jest to, że traci na znaczeniu klasa robotnicza, ale konsekwencja tego faktu, jakim jest stała utrata znaczenia lewicy. Stąd nawet rozumiem tę beznadziejną próbę trzymania się robotnika za nogawkę i tę całą "prawdę" o którą walczy EB.
Ramię w ramię robotnicy i drobni przedsiebiorcy mówisz AN? :-) Ciekawa koncepcja. Robotnicy stracili na znaczeniu jako siła napędowa zmian. To prawda. Poszukujemy czegoś nowego. Beznadziejnie próbujemy się dostosować. Stąd rozkwit lewicy antyklerykalnej i obyczajowej, i beznadziejne poszukiwania nowej bazy lewicy tradycyjnej. Ale jaką to wspólnotę interesów można w tych grupach wyodrębnić? Sektor drobnotowarowy, drobnokaplitalistyczny może mieć na krótką metę taki taktyczny sojusz z robotnikami. Np. w sprawie krzyża? ;-). Ale nawet w tych sojuszach cele będą różne. Wielki kapitał, korporacje, obiektywnie mogą być wrogiem zarówno jednych jak i drugich. Ale na innych poziomach. Celem drobnego kapitału nie jest lepszy byt i wyzwolenie pracy, ale większy jego udział w wyzysku, wolna konkurencja i przełamywanie monopoli wielkokapitałowych we własnych egoistycznych interesach. Drobni kapitaliści wcale nie wątpią w kapitalizm. Oni co najwyżej wątpią w ten kapitalizm urzadzony przez wielkie korporacje.
Robotnik dużej firmy też zdaje sobie z tego sprawę i dobrze wie, że jego kolega zatrudniony u "prywaciarza" ulega większemu wyzyskowi niż on i ma jeszcze mniej praw. Ikonowicz próbuje poszerzyć bazę w zmienionej strukturze społecznej, choć nie ma zielonego pojęcia jak do tej bazy dotrzeć. Tonaca lewica chwyta się brzytwy. EB mając tego świadomość pozostaje przy robotnikach, do których też nie wie zresztą jak dotrzeć. Ale przeciez dotarcie do robotników to małe piwo w stosunku do problemu dotarcia do pracowników handlu i usług. Może nawet nie dlatego, że zgodnie ze swoją prawdą EB widzi w nich nadal szczególny motor zmian, ile dlatego, że jest to zawsze obiektywnie łatwiejsze. A metody ku temu tradycyjne, historyczne. A i stopień jej koncetracji wielokrotnie większy niż rozproszenie w handlu i usługach. No i są teoretyczne przyczółki jak związki zawodowe. Rachityczne i skorumpowane, ale są. Nawet nie chodzi o łatwiznę, bo to wcale nie jest łatwizna, ile brak jakichkolwiek historycznych i teoretycznych koncepcji na dotarcie do tych, którzy są najbardziej wyzyskiwani ale zupełnie niezorganizowani, a nie sa nimi dzisiaj wielkoprzemysłowi robotnicy. Wiec olać tych najbardziej pokrzywdzonych? Bo im już pomóc nie można, tak jak nie mozna pomóc lumpenproletariatowi czy bezdomnym. Bo nic już w nich nie drzemie.
Ta nowo definiowana klasa jest coraz większa i będzie jeszcze większa, a znaczenie klasy robotniczej dalej bedzie spadać. I jest to bezsprzecznie proces obiektywny. Odkrycie tego faktu nie jest niczym szczególnym. To wynik prostej obserwacji. Węzłem gordyjskim po zdefiniowaniu nowej klasy jest niemożliwość dotarcia do niej z uwagi właśnie na to rozproszenie nie pozostawiające żadnego miejsca na działanie. I przez to niemozliwość stworzenia z niej bazy. Obiektywny proces stałego zmniejszania się liczebności klasy robotniczej, w tradycyjnym rozumieniu wytwórców, uderza w podstawy lewicy i stale ją osłabia. Nie musze tego udowadniać, bo wystarczy się rozejrzeć by dostrzec, że lewica staje się marginesem. Rozproszony, nie mniejszy a wręcz większy wyzysk, nie jest tak uchwytny i wyraźny jak to było w XIX wiecznych fabrykach. Problem, nad którym tu nieraz wielu boleje, problem świadomości klasy robotniczej jest zaś tysiąckrotnie większy w 2 - 3 osobowych personelach setek tysięcy małych sklepików i firm rozsianych po całym kraju. Robotników wielkoprzemysłowych przynajmniej teoretycznie można podburzać, buntować od dołu. Sytuację pracowników handlu i usług można zmieniać praktycznie tylko od góry, bo oni nie są w stanie wyzwolić się sami. Można z nich stworzyć klasę w sobie, ale nie uda się zrobić z nich klasy dla siebie. W tej grupie nie ma żadnego poczucia wspólnoty. Ich nie da się zorganizawać, a przynajmniej nikt na to jeszcze nie wpadł jak to zrobić. Tej olbrzymiej grupie, która nie protestuje, nie walczy jako grupa, mozna pomóc tylko poprzez prawo, a na to lewica nie ma już żadnego wpływu. I jeśli przez tyle lat nie powstała żadna partia reprezentująca interesy robotnicze, choć są bardziej czytelne, obiektywne i łatwiejsze w artykulaci, a robotnicy wielkoprzemysłowi jako tako skoncentrowani, to tym bardziej nie jest to możliwe wśród tej na nowo definiowanej klasy.
Dostrzeżenie zmian społecznych i świadomość jeszcze wiekszych trudności dla lewicy, i tak naprawdę ich źdródeł, jest niestety juz tylko analizą upadku. Nie dającą żadnych recept. Nawet nie wiem czy one istnieją.
Jak się okazuje, sierpimłot potrafi jednak czytać ze zrozumieniem. Cóż z tego jednak, skoro ni stąd ni zowąd przeskakuje od analizy społecznej samoświadomości drobnych przedsiębiorców do wniosków płynących z opłakanej kondycji "lumpenproletariatu"? Chyba tylko po to, aby tym erystycznym chwytem uzasadnić swój niezmiennie nihilistyczny stosunek do wszelkiej próby odbudowy lewicy społecznej na sensownych podstawach.
Sierpimłot postrzega klasę robotniczą podobnie jak Ikonowicz: "Obiektywny proces stałego zmniejszania się liczebności klasy robotniczej, w tradycyjnym rozumieniu wytwórców, uderza w podstawy lewicy i stale ją osłabia. Nie muszę tego udowadniać, bo wystarczy się rozejrzeć by dostrzec, że lewica staje się marginesem."
Z tego przynajmniej wynika dość jasno, że nawet ktoś uznający nas za oszołomów, jednak wyraźnie wiąże pozycję lewicy z bazą robotniczą. Że sparafrazuję sierpimłota - nie muszę dowodzić, że takie powiązanie istnieje, bo wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, że bez tej bazy lewica staje się marginesem.
A tak na marginesie: Nie jest naszym celem przekonywanie Ikonowicza czy kogokolwiek, aby nawracał się na klasę robotniczą, ponieważ fałszywi przyjaciele klasy robotniczej niekoniecznie muszą nas rajcować. Możemy jaśniej i wyraźniej wyrazić nasze credo w opozycji do innych koncepcji, tak samo zresztą, jak Ikonowicz łatwiej artykułuje swoje credo odwołując się do obrazu "okopów Świętej Trójcy". I od razu każdy wie, o co mu chodzi. Nam też jest potrzebne takie odbicie, aby każdy od razu orientował się o co nam chodzi. Nie jest problemem to, że Ikonowicz "nie wierzy" w klasę robotniczą. Ba, problemem byłoby gdyby nagle zaczął w nią wierzyć. To by oznaczało, że waga klasy robotniczej stała się tak jasna dla wszystkich, że pragmatycy już zaczęli jej używać jako własnej trampoliny. Ten proces zresztą jest nieuchronny, co pokazał już przykład "Solidarności". Dlatego ważne jest jak najwcześniejsze i jak najwyraźniejsze spolaryzowanie sceny politycznej. Bo i bez tego chaosu i zamieszania będzie w decydującym momencie nadmiar. Niech więc socjaldemokraci mają odwagę głosić jawnie swoje poglądy, a nie udają, że socjaldemokracja to "co najmniej" komunizm, chociaż równocześnie antykomunizm...
sierp trochę "rozumie sytuację", ale tak jak wyjaśniła EB w istocie kurczowo trzyma się swoich "nihilistycznych wniosków", z jednym wyjątkiem "realista Piotr I. działa", a "ortodoksi bawią się w rewolucję" i "psują porządne inicjatywy z których i tak nic nie wyjdzie" ;-)
EB, prawda jest rzeczywiście po Twojej stronie. Z małym zastrzeżeniem. Jest to prawda historyczna
Andrzeju przykro mi, że realizm zrównujesz z nihilizmem. To nie to samo. Jeśli w swojej pracy dochodzę do wniosku, że coś jest niemożliwe lub zbyt kosztowne, porzucam ponysł i szukam innego rozwiązania. Obojętnie jak bardzo byłem do niego przywiązany. Nie wystarczy, że coś jest trudne, to nie powód do rezygnacji. Ale jeśli coś jest niemożliwe, to trzymanie się tego wbrew faktom jest już tylko marnowaniem czasu i energii.
A żebyś wiedział, Ikonowicz coś robi! Kupił kobicie pralkę i jak my się jeszcze złożymy na proszek to kobita se gacie wypierze. A jak jeszcze inni złożą się na rachunek za prąd i wodę to pralka zacznie chodzić jak burza.
Nie jest tak źle jak to przedstawiasz.
Przegrupowanie antagonistycznych sił sił społecznych wyszło z korzyścią dla klasy oferującej swą pracę, myślę o zwiększeniu przewagi liczbowej.
Ta ostatnia jest podstawą dążeń do zmian systemowych.
*Węzeł gordyjski* dotarcia można przeciąć za pomocą tv mając dostęp do parlamentu lub zakładając własną telewizję (udało się Rydzykowi, dlaczego ma się nie udać zjednoczonym siłom lewicy w czasach gdy każda *przyzwoita* prostytutka ma swoją własną telewizję), coraz powszechniejszy jest internet.
Prawdziwym problemem jest świadomość tego co się wokół dzieje
z czym większość ludzi ma problemy wskutek ogłupiającej ich telewizji, reklam i akcji dezinformacyjnej rządów.
Wiele osób mieniacych się ludźmi lewicy nie ma także dobrej oceny sytuacji, stąd niezgodności i nieporozumienia na lewicy. A kto w takim razie ma uświadamiać ludzi w dyskusjach otwartych i na imieninach u cioci ?
Mamy czekać aż zabraknie przysłowiowej kury w garnku ? Wtedy ludzie zrozumieją o co chodziło w polityce rządów ?
Ja zresztą nie wierzę w szybkie uświadomienie szerszych mas wyborców, to proces długotrwały, a przyspieszyć go mogą nieuniknione wpadki systemu finansów państw i samej finansjery, co będzie się zdarzać teraz coraz częściej.
Drobny kapitał i wyzysk
Jeśli masz na myśli drobnych przedsiębiorców dysponującym niewielkim kapitałem własnym służącym do prowadzenia produkcji lub usług zatrudniającym siebie, swoją rodzinę, pracowników najemnych, to byłbym tutaj ostrożny z kategorią wyzysku. Celem działalności jest przede wszystkim utrzymanie firmy, miejsc pracy i ew. niewielki rozwój firmy. Chciwość i wynikający z niej wyzysk z to już indywidualna cecha szefa właściciela i nie ma tutaj żadnego automatyzmu. Niskie płace wynikające z obiektywnych trudności to jeszcze nie wyzysk.
Drobni są tak samo wyzyskiwani przez wielki kapitał poprzez banki i system podatków. Dzisiaj mało kto uświadamia sobie istotę i przyczynę swojej mizerii.
Twoja frustracja jak mi się zdaje wynika z tego, że wierzyłeś w możliwość szybkiej zmiany systemu, ale jak zmieniać gdy większość w ogóle nie wie o co chodzi, a ci którzy wiedzą i chcieliby zmian nie mają jeszcze projektu tych rewolucyjnych zmian, ba nie uzgodnili jeszcze założeń do tego projektu.
Rewolucjoniści i rozpierducjoniści
Jedni chcieliby zmian, które zrewolucjonizowałyby stosunki społeczne i rozwój społeczeństw, widząc możliwość w mechanizmach demokratycznych.
Drugim marzy się rozpierducha zgodnie z parafrazą Mickiewicza:
Rozbić, obalić, zniszczyć, do władz się zasiędzie
Zacznie się inaczej i jakoś to będzie.
Ani jedni ani drudzy nie mają projektu co ma być po dojściu do władzy, a różnica między nimi polega na tym, że tym drugim wcale to nie robi problemu.
No dobrze, ale czy możemy działać powoli, bo wielu nie wytrzyma biologicznie zapytałem kiedyś? Dlatego pierwsi chcą pomagać najsłabszym, podnosić najniższe wynagrodzenia i pomoc socjalną, a drudzy chcą wygrać na czasie marząc o szybkiej rozpierdusze, którą mają uskutecznić wielkoprzemysłowa klasa robotnicza ( nota bene wcale nie najgorzej usytuowana ekonomicznie ).
Problemy lewicy
polegają po pierwsze na braku przekonywującego projektu
na dzisiaj i na jutro, a po drugie na braku jedności co powoduje, że nawet nie można uzgodnić założeń do tego projektu, a po trzecie na braku zaufania (uwarunkowania historyczne), nie są to problemy na tyle trudne,
żeby mówić o upadku.
Jeśli nawet sytuacja wygląda (pozornie) beznadziejnie, powinniśmy czynić tak jakby wszystko było możliwe.
na wszystko - hegemonem ma być większość i ona ma przegłosować kapitalistów.
Jest to - w świetle wypowiedzi Piotra i jej własnych - odpowiedź pozorna i niczego nie wyjaśnia. Pytanie o hegemona to pytanie nie o większość, gdyż hegemonem może być i najczęściej bywa mniejszość, ale o zdefiniowanie tego nowego podmiotu hegemonii, zdefiniowanie konkretne czyli w tym wypadku - społeczne, klasowe. Tego jak widać brakuje, prosta agregacja na zasadzie wykluczenia burżuazji korporacyjnej jest tylko tanim zabiegiem erystycznym.
Po drugie nie ma sensu przegłosowanie burżuazji w trybie,jaki proponuje A.N., gdyż A.N.uznała wcześniej, że sprawa dyktatury proletariatu jest bezpowrotnie stracona. Jeśli więc nawet A.N. wraz z Piotrem uzyskałaby antykapitalistyczną hegemoniczną większość to i tak nie mogłaby opowiedzieć się za dyktaturą proletariatu, gdyż nie na to się umawiała i poparcie dyktatury proletariatu byłoby zarówno puczyzmem jak i nadużyciem zaufania wszystkich rozsądnych własnych stronników, z naną, Stachurską i Fukuyamą na czele. Jeśli więc owa hegemoniczna większość z punktu wykluczyłaby dyktaturę proletariatu, to do wyboru miałaby jakże szeroki wachlarz dyktatury burżuazji bez burżuazji, takich sofciarskich socjaldemokratycznych miraży. Oczywiście niezbyt długo, do czasu pojawienia się jakiegoś Pinocheta, który wziąłby to wszystko za twarz.
Co do optymizmu płynącego z przewagi liczebnej, to myślę, że altstettiner już dał trafną odpowiedź. Od siebie dodam, że gdyby o przewagę liczebną chodziło, to biorąc pod uwagę relacje ilościowe ludzi pogrążonych w biedzie do ludzi żyjących w dostatku na świecie, już dawno mielibyśmy komunizm. Niestety, na razie mamy "zderzenie cywilizacji". Coś jak przy upadku Imperium Romanum. Projekt Marksowski uwzględnia zamysł uniknięcia nowego średniowiecza.
Jeśli chodzi o brak wizji (?) i o niezrozumienie na lewicy (?), to wydaje mi się, że nie wynikają one z niedostatku intelektualnego, ale właśnie z klasowo uwarunkowanej diagnozy. Jeżeli diagnoza, która mieni się skrajnie pragmatyczną i trzymającą się kurczowo zdroworozsądkowego oglądu świata, i faktycznie taką jest, nie posuwa lewicy na krok do przodu, to można uznać, że rzeczywistość jeszcze nie dorosła (wciąż jeszcze jest "przysłowiowa" kura w garnku - czy ktoś zna jakieś przysłowie o kurze w garnku?) do naszych oczekiwań, czyli obrażamy się na ową rzeczywistość, albo - nieśmiało zasugeruję - coś jest nie tak z naszym rozumieniem owej rzeczywistości.
"Drobna własność i wyzysk" - "Celem działalności jest przede wszystkim utrzymanie firmy, miejsc pracy i ew. niewielki rozwój firmy. Chciwość i wynikający z niej wyzysk to już indywidualna cecha szefa właściciela i nie ma tutaj żadnego automatyzmu. Niskie płace wynikające z obiektywnych trudności to jeszcze nie wyzysk."
Te "obiektywne trudności", to nacisk wyniszczającej konkurencji ze strony innych, większych aktorów rynku. Nie wiem sama dlaczego bardziej przekonuje mnnie przedpotopowe ujęcie Marksa, który twierdził, że istnieje jednak pewien "automatyzm", że indywidualni kapitaliści są poddani naciskowi wymuszajacemu na nich dostosowanie się do reguł gry kapitalistycznej, w tym do wyzysku swoich pracowników pod groźbą własnego bankructwa. Jak się okazuje, trzeba było 150 lat, aby dojść wreszcie do rozsądnego wniosku, że wystarczy przestać nazywać wyzyskiem coś, czego nie da się zmienić. I co? Od razu lepiej się poczują wszyscy pracownicy drobnego wyzyskiwacza, sorry, pracodawcy.
"No dobrze, ale czy możemy działać powoli, bo wielu nie wytrzyma biologicznie, zapytałem kiedyś? Dlatego pierwsi chcą pomagać najsłabszym, podnosić najniższe wynagrodzenia i pomoc socjalną". Chwalebny zamiar, niestety, jak się okazuje na przykładzie naszej i nie tylko naszej "transformacji ustrojowej", najpierw trzeba zrobić "rozpierduchę", bez której nie byłoby możliwe prywatyzowanie przedsiębiorstw państwowych, które jest warunkiem rekonstrukcji "normalnych" reguł gry gospodarczej z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jak na razie, to - jeśli się nie mylę - rozkład systemu opieki socjalnej postępuje, najlepszym przykładem jest tu ochrona zdrowia i system emerytalny. Jak w tej sytuacji można bez posądzenia o zaawansowanego Alzheimera mówić o "pomocy najsłabszym, podnoszeniu najniższych wynagrodzeń i pomocy socjalnej" jako o programie realistycznych zmian? Przecież "obiektywne trudności" naszej gospodarki, która nie zalicza się jednak do przodujących na świecie (a to ostatnio też nie jest przeszkodą dla kryzysu), czynią atak na "socjal" aktem nie kwalifikujacym się do oceny jako wynik złej woli. Jak w przypadku tego drobnego przedsiębiorcy, który ponoć nie jest wyzyskiwaczem. Wierzę, że rząd dałby ludziom jakieś ochłapy (jak w PRL, na odczepnego), ale nie może tego nakazać. A drobni są pod naciskiem wielkich, zaś wielcy - jeszcze większych.
Dlatego pomoc najsłabszym w takim rozumieniu zawsze będzie pomocą charytatywwną i niczym więcej. To chwalebne, ale nie ma nic wspólnego z lewicowością. Może nie musi?
Towarzyszom nie chodzi przecież o "pracowników drobnego wyzyskiwacza" - nowym lewicowym "podmiotem zmian" mają być MiS-ie (mali i średni wyzyskiwacze). Nie przypadkiem Ikonowicz, Niemiec i Adrem obalają "stare mity".
Nie chcę być gołosłownym - oto stosowny cytat:
"Ci, którzy 10 lat temu zakładali pierwsze firmy stolarki okiennej w moim miasteczku, wierzyli w wolny rynek. Dziś pracują w spółeczkach przykopalnianych, bo kiedy jak pionierzy zdobyli i zorganizowali rynek, weszły duże firmy i dumpingiem cenowym wykończyły 'MiSiów'. Czy te MiSie (małe i średnie firmy), byłe i obecne to przypadkiem nie potencjalna baza lewicy. Ci, których znam, klną już w żywe kamienie kapitalizm, znają jego mechanizmy koncentracji, ale nie mają do kogo się zwrócić, bo nikt od tej strony tego nie przedstawia. Żadna siła polityczna. Czy odpędzanie od siebie wytwórców, dobrej wiejskiej kiełbasy, jedynej na rynku, od której nie puchnie wątroba, robionej w gospodarstwach rodzinnych, ma sens tylko dlatego, że nie są 'klasą robotniczą'. Często są to ludzie bardziej radykalni w sferze socjalnej od całych kopalń. Jeden Zenek Golonko, przedsiębiorca z Hajnówki, ma więcej rewolucyjnego zapału niż załoga Bogdanki razem" (Jarosław Niemiec "Co się stało z naszą klasą? Wersja sto któraś").
GDY ROZUM ŚPI - BUDZĄ SIĘ UPIORY.
A swoją drogą portal internetowy "Władza Rad" lub magazyn "Forbes" zamieścił ostatnio "ciekawy poradnik dla tych spośród wyzyskiwaczy (są więc wśród nich tacy z miękkimi serduszkami!?), którzy nie radzą sobie z wyrzucaniem pracowników. W zamierzeniu ma widocznie dodać przedsiębiorcom śmiałości i utwierdzić ich w przekonaniu, że cierpią nie mniej niż zwalniani" - tak przynajmniej sądzi komentator ze strony internetowej Komunistycznej Partii Polski. A oto wspomniany komentarz:
"Podstawą jest empatia - radzi Jane Praeger z Nowego Jorku, trenerka z zakresu mediów. - Problem nie leży po twojej stronie. Leży po stronie odbiorców - mówi. (...) Potwierdza to Paul Browde, psychiatra z Manhattanu. - Bycie szefem polega częściowo na umiejętności przyjmowania gniewu innych - mówi. - Przyjęcie wściekłości ze spokojem, akceptacją i zrozumieniem jest największą pomocą dla osoby zwalnianej." Cyniczny Pan Browde oferuje swe usługi zarówno kapitalistom jak i wyrzucanym robotnikom. Na podstawie swych doświadczeń wysnuł wniosek, że wyzyskiwacz jest rodzajem... lekarza: "Pracownicy, którzy dostają wiadomość o zwolnieniu, często nie mają wyrzutów, aby powiedzieć szefowi, jak bardzo ich to załamało. Szef musi nauczyć się słuchać z zaangażowaniem. To trochę jak lekarz, który przekazuje złą wiadomość".
Mało tego! Zamieszczono nawet wskazówki, jak dokonywać zwolnień grupowych. I tak oto, przy zwalnianiu większej liczby osób za jednym zamachem, burżuj winien skupić się na każdym robotniku z osobna, wywierając na nim odpowiednio subtelny nacisk. W chwilach moralnego kaca, przedsiębiorca może wypłakać się przez telefon w mankiet osoby zaufanej. Jeśli natomiast w odstawkę ma pójść niewielka grupa wyzyskiwanych, warto pójść za radą Pani Wolkstein (konsultantki ds. kariery) i osłodzić im cierpienie, chwaląc ich i rozwodząc się nad ich mocnymi stronami. "Znam osoby, które wychodziły z takich spotkań i mówiły dziękuję" - zapewnia konsultantka. Zapewne to kapitaliści spieszyli do niej z wyrazami wdzięczności.
Katharine Parker - prawniczka zajmująca się prawem pracy - dodaje: "Dla szefa najważniejszą sprawą jest pamiętanie o tym, że należy mieć uzasadniony powód zwolnienia. Nie trzeba go przedstawić w trakcie zwolnienia, ale należy być na to przygotowanym, w razie jeżeli zostanie ono zaskarżone. W USA prawo stanowe zabrania dyskryminacji ze względu na wiek, rasę, płeć, niepełnosprawność lub religię. Uzasadnionymi powodami są m.in. niedostateczne wyniki, redukcja kosztów lub restrukturyzacja zarządu."
Reasumując: Aby uniknąć wybuchu gniewu, trzeba współczuć zwalnianemu, umieć go wysłuchać z zaangażowaniem, kiedy mówi o swoich problemach (aby potem i tak zrobić swoje). Uwagę zwraca zwłaszcza notka końcowa. Jeśli zwalniasz pracownika z pobudek seksistowskich lub innych oficjalnie zabronionych powodów, to wymyśl na wszelki wypadek legalny powód (z podanej listy), żeby dyskryminowany nie wygrał z tobą w sądzie.
Ciężkie, ach ciężkie jest życie kapitalistów! Bez przerwy zmuszeni są siedzieć i użerać się z tymi, którzy jak na złość (nie wiadomo czemu!) nie chcą być zwolnieni z pracy. Na otarcie łez pozostaje jaśniepanom łyk dobrej brandy i lektura przeznaczonej dla nich prasy. Skoro jednak los kapitalisty jest taki smutny i męczący, to czemuż burżuazja nie odda władzy klasie robotniczej? Skończy się wtedy lęk przed widmem bankructwa firmy, przed kolejnym kryzysem nadprodukcji i przed konkurencją. Dyktatura proletariatu mocno i pewnie ujmie w swe ręce życie gospodarcze kraju i poprowadzi je nową drogą, ku polepszeniu bytu ludzi pracy. A byli kapitaliści - o ile w swym uporze nie będą knuć przeciw władzy ludowej - wreszcie będą mogli zająć się uczciwą pracą, jednym słowem - żyć jak ludzie, a nie jak pasożyty.
PORADNIK TEN PRZYDA SIĘ ZAPEWNE NOWEJ LEWICY, GDY POZYSKA JUŻ NOWY PODMIOT ZMIAN.
Istnieje spore poplątanie z pomieszaniem w kwestii produkcji przemysłowej i proletariatu. Można to prześledzić na podstawie komentarza warchlaka, który wyróżnia się tym, że zaczyna od pozornej krytyki "nowego projektu Ikonowicza", a kończy na jednoznacznym przyznaniu racji Piotrowi.
Po pierwsze, nieporozumienia zaczynają się już od samego pojęcia "proletariat". Nie jest to jednak przypadłość osamotnionego warchlaka, ponieważ określenie to, początkowo identyfikowane z robotnikiem, zaczęło być stosowane na określenie każdego, kto stoczył się po drabinie społecznej, zrównał w statusie z robotnikiem fizycznym - jednym słowem, "sproletaryzował się" - w odczuciu powszechnym.
Z takim definiowaniem proletariatu zgodziłby się bez dwóch zdań Piotr Ikonowicz. Trudno więc nie poczuć rozbawienia, kiedy warchlak z pełną nieświadomością strzela kulą w płot: "Tak więc proletariat przestanie istnieć tylko w głowach XIX-wiecznych dogmatyków i scholastyków, którzy myślą że świat jest taki, o jakim pisał Marks 150 lat temu i się nie zmienił". Zabawne jest bowiem usłyszeć, że Piotr Ikonowicz mógłby być poczytany za XIX-wiecznego dogmatyka. W ten sposób jednak warchlak mija się z uderzeniem tak w Ikonowicza, jak i w nas, ponieważ wszystko pokręcił, a winna jest temu pokrętna, dostosowana do potrzeb ideologicznych współczesnych radykałów, definicja "proletariatu".
Co do usług produkcyjnych, to oczywiście, należą one do procesu produkcji. Nie wszystkie jednak usługi są produkcyjne. Np. handel, wbrew temu, co twierdzi warchlak: "większość usług - w tym handel to usługi produkcyjne, stanowiące niezbędne ogniwo procesu produkcji". Handel należy do procesu zbytu, czyli do obrotu, a nie do produkcji. Rzecz w tym, że produkcję bez zbytu można sobie ostatecznie wyobrazić (złośliwy antykomunista powiedziałby, że cały PRL był tego dowodem), ale w drugą stronę jest to mało prawdopodobne. Żeby sprzedawać czy magazynować, trzeba mieć co. Więc najpierw trzeba wyprodukować. No ale, powie ktoś, można sprzedawać dzieła sztuki lub je magazynować w muzeach. Oczywiście, jeśli chodzi o zabawę słowem, to można handel dziełami sztuki czy muzealnictwo nazwać przemysłem ("od pomysłu do przemysłu" powiedział cinkciarz). Tak jak rozszerzono definicję proletariatu, tak można nadać nowatorskie, XXI-wieczne znaczenie słowu "przemysł". W końcu marszand wyzyskuje artystę, a prywatne muzeum przynosi zyski.
Zabieg (ewentualnie niechlujstwo myślowe) warchlaka polega na tym, że najpierw pokazuje, iż "klasyczny" przemysł opanowuje "dzikie ostępy dżungli", czyli delokalizuje się do Trzeciego Świata, a więc tam przenosi się światowa klasa robotnicza, a następnie sam bagatelizuje swoje tezy podstawiając za klasę robotniczą "proletariat", a za przemysł - przedsiębiorczość w ogóle.
Streszczając: wypowiadając wiele słów nie dowiódł niczego.
EB:
*Od siebie dodam, że gdyby o przewagę liczebną chodziło, to biorąc pod uwagę relacje ilościowe ludzi pogrążonych w biedzie do ludzi żyjących w dostatku na świecie, już dawno mielibyśmy komunizm. *
Czyżby ?
Myślisz, że biedota automatycznie optuje za komunizmem ?
W systemach zwanych demokratycznymi ( nie mówię zaraz o całym świecie) przewaga liczebna jest sprawą istotną, chociaż nie nie trzeba mnie przekonywać o kiepskiej jakości owej demokracji. Ale nawet w krajach gdzie istnieją tylko pozory demokracji władza dość skrzętnie zabiega o elektorat.
Problemem jest nieświadomość i nieuczciwość ludzka.
Nieświadomi wybiorą najgorzej, wbrew swemu interesowi. Rozmawiałem przed wyborami z biednymi ludźmi na temat ich preferencji politycznych, większość chciała głosować na PO.
( Tusk: *Najważniejsza jest własność * )
Nieuczciwi po wybraniu ich na posłów zrobią to co każe kapitałowy establishment.
Podobne przekręty zrobili Schroeder, Blair, Miller, ale lewica nie ma innej opcji jak tylko pilnować, żeby takich przekrętów było jak najmniej i walić po łapach przekręciarzy.
Rewolucjoniści ( przepraszam: rozpierducjoniści ) także mogą okazać się nieuczciwi lub po prostu się ześwinić i korzystając z ogólnego rozp... zrobić jakieś świństwo.
Gwarancji nie ma.
Szczerze mówiąc mierzi mnie już to gadanie o klasowości i roli proletariatu.
To jakieś populistyczne popłuczyny (klasa robotnicza, zdrowy trzon narodu :) z rzeczywistości, która już nią dawno nie jest. Dzisiaj mamy nową sytuację i nowe problemy i potrzebujemy nowego Marksa.
Nie ma natomiast problemu z przysłowiem:
Nie straszna nam dyktatura, kiedy w garnku jeszcze kura.
Dlatego podobno pewien król Ludwik kilkunasty wyraził życzenie, żeby każdy chłop (proletariusz) miał przynajmniej w niedzielę kurę w garnku. Mówiąc poważnie, król myślał: byt określa świadomość, ja uważam, że może być także dokładnie odwrotnie, że świadomość kształtować może nowy byt.
Jeśli ktoś ma nadzieję, idąc na czele stada baranów dokonać wielkich przemian społecznych, to życzę powodzenia.
*Jeżeli diagnoza, która mieni się skrajnie pragmatyczną i trzymającą się kurczowo zdroworozsądkowego oglądu świata, i faktycznie taką jest, nie posuwa lewicy na krok do przodu, *
Może gdyby nie ona posuwalibyśmy się wstecz ?
Ja widzę, że to neoliberalizm prze jeszcze siłą inercji do swojego przodu, ale gdyby nie lewicowość w polityce sytuacja społeczna byłaby o wiele gorsza dla słabszej części społeczeństw. Nie zapominaj także, że socjaldemokratyczna lewica nie jest aktualnie przy władzy, nawet w Szwecji.
*to można uznać, że rzeczywistość jeszcze nie dorosła *
to nie rzeczywistość nie dorosła jeszcze, tylko świadomość społeczna jest jeszcze na niskim poziomie, poprzez propagandę antysocjalistyczną, krzewienie religii kapitału, teizm i filozofię życiową *mieć, posiadać* ( posiadam więc jestem).
Zatem i chęć do wzięcia udziału w rozpierdusze o jakiej mówisz jakby mniejsza.
Drobny kapitał i wyzysk
Chcę tylko zwrócić uwagę, że jeśli traktujemy drobny kapitał w kategoriach wyzysku to trzeba go zlikwidować i wszystko uspołecznić, wtedy wszyscy będą pracować we własnych
wspólnych zakładach wyzyskując się wzajemnie. Zdaje sie, że to już przerabialiśmy i trudno będzie kogoś namówić na recydywę.
Poza tym
naprawianie tego co jest jest jakąś realną alternatywą do systemu. Poprzez stopniową obróbkę można uzyskać przedmiot o całkiem innym kształcie. Potrzeba jednak pracy i czasu.
Co Ty proponujesz ? Masz jakąś inną opcję ?
Masz przygotowany jakiś nowy model systemu społeczno gospodarczego ?
Wiesz coś o takim modelu ?
http://www.youtube.com/watch?v=B_aI1H-YwWA
Adremie, oczywiście, jeśli pod terminem "komunizm" rozumieć łagry i władzę kasty biurokratycznej, to nie, ale jeśli egalitaryzm...
Co do demokracji, to jak widać, Churchill pozyskał wielu zwolenników dla swojej tezy, że demokracja to najgorszy możliwy ustrój, ale lepszego do tej pory nie wymyślono. Twierdzisz, zgodnie z powszechną opinią, że jakość demokracji (ogólniej - polityki) zależy od uczciwości polityków. To rozumowanie miało sens w społeczeństwach konserwatywnych, rządzonych przez zasiedziałe elity, których władza zależała od pewnego poziomu uczciwości rozumianej klasowo jako gwaranta stabilności tych rządów. Lojalność wzajemna elity była warunkiem jej władzy. Często jednak dochodziło do konfliktów, które kładły kres panowaniu danej elity czy dworu. Demokracja była próbą zmiany treści owej lojalności, tak aby gwarantowała ona stabilność panowania nowego podmiotu - demosu. Sprawa wydawała się prosta protoplastom współczesnych rewolucjonistów. Niemniej okazało się, że prostota była pozorna. W społecznościach konserwatywnych, polityka służy stabilizacji panowania klasowego, którego celem jest przywłaszczanie wartości dodatkowej, w demokracji polityka służy walce o to, jak dzielić wytwarzaną wartość dodatkową. Dzieje się tak, ponieważ postulowany podmiot demokracji okazał się niejednorodny. Walka nie została ostatecznie rozstrzygnięta (na szczęście dla robotników), stąd niemożność przekształcenia się społeczeństwa zachodniego w nowy konserwatyzm. Tym bardziej oczekiwanie od polityki i polityków uczciwości jest co najmniej naiwnością. Z demokracją jest trochę tak, jak z PRL-em. Idea w zasadzie słuszna, ale nijak nie chce funkcjonować. Władcy PRL i światowa lewica radykalna byli głęboko przekonani, że robotnicy nie zechcą odrzucić państwa robotniczego, jak by nie było ono zdeformowane czy zdegenerowane. Problem w tym, że prawdziwa walka nie odbywała się na poziomie zasad, ale na poziomie realnych, sprzecznych interesów. Dlatego takie znaczenie ma kwestia rozstrzygnięcia, czyje interesy klasowe powinny mieć charakter panujący. Bo wtedy wiadomo, w jakim kierunku należy budować system polityczny - w kierunku zabezpieczenia czyjego interesu hegemonicznego. Wtedy tylko można zbudować system stabilny. Bez rozstrzygnięcia tego problemu demokracja zawsze będzie wisiała na niepewnym postulacie osobistej uczciwości tego czy innego posła.
Piszesz: "Szczerze mówiąc mierzi mnie już to gadanie o klasowości i roli proletariatu.
To jakieś populistyczne popłuczyny (klasa robotnicza, zdrowy trzon narodu :) z rzeczywistości, która już nią dawno nie jest. Dzisiaj mamy nową sytuację i nowe problemy i potrzebujemy nowego Marksa."
Gadka o klasie robotniczej jako zdrowym trzonie narodu pochodzi z PRL i od 20 lat jest odesłana do lamusa. Jeżeli ktoś powołuje się na klasowość i rolę proletariatu, to jesteśmy to my jako izolowana grupka rzekomych oszołomów. Nawet posttrockiści odrzucili tę terminologię, aby nie drażnić drobnomieszczaństwa, na którym bazują.
Jeżeli ktoś na lewicy uważa, że można pójść naprzód nie rozliczając się z historią ruchu i jego myślą, to jest skazany na to, co dziś dzieje się z radykalną lewicą. A co się dzieje - to widzimy choćby w tej dyskusji. Przy okazji - populizm abstrahuje od klasowości, co powoduje, że część wolnych od klasowych obsesji radykałów chętnie przykleja się do populistycznych liderów w rodzaju Leppera czy Kaczyńskiego. Warto wziąć to pod uwagę, jeśli szuka się racjonalnych kryteriów wyborów politycznych.
Przysłowia o kurze w garnku nie znałam. Wygląda mi na PRL-owskie, z kręgu Czesława Bieleckiego. Nie moja bajka. Zareagowałam na ohydną stylistycznie manierę wysławiania się, gdzie nie używa się po prostu pewnych utartych zwrotów jako przydatnych dla potoczystości mowy, ale robi się obrzydliwy dystans poprzez powoływanie się na - często - nieistniejące przysłowia.
Przy okazji - chłop nie jest proletariuszem, nawet w nowolewicowej nowomowie, chyba że 60 lat temu wyjechał do Nowej Huty budować socjalizm.
Można by też zastanowić się nad tym, czy byt określa świadomość, czy odwrotnie, ale najchętniej odpowiedziałabym, że jest to źle postawiony problem. Zależność nie jest zero-jedynkowa. Zależy, m.in. od tego, czy chodzi nam o świadomość społeczną, czy jednostkową, a i tu te dwa krańce stanowią tylko bieguny zależności. Niemniej, w naszym życiu świadomość, co byśmy nie mówili, odnosi się do bytu, bo nie ma niczego innego, do czego mogłaby się odnieść. Zobiektywizowane idee, to też byt w skrystalizowanej postaci.
Mówisz, że świadomość jest niska ze względu na propagandę antysocjalistyczną. Ale wydaje mi się, że bardziej przez to, że nie ma propagandy prosocjalistycznej. Jeżeli uważasz, że antidotum na filozofię "materialistyczną" (mieć, posiadać) kapitalizmu jest jakiś rodzaj abnegacji i propagowanie ćwiczeń duchowych, to chyba możesz się przeliczyć.
Zgodnie z prawdą traktujemy drobny kapitał w kategoriach wyzysku, ale - zauważ - jednocześnie nie traktujemy drobnego kapitału w sposób priorytetowy. Tu się kłania nasz nacisk na wielkoprzemysłową klasę robotniczą, a nie na sektor usług czy drobnokapitalistyczny. Co zresztą zarzuca się nam. My jednak jesteśmy, ku Waszej rozpaczy, logiczni i konsekwentni. Gdybyś czytał uczciwie to, co piszemy, to zauważyłbyś, że mówiąc o wyzysku przez drobny kapitał, twierdzimy, że jest on do tego zmuszany przez narzucone mu reguły gry, a nie dlatego, że jakiś przedsiębiorca ma zły charakter. Jego charakter nie ma tu nic do rzeczy. Należy uzdrawiać zasadnicze dolegliwości społeczne, to te mniejsze same się wyrównają.
Jeśli uważasz, że uspołecznienie (nie mylić z upaństwowieniem) zakładów pracy będzie skutkowało wyzyskiem wszystkich przez wszystkich, to mamy już jasność co do tego, że nowa lewica odrzuca także program uspołecznienia. Trudno więc wyobrazić sobie, co tak naprawdę chcielibyście przeciwstawić propagandzie antysocjalistycznej, skoro odrzucacie każdy punkt programu socjalistycznego. Po raz kolejny musimy uznać, że pomoc charytatywna jest jedynym trwałym punktem Waszego programu. Wszak "naprawianie tego co jest jest jakąś realną alternatywą do systemu. Poprzez stopniową obróbkę można uzyskać przedmiot o całkiem innym kształcie. Potrzeba jednak pracy i czasu." Czy jest to program polityczny, czy też program kapitulacji wobec kapitału - odpowiedź na to pytanie pozostawiam czytelnikom.
Nieuczciwy polityk, dobry zły przedsiębiorca itd. to są katgorie subiektywne, które trzeba brać pod uwagę w formułowaniu ocen, ale nie mogą być ich podstawą. W takiej dyskusji jak ta, to zupełnie bez sensu. Gówno mnie obchodzi, czy przedsiębiorca płacze jak zwalnia ludzi (bo przeszedł ten trening, o którym pisze BB), albo gdy polityk kłamie, niedotrzymuje słowa i jest mu z tego powodu "smutno". Wydaje mi się, że to oczywiste, że zarówno polityk jak i ten drobny przedsiebiorca są tacy jakie są obiektywne warunki ich aktywności. Są tacy jacy muszą być. To bez znaczenia i zuepłnie inna historia, że jeśli juz zająć się kategotriami subiektywnymi to nawet zgodzę się, że początkujący przedsiębiorca i początkujacy polityk, mogą być ludźmi uczciwymi. Niektórzy pozostają nimi w duchu na zawsze. Niewatpliwie motywem działalności nowego przedsiębiorcy nie jest wyzysk sam w sobie ale zysk. Bo taki zły to gość. Dla polityka nie jest nim chęć okłamywania ludzi, ale władza. A nie to, że jest dobry bądź zły. Tym motywem nie jest zło. Jeden i drugi bardzo chętnie będą działać nie wyzyskując i nie oszukując. Ale kur... nie da się! Szybko okazuje się, że to niemożliwe. Liczą się obiektywne reguły. Ma racje EB, że taką obiektywną regułą może być dyktatura proletariatu zamiast dydktatury kapitału. Myli się odrzucajac, czy też nie przykładając odpowiedniej wagi do samej demokracji, bez której dyktatura proletariatu zawsze stanie się tyranią biurokracji. Oczywiście we współczesnym świecie jest ona przymiotnikowa i bardzo formalna. Ja gdy mówię o demokracji, mam na myśli jej treść, a nie to co miał na mysli Churchil. Tak po prawdzie w ogóle demokracja pośrednia z góry skazana jest na deformację. Nie ma innej demokracji niż demokracja bezpośrednia. "Demokracja pośrednia" tylko zawłaszcza słowo - demokracja. Daje złudzneia i pozory. Demokracja istnieje tylko wtedy, gdy istnieje pernamentnie. Jest zła decyzja - jest natychmiast za nią odpowiedzialnść. Wtedy dopiero jest poczucie i realny wpływ ludu na rzeczywistość a nie wyborcze szopki jak ta klejna już przed nami. Teoretycznie i praktycznie można sobie wyobrazić system bedący demokracją bezpośrednią na różnych szczeblach przybierającą formę pośrednią. Pod warunkiem, że na niższych szczeblach demokracja trwa bez przerwy. W takim wypadku, gdy demokracja istnieje czy działa nie ma wogóle znaczenia czy polityk jest subiektywnie porządny, czy zły. Jest poddany regułom, których musi przestrzegać, albo politykiem byc przestanie. Więc nie będzie i złych polityków. Natychmiast z dnia na dzień. Gdyby to istniało i działało w zdecydowanej większości nie trzebaby było odwoływać złego polityka, bo on już niżej, na niższym szczeblu demokracji bezpośredniej nigdy nie byłby sie w stanie wybić. Do tego jednak, wracając do realizmu, potrzebne jest inne społeczenstwo. Nawet demokracja jest kwestią interesu. Gdyby tylko zmienić reguły, ludzie widząc sens udziału w demokracji, brali by w niej udział.
Ten drobny kapitalista, nawet subiektywnie juz zepsuty i zły, obiektywnie jest zły dlatego, że reguły mu na to pozwalają. Choć podkreślam obiektywnie nie ma znaczenia co to za człowiek. On nie wyzyskuje dlatego, że jest zły, albo nie wyzyskuje dlatego, że jest dobry. On wyzyskuje dlatego, że może wyzyskiwać, a wkrótce okazuje się, że obiektywnie musi wyzyskiwać bardziej niż pierwotnie nawet zakładał. Wielki kapitał stanowi jedynie motywacje do zaostrzenia wyzysku, a nie dla istnienia samego zjawiska. Bez wielkiego kapitału wyzysk pracy nie byłby wcale mniejszy. Gdyby nie było wielkiego kapitału, ale nie byłoby też reguł niepozwalających na wyzysk, on też by istniał i byłby dokładnie taki sam. Zasada zysku i wolnej konkurencji obliguje wyzysk. To jest rzecz bezdyskusyjna.
Jest coś co łączy współczesną klasę robotniczą i drobnych kapitalistów. Obie te grupy nie są klasami dla siebie. Dlatego wolę mówić o tych wielkich -
kapitaliści, a o tych małych bardziej adekwatnie - złodzieje.
Trudno mi to jakoś spójnie opisać, ale kapitalizm to samopozerająca się hydra. Gdy nie ma co najmniej reguł ograniczających wyzysk (jak well fair state), ludzi pracy zawsze czeka nędza. Reguły ograniczające wyzysk, jako tylko ograniczajace są nietrwałe i zależne od układu sił. I tak naprawdę niezależne na dłuższą metę od tego czy wielcy kapitaliści już są czy dopiero będą, a przy regułach wolnej konkurencji na pewno bedą. Inna sprawa, że przecież ci najmniejsi naprawdę najbardziej wyzyskują. Bez znaczenia dla wyzyskiwanego czy muszą czy nei muszą. Po prostu tak jest. Jedyną regułą likwidujacą wyzysk, byłaby rzeczywiście tylko i wyłącznie dyktatura proletariatu, ale oparta na bezwzglednej i bezpośredniej demokracji. Tak jak w Grecji przepustką do udziału
w demokracji był status wolnego człowieka, tak i w mojej demokracji takim cezusem byłaby praca. Jeśli nawet w tej sytuacji jest to zupełnie odrealnione, to i tak jest prawdziwe.
Ludzie robią nie to co nakazuje im ich dobra lub zła natura (tak robią w życiu prywatnym, wsród polityków z kolei subiektywnie w 99% ta ostatnia, bo polityka jest tak zepsuta, ze idą do niej już ludzie źli, nastawieni na łatwe pieniądze i łatwe życie kosztem innych ludzi), ale to co mogą lub muszą zrobić.
Jeśli ktoś zostaje posłem i mówił w kampanii, że bedzie budował tanie mieszkania, to będzie je budował tylko wtedy, gdy ci co go wybrali zmuszą go do tego.
Do czego potrzebna jest oczywiście demokracja, ale tu i teraz a nie raz na 4 lata.
Z klasą robotniczą problem oczywiście wcale nie jest taki, ze nie ma jej w sobie, choć rzeczywiście jest mniejsza niż w PRL. Problem podstawowy to, to że nie ma jej dla siebie. Stąd trudność w odwołaniu się do niej. Ona sama nie potrafi się do siebie odwołać. A problem lewica rozwiązuje tak, że się na nią obraża i do tej klasy odwoływać się przestaje i szzka sobie, a raczej tworzy nową. Jakkolwiek szeroko zdefiniowalibyśmy nową klasę, problem tego, że nie jest ona klasą dla siebie i tak pozostanie, a klasa w sobie, kolokwialnie mówiąc i tak będzie mocno naciągana. Wniosek: do tej przedefiniowanej klasy jeszcze trudniej będzie się odwołać. Nikt nie ma tak czytelnych i jasnych obiektywnych interesów jak klasa robotnicza. Tak żywotnych i silnych. Dlatego tylko na niej można budować inny system. Reszta to mrzonki, inetektualne ewkwilibrystyki w poszukiwaniu rzekomych wspólnych interesów wnikające z własnej niemocy i kapitulacji.
Przestając się odwoływać do klasy robotniczej lewica się zmarginalizowała. Prawdziwe popłuczyny po lewicy to nie wspominanie (choć niestety niepopularne) o klasie robotniczej, ale odwoływanie się do kwestii równościowych, feminizmów, gejów i lesbijek. Zamiast a nie obok prawdziwych problemów.Dotyczy to także antyklerykalizmu, choć sam jestem zatwardziałym antyklerykałem. Ale nadal bedę twierdził, że ostatni problem jest bardzo realny, tak jak realne są olbrzymie pieniądze jakie ta zaraza nas kosztuje i jak bardzo źle wpływa na społeczną świadomość.
Powiem coś o co mnie może sie nie posądza. Nie ma lewicy bez klasy robotniczej. Po prostu nie ma. Te bezradne poszukiwania są skazane na klęskę. Nie wiem co to jest, w teorii coś lepszego niż partie neoliberalne czy konserwatywne, ale bez klasy robotniczej to nie jest lewica. Może dlatego lepiej zamiast na nowo definiować bazę współczesnej lewicy, zdefiniować na nowo poglady? Wraz z klasą robotniczą, porzucić słowo lewica? Nie tylko będzie uczciwiej ale może
i nowemu projektowi, trzeciej czy czwartej drodze, też zrobi to lepiej?
To niestety tylko kwestia teoretyczna, bo przede wszystkim nie ma juz kto sie do tej klasy odwoływać, a sama, choć wyzwolenie jej powinno być jej własnym dziełem, nie będąc klasą dla siebie na wyzwolenie szans nie ma.
Mój smutny wniosek jest taki, że nie ma na razie miejsca dla lewicy. Dla feminizmu, gender czy antyklerykalizmu jest.
Bo jest już tylko miejsce do pisania pierół o gender... i nazywania tego lewicowością. Ci ludzie dla lewicy sa równie niszczący jak jacyś populiści, a tacy dziś w niej przede wszystkim są. Liberalne gadanie pod sztandarem lewicy do ludzi o liberalnych poglądach i tak nie trafi. A uświadamianie klasy robotniczej poprzez pierdoły o gender to już istna komedia.
Czy nie ma już na nic miejsca w tym co chcielibyśmy kojarzyć z lewicowością?
Jest społeczna działalność, bez której na równi z klasą robotniczą lewicy też nie ma.
Kiedy obok mojej działki palił się dom, okoliczni sąsiedzi pośpieszyli z wiadrami by go gaśić. Nikogo nie interesowało czy ten dom pali się w Polsce kapitalistycznej czy socjalistycznej. Bez związku z tym, ludzie pomagali. To własnie robi Ikonowicz. Myli się tylko, jeśli myśli, że z tego da się zrobić projekt polityczny. Nie da się bez jakiś pryncypiów. Ale da się choć teoretycznie ludzi zorganizować. Ci zorganizaowani, już przez samo zorganizowanie, nabierają pierwszej, dosyć płytkiej i wulgarnej świadomośći. By ja pogłębiać, na miejscu Ikonowicza zaprosiłbym... EB. Ten duet jest całkiem mądry, ale i (bez urazy) żałosny gdy przemawia dużymi literami a to odbija się do ściany. Bo ściana rewolucji nie dokona. Ale na to jest jeszcze za wcześnie. Kiedy? Trudno to określić. Źle gdy za wcześnie, ale źle i za późno kiedy populizm już na dobre w tych raczkujących ruchach zwycięży. Atrakcyjniejsi wtedy moga okazać się faszyści. Na dwoje aka wróżyła.
Inne działania zmierzające do tej mitycznej przemiany, całym sercem popieram, choć jestem sceptycznie nastawiony. Pod warunkiem, że wewnątrz tych raczkujących ruchów wszystko oprze się na prawdziwej, bezpośredniej demokracji. Nią mógł sobie zawłaszczać Churchil, mógł i zawłaszczać PRL. Ale demokracja jest jedna, bardzo prosta i bezprzymiotnikowa.
"Najlepszy system z możliwych i nikt niczego lepszego nie wymyślił". Demokracja polityczna równa ekonomicznej. Problem, że nikt jeszcze nie próbował tego nigdy wcielić w życie. Ale to nie problem demokracji.
Nie mam zamiaru rozmawiać (używając ogólników) o czymś czego nie ma i ze względów praktycznych w naszej rzeczywistości być nie może. Z tego względu nie dyskutuję już z
libertarianami, świadkami Jehova i innymi nawiedzonymi.
Dlatego tylko w skrócie:
Komunizm rozumiem jako stan społeczeństwa w którym zaniknie indywidualna walka o byt, o dobra materialne, a ludzie wszystkie swoje siły używać będą dla dobra człowieka
i jego środowiska czerpiac z tego poczucie spełnienia i radości.
Komunizmu nie można wywalczyć, zadekretować, wprowadzić w drodze przewrotu politycznego, demokratycznie przegłosować.
Można do niego zmierzać w drodze lewicowych ewoluyjnych przeobrażeń świata.
Ktoś użył przenośni, że komunizm jest jak gwiazda polarna,
możemy do niego zmierzać wiedząc jednak, że my sami go nie osiągniemy, możemy tylko trzymając ten kurs uniknąć burzy, skał, katastrofy.
Chociaż nie jesteśmy pewni czy uda się tej katastrofy uniknąć musimy trzymać ten lewicowy kurs nie zwracając uwagi na *syreni śpiew* neoliberalnej ideologii, która
zdaniem lewicy prowadzi do tej właśnie katastrofy.
Co do mnie,
nie należę do żadnej partii, grupy, sekty, a sam określam się człowiekiem o lewicowych poglądach. Wolny strzelec.
Uważam, że dla poprawy stosunków społecznych najistotniejsze będą cechy ludzkie, takie jak świadomość istotnych procesów i czynników kształtujących rzeczywistość, zmiana sposobu egzstencji człowieka z *mieć* na *być*, empatia, solidarność oraz uczciwość i honor.
Tych dwóch ostatnich cech powinniśmy od naszych reprezentantów naiwnie, ale stanowczo wymagać.
Uważam, że skuteczniejsze jest ciągłe działanie w ramach socjaldemokracji w kierunku lewicowym niż postulowanie nawet najsłuszniejszych systemów z delegalizacją prywatnego kapitału włącznie.
Czytając ten tekst odnoszę wrażenie, że Wy wszystko wiecie oprócz tego czego sami chcecie.
Powtórzę pytania:
Co Ty proponujesz ? Masz jakąś inną opcję ?
Masz przygotowany jakiś nowy model systemu społeczno gospodarczego ?
Wiesz coś o takim modelu ?
Od kilku lat zadaję te same pytania bez skutku. Jedni mówią najwyżej *uspołecznienie*
gospodarki inni *wolny rynek* inni *egalitaryzm, ale nikt nie ma pojęcia jak i którędy.
sierp i młot doszedł wręcz do "sensacyjnych wniosków".
W zasadzie zgadzam się z tym wszytkim co napisałeś.
Chcę tylko dodać kilka zdań na temat wyzysku. Czy wyzysk nie jest przypadkiem także kategorią subiektywną ? Posiada wszak pejoratywne zabarwienie i pewien ładunek emocjonalny. O wyzysku mówi się na ogół wtedy gdy ktoś czuje się wykorzystywany ponad wartość zapłaty jego pracy. Gdy dostanie wiecej niż liczył nie czuje się wyzyskany.
Jest to kategoria bardzo nieprecyzyjna, nawet wtedy gdy powiążemy ją z kategorią zysku i działalnością wytwórczą klasy robotniczej. Nie wiem czy w ogóle uda sie poprawnie i precyzyjnie zdefiniować wyzysk.
My bardziej go czujemy niż potrafimy wyliczyć.
Po drugie wyzysk wyzyskowi nierówny. Jeśli założyć, że wyzysk dotyczy nie tylko robotnika wytwarzającego *wartość dodatkową* (twierdzę, że wyzyskiwani mogą być
wszyscy sprzedający swoją pracę ) to jak np. jest wyzyskiwany nauczyciel, albo muzyk w orkiestrze symfonicznej, hydraulik czy listonosz ? Czy także biurokrata, poseł, prezydent ?
Wyzyskiwani są także pracujący na własny rachunek, jednoosobowe przedsiębiorstwa, które faktycznie sprzedają swoją pracę podlegajac wyzyskowi i wyzyskują jednocześnie siebie samego i to często w sposób poważny i bezlitosny.
Wyzyskiwane są powszechnie kobiety nie tylko te pracujące lecz i te *przy mężu*, które świadczą pracę domową w poważnym wymiarze nie mając wynagrodzenia, praw emerytalnych itd.
Jeśli się zwiąże wyzysk z zyskiem, czyli że kto chce mieć zysk musi stosować wyzysk, to jest to poważny problem, bo faktycznie w naszej rzeczywistości mało kto chce prowadzić działalność gospodarczą bez widoków na zyski. I to niezależnie od tego czy to jest sektor prywatny, społeczny czy państwowy. Wyzysk jest wobec tego niejako zaprogramowany w naszej rzeczywistości gospodarczej.
Mozna wobec tego odwrócić problem i zastanowić się czy wyzysk tego typu warty jest zwalczania jeśli bez niego nie mogłaby funkcjonować gospodarka? Może jest zjawiskiem pozytywnym ?
Może jednak przyznać, że wyzysk niejedną ma twarz ?
Chciałbym zwrócić uwagę na wyzysk wynikający z rzekomo twórczej roli kapitału w tworzeniu nowej wartości. Ktoś kto weźmie kredyt hipoteczny na nierucomość pod hipotekę ten zwykle płaci dwu, a nawet trzykrotną cenę przedmiotu kupna.
Podobnie zadłuża się państwo, ściągając to z obywateli nie dla dobra wspólnego tylko na opłatę raty wyzysku kapitałowego. A dlaczego mamy płacić cwaniakom wysokie procenty od pożyczonych pieniędzy jeśli pieniądze kreuje i tak państwo ?
Widzę przynajmniej dwa podstawowe rodzaje wyzysku. Jeden związany z wynagrodzeniem za pracę, a drugi związany z opłatami za dostęp do kapitału.
Czy potrafiłbyś zdefiniować wyzysk precyzyjnie w taki sposób zeby można było go wyeliminować po objęciu władzy ?
Czy mógłbyś, zakładając że dyktatura proletariatu (czy jak tam zwać) zastąpiłaby dyktaturę kapitału, określić jak powinna wyglądać gospodarka aby wyelimiować wyzysk ?
Wszystkim czytelnikom moich postów życzę przyjemnej niedzieli.
To nie przełom, to nostalgia. EB ma wiele racji. Ty masz wiele racji. Ale jesteście bezradni. Chciałbym żeby to ikonowicz miał rację, bo jeśli nie ma to szkoda jego i tych ludzi energii.
Prawda jest jedna, ale świat i my wszyscy jesteśmy od niej tak daleko, a i moment historyczny jest bardzo niesprzyjający.
I co z tej prawdy dla samej prawdy? Czy z tą prawdą można coś robić? Można kogoś zorganizować? Czy więcej jest w stanie zrobić ikonowicz, obok czy mimo prawdy?
Tym co robi nie zmieni systemu, a jest to jednak trochę więcej niż "kuchenne rewolucje";-). Czy to co robi, a niewątpliwie robi coś pożytecznego, jest w stanie robić pod komunistycznym sztandarem i z hasłem władzy rad na ustach? I tak jest im trudno mimo że sami siebie oszukują, a byłoby jeszcze trudniej, choć uczciwiej bo bliżej prawdy. Ale co z tego? To działacze społeczni, a nie strażnicy prawdy jak EB. A w działalności społecznej liczy się skuteczność.
No nie wiem. Załóżmy że umówiłeś się na 100, dostałeś 200. Nie czujesz się wyzyskany, co nie zmienia faktu, że był to wyzysk jeśli praca warta była 1000, a 800 zgarnął ten, kto pracę Ci zlecił;-) Można oczywiście patrzeć na to subiektywnie i obiektywnie. Z tym, że nas interesuje tylko drugi punkt widzenia.
Pieniądze kreują banki. Kreują je z niczego, z powietrza, jako oprocentowany dług zarówno dla państwa jak i dla nas. Niektórzy twierdzą nawet, że sam pieniądz jest źródłem pierwotnym wyzysku i mają sporo racji. Pieniądze i banki to największe sk...wo tego systemu.
Wyobraź sobie bank, który "pożycza" bezwartościowy papier dwu firmom, które tworzą wartościowe, potrzebne produkty. Załóżmy po 100 zł. Na rynku znalazło sie 200 zł. Po roku bank żąda zwrotu długu plus 10%, czyli łącznie 220 zł. Jest oczywistym, że jeśli firma A wypracuje zysk 10% to będzie mogła zwrócić bankowi 110 zł. Ale z tego też wynika, że firma B mogła zarobić tylko 90 zł, a więc poniosła 10% stratę. To zmusza do nieustannej wyniszczającej konkurancji, bo nie da się by wszyscy dług spłacili.
"Komunizm rozumiem jako stan społeczeństwa w którym zaniknie indywidualna walka o byt, o dobra materialne, a ludzie wszystkie swoje siły używać będą dla dobra człowieka i jego środowiska czerpiąc z tego poczucie spełnienia i radości.
Komunizmu nie można wywalczyć, zadekretować, wprowadzić w drodze przewrotu politycznego, demokratycznie przegłosować.
Można do niego zmierzać w drodze lewicowych ewolucyjnych przeobrażeń świata.
Ktoś użył przenośni, że komunizm jest jak gwiazda polarna, możemy do niego zmierzać wiedząc jednak, że my sami go nie osiągniemy, możemy tylko trzymając ten kurs uniknąć burzy, skał, katastrofy.
Chociaż nie jesteśmy pewni czy uda się tej katastrofy uniknąć musimy trzymać ten lewicowy kurs nie zwracając uwagi na *syreni śpiew* neoliberalnej ideologii, która zdaniem lewicy prowadzi do tej właśnie katastrofy."
Dla Ad rema komunizm jest inną nazwą Królestwa Bożego na ziemi i stąd oczywiste jest, że nie sposób go osiągnąć w żaden z wymienionych i dostępnych w świecie doczesnym sposobów. Jako "Gwiazda Polarna", to Ad rem też się słusznie reflektuje, że komunizm nie może funkcjonować, ponieważ nie gwarantuje uniknięcia katastrof. Ba, jak logika wskazuje, dążenie do komunizmu samo z siebie stwarza już przecież ryzyko napotykania przeróżnych skał, raf i narażanie się na burze i inne zjawiska polityczne.
W rezultacie Ad rem wykluczył w ten skuteczny sposób komunizm nie tylko jako ideę polityczną, ale i jako ideę "kierunkową" moralnie.
Można by zatem zapytać, co takiego trzyma jeszcze Ad rema przy lewicy. Zapewne to samo, co wszystkich ludzi pokrzywdzonych przez los - przy religii. Bo dla nich społeczeństwo bez wyzysku to dogmat wiary, taki jak niepokalane poczęcie. Wiemy przecież, że to bujda, ale stanowi znak rozpoznawczy "swojej" sekty. Więc niech Ad rem nie mówi, że nie należy do wyznawców sekty. To, że nie zauważył, iż należy do całkiem licznej sekty wyznawców "credo quia absurdum", świadczy o jego fałszywej samoświadomości, ewentualnie o marnym wzroku.
"Uważam, że dla poprawy stosunków społecznych najistotniejsze będą cechy ludzkie, takie jak świadomość istotnych procesów i czynników kształtujących rzeczywistość, zmiana sposobu egzystencji człowieka z *mieć* na *być*, empatia, solidarność oraz uczciwość i honor.
Tych dwóch ostatnich cech powinniśmy od naszych reprezentantów naiwnie, ale stanowczo wymagać."
Zgłaszam wątpliwość, bo jeśli od naszych reprezentantów będziemy wymagać honoru i uczciwości, to będą oni dość bezbronni w starciu z reprezentantami innych obywateli, którzy zalecą swoim posłom kierowanie się skutecznością w realizowaniu ich interesów. No, ale będziemy mieli satysfakcję, że "nasi" są honorowi i uczciwi.
Swoją drogą, zastanawiam się nad tym, jak wyglądać by mogło honorowe i uczciwe zachowanie niemieckich posłów socjaldemokratycznych w głosowaniu nad kredytami wojennymi przed wybuchem I wojny światowej. Czy nie zachowali się honorowo i uczciwie powstrzymując się od głosu? Gdyby się nie powstrzymali, mogliby sprowokować rząd do rozpędzenia parlamentu, a to byłoby bardzo niedemokratyczne. No i nie zapobiegłoby wojnie. Ale, gdyby zagłosowali przeciwko i doszłoby do rozpędzenia parlamentu, socjaldemokratyczne masy robotnicze nie patrzyłyby na ten zamach spokojnie. Wybuchłaby kilkudniowa rewolucja, w której socjaldemokracja obaliłaby stary ustrój w imię demokracji. Biorąc pod uwagę hegemonię niemieckiej socjaldemokracji, zapewne w jej ślady poszłyby inne partie socjaldemokratyczne i najprawdopodobniej nie doszłoby do wojny. Zachowali się honorowo i uczciwie, a ceną była I wojna światowa. Dla wielu to i tak lepiej niż rewolucja.
Jeśli chodzi o "świadomość procesów i czynników kształtujących rzeczywistość", to ten postulat możemy zrozumieć dopiero w kontekście tego, co sam Ad rem przedstawia jako problem takiej świadomości. A tego przykładu dostarcza nam jego kolejny post: "Czy wyzysk nie jest przypadkiem także kategorią subiektywną? Posiada wszak pejoratywne zabarwienie i pewien ładunek emocjonalny. [Jasne, czynniki obiektywne rozpoznajemy po tym, że możemy w ich obliczu zachować stoicki sposób. To bardzo sprytne, bo w ten sposób pozbywamy się wyrzutów sumienia na myśl, np. o głodzie w Afryce - EB] O wyzysku mówi się na ogół wtedy gdy ktoś czuje się wykorzystywany ponad wartość zapłaty jego pracy. Gdy dostanie więcej niż liczył nie czuje się wyzyskany.
Jest to kategoria bardzo nieprecyzyjna, nawet wtedy gdy powiążemy ją z kategorią zysku i działalnością wytwórczą klasy robotniczej. Nie wiem czy w ogóle uda się poprawnie i precyzyjnie zdefiniować wyzysk.
My bardziej go czujemy niż potrafimy wyliczyć."
Stopa wyzysku to stosunek masy wartości dodatkowej (zysku) do masy płacy roboczej.
"Po drugie wyzysk wyzyskowi nierówny. Jeśli założyć, że wyzysk dotyczy nie tylko robotnika wytwarzającego *wartość dodatkową* (twierdzę, że wyzyskiwani mogą być wszyscy sprzedający swoją pracę) to jak np. jest wyzyskiwany nauczyciel, albo muzyk w orkiestrze symfonicznej, hydraulik czy listonosz? Czy także biurokrata, poseł, prezydent?"
Podzielam wątpliwość co do tego, czy i jak jest wyzyskiwany prezydent. Ale to nie ja postawiłam ten problem w absurdalny, subiektywny sposób.
"Wyzyskiwani są także pracujący na własny rachunek, jednoosobowe przedsiębiorstwa, które faktycznie sprzedają swoją pracę podlegając wyzyskowi i wyzyskują jednocześnie siebie samego i to często w sposób poważny i bezlitosny.
Wyzyskiwane są powszechnie kobiety nie tylko te pracujące lecz i te *przy mężu*, które świadczą pracę domową w poważnym wymiarze nie mając wynagrodzenia, praw emerytalnych itd."
Kiedy posttrockiści interpretują szeroko kategorię klasy pracowniczej jako producenta wartości dodatkowej, to przynajmniej trzymają się jeszcze relacji do kapitału. Tzn., że wartość dodatkową tworzą ci, którzy pracują dla pomnożenia kapitału. Jednoosobowe przedsiębiorstwo, czyli pracownik zmuszony do wzięcia na siebie „zbędnych” z punktu widzenia kapitalisty kosztów pracy, nie pomnaża swojego kapitału. Stąd mowa o wyzysku pracownika wobec samego siebie jest bezprzedmiotowa. To nie pracownik-przedsiębiorca wyzyskuje sam siebie i swoją rodzinę na dodatek. Nie ma potrzeby uważać, że zmienił się tu podmiot i przedmiot stosunku wyzysku. Nowa forma, ale treść pozostałą ta sama.
Kiedy feministki dołączają tu kategorię kobiet jako wyzyskiwanych, odrywają się od kapitału, czyli od specyficznych, burżuazyjnych stosunków społecznych. Skoro powyższy przykład ujawnił fałsz przerzucania kategorii wyzysku kapitalistycznego do wnętrza rodziny pracownika, to tym bardziej w przypadku bardziej pośredniej ingerencji kapitalisty w życie rodzinne jest to zasadne. Fakt, że kobiety są wyzyskiwane i że jest to zjawisko społeczne. Ale niekoniecznie klasowe. Klasowo, to robotnice bardzo wcześnie przeszły pod tę samą formę klasowego ucisku, co ich mężczyźni. Wyzysk jest wcześniejszy niż jego kapitalistyczna forma. Jeśli odrzuci się kategorię pracy produkcyjnej, to tego typu rozróżnienia, o których mówię, przestają mieć znaczenie i prawomocności nabiera zrównanie wszystkich rodzajów wyzysku. Przy okazji - wyzysk kobiet w gospodarstwie domowym wykazuje cechy zbliżające go do wyzysku, jakiemu podlega służba domowa, a nie robotnik.
"Jeżeli się zwiąże wyzysk z zyskiem, czyli że kto chce mieć zysk musi stosować wyzysk, to jest to poważny problem, bo faktycznie w naszej rzeczywistości mało kto chce prowadzić działalność gospodarczą bez widoków na zyski. I to niezależnie od tego czy to jest sektor prywatny, społeczny czy państwowy. Wyzysk jest wobec tego niejako zaprogramowany w naszej rzeczywistości gospodarczej.
Można wobec tego odwrócić problem i zastanowić się czy wyzysk tego typu warty jest zwalczania jeśli bez niego nie mogłaby funkcjonować gospodarka? Może jest zjawiskiem pozytywnym ?"
Zaskoczę zapewne Ad rema stwierdzeniem, że jego problem nie jest specjalnie odkrywczy, a nawet zyskał pewne rozwiązanie w pracach Karola Marksa. Biorąc pod uwagę już wcześniej podany wzór na stopę wyzysku, dostrzegamy, że w liczniku mamy wartość dodatkową. Oznacza ona (w efektywnej gospodarce), że wytwarzamy więcej nowej wartości, niż zużywamy na jej wytworzenie. Płaca robocza z punktu widzenia produkcji jest wszak kosztem i tego nikt nie neguje. Chodzi o ten licznik. Im większy, tym lepiej. (Wyzysk, nota bene, jest relacją, czyli sprawiedliwym bądź niesprawiedliwym podziałem owej nowowytworzonej wartości. "Sprawiedliwość" podziału jest definiowana społecznie.)
Tak więc pomnażanie wartości dodatkowej jest czymś pozytywnym. Można ją bowiem zużywać, m.in. na opłacanie sfery socjalnej, inaczej: społecznych funduszy spożycia zbiorowego, tj. transport i komunikacja, edukacja, nauka, służba zdrowia itp. Cały zabieg indoktrynacyjny burżuazji polega na wykorzystaniu faktu, że w kapitalizmie wartość dodatkowa jest realizowana jako zysk. Stąd, w rozumowaniu Ad rema mamy od razu pomieszanie porządków: 1) wartość dodatkowa może służyć społeczeństwu; 2)ergo: wartość dodatkowa jest dobra; 3) wartość dodatkowa to zysk; 4) ergo: zysk jest dobry.
I wszystko jasne.
Ale Ad rem uważa nadal: "że skuteczniejsze jest ciągłe działanie w ramach socjaldemokracji w kierunku lewicowym niż postulowanie nawet najsłuszniejszych systemów z delegalizacją prywatnego kapitału włącznie."
I powtarza pytania:
"Co Ty proponujesz? Masz jakąś inną opcję?
Masz przygotowany jakiś nowy model systemu społeczno- gospodarczego?
Wiesz coś o takim modelu?"
Zanim można przejść do rozpatrywania modelu, należy wyprostować pojęcia i terminy, którymi się posługujemy.
Być może w drugiej części naszej dyskusji będzie miejsce i czas na przedstawienie modelu. Nie da się tego zrobić w dwóch zdaniach.
> No nie wiem. Załóżmy że umówiłeś się na 100, dostałeś 200. Nie czujesz się wyzyskany, co nie zmienia faktu, że był to wyzysk jeśli praca warta była 1000, a 800 zgarnął ten, kto pracę Ci zlecił;-)
>>>>>>
Nadal radzę ostrożnie z taką łopatologią podpartą suszeniem zębów :).
Muszę pobudzić Twoją wyobraźnię.
Na przykład :
Zakład produkował w ub. roku kilka wyrobów, na trzech uzyskał zysk na dwóch
poniósł stratę. W sumie wyszedł z zyskiem. Przy produkcji brało udział od kilku do kilkunastu robotników przy każdym z wyrobów o różnych kwalifikacjach i różnych płacach.
Udział w wytworzeniu mieli także projektanci, technolodzy i pracownicy pomocniczy produkcji i marketing.
Pytania:
Jak ustalić objektywnie ile faktycznie była warta praca poszczególnych pracowników ?
Jaka jest rola i udział pracowników marketingu w wysokości *wartości dodatkowej* ?
Czy po wypłaceniu pracownikom całej wartości ich pracy zostaje jeszcze coś dla właściciela ?
Jak wycenić pracę ( kierowniczą) właściciela ?
Czy wartość dodana nie powinna w jakiejś części pozostać jako nadwyżka na rozwój firmy ?
Jeśli tak to w jakiej ?
Mówiąc o uczciwości posła myślę, że Adrem miał na myśli uczciwość wobec swoich, dotrzymywanie składanych nam obietnic, trzymanie się programu itd. (oczywiście, że to w tych warunkach naiwne, ale wymaganie bardzo słuszne). Nie chodziło mu na pewno o to co trywializujesz jako duel wg kodeksu Boziewicza z wrogiem. Więc nie przesadzaj EB.
Ja mam na ten temat inne zdanie.
Dla mnie bez znaczenia jest subiektywna uczciwość. System, kóry miałby się na tym opierać byłby nic nie wart tak jak i ten obecny. Mnie interesuje system, który uczciwość obliguje. A nie system w którym to czy poseł jest uczciwy czy nie, zależy od jego woli, kaprysu, humoru. Bez żadnych problemów taki system sobie wyobrażam i pisałem już o tym. System, w którym uczciwe zachowania wobec własnych wyborców są koniecznością a nie wyborem. Albo jesteś uczciwy, albo nie jesteś posłem. Po prostu automat. Jest prosty wtedy gdy działa demokracja.
Nie wydaje mi się, abym trywializowała. Nie zatrzymuję się na tych zjawiskach związanych z "uczciwością reprezentantów", o jakich mówisz Ty i Ad rem, bo sprawa jest bardziej złożona. Co najwyżej przerysowywałam dla lepszego zrozumienia. Gdybyś był jedynym wyborcą danego posła, to może mógłbyś go dyscyplinować z automatu (dajmy na to z pepeszy), ale jednym głosem wyborczym to on by nie przeszedł. Elektorat nie musi być jednomyślny w kwestii oceny, czy reprezentant dotrzymał w wystarczającym stopniu swoich obietnic. Dlatego nie ma tak, że w następnym podejściu elektorat zgodnie już nie zagłosuje na wiarołomcę.
Pytanie "odwieczne": czy reprezentant może być "uczciwy" wobec wyborcy nawet w sytuacji, kiedy ta uczciwość wymaga od niego złamania zasad demokracji? Czyli: czy reprezentuje poglądy elektoratu, czy też rację stanu? Wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Stąd biorą się zdroworozsądkowe obserwacje, że absolutna uczciwość jest dotąd uczciwa, dopóki pozostaje nieefektywna.
W moim wyimaginowanym systemie, jakiejś odmianie demokracji bezpośredniej, nie byłoby "żadnego innego podejścia" w którym elektorat mógłby zagłosować tak czy inaczej. Prawdziwa, działająca demokracja nie potrzebowałaby żadnej kadencyjności, która polegałaby na tym jak teraz - że czy się siedzi w ławie poselskiej czy w knajpie, to przez 4 lata 100 zł się należy.
Dziś coś spieprzyłeś, nie dotrzymałeś słowa itd., jutro jesteś na śmietniku. Każdy w każdej chwili mógłby zostać odwołany. Wystarczyłoby wziąć udział w głosowaniu, przyciskając przycisk, który każdy miałby w swoim pokoju, tuż obok telefonu. Zielony zostaje, czerwony poszoł won!
To zresztą byłby przypadek wyjątkowy w działającej demokracji, bo będac na niższych poziomach, szuja, bydle, karierowicz, nieudacznik czy miernota nigdy nie doszedłby wyżej, bo by dojść wyżej musiałby sie wpierw czymś wykazać niżej. 1 na 1000 potrafiłby się tak tylko ukrywać, by nie pokazać kim jest przez lata, by potem dostać się na jakiś stołek. Tylko po co ta maskarada, skoro w każdym momencie z tego stołka, jeśli tylko pokazałby prawdziwą twarz, natychmiast by zleciał? W takiej demokracji, nie miałoby znaczenia czy polityk jest subiektywnie dobry, ale czy jest taki obiektywnie i czy jest skuteczny, ma potrzebna wiedzę itd. Albo byłby dobrym politykiem, albo sprzedawałby pumeks.
Twoja egzegeza mojej wypowiedzi całkowicie zbędna, wyraziłem się jasno i zrozmiale dla każdego.
Dlaczego to robisz?
Ano gdy brakuje argumentów ad rem dyskutant próbuje, zamiast obalić tezy interlokutora, odpowiedzieć na jego trudne pytania, uderzyć w samego przeciwnika, pokazać go w fałszywym świetle, zdezawuować go pośrednio. Jakież to banalne. Ale jednocześnie absolutnie prawidłwe dla ludzi którzy uczciwość i honor przehandlowali za *skuteczność*.
Powinnaś przemyśleć swój pogląd i wstydzić się tej wypowiedzi.
Bez uczciwości i honoru nie ma polityki, a stosunki społeczne zmieniają się w kierunku dżungli. Uczciwość i honor reprezentantów to warunek absolutnie konieczny choć nie dostateczny demokratycznych przemian w kierunku społeczeństwa obywatelskiego.
Historyczne gdybania średnio mnie mnie obchodzą. Człowiek nie potrafi przewidzieć przyszłości, kolei losu. Ani tak samo przyszłości od jakiegoś punktu historycznego, nie jest to udowadnialne, a tym bardziej sprawdzalne.
Co mnie trzyma przy lewicy ? Nic, ja po prostu jestem lewicą.
I żadne tam *credo quia absurdum* a raczej credo ut inteligam.
> Kiedy posttrockiści interpretują szeroko kategorię klasy pracowniczej jako producenta wartości dodatkowej, to przynajmniej trzymają się jeszcze relacji do kapitału. Tzn., że wartość dodatkową tworzą ci, którzy pracują dla pomnożenia kapitału. Jednoosobowe przedsiębiorstwo, czyli pracownik zmuszony do wzięcia na siebie „zbędnych” z punktu widzenia kapitalisty kosztów pracy, nie pomnaża swojego kapitału. Stąd mowa o wyzysku pracownika wobec samego siebie jest bezprzedmiotowa.
>>>>>>>>>>
A to ciekawe,
kapitalista chce się pozbyć kosztów pracy z której powinien robić kapuchę wartości dodatkowej przywłaszczając ją sobie.
A ten nuworysz nie pomnaża swojego kapitału, bo musi ponosić koszty swojej pracy.
No, no, to daje do myślenia, sądziłem że on także pomnaża swój kapitał wyzyskując się sam. :)
A może ten drobny to nie kapitalista tylko np. kapitaliścik tak samo wyzyskiwany jak nauczyciel, albo muzyk w orkiestrze symfonicznej, hydraulik czy listonosz? Czy także biurokrata, poseł, prezydent ?
Od jakiej wielkości kapitału zaliczacie do pełnokrwistych kapitalistów ?
> Stopa wyzysku to stosunek masy wartości dodatkowej (zysku) do masy płacy roboczej.
>>>>>
I co z tej stopy wynika ?
Że tyko robotnik jest wyzyskiwany czy także nauczyciel i listonosz ?
Na jakim poziomie chcecie ją wyliczać ? na pozimie produktu, fabryki czy gospodarki narodowej.
Jak dzielić wartość dodatkową ?
Zadałem już w tym wątku masę pytań na które jak znam życie nie będzie odpowiedzi.
Czekam na konkrety.
Na ponowne próby ujałowienia tej dyskusji nie odpowiem już.
Tobie, Ad remie, marzy się drapieżny, brutalny i zachłanny świat, w którym otaczający Ciebie ludzie będą uczciwi i honorowi. Mnie się marzy taki, w którym wrednym, zachłannym i głupim ludziom nie przyjdzie do głowy, żeby kogoś zabić za parę groszy czy obłupić z dorobku całego życia, ponieważ nie będzie to w żaden sposób opłacalne. Po prostu nie będzie niczemu służyło. Wtedy nawet polityka przestanie być potrzebna, więc po co mi rozważania o uczciwości polityków? Chciałeś, żeby Ci nakreślić model docelowy, a boczysz się, kiedy staram się go Tobie trochę przybliżyć. Wolę taką prezentację, która odnosi się do dyskusji niż suchy model, który nie odwołuje się do doświadczeń osoby, której się go przedstawia. Choćby do emocji negatywnych. Wydaje mi się, że tak zrozumienie intencji będzie głębsze, a to ma czasem większe znaczenie niż intelektualne zrozumienie.
Twój zarzut przehandlowania uczciwości za skuteczność jest o tyle zabawny, że my akurat wybraliśmy na lewicy drogę, którą większość z irytacją odrzuca jako pozbawioną jakiegokolwiek pragmatycznego sensu. Jako samobójczą wręcz. Nie potrafisz dostrzec tego, że zamiast gadania o uczciwości staramy się wymusić uczciwą dyskusję o prawdziwych poglądach programowych, wbrew radykalnolewicowemu standardowi licytowania się na dorabiane i zwodnicze wizerunki, na PR czy organizacyjny lifting?
Przechodząc do innego wątku: "A to ciekawe, kapitalista chce się pozbyć kosztów pracy z której powinien robić kapuchę wartości dodatkowej przywłaszczając ją sobie.
A ten nuworysz nie pomnaża swojego kapitału, bo musi ponosić koszty swojej pracy.
No, no, to daje do myślenia, sądziłem że on także pomnaża swój kapitał wyzyskując się sam. :)"
O ile dobrze rozumiem, to chodzi Ci o taką (dez)interpretację wartości dodatkowej Marksa, jaką dają liberałowie. A mianowicie, że kapitalista ma tym więcej wartości dodatkowej, im więcej zatrudnia robotników i im większe koszty pracy ponosi. To nie koncepcja Marksa, ani moja, tylko wyobrażenia liberałów.
Nie ja też uważam samozatrudniającego się pracownika za kapitalistę, więc też nie do mnie ta wycieczka. Tym mniej uważałabym, że wyzyskuje on sam siebie. Nie, fakt samozatrudnienia nie zmienia postaci rzeczy, że jest on wyzyskiwany przez swego "pracodawcę". Sam się, co najwyżej, zarzyna, żeby wyżywić rodzinę.
Nauczyciel czy muzyk też mogą być wyzyskiwani, jak najbardziej, przez zatrudniającego ich kapitalistę. Z powodów analizowanych przez Marksa, zwiększają oni w ten sposób zysk kapitalisty, ale nie przyczyniają się do tworzenia wartości dodatkowej. Jak pisałam poprzednio, pojęcia wartości dodatkowej i zysku często są zbieżne, ale nie zawsze i nie w każdym przypadku.
Analizując koncepcję wartości dodatkowej należy kierować się analizą makro (dlatego uważam za całkiem przenikliwe Twoje pytanie o poziom, na jakim należy ją wyliczać - można na każdym, ale najbardziej interesująca jest na poziomie gospodarki narodowej).
A pytanie, jak dzielić wartość dodatkową, jest wręcz przejściem do istoty zagadnienia. Najlepiej wyłożone te kwestie znajdziesz w "Kapitale" Karola Marksa. Ja mogę tylko powiedzieć: sprawiedliwie.
No tośmy sobie pogadali jak głuchy z niemową :)
I nawet doszliśmy do wspólnych wniosków, bo ja mianowicie też chcę żeby było *sprawiedliwie* :).
Chciałbym tyko zwrócić uwagę, że strach przed wejściem w szczegóły na padole naszej rzeczywistości i ucieczka na wysoką półkę ogólności i historycznego oglądu, gdzie wydaje się bezpiecznie dla przyjętych dogmatów, przynieść może
tylko osamotnienie i właśnie nieskuteczność.
Co bowiem powiesz tej klasie robotniczej w której główną rolę wierzysz ?
Odeślesz ich do Marksa ?
Ona stawia proste pytania i potrafi już odróznić *mowę trawę* od konkretów, a chyba także zaczyna odróżniać propagandę od uczciwych zamiarów i celów.
Wygląda więc na to, że jeśli chcecie wpływać na rzeczywistość to jednak skazani jesteście na uczciwość i pracę zamiast ideologicznego fokus pokus.
W przeciwnym wypadku...
Śnijcie dalej towarzysze !
Adremie, konkretnie jakie pytania "proste pytania" stawia klasa robotnicza? Kogo konkretnie masz na myśli - siebie czy ogół? Czego się mamy zresztą bać, skoro twierdzisz, że "wiodąca rola klasy robotniczej" była i jest mitem. To ty się boisz, co zresztą przyznajesz, "w dyskursie otwartym" używać takich określeń, jak: "proletariat", "klasa robotnicza" czy "lewica", bo "ludziom się to kojarzy...".
Może sam sobie odpowiesz na proste pytanie - KTO NAJWIĘCEJ STRACIŁ NA PRZEMIANACH (TRANSFORMACJI KAPITALISTYCZNEJ)? - oczywiście nie używając słowa "klasa robotnicza" - ludzie?