2011-10-22 01:38:51
Kwiecień 1945 roku. Druga wojna światowa zmierza ku końcowi. Od przeszło czterech lat Stany Zjednoczone oraz Cesarstwo Japonii znajdują się w stanie wojny totalnej, wojny, dodajmy, którą niebawem zakończy użycie najstraszliwszej broni w dziejach świata.
W tymże miesiącu umiera prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin Delano Roosevelt. Trudno pewnie byłoby znaleźć bardziej znienawidzonego człowieka w Japonii, niż przywódca wrogiego mocarstwa, z determinacją realizujący strategiczny plan zwycięstwa nad krajem kwitnącej wiśni.
Jak reagują japońscy przywódcy na wieść o zgonie śmiertelnego przeciwnika? Sam premier rządu Jego Cesarskiej Mości publicznie wyraża smutek z powodu śmierci, jak sam określił, wielkiego człowieka i składa, w imieniu narodu japońskiego, kondolencje narodowi amerykańskiemu, podczas gdy na polach bitwy przedstawiciele obu społeczeństw codziennie zarzynają się w najkrwawszym konflikcie w historii. Co więcej, japońskie radio nadaje tego dnia muzykę żałobną, dla uczczenia pamięci naczelnego wodza wrogiej armii.
A teraz przenieśmy się 66 lat w przyszłość. Obalony dyktator Libii, pułkownik Muammar Kadafi, ginie w dość tajemniczych okolicznościach w obleganej Syrcie, a jego ciało zostaje wydane na pastwę motłochu.
O reakcji zachodnich przywódców najlepsze pojęcie daje radosny wybuch śmiechu Hillary Clinton, gdy wiadomości o śmierci Kadafiego zastały ją podczas udzielania telewizyjnego wywiadu.
Nie ma oczywiście sensu snucie porównań pomiędzy rokiem 1945 a 2011, a tym bardziej pomiędzy Franklinem Delano Rooseveltem a Muammarem Kadafim. Trudno jednakże nie porównać ze sobą ówczesnego zachowania „dzikich żółtków” z dzisiejszymi przedstawicielami „wyższej cywilizacji zachodu”.
No i, rzecz jasna, japońscy oficjele nigdy nie bili pokłonów Rooseveltowi, jak pani Clinton Kadafiemu przed zaledwie rokiem.
W tymże miesiącu umiera prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin Delano Roosevelt. Trudno pewnie byłoby znaleźć bardziej znienawidzonego człowieka w Japonii, niż przywódca wrogiego mocarstwa, z determinacją realizujący strategiczny plan zwycięstwa nad krajem kwitnącej wiśni.
Jak reagują japońscy przywódcy na wieść o zgonie śmiertelnego przeciwnika? Sam premier rządu Jego Cesarskiej Mości publicznie wyraża smutek z powodu śmierci, jak sam określił, wielkiego człowieka i składa, w imieniu narodu japońskiego, kondolencje narodowi amerykańskiemu, podczas gdy na polach bitwy przedstawiciele obu społeczeństw codziennie zarzynają się w najkrwawszym konflikcie w historii. Co więcej, japońskie radio nadaje tego dnia muzykę żałobną, dla uczczenia pamięci naczelnego wodza wrogiej armii.
A teraz przenieśmy się 66 lat w przyszłość. Obalony dyktator Libii, pułkownik Muammar Kadafi, ginie w dość tajemniczych okolicznościach w obleganej Syrcie, a jego ciało zostaje wydane na pastwę motłochu.
O reakcji zachodnich przywódców najlepsze pojęcie daje radosny wybuch śmiechu Hillary Clinton, gdy wiadomości o śmierci Kadafiego zastały ją podczas udzielania telewizyjnego wywiadu.
Nie ma oczywiście sensu snucie porównań pomiędzy rokiem 1945 a 2011, a tym bardziej pomiędzy Franklinem Delano Rooseveltem a Muammarem Kadafim. Trudno jednakże nie porównać ze sobą ówczesnego zachowania „dzikich żółtków” z dzisiejszymi przedstawicielami „wyższej cywilizacji zachodu”.
No i, rzecz jasna, japońscy oficjele nigdy nie bili pokłonów Rooseveltowi, jak pani Clinton Kadafiemu przed zaledwie rokiem.