czy wtedy będzie wszystko ok?
bo wtedy przestaje być wspólnotą i staje się zawłaszczeniem jednej strony przez drugą - skrajnym indywidualizmem tych, którzy mają całkowity dostęp i kontrolę do drugiej strony, sami zachowując przecież prawo do prywatności - bo sęk przecież w tym, że to bynajmniej nie idzie w dwie strony!
Bardzo dobry tekst, zwraca uwagę na ważny problem - w 100% się zgadzam.
Granice są potrzebne, ale obu stronom. To nie tylko mężczyźni kontrolują swoje kobiety, to działa w dwie strony. Niedawno umówiłem się na piwo z kumplem, którego nie widziałem od blisko roku. Ja jestem redaktorem lewicowego portalu, mam lewicowe przekonania oscylujące często wokół feminizmu, on też działa w Zielonych i nasze spojrzenia na kwestię kobiet raczej do seksistowskich nie należą. Bez konsultacji ze mną przyszedł razem ze swoją dziewczyną. Całkiem sympatyczną osobą, fajnie się nam rozmawiało, ale jednak obcą mi, nie czułem się w takiej sytuacji do końca swobodnie. Czułem się co najmniej dziwnie, bo swojej partnerki na to spotkanie nie zabrałem. Jestem w stanie wyliczyć niezliczone przypadki koleżanek albo zasłyszanych od nich historii o kobietach, które śledzą smsy swoich partnerów, przeglądają im ich konta mailowe i społecznościowe. Znam nawet przypadek dziewczyny, która zdradzała swojego chłopaka i uważała to za coś okej, a rzuciła go nabrawszy podobnych podejrzeń po przejrzeniu jego facebooka.To nie był tzw. otwarty związek (przynajmniej w myśl ich ustaleń) i przeglądała jego konta poza jego wiedzą. Może i on nie był okej, ale gdzie tu równość?
Mam wrażenie, że granice są potrzebne obu stronom. Staram się ich trzymać, bo z domu rodzinnego wyniosłem zasadę, że drugiej stronie w związku nie zawsze można ufać - mojemu ojcu ufać nie było wolno. Wierzę w sens posiadania oddzielnych kont bankowych i dochowania swojej prywatności. Ale partnerska relacja powinna dotyczyć obu stron i nie wydaje mi się, aby w Polsce akurat w tej sferze to kobiety były bardziej uciskane. W tej jednej konkretnie nie.
myślę, że dzielenie się samym sobą z partnerem, w tym "plotkami" o osobach spoza zwiazku wynika z braku innych wspólnych form spędzania czasu
No cóż, niestety "słaby" tekst. Szkoda. Po serii dobrych artykułów ten wyróżnia się wyraźnie niższym poziomem. Mam nadzieję, że to wypadek przy pracy i następny tekst będzie dużo lepszy. Bo widzię w Autorce duży potencjał rozwojowy.
Ale nikt nie twierdzi, że to ma być tylko w jedną stronę i że kobiety mają prawo ingerować w prywatność swoich partnerów.
A kto częściej ingeruje, a kto częściej pada ofiarą przekonania, że w związku po prostu tak jest, że trzeba oddać wszystko i wszystko ma być otwarte? No tak na 100%, to nie wiem - trzeba by zrobić jakieś badania, co może też nie być trywialne, bo przecież ludzie mogą nie odpowiadać szczerze na pytania w stylu "czy twój partner/partnerka przegląda twoje maile/smsy?" :P
Ale na pewno finansowa zależność kobiet od mężczyzn, czy kulturowe schematy mówiące, że "prawdziwy facet" powinien rządzić, a kobieta powinna być podległa - to na pewno nie jest tutaj bez wpływu i ja bym obstawiała, że jednak kobiety częściej są stroną słabszą. Z drugiej strony, nie chcę też oczywiście zaprzeczać, że istnieją sytuacje takie, jak opisałeś. Może też tak być, że po prostu koło dominacji się obraca i zdominowana na innych polach kobieta odbija sobie tam gdzie może, czyli w sferze emocjonalnej kontroli - nad partnerem, albo też nad dziećmi. Drapieżne, zaborcze matki opisywane były np. także przez feministki (Jelinek, Keff) - można się spodziewać, że takie kobiety będą też chciały dominować emocjonalnie, często za pomocą manipulacji, w związkach.
Wniosek po prostu taki, że równość opłaca się wszystkim :)
(czy odwrotnie) swoje maile czy sms-y? Co tam w tych sms-ach takiego może być? :-)