Zjednoczone należą do tego samego paktu, co Polska. Pakt ten przewiduje udzielanie sobie pomocy przez państwa członkowskie.
Rosja nadal pod względem formalnoprawnym nie jest sojusznikiem RP. Miejmy nadzieję, że jak skończy się Obamowski reset stosunków USA-Rosja i odejdzie rząd PO, nie będzie nim pod żadnym względem.
Smoleńsk trzeba wyjaśnić, a wobec fałszowania danych śledztwa przez stronę rosyjską (podmiana zeznań kontrolerów lotu - to już wyjątkowe kuriozum) oraz inercji rządu polskiego nie zrobi się tego dotychczasowymi metodami.
Chyba każdy zrozumie, że większy sens ma sojusz z USA niż z Rosją. Stany Zjednoczone są supermocarstwem gospodarczym, naukowym i technicznym, a Rosja eksportuje tylko surowce i broń do III świata.
Amerykanom zdarzają się zbrodnie polityce zagranicznej. Ale reżim rosyjski - to jedna wielka zbrodnia. Tylko w Rosji truje się gazem setki widzów teatralnych, żeby uratować ideologiczny prestiż reżimu. Pomijając już Czeczenię, zauważmy, że liczba ludności w Rosji systematycznie spada. Mimo pokoju! Gdyby coś podobnego działo się w jednym z krajów współpracujących z USA, Chomsky i Naomi Klein krzyczeliby o ludobójstwie.
Kaczyński zdrajcą narodu... jeszcze niedawno mówił o rosyjsko-niemieckim kondominium, a teraz pies jeden liże się do Pana z USA.
kiedy ostatnio udało nam się wygrać bez pomocy silnego sojusznika?
Niestety, w tej chwili jest tylko taki wybór: kondominium rosyjsko-niemieckie albo sojusz z USA.
Na szczęście, Amerykanie znają JarKacza i wiedzą, że jemu niczego nigdy nie można było dyktować.
sojusznicy Polski pomagali jej tylko i wyłącznie gdy mieli swój własny interes, a USA już zwłaszcza
Ha, ha! Skarżenie się U.S.A na Rosję, że ta (rzekomo) prowadzi zbrodniczą politykę wobec własnego narodu, i tym samym osłaba siłę własnego państwa ma być argumentem za przyjęciem ostrzejszego kursu supermocartwa względem jego konkurenta?Zwłaszcza po decyzji Rosji o zerwaniu kontraktu na dostawy rakiet do Iranu? Fiasko tej pielgrzymki jest raczej zapewnione.
nie jest uszczuplenie swojej strefy wpływów (a na tym właśnie polega reset stosunków USA-Rosja).
Można więc przypuścić, że następny prezydent USA - albo jeszcze sam Obama przed wyborami - odejdzie od "resetu". A to może oznaczać udział Amerykanów w odsuwaniu od wladzy sił prorosyjskich w Polsce.
bliniak który przeżył i cztery litery które czytam z rosnącym obrzydzeniem...
brakuje mi jeszcze pod samochód wpaść dzisiaj...
Problemem Ameryki jest postrzeganie świata w kategoriach dobra i zła. W skrócie - nasz fragment świata jest wzorcem, który wszyscy powinni naśladować, fragmenty cudze (cudze przez niedopatrzenie Pana Boga) są co najmniej podejrzane i niebezpieczne. A więc opinia, jaką ma o nas imć Obama, jakobyśmy byli zwariowanymi miłośnikami wolności (patrz wywiad Węglarczyka), gotowymi rżnąć w jej obronie kogo się da, nie wydaje mi się nadmiernie pochlebna. To prawda, że Ameryka z pieśnią wolności na ustach atakuje każde słabsze od niej państwo, dziwiąc się obłudnie, jaki to świat stał się niebezpieczny. I leje krokodyle łzy nad nieuniknionymi ofiarami wśród ludności cywilnej, jako że najczęściej ludność wojskowa jest tam wyeliminowana na samym początku z powietrza. Ale co to ma wspólnego z niesieniem wolności dla tych cudem ocalałych? Ta wolność, owszem, pojawia się, ale dla amerykańskiego - nazwijmy to tak - sposobu prowadzenia interesów. Globalizacja jest bowiem nie zawsze efektem dobrowolnego otwierania się państw. Tam, gdzie otwarcia trudno oczekiwać, pojawia się pretekst braku wolności, którego to braku jakoby nie możemy znieść. Amerykanie i my, ich sojusznicy, czyli Flip i Flap. Wolności, sprecyzujmy, jedynie dla swobodnego przepływu kapitału. Swobodnego, ale bez przesady. My im montownie i zanieczyszczenie środowiska, oni nam pracę za głodowe wynagrodzenie. Gdyby rzeczywiście chodziło o wolność jako taką, Amerykanie dawno już ginęliby w górach Tybetu, w kurdyjskich stepach, baskijskich wioskach czy w piaskach Palestyny. Gdyby rzeczywiście chodziło o szczęście ludów niezbyt radzących sobie z tym i owym, to czemu ci dzielni kowboje powietrzni szukają kandydatów na szczęśliwców tak daleko od siebie? Podstawowa kalkulacja ekonomiczna powinna im wskazać cel bliższy. Niech uczynią oazą szczęścia i wzorcem dla innych swoje najbliższe otoczenie - Meksyk, Amerykę Południową, Haiti… Ale nie, od tych najbliższych sąsiadów dobrotliwy wuj Obama oddzielił się drutem kolczastym pod napięciem i kordonami straży granicznej.
Zresztą… czy można sobie wyobrazić dwa bardziej od siebie odległe pojęcia niż Amerykanie i wolność? Już tylko najstarsi ludzie, w tym ja, pamiętają, jak Amerykanie - wtedy jeszcze jako Brytyjczycy - nieśli wolność innym narodom. Narodom Ameryki, Australii, Afryki a nawet Azji. Zdaje się, że uniknęły anglo-amerykańskiej wolności wyłącznie pingwiny. Ja nie ukrywam faktu, że nie robili tego sami. Ale robili to najskuteczniej, a śmietankę - obleśnie się przy tym mizdrząc - spijają do dziś, zasiedlając uwolnione, od autochtonów, terytoria. Pozostając przy Amerykanach - najpierw przynieśli wolność Indianom, potem Murzynom, a całkiem niedawno, w celu wypróbowania najnowszej zabawki - absolutną wolność od trosk wszelakich przynieśli mieszkańcom Hiroszimy i Nagasaki. Potem wzięli się za Koreańczyków, a Wietnamczycy do dziś leczą rany po zrzuceniu im na głowy ładunku wolności made in USA. Czasem rzeczywiście udawało im się kogoś wyzwolić, ale tylko wtedy, gdy przez czysty przypadek wróg był wspólny. Niektórym kandydatom do uwolnienia, trzeba przyznać, ze strachu przed tą wolnością puszczają nerwy i rąbną w odruchu desperacji w jakiś pomnik amerykańskiej pychy. Ale cóż, wtedy dostają po łapach i to w myśl zasady, zwanej chyba prawem buszu (Bush law) - jeśli nie trafimy w 100 000 łobuzów to resztę dobieramy z niewinnych.
..............
więcej: http://www.continuum24.pl