2012-04-10 11:45:27
- Pani Klara jest obecnie na urlopie, ale jest jej mąż. Poproszę go do telefonu. Chwileczkę.
- Nie! – ledwo udaje mi się utrzymać rozmówczynię przy słuchawce. - Ja szukam pani Klary, a nie jej męża. Czy mogłaby mi pani dać jej adres mailowy?
- A to na jedno wyjdzie, bo oni mają z mężem wspólnego maila. Proszę poczekać.
Adresem okazało się nazwisko. Jego.
Bywa, że podobnie rzecz ma się z telefonem komórkowym. Kobiety podają numer męża, bo swojego nie mają. W ten sposób mąż zawsze wie, kto (i co) do żony pisze, kto, kiedy do niej dzwoni. Czasem też, w jakiej sprawie.
Widziałam pary, w których obowiązuje niepisana umowa, że można czytać maile drugiej osoby i można grzebać w jej telefonie: bez pytania przeglądać smsy partnerki, zdjęcia w komórce partnera, listę połączeń.
Niedawno znajomy wylewnie przepraszał za swoją partnerkę, że tamta nie przyszła na imprezę. Ona co prawda o to nie prosiła, ale on czuje się za nią odpowiedzialny. Niczym rodzic za córkę, która ukradła ze sklepu batonik. Albo właściciel za sukę, która nasikała w cudzym salonie.
Znam kobiety, z którymi - odkąd mają partnerkę lub partnera (nie ma znaczenia, czy związek jest jedno- czy wielopłciowy) - nie sposób się spotkać. Umawiają się ze mną nawet nie wspominając, że tak naprawdę umawiają nas w trójkę. Nie pytają, czy propozycja spotkania dotyczy także ich partnerki lub partnera. Bez względu na to, na ile blisko ze sobą jesteśmy i na ile słabo znam się z osobą trzecią.
Często zaskakuje mnie fakt, że wraz z wejściem przyjaciółki w relację intymną, nasza relacja intymność traci. Wszystko, co mnie dotyczy, w tym informacje poufne i moje najbardziej sekretne zwierzenia – wiedza ta staje się udziałem jej partnerki lub partnera. Nie jestem pytana o zgodę na to, ale i nie ukrywa się tego przede mną. Za sprawą tej niepisanej zasady zostaję postawiona przed wyborem: albo mówisz coś nam obu/obojgu, albo żadnemu/żadnej z nas.
Tym, którzy zarzucą mi zgniły indywidualizm odpowiem dwoma argumentami:
1. Przeciwnie. Namawiam kobiety do budowania trwałych sojuszy nie tylko w relacji intymnej, ale także poza nią. Nie tylko z mężczyznami, ale także z kobietami. Namawiam kobiety do lojalności także tam, gdzie w grę nie wchodzi seks.
2. Obrona prawa do prywatności w związku nie stoi w sprzeczności z krytyką indywidualizmu. A brak prawa do prywatności nie oznacza wspólnoty równych podmiotów. Przeciwnie: wymuszanie na kobietach transparencji od wieków jest sposobem ich kontrolowania. Tym bardziej frustrujące, gdy przedmiotem tej swoistej inwigilacji staje się także osoba spoza związku, bo każdy element jej życia może być podany do wiadomości partnerce lub partnerowi przyjaciółki, koleżanki, współpracowniczki.
W życiu kobiet indywidualizm nie oznacza tego samego, co w przypadku mężczyzn, bo historia męskiego indywidualizmu jest inna - a przede wszystkim nieporównywalnie dłuższa - niż indywidualizmu kobiecego. Wymuszanie na kobietach wspólnotowości w obrębie pary w żaden sposób nie narusza obecnych struktur, przeciwnie. Powiela stary schemat, w którym kobiety uzależniają się od partnerów lub partnerek na wielu płaszczyznach. Do tego stopnia, że z czasem żadna sfera ich życia nie pozostaje poza związkiem, a osoba z pary wie o nich wszystko, co - jak wiemy niestety nie tylko z filmów - w przypadku konfliktu naraża kobiety na niebezpieczeństwo, że wiedza ta zostanie użyta przeciwko nim.
Struktury te narusza natomiast kobieca autonomia – w związkach czy poza nimi. Wspólnota da się pogodzić z kobiecą wolnością jedynie, gdy jest z wyboru, a nie z musu – narzuconego przez seksizm, heteronormę, patriotyzm, nacjonalizm, wyznanie, subkulturę czy środowiskowe kody. A także wtedy, gdy w jej obrębie wolno kobietom stawiać granice zgodnie z własnymi, indywidualnymi potrzebami.
We wszystkich wymienionych wyżej przykładach granice znikają. Życie kobiet staje się wspólną własnością, widokiem publicznym, dobrem uwspólnionym. Kobiet, które są w parze i na ołtarzu tejże pary zostawiają swoją autonomię. Ale, co gorsza, także kobiet, z którymi dotąd osoby sparowane się przyjaźniły.