Gnicie kapitalizmu objawia się także w sferze kulturalnej i moralnej tzw. elit. A to dopiero początek. Na tle burżuazyjnego upadku czyny Kaliguli i Czyngis-chana będą wydawały się szczytem savoir-vivre.
bo jak w natchnieniu prawisz, to się spełnić może, a na co nam to?!?
Japończycy też mają nieco na sumieniu. W Mandżurii, gdy zabijali Chińczyków - a był to wiek XX - to rozpruwali piersi zabitym żołnierzom i zjadali ich serca, by też być mężnymi. To fakt, bardzo smutny fakt. Pewien znajomy Japoniec to opowiadał. A z drugiej strony ta ich wysublimowana kultura.
Może jakoś się uda ludzkości przejść na stronę miłości, piękna i zgody?
Czyli to dobrze, że pan premier, pan prezydent, pan cesarz (przywódcy, czyli jak wiadomo nadludzie) są dla siebie mili mimo, że wysyłają "zwykłych ludzi" (jak wiadomo, w porównaniu z panami przywódcami to hołota, plebs, podludzie), żeby "na polach bitwy przedstawiciele obu społeczeństw codziennie zarzynali się".
Śmierć zwykłego podczłowieka nic nie znaczy, to wiadomo. Co innego Roosevelt, Khaddafi czy inny politykier, życie takiego jest o wiele więcej warte.
Głupi wpis.
W sensie ogólnym masz rację. A i porównanie do cesarzy wymieniających uprzejmosci nienajlepsze. "W sensie szczególnym" jednak wczoraj w autobusie (w drodze wyjatku) otworzyłam angielskie (w drodze wyjątku angielskie, bom w delgacji) "Metro" i mino wszystko trudno się otrząsnąc z wrażenia. To radosne sprawozdanie z linczu cytat: "szalonego psa", jak mówił o nim prezydent Regan- koniec cytatu, połączone ze zdjęciami kanału, w którym się ukrywał, zakrwawionej twarzy Kadafiego, krótkim streszczeniem życia zamordowanego (krótka historia kariery naszego celebryty- czarnego charkteru) i zdjęciem radosnej Hilary Clinton jest jednak czymś tak niesmacznym i szokującym, że aż się żygac chce.
Mniejsza czy to człowiek tzw. "wielki" (jak ja nienawidzę tego stwierdzenia), czy niewielki ;), zły czy dobry, zasłuzył nie zasłużył. I mniejsza o moje zdanie o Kadaffim i o interwencji w Libii, o którym nie będę teraz pisac, bo nie o to chodzi.
Chodzi o to, że radosne radosne świętowanie zabicia człowieka jest czymś okropnym i prymitywnym i noszącym znamiona atmosfery linczu. Faktycznie ta kultura anglosaska niesie w sobie takie pokłady prymitywizmu, że trudno się powstrzymac, jakos odrzuca.
Ps.Inna sprawa, że u nas pewnie podobnie, bo z jednej strony prasy niezaleznej od międzynarodowych koncernów nie ma, a z drugiej łykamy to wszystko jak dziki pelikan zachywceni niewiedziec czemu tą cywilizacją zachodu w różnych jej odsłonach.
Kiedyś cieszono się ze śmierci "utytułowanego" wroga cichcem - w komnatach, w gabinetach, na salonach. Światu pokazywano "kulturalną gębę". To "plebs" wiwatował na ulicach, bo tak im "rachunek krzywd" i "propaganda wielmożów" podpowiadała.
Dzisiaj rządzi nami "uszlachcony plebs", który w świetle kamer nie potrafi ukryć swego prymitywizmu. Tej zwierzęcej radości, że złoczyńca większy od nich został dopadnięty przed nimi. Że nie chlapnie już ozorem o ich skurwysyństwach. Tak odczytałam tekst Autora.
(yona... dobrze, że nie widziałam jeszcze tej prymitywnej gęby. Na razie musi mi wystarczyć jej wytrzeszcz oczu, kiedy mordowanego Osamę oglądała. Prawie orgazm miała, ścierwo)
.
tak, zgadzam się, ci politycy czy dziennikarze nawet nie starający się ukryć, że cieszą się, że kogoś zabito zachowują się jak jakiś Jeffrey Dahmer czy tam Hannibal Lecter.
Tak btw, to ta wysoka japońska kultura w ówczesnym okresie szczególnie rozkwitała w Mandżurii. Jednostka 731 = wyższa kultura jak się patrzy.