Akurat najmniej prawdopodobne jest to, że klasa robotnicza przestanie się uważać za potomków szlachty, dziadów i ojców pomordowanych w Katyniu, "synów utraconych elit", gdy cały czas będzie się ten obraz próbowało w istocie utrwalać za pomocą tego typu przekazu, jaki formułuje w kolejnym wpisie J. Niemiec.
Klasa robotnicza pozostawiona sama sobie staje się bardzo łatwym kąskiem politycznym do zjedzenia dla prawicy i nie dziwi, ze efektem tego może być taka płytka świadomość społeczna, dominująca w szeregach klasy robotniczej.
ta zatrudniona na umowy o pracę, nie przez agencje pracy czasowej, ma w Polsce wcale nie najgorszą sytuację. Zarabia o wiele lepiej niż pracownicy "elastyczni" a nawet zdeklasowana inteligencja na większości tzw. stanowisk "umysłowych". Zresztą sam podział na zajęcia "fizyczne" i "umysłowe" się zaciera. W zakładzie w którym pracuję jako pracownik biura często wożę różne papiery itp. do i z magazynu, natomiast robotnik programuje na panelu kontrolnym działanie maszyny i następnie nadzoruje jej działanie. Robotnik to też często technik specjalista, który za same uprawnienia dostaje na wejście więcej niż pracownik biurowy po kilku latach pracy. Trudno oczekiwać aby ludzie zarabiający całkiem nieźle mieli jakąś rewolucyjną świadomość. Jeśli będą walczyć to tylko o swoje wąsko pojęte interesy ekonomiczne (utrzymanie premii, dodatki itp. postulaty, które nie porwą reszty społeczeństwa). Jeśli lewica i związki nie zaczną organizować tych wykluczonych, zatrudnionych elastycznie, to znikną.
Teza o zaniku rewolucyjności klasy robotniczej w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych, akceptacji przez nią systemów wartości klas dominujących i kształtowaniu się postaw ambiwalentnych w socjologii klasy robotniczej obecna jest już od lat 60. XX wieku.
W brytyjskiej socjologii klasy robotniczej pojawiły się wówczas dwie alternatywne odpowiedzi na pytanie o źródła braku rewolucyjności klasy robotniczej. Pierwsza odwoływała się do zjawiska segmentacji klasy, do pojawienia się w niej wielu kategorii o odmiennych interesach, odmiennych sposobach postrzegania zjawisk społecznych itd. Druga odpowiedź wskazywała na proces wchłaniania (inkorporacji) klasy robotniczej przez klasy wyższe, przyjęcia przez robotników (zwłaszcza przez główne odłamy środowiska robotniczego) wartości klas dominujących.
Obok obserwowanego wówczas zjawiska segmentacji klasy robotniczej prof. Juliusz Gardawski odnotowuje również brytyjską koncepcję instrumentalnej mentalności robotników zamożnych, francuską koncepcję radykalizmu nowej klasy robotniczej, spory o postawy pracowników obsługujących produkcję zautomatyzowaną - pod hasłem: radykalizm czy akceptacja?, oraz amerykańską koncepcję mieszczanienia czy burżuazyjnienia klasy robotniczej, podważoną zresztą przez socjologów brytyjskich. Bazą i podstawą dla tych zjawisk, sporów i dociekań był jak wiadomo przedłużający się okres stabilizacji kapitalizmu. Wówczas pojawiły się również konkurujące ze sobą koncepcje podklasy.
WRAZ Z DESTABILIZACJĄ SYSTEMU KAPITALISTYCZNEGO WSZYSTKIE TE ROZWAŻANIA ZOSTAŁY ZAKWESTIONOWANE NIE TYLKO W TEORII, ALE I W PRAKTYCE.
Nie od dziś również wiadomo, że robotnicy po ukształtowaniu się w Polsce kapitalizmu przestali silnie identyfikować się ze wspólnotowym i egalitarnym etosem "Pierwszej Solidarności" (a co dopiero mówić identyfikacji z socjalizmem, komunizmem, czy etosem lewicy), a nawet zaakceptowali do pewnego stopnia gospodarkę rynkową wraz z jej efektami silnie różnicującymi społeczeństwo i degradującymi pozycję samych robotników.
Nie przypadkiem jednak socjologowie klasy robotniczej, w tym wspomniany już Juliusz Gardawski, akcentują zanik SILNEJ identyfikacji i "OGRANICZONE PRZYZWOLENIE" na kapitalizm.
Stopień tej identyfikacji i przyzwolenia zależy od wydolności systemu kapitalistycznego i konkretnej sytuacji. O czym warto pamiętać przed nadciągającą drugą falą kryzysu.
To może wreszcie jest okazja, żeby pewne rzeczy dotarły do tych, którzy działalność rewolucyjną opierają wyłącznie na skrajnej pauperyzacji, do czego niektórzy sprowadzają marksizm. Inni nie potrzebują go do tego sprowadzać, ponieważ niespełnienie się przepowiedni o skrajnej pauperyzacji społeczeństwa, ich zdaniem, tenże marksizm obala. Otóż koniunktura w społeczeństwach kapitalistycznych jest zmienna. Trudno uzależniać działalność rewolucyjną na wrodzonym kapitalistycznej gospodarce anarchicznym (z przeproszeniem anarchistów!) charakterze, błąkając się od kolejnych grup wykluczonych, zniechęcając się do nich po kolei. A już szczególnie trudno oprzeć na takiej (pragmatycznej) procedurze wizję nowych porządków społecznych. Drugim (a właściwie pierwszym w hierarchii ważności) wymogiem stawianym rewolucyjnej klasie jest waga zajmowanego przez nią miejsca w systemie produkcji. Tu jest różnica między zradykalizowaną świadomością społeczną a świadomością klasową. Niezależnie od koniunktury, celem rewolucjonistów jest społeczeństwo bezklasowe. W tym zawiera się program wyeliminowania biedy i wykluczenia.
Jeżeli komuś wydaje się to zbyt odległa perspektywa, to należy sobie uświadomić, że robota antypropagandowa jest i była skuteczna, wiele okazji zostało zmarnowanych, natomiast alternatywa opierania się na innych grupach ma też już swoją baaardzo długą tradycję - równoległą do stalinowskiej degeneracji. Efekty, jak wiadomo, też nie zachwycają. Wybór między działaniem doraźnym a długofalowym jest fałszywy, a narzuca go głównie fakt, że w przeciwieństwie do kapitału nasze możliwości rozpraszania sił i środków są o wiele skromniejsze.
"Trudno oczekiwać aby ludzie zarabiający całkiem nieźle mieli jakąś rewolucyjną świadomość." Czy z tego wynika, że ludzie zarabiający źle mają automatycznie świadomość rewolucyjną?
Zarobki i bezpośrednie położenie ekonomiczne mają wpływ głównie na zradykalizowaną świadomość społeczną. Może się ona równie dobrze kanalizować w populistycznych hasłach. Świadomość rewolucyjna wymaga pracy, poszerzenia horyzontów, umiejętności uogólniania zjawisk społecznych.
Zauważ, Cisza, że już następnym zdaniem polemizujesz sam ze sobą ze zdania pierwszego: "Jeśli będą walczyć to tylko o swoje wąsko pojęte interesy ekonomiczne (utrzymanie premii, dodatki itp. postulaty, które nie porwą reszty społeczeństwa)."
W drugim zdaniu zakładasz więc - tak, jak my - walkę o tę świadomość rewolucyjną. Która grupa społeczna ma większą szansę na uogólnienie doświadczeń społecznych, na oderwanie się od wyłącznie swojego horyzontu myślowego? Czy ta, która z dnia na dzień walczy o przetrwanie, czy też ta, która widzi nie tylko nad sobą lepiej sytuowanych, ale i pod sobą tych, którzy nie z własnej winy przegrywają wyścig szczurów? Czy też w Waszej wrażliwości społęcznej nie ma już miejsca na przyznanie innym - poza Wami - umiejętności wzniesienia się ponad wąski, egoistyczny interes jednostkowy? To byłby bardzo pogardliwy model podejścia do bliźniego. Zresztą taki już zaprezentował Jarosław Niemiec. Taki model dominował w PRL. Taki dominuje dziś. Klasa robotnicza jest odarta z godności. Oburzenie swoje zamanifestowała w sierpniu 1980 roku pokazując, że potrafi odrzucić własny interes (w źle pojętym interesie społecznym!) My twierdzimy, że interes klasowy klasy robotniczej jest zgodny z interesem społeczeństwa - niezależnie od tego, czy jedna lub druga strona sobie to uświadamia, czy nie. Czy znajduje się pod wpływem fałszywej świadomości, czy nie. Resztę należy praktycznie organizować wokół tego trzonu. W miarę potrzeb i możliwości.
Myślę, że lewica radykalna w Polsce od lat zapracowywała na taki stan świadomości społecznej robotników. To że klasy robotnicy są tylko klasą w sobie jest swoistym pokłosiem tego, jak "komunistyczną" i "klasową" była władza w PRL-u i jak z drugiej strony nurty niby przeciwstawiające się praktyce politycznej i społecznej tej władzy, zrzucały z siebie piętno marksizmu, języka marksistowskiego, rewolucyjnego, utożsamiając go w zupełności ze stalinizmem, deformacją systemu tzw. realnego socjalizmu. Niektórzy, jak już to kiedyś zauważyliście wręcz przeszli na pozycje narodowe, konflikt wewnętrzny w Polsce - między biurokracją partyjną i robotnikami - ujmowali w ramy konfliktu narodowego (my przeciwko Moskwie, wasalom Moskwy - co sam przyznał prof. Karol Modzelewski podczas jednego ze spotkań poświęconemu biografii J. Kuronia, zdaje się we Wrocławiu). To dostrzeżenie przez "ówczesną radykalną lewicę" "narodowego wymiaru konfliktu" niesie za sobą reperkusje do dnia dzisiejszego. Zakładnikiem myślenia w kategoriach nie interesu klasowego, ale szerokiego i dość rozmydlonego - narodowego - jest właśnie ta lewica, pogodzona z tym, ze robotnicy w Polsce są podatni na opaczny sposób postrzegania rzeczywistości społecznej.
Już dawno stwierdzono, a podczas dyskusji w komentarzach do projektu P.Ikonowicza chyba już to podkreślano, że kryterium dochodowe nie jest właściwym do określania struktury społecznej, struktury klasowej, przynajmniej na gruncie marksistowskim. Z toku omawianych w owych komentarzach tematów wynika jasno, że już czas najwyższy na marksistowską analizę i szczegółowy opis klas jakie występują w Polsce ostatnich 20 lat. Ostatnią, jaką ja pamiętam, widziałem u prof. Tittenbruna i był to raczej szkic struktury klasowej PRL-u z akcentem na klasy, jakie powstały w latach 70-tych i 80 tych. Żadna "intuicja rewolucyjna" nie zastąpi nam dobrego opisu klas, który wreszcie unieważni burżuazyjne frazesy Nowej Lewicy, banalizujące dorobek teoretyczny twórców ruchu rewolucyjnego, i burżuazyjne proste formułki o trzecich drogach i współpracy z kapitalistami, które to uproszczenia i spłycone opisy za zadanie mają jedynie w niwecz obrócić wszelkie wysiłki rozbudowy teorii stosunków własnościowo-klasowych, powstających w całej sferze cyrkulacji towarowo-pieniężnej - że tak sobie pozwolę sentencjonalnie zauważyć :-). "Przyjaciele ludu" spod sztandaru obrony lokatorów nie zrobią niczego dobrego dla świadomości klasowej i tym samym niczego dobrego dla idei eliminacji wyzysku.
Postarajmy się zrozumieć frustracje Jarosława Niemca i Piotra Ikonowicza. Wszyscy napotykamy w pracy politycznej na mur niezrozumienia w środowisku robotniczym. Żeby coś zaiskrzyło w kontaktach z robotnikami nieodzowna okazuje się spontanicznie kształtująca się zradykalizowana świadomość społeczna robotników. Gdy - z takich czy innych powodów - jej nie ma - nie ma również sprzyjającej okazji do kontaktów. Socjologowie twierdzą, że istnienie zradykalizowanej świadomości społecznej to konieczny warunek niezbędny dla wnoszenia WZGLĘDNIE TRWAŁEJ ŚWIADOMOŚCI KLASOWEJ w liczącej się skali. Nie jest to zresztą jedyny warunek. Robotnicy to nie tabula rasa. W indywidualnych przypadkach możliwe jest pozyskanie co najwyżej "dyżurnego robotnika", który z reguły pozostaje izolowany w swoim środowisku i miejscu pracy. Nie potrafi nawet pozyskać kolegów dla sprawy. Nie trudno o przykłady potwierdzające tę regułę.
Problem do dziś nie został rozwiązany. W Polsce nie ma klasowych organizacji robotniczych. Nie ma również partii robotniczej, a tym bardziej rewolucyjnej partii robotniczej.
A przecież nie raz już mieliśmy do czynienia z sytuacjami, które sprzyjały kształtowaniu się zradykalizowanej świadomości społecznej robotników. Nietrwałej zresztą i łatwo poddającej się manipulacjom wszelkiego rodzaju populistów.
ŻADNA Z GRUP NAWIĄZUJĄCYCH DO TRADYCJI LEWICY REWOLUCYJNEJ NIE ZDOŁAŁA WYKORZYSTAĆ TYCH OKAZJI DO - JAK TO MÓWI PIOTR IKONOWICZ - "ZAKORZENIENIA SIĘ" NA DOBRE W ŚRODOWISKU ROBOTNICZYM.
Na naszych oczach rozsypał się PZPR-owski aktyw robotniczy. Swojego nie mamy. Zerwanie ciągłości historycznej rewolucyjnego ruchu robotniczego w Polsce przyniosło swoje owoce.
Prawda jest taka, że Ikonowicz z kumplami to socjalzdrajcy, agenci burżuazji w ruchu robotniczym i nie przypadkiem wychodzi z nich ten,znany nam od stalinistów tzw.: "pradmatyzm" i pogarda dla klasy robotniczej!
w latach 1980-81 była radykalizacja "nastrojów klasy robotniczej", ale rewolucyjnym marksistom niczego to nie dało.
Robotnicy chodzili na msze, a nie na debaty o marksizmie.
Jestem absolutnie przekonany, że ruch w sierpniu 80 roku to był autentyczny, robotniczy bunt przeciw burżuazyjnym tendencjom jakie występowały w wśród elit władzy, i które spowodowały szczególny nawrót wyzysku w łonie realnego socjalizmu. Przywrócenie robotniczego charakteru władzy było najistotniejszym punktem tego ruchu, co miło skutkować dominacją społecznej własności środków produkcji i wzrostem znaczenia samorządu robotniczego w gospodarce. Co z tej - przecież czysto socjalistycznej - idei zostało po pierwszym zjeździe w Halii Olivii??
A to, że program Solidarności nagle oparty został na, cytat :..."wartościach etyki chrześcijańskiej, naszej tradycji narodowej oraz robotniczej i demokratycznej tradycji świata pracy"....
Dokładnie w tej kolejności!
Z tych czterech filarów powinien zostać tylko jeden...robotnicza 'tradycję świata pracy'... o ile rozumiemy przez nią walkę z burżuazją.
Jeszcze w 81 roku idea robotniczej samorządności ugrzęzła w głowach polityków Solidarności, jako element walki z władzą, a nie dalszej samoorganizacji klasy robotniczej, co przyznał zresztą nawet J.Kuroń. A przecież nie chodziło już o walkę z władzą, a jedynie o odsunięcie idei samorządu na boczny, ślepy tor, bo zagrażało to pozycji liderów NSZZ.
Filozofka87. Dokładnie tak jest, jak powiedziałaś!
Nie bez kozery NSZZ dzięki zwróceniu się ku "wartościom etyki chrześcijańskiej i naszym tradycjom narodowym" i dopiero na końcu do w niewielkim stopniu transparentnych "tradycji siata pracy" mogło liczyć najpewniej na pomoc od...
Zresztą warto przeczytać o tym wsparciu(to i tak dość lakoniczne informacje) w artykule jaki niedawno ukazał się na łamach "Wprost":
http://www.wprost.pl/ar/211874/Tajemnice-banku-nie-z-tej-ziemi/?O=211874&pg=2
Przy okazji warto zacytować istotny fragment artykułu:
"W latach 70. i 80. mówiono, że Instytut finansował włoską chadecję i socjalistów, by mogli się przeciwstawić rosnącym wówczas w siłę komunistom, mówiono, że wspierał dyktatorów w Ameryce Łacińskiej oraz antykomunistyczne ruchy w Europie Środkowej. Sam biskup Marcinkus, chroniony watykańskim immunitetem, spokojnie przetrwał wydany w 1987 r. nakaz aresztowania, urzędował do 1989 r. Uważany przez watykańską hierarchię za „niewinną ofiarę", do śmierci w 2006 r. pracował jako ksiądz w parafii w Illinois."
Tym bardziej rozbrajające jak i irytujące jest to, że kręgi różnych rodzimych "prawdziwych patriotów" z Polski wypominają choćby przedwojennym komunistom, że byli swoistymi "utrzymankami" ZSRR, samemu oczywiście nie dostrzegając belek w swoich oczach, choć najprawdopodobniej otrzymywali pomoc od Watykanu.
PS.
Przy okazji interesuje mnie co KSS ma dopowiedzenia o tej sprzedaży kamienicy... http://www.wykop.pl/ramka/512039/500-metrowa-kamienica-dla-kosciola-za-15-tysiecy-zlotych/
Co sądzi o takich przypadkach wspólnota neokatechumenalna z którą KSS zdaje się współpracować?
Skutki przerwania ciągłości rewolucyjnego, klasowego ruchu robotniczego są niepowetowane do dnia dzisiejszego.
Najgorsze jest to, że Piotr I. stara się koncepcje tego ruchu czy pojęcia, którymi się firmował ten ruch, uznać za "archaiczne", nieprzystające do czasów współczesnych.
Tym bardziej takie podejście do sprawy nie sprawi, że nagle nawet w szeregach lokatorów zaistnieje inna świadomość społeczna niż potoczna.
Jeśli świadomość klasy robotniczej jest martwa jak "norweska błękitna", to jakim cudem udaje się ją wskrzesić wśród "wykluczonych"?
To, ABCD, poniekąd prawda, ale daleko nie cała prawda. Nie znaliśmy wówczas zbyt wielu rewolucyjnych marksistów. Część z nich całkiem nieźle radziła sobie w strukturach "Solidarności". Inni mieli raczej krytyczny stosunek do tej organizacji. Wystąpienia klasy robotniczej z lata 1980 r. obudziły wszystkich z błogiego letargu. Ilu było tych marksistów - Bóg raczy wiedzieć. Może kilku, może kilkunastu, może kilkudziesięciu. Może więcej. Nie ma o czym gadać.
Osobiście nie miałem kłopotów z przebijaniem się przez struktury "Solidarności" do zakładów pracy. Wygrałem nawet konkurs na kierownika klubu przyzakładowego przy Instytucie Lotnictwa i WSK Okęcie, zorganizowany z inicjatywy Komisji Zakładowej "Solidarności" przy Instytucie Lotnictwa. Jak łatwo się domyśleć nie miałem zielonego pojęcia o ofercie kulturalnej (wówczas modne były pokazy filmów wideo) - wystarczyła oferta polityczna, skądinąd jednoznacznie lewicowa: wykłady prof. Ludwika Hassa z historii polskiego ruchu robotniczego oraz podobny cykl wykładów z historii Rosji prowadzony przez Aleksandra Achmatowicza, tłumacza "Zdradzonej Rewolucji" Lwa Trockiego. Wyobraź sobie, ABCD, że nawet dociekliwi miłośnicy historii byli w pełni usatysfakcjonowani, zwłaszcza wykładami Aleksandra Achmatowicza. A dociekliwych nie brakowało. Hass jako ortodoksyjny marksista cieszył się trochę mniejszym uznaniem, Niemniej nie brakowało chętnych do dyskusji. Oferta w praktyce została zaakceptowana nawet przez jawnych antykomunistów. Przeważał wówczas pogląd o konieczności reformowania "realnego socjalizmu".
Po wprowadzeniu stanu wojennego i spacyfikowaniu klasy robotniczej nastąpiło przesunięcie nastrojów w prawo - "realny socjalizm" ukazał się jako system niereformowalny.
Działając "w podziemiu" napotykaliśmy znacznie więcej barier, jedną z nich byli "wałkarze" Piotra Ikonowicza - "technika" ROBOTNIKA - PISMA CZŁONKÓW MRK"S" (Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu "Solidarności"). To oni - studenci, koledzy Igora Lewego (pseudonim Piotra) zagrozili wstrzymaniem produkcji. Odbiorcy - struktury zakładowe "Solidarności" (MRK"S" i MKW "S") przyjęły nowe pismo z aprobatą. Odbiór "Równości", "Metra", "Sprawy Robotniczej", "Hartowni", "Chleba i Wolności" i "Inprekora" za wyjątkiem "Metra" również nie sprawiał kłopotów.
O którą wypowiedź ABCD chodzi ?... już zgubiłem wątek (blog) :-))
O powyższą. Ciekawsze - czemu nie chcesz w to uwierzyć. Najwyraźniej coś ci w naszej odpowiedzi nie pasuje. Przełamujemy stereotypy.
nie chodzi o Twoją odpowiedź :-)))....sam odnosiłem się do wypowiedzi o 'udziale w mszach', ale powiem szczerze, nie zauważyłem wówczas, że to był ABCD :-))...w ogóle nie dostrzegłem go tu, na tym wątku :-)))...zmęczenie innymi sprawami, czyli proza...
Co zaś do Twojego komentarza, uważam jedynie, że przesunięcie w prawo nastąpiło już w 81 roku, jeszcze przed stanem wojennym.
Wszystko zależy od tego, Xyanie, jak się na to patrzy. Przesunięcie w gremiach kierowniczych "Solidarności" na prawo obserwować można było już w 1981 r. W Zarządzie Regionie Mazowsze "Solidarności" rosły np. wpływy tzw. prawdziwych Polaków, którzy pomału wypierali sympatyków rozwiązanego przed I Zjazdem "Solidarności" KOR-u. Przy marginalizacji radykalnej lewicy pod naciskiem prawicy centrum przesuwało się nieuchronnie na prawo. Niemniej otwierało się również jakieś pole do działań radykalnej lewicy w kontaktach z zakładami pracy. Przesunięcie w bazie "Solidarności" wiązało się z pacyfikacją robotników w ramach stanu wojennego.
Fakt ten potwierdzają m.in. badania nad "pierwszą Solidarnością" prowadzone przez francuskich socjologów pod kierownictwem Alaina Touraine’a. Możemy się chyba zgodzić, że zdaniem A. Touraine i Edwina Bendyka (wywiad z tym ostatnim publikuje "Krytyka Polityczna"), że w przypadku "Pierwszej Solidarności" mieliśmy do czynienia z "bardzo złożoną i samoświadomą strukturą, opartą na zasadach podmiotowości i godności". Wkrótce okazało się, że ta struktura, podobnie jak zradykalizowana świadomość społeczna robotników jest nietrwała. W "podziemnej Solidarności" niepodzielnie króluje inteligencja, która nie ukrywa raczej swoich prokapitalistycznych sympatii. Robotnicy powszechnie wycofują się z polityki. Ci co zostali, z reguły wiążą się z krystalizującą się w stanie wojennym prawicową nadbudową ruchu.
Temat stosunku do ludzi potrzebujących pomocy w opozycji do budowy partii i świadomości rewolucyjnej pełni tę samą funkcję, co przywołana już przez Andrzeja Kotarskiego w tym wątku dyskusji kwestia narodowa. W 1956 r. ludziom "umoczonym" w stalinizm wiarygodność mógł przynieść tylko radykalny zwrot w kierunku manifestowanych "uczuć patriotycznych". Wszyscy, którzy nie nawrócili się na ten modny trend (z powodu, np. braku dostatecznego refleksu), byli ze złością odrzucani przez swych jakże niedawnych nauczycieli internacjonalizmu jako jawna denuncjacja, jako przypomnienie tego, o czym "nauczyciele" chcieliby jaki najszybciej zapomnieć. Później był to samograj, który kulminował w latach 80., kiedy to "patriotyzm" miał służyć przyspieszonemu uwiarygadnianiu się w oczach robotników tych, którzy raczej kojarzyli się z "realnym socjalizmem". Tak samo, jak w latach PRL, wszyscy, którzy obstawali przy dawnych ideałach nie tylko w sercu, ale i na ustach, byli piętnowani przez ideologicznych koryfeuszy skrajnej lewicy jako stalinowcy. Trzeba było się odciąć od "kompromitującego dziedzictwa" ciążącego, jak kłoda u nogi. Ucieczki w modne trendy polityczne po dziś dzień służą wciąż temu samemu celowi i mają podobny mechanizm: uwiarygodniają własne zygzaki polityczne uzasadniając je wymogami nowoczesności.
Otóż to. Wybór między budową ruchu, masowego ruchu, na bazie filantropii a budową rewolucyjnej partii robotniczej jest w gruncie rzeczy wyborem między współpracą z panującym systemem a walką z nim. Nie mam żadnych złudzeń, że prędzej czy później, gdy tylko, jeśli w ogóle, ruch P. Ikonowicza nabierze cech masowości, popadnie w ścisłą współpracę z neoliberałami, którzy sami mu to nawet zaproponują w celu, oczywiście zwiększenia skuteczności szlachetnych zamiarów. Jeżeli ruch P. Ikonowicza stanie się zalążkiem partii politycznej, partia owa będzie chora na wszystkie dolegliwości, jakie toczą wszystkie partie prawicowe i socjaldemokratyczne. Rozdawnictwo stanowisk partyjnych, kolaboracja z innymi partiami parlamentu rozmywająca cel naczelny działania ruchu, karierowiczostwo oraz kasa, która natychmiast się pojawi z różnych dziwnych źródeł.
Teza, jakoby sposób działania nowego ruchu był dostosowany do współczesności jest w tym wszystkim najśmieszniejsza. Jako żywo, ewentualny sukces P. Ikonowicza uzmysławia mi historię Fabian Society sprzed 120 lat. Już to wszystko kapitalizm przetrwał i, jak widzimy, ma się całkiem dobrze. Nie widzę żadnych racjonalnych przyczyn by sądzić, że inaczej skończy się to w Polsce, która ma to ścierwo dopiero od 20 lat, gdy w zaawansowanych wiekowo państwach kapitalistycznych nie było inaczej i to już po dziesięć tysięcy razy, mówiąc z chińska ;-).
Uważam, że robotników należy przed takim ruchem wręcz przestrzegać.
Rzeczywiście ta postępująca ewolucja poglądów na lewicy w dużym stopniu przebiega po myśli prawicy, sprawia, że dyktatura kapitału się umacnia, a samo odwoływanie się do interesu klasowego robotników jest wręcz uważane za "stalinowski relikt". Nie dziwią zatem propozycje sojuszu z "narodową burżuazją".