Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

CHYBA ZOSTANĘ NACJONALISTĄ

Komentarze

Dodaj komentarz

nie nad Wisłą

Lewica dąży nie do "odzyskania państwa" kapitalistycznego, tylko do zbudowania na jego gruzach innego. Czy nacjonalizm może się temu przysłużyć? Na pewno nie nad Wisłą.

autor: mlm, data nadania: 2013-06-02 23:31:08, suma postów tego autora: 4284

JEDEN DZIEŃ Z ŻYCIA ZAWODOWEGO REWOLUCJONISTY

Z cyklu "JAJA JAK CZERWONE BERETY"

Budzę się świtem, a dokładnie - budzi mnie świergot mazurków i pohukiwanie sierpówek. Dzisiaj wyjątkowo nie pada, a w zasadzie nie leje. Poprzedniej nocy lało.
Aby oddać mocz niekoniecznie muszę się ubierać. Kroczę dumnie do jednego z trzech swoich sraczy, zwanych w gwarze miejskiej łazienką.
Zawsze jednak zaczynam dzień od karmienia przychówku. W ten sposób w praktyce realizuję sojusz robotniczo-chłopski, tak aby nie było antagonistycznych sprzeczności., choć sierpa i młota nie ma na moich sztandarach. Są albo czerwone, jak robotnicza krew, albo jest na nich moje logo - trupia czaszka, biała lub czarna do wyboru.

Rano chłop bierze we mnie górę. Zaczynam obchód przychówku.
Wykładanie ziarna do trzech karmników zajmuje paręnaście minut. W dwóch dominuje mojego własnego pomysłu mieszanka dla sierpówek i mazurków (proso, pszenica lub pszenżyto, ewentualnie żyto i niełuskany słonecznik). W trzecim - proso ze słonecznikiem (z uwagi na młode mazurki), bądź słonecznik łuskany i niełuskany. Ten ostatni przeznaczony jest przede wszystkim dla sikorek (bogatki i modraszki zawsze czekają w pogotowiu). Łuskany - dla mazurków, z niełuskanym same sobie nie poradzą. Później nadlatują dzwońce, czasem i czyżyki. Te na przemian z mazurkami i rozpychającymi się wróblami okupują karmnik aż do zachodu słońca. Gdy jest załamanie pogody, a nawet w przeddzień, karmnik trzeba uzupełniać kilka razy. Ulubionego rudzika zjadł mój Rudy. Wszystkie okoliczne słowiki załatwiła już Siuńka wraz z ferajną. Siuńkę załatwił pies sąsiada. Była to wyjątkowo łowna kocica. Wyprowadziła się z domu, gdy pojawiły się pierwsze podrzutki. To jedyny taki przypadek. Jeden na pół setki.

Od rana sierpówki zaczynają bombardowanie przylegającego do posesji przystanku "J". Jest ich trzydzieści, czasem więcej. Tym razem w pobliżu nie ma żadnego drapieżnika. Ostatnio był tu krogulec - spora samica. Nie rzadko goszczą pustułki. Bywają i jastrzębie. Co ciekawe, zimujące sokoły pustułki polują na sierpówki, choć są od nich nie większe. Zimą wróble i mazurki są dla nich za zwinne. Młode zawsze są łatwym łupem. Podwójne lęgi nie są przeto rzadkością. Wiosna i lato obfitują zatem w łatwą zdobycz. Ptaki jedzą tyle, ile trzeba. Mają swój rozum. I trzymają wagę. Nie to, co ludzie.

Przechodzę do karmienia domowników - sporego stadka psów i kotów. Kiedyś był ich tabun. Dziś - kilkanaście. Zdziesiątkowały ich samochody, psy i choroby. O ludziach nie wspomnę. Co poniektórzy trenowali na nich rzut cegłówką lub sprawdzali niezawodność wiatrówki. Na koniec przed bramę wykładam jadło dla kilku włóczykijów, niekoniecznie chętnie nawiązujących dozgonne przyjaźnie. Ale tacy też się trafiają. Wybrali jednak wolność. Należy to docenić. Tę uwagę dedykuje hyclom i ich mocodawcom.

Wszystkie moje psy są powypadkowe. Koty - przeważnie podrzutki. Teraz coraz rzadziej się to zdarza. Kiedyś było istną plagą. Każdy chciał nas na siłę uszczęśliwić lub wykończyć (na jedno wychodzi), zrzucając na nas swoje problemy - przeważnie chore, jeszcze ślepe lub kalekie.
Takie są podmiejskie realia.

Na śniadanko zawsze owsianka z owocami i bakaliami. Dzisiaj były nadto dwie własne poziomki - pierwsze w tym roku. Przedtem gimnastyka tai chi, qi qong lub kung fu - do wyboru i do koloru. Kiedyś ćwiczyłem siłowo i na okrągło, aż mi wyskoczyła przepuklina brzuszna zamiast pożądanej harmonijki. Już w liceum (dla pracujących) dałem se z tym spokój, zwłaszcza że na plaży, jak za kulturystami-wioślarzami, oglądały się za mną licealistki z dziennej zmiany, a nawet wszechobecna "podstawówka".
Takie ze mnie było ciacho.

Nie dałem się skonsumować. Stało się to dopiero na ostatnim roku studiów.

Po śniadaniu i obowiązkowym sprzątaniu odchodów, pierwszy rekonesans połączony z odprowadzeniem na przystanek towarzyszki walki, która - ma się rozumieć regularnie ćwiczy qi qong na przemian warząc owsiankę i walcząc zajadle z komarami.
Prawie zapomniałem - tuż po siódmej zjawia się pierwszy kolega, ma się rozumieć bezrobotny, tak jak ja. Wydaję tradycyjnie 60 butelek po piwie. W zapasie mam jeszcze 1500 sztuk. Od roku liczba ta nie maleje. Choć już w tym tygodniu wydałem prawie 400.
Ten jest niezwykle słowny i regularny. Chętnie brałby i wieczorem. Wspólnie z pozostałymi stanowimy zgrany zespół - ja zbieram, oni sprzedają i konsumują w parku i na okolicznych błoniach.
Osobiście stronię od tej formy konsumpcji. Zawodowemu rewolucjoniście nie wypada.
Od czasu do czasu, to i owszem. Ale trzeba umieć pić. Mam taką kumpelkę, co potrafi. Żaden chłop nie może z nią się równać.

W drodze na przystanek MZA uzupełniam zapasy. Zresztą zawsze je uzupełniam. Puszki sprzedaję pod koniec miesiąca, z butelkami jak wyżej. Wracając parkiem i nasypem wzdłuż miejscowej Długiej - rzeczki-kanału - wykładam pokarm dla kaczek, kawek i pozostałego ptactwa. Tygodniowo idzie na to około 50 chlebów z odzysku. Kupuję je przeważnie po 50 groszy. Zimą idzie tego dużo więcej. Przy okazji zawsze sprawdzam, czy coś się nie zmarnowało i racjonalizuję. Racje dzienne dostosowuje do zapotrzebowania. W życiu trzeba być elastycznym. Widząc mnie, kaczki lądują w pobliżu. Te z młodymi dostają kręćka. Ich opiekuńczość jest godna podziwu.
Gdy jest jakiś problem - interweniuję. Jeśli coś ma zdechnąć z głodu, niech będzie to poseł Niesiołowski. Pierdolę PO wraz z PiS-em - razem wzięte. Taki ze mnie terrorysta.
Dla niektórych mogę zrobić wyjątek. Jak powiedziałem: jestem elastyczny. Ćwiczę to w sobie.

Po drugim śniadaniu - dziś chlebek rustykalny z miedzianym nalotem i powidłami z własnych zapasów (świeży poszedł dla kaczek), zimą z odzysku drożdżówki - 10 szt. za 3 zł (rekord zakupu 180 szt. naraz) i randce z komputerem, również z odzysku (wręcz istnych zapasach) - drugi rekonesans połączony z transportem wody (raz w tygodniu). Nie jestem ostatnim woziwodą, co tak wodę wozi, zdatną do picia. Z 12-metrowej studni czerpiemy wodę tylko do celów gospodarczych. W tym sensie prawdziwy ze mnie gospodarz. 800 metrów działki, w tym dom prawie 300-metrowy. Do tego podwójny garaż-magazyn.

Samochód poszedł za 3 tysiące. Prawo jazdy żonie ukradli. Nowego nie wyrabia. Nie warto: za duże koszty utrzymania standardu życia. Okoliczni nierzadko mają po 5 samochodów. Nawet biedota trzyma coś pod gołym niebem. Może to być nawet Audi lub BMW. Mercedesy, kabriolety i suvy mają polscy "nowi ruscy" w rodzaju Gerarda Depardieu.
Wspaniały aktor. Wśród nich też trafiają się ludzie. Mam paru takich znajomków.

Bliższych kolegów szukam gdzie indziej. Często się o nich wręcz potykam. Lubię powitania w realu. Powitalnia "Władzy Rad" to nie dla mnie. Na każdym rekonesansie po kilka lub kilkanaście. Nie tylko ja lubię przyrodę i chętnie nawiązuję kontakty.
Ostatnio zaczepił mnie "miejscowy bandyta" (sam tak o sobie mówi). Ten, co "gada z bażantem" i jego kurami. Poznał mnie z jednym z najlepszych kieszonkowców w Warszawie i zaprosił do własnego domu. To niebywałe wyróżnienie. Zaproponował również, abyśmy razem wpłynęli na burmistrza, by ten zajął się dokarmianiem. Zaznaczył, że ma wpływ na niego. Przyznał, że zaimponowałem mu tym, czym burmistrz nie imponuje.
W lewackim getcie te cechy nie mają żadnego znaczenia.

Przedtem "bandyta" upewnił się, że nie trzymam z "ekologami". Tych nie znosi. To nas obu trzyma w realu. Czeka nas niechybnie kampania wyborcza.

Dość o pierdółkach - przejdźmy do rzeczy zasadniczych. Jak co dzień, jadę do Warszawy. Po drodze kaskadowe kontrole. Przechodzę je pod rząd, choć mam roczny niewidoczny. Bez kłopotów. Sztuka latania. Mam coś lepszego. Nie powiem co. To nasza mała tajemnica. Od zimy jestem mobilny. Drżyj warszawko!

Dziś poznałem "tamilskich tygrysów". W Polsce jest ich już 60-ciu niezwykle odważnych przybyszów ze Sri Lanki. Michaś piałby z zachwytu. Ja mam z tego ewentualne zniżki na sprzęt AGD. Tak zaczynają się wielkie przyjaźnie z metą na Bakalarskiej. Stadion - Jarmark "Europa" wyznaczył świetlisty szlak.
Kumpli mam teraz na każdym kroku. Hanna Grokiewicz-Waltz porozrzucała ich po całej Warszawie i kraju. Mam ich też za granicą. To ona zbudowała tę siatkę.
Teraz PiS i wspólnota samorządowa próbują ją wykończyć.

Oczywiście nie podpisałem się pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Bynajmniej nie jestem za jej odwołaniem, podobnie jak pajace z SLD. Tylko z innych przyczyn.
Nie muszę wystawiać jej na odstrzał - sama się wystawia kolejny raz podnosząc ceny biletów komunikacji miejskiej w Warszawie.

Na Bakalarskiej piję z kim trzeba i ile trzeba. Zawsze z umiarem. Nigdy się nie upijam. Koledzy w piciu są dużo lepsi. Zawsze oni stawiają. Zbieram puchy i lecę. Mam ważne sprawy - kumpel po udarze. Codzienna wizyta, spacery, gimnastyka i masaże. Moja żona wpada 2-3 razy w tygodniu: qi kung, masaż taoistyczny stóp, akupunktura. Lekarze nie dawali mu żadnych szans, a on na przekór im idzie wolno przez życie, ale do przodu. To się, jak widać, zdarza. Trza tylko nad tym popracować. Skutek przechodzi najśmielsze oczekiwania, choć zmiany są "nieodwracalne".

Dwa razy w tygodniu zaliczam jeszcze bazarek w Markach, raz w tygodniu, nieobowiązkowo, w Pustelniku. Tu też mnie znają. Kaśkę pogryzł własny pies, gdy go opatrywała. Później miał taką przepraszającą minkę. Rana kiepsko się goi. Lewą, mocno opuchniętą rękę, od kilku tygodni, ma na temblaku, drugą kieruje samochodem. Tylko ona w rodzinie prowadzi. Państwowa służba zdrowia na nią się wypięła. Antybiotyk zaserwowany po omacku raczej nie specjalnie zadziałał. Opuchlizna się trzyma. Jest spod Radzymina. Musi, jak umie, zarabiać na życie. W domu każdy grosz się liczy. Nie stać jej na bieganie po lekarzach, ani na kasę fiskalną. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyje. Zobaczymy, czym to się skończy. Znałem takich, co już wypadli. No, ale oni pili. Antybiotyk nie działał. Na taki luksus, jak amputacja nie każdego stać.

Wieczorem docieram do domu. Siadam przed komputerem i piszę. W międzyczasie zrobiłem jeszcze zakupy. W ciuchlandach ubrałem całą rodzinę w najlepsze wdzianka, jakie się nosi w Warszawie. Przeważnie nówki z bogatych dzielnic Londynu i Paryża.
Jestem najlepiej ubranym bezrobotnym - przyznaję się do tego bez bicia. (Na co dzień noszę jednak robocze ubrania.) Pod tym względem mogę konkurować nawet z rentierami. Sweterki Włodka Czarzastego nie robią dobrego wrażenia. Nie cierpię bezguścia. SLD ma przerąbane.
Można się przecież i bez pieniędzy dobrze ubrać w Warszawie. A ten ma hajs, a jak wygląda! Jak ostatni ciul.

Wieczorem ćwiczymy karate i kung fu razem z Seagalem i Jackie Chanem.

P.S. Zza grobu kłania nam się Kotowski.

c.d.n.

Włodek Bratkowski
2 czerwca 2013 r.

autor: BB, data nadania: 2013-06-03 04:46:41, suma postów tego autora: 4605

Ja już zostałem, dosyć dawno temu

dlatego zwalczam agentów Watykanu. Vive la Pologne!

autor: szczupak, data nadania: 2013-06-03 23:29:53, suma postów tego autora: 3747

Łomatkoboskoliteracko!!!

Włodku, kocham Cię! Pozwolisz?
(*_*)

autor: Hyjdla, data nadania: 2013-06-05 01:51:14, suma postów tego autora: 5956

Hyjdlo,

nie czujesz się osamotniona?

autor: BB, data nadania: 2013-06-06 09:26:32, suma postów tego autora: 4605

Włodziu ale miałeś lota!!!

Gratulacje

autor: red spider 666, data nadania: 2013-06-06 16:59:38, suma postów tego autora: 1549

+

Polecam artykuł http://socjalizmteraz.pl/archives/3698
Jest napisany z pozycji antynacjonalistycznych ale dość dobrze pokazuje "oblicze wroga" tj. strukturę "polskiego" kapitalizmu.

autor: Angka Leu, data nadania: 2013-06-06 21:14:38, suma postów tego autora: 3102

CAŁY TEN ZŁOM

(z cyklu "Jaja jak czerwone berety")

Dzień drugi. Wstaję bladym świtem, a po części znacznie wcześniej. Ubieranie to gimnastyka wyczynowa i artystyczna. Same zakładanie skarpetek jest nie do pomyślenia bez karkołomnych ewolucji. To konsekwencje urazu kręgosłupa. Od tego czasu, gdy chodzę po lodzie, nie trzymam psa na smyczy. Pies, jak to pies, biegnie albo za mną albo przede mną. Czasem biegnie ich kilka. Sąsiedzkie ujadają niemiłosiernie na konkurencję. Szczerzą kły.
Skąd my to znamy?
Włóczykije lubią się ze mną włóczyć.

Resztę garderoby wrzucam naprędce. Ewentualnie celebruje te czynności przed lustrem, jak Travolta w "Gorączce sobotniej nocy" lub agent "Tomek", gdy dobór ubrań nie jest tak oczywisty, jak w dni robocze.
Wówczas wciągam slipy. Nie są to byle jakie slipy. Muszą być aksamitne w dotyku, aby partnerka nie mogła od nich ręki oderwać: "Ach, Tomasz, gdzie ty to masz?"
Zresztą to nie ważne. Moje psy i koty mówią jasno całym ciałem: głaskania nigdy dość.
Gdy tak głaszczesz - wszystkie hamulce pękają, a agent "Tomek" musi zmienić firmowe gacie na inne. Ja tymczasem trwam, jak Sting, na posterunku. Do tego nie potrzeba jogi. Wystarczy abstynencja seksualna. Oczywiście żartowałem. Lubuję się w żartach doprowadzonych do absurdu.

Pozostałe ubrania też dopasowane są do potrzeb i ciała. Nie zawadzi trochę streczu.
Spodnie Wranglera W44 L42 leżą jak ulał. Ma się rozumieć zdobyczne. Nie muszę za każdym razem przymierzać. Potyczkę z nim wygraliśmy w pierwszych latach Rosji Radzieckiej. Kotowski pamięta.

Przez świat idę w zdobycznych. Tak dopasowanych do ciała, że każda głowa się odkręca. Niektórym trza znowu przykręcać. Najlepiej wraz ze śrubą. Do tego potrzebny jest klucz. Noszę go w torbie lub w nowiuśkim plecaczku "Dromadera" (zamek czasem nie załapuje - zbyt fikuśny). Pierwszy właściciel bawił się nim jak dziecko. Drugi miał go w prezencie. Jestem trzecim.

Żyjemy na peryferiach wielkiego świata. Plecak, ze skórzaną rączką w kolorze złotego piasku pustyni pasuje również mojej współtowarzyszce.
Nie będziemy się kłócić. Mam jeszcze jeden granat - oryginalny plecak Lee. Trochę znoszony. Zamek przy kieszonce do wymiany, ale nie ujdzie uwagi nawet w tłoku.
Śliczny na nim obrazek - "Czwórka" (faktycznie - szóstka) w komplecie. Trza mieć tylko trochę wyobraźni, by rozpoznać w trzecim po prawej, w mundurze, "francuskiego listonosza" (nie mylić z łącznikiem), w pierwszym po mojej lewej, w rybaczkach, Michasia, polskiego hydraulika. Ten z krawatem to pewnie ZMK (Zbig Menda Kowalski). Najwyższy, w kowbojskim kapeluszu, to jego koleś z amerykańskiej Socialist Action. Najmniejszy, z kapeluszem w ręku, to Podwójny Przewodniczący - ich polskie dziecię. Ostatni z tej szóstki to Wielgosz albo Żebrowski - można się pomylić. Nie istotne.
Idę dalej niosąc cały ten złom.

autor: BB, data nadania: 2013-06-08 11:31:30, suma postów tego autora: 4605

BB

Skąd masz ten towar?
Nieźle kopie

autor: red spider 666, data nadania: 2013-06-08 18:42:06, suma postów tego autora: 1549

ZWIDY

Przyznaję - skłamałem. Ten plecak to nie "Dromader", to "Nomad". Upominek od Chamisa, syna Kadafiego. Znamy się z Riazania i z widzenia. A może mam przewidzenia. Nie przewidziałem jednak oberwania chmury nad Markami i konkurs żeglarskiej piosenki w miejskim parku.
Skąd się nagle wzięło tu tylu żeglarzy? To chyba nie dzieci Mieczysława F. Rakowskiego?
Parę przyczep z łajbami widziałem, ale nie sądziłem, że aż tyle tego. Widocznie żaglówki cumują w portach.

Znałem byłego dyrektora MZK, który po transformacji prywatyzował coś co by można nazwać zakładowym majątkiem, umawiając się z kontrahentami na swoim żaglowcu na Lazurowym Wybrzeżu. Bez rozmowy z tym panem żadna transakcja nie mogła dojść do skutku. W ten sposób został udziałowcem nawet reklam na przystankach w Warszawie.

Dziś tacy wypłynęli w Markach. Albo podobni. Park stratowano. Kaczki miały dziś wymuszony post. Inne ptactwo przestało śpiewać. Śpiewała żeglarska brać i młódź. Wyła straż pożarna, a może i karetka pogotowia.
Przedtem skoszono trawę i przycięto okoliczne krzaczory.
Wreszcie ustawiono stragany. Będzie co zbierać.
Szkoda jaśminu. Tak spokojnie kwitł na drodze dojazdowej do parku. A tu nagle kazano przyciąć go pod strychulec.

Za parę dni ptaki wrócą. A te młode z budek i gniazd? Nie wiem co gorsze - oberwanie chmury czy huczna impreza w miejskim parku. Wiosna w tym roku przyszła miesiąc później. Wylęg był opóźniony.
Dobrze, że jeszcze wały nie koszą. Dwa lata temu skosili nieomal cały kaczy przychówek.
Wczoraj w parku było 31 samców krzyżówki i tylko jedna kaczka. Podobnie jest wzdłuż całej Długiej.

Czy burmistrz za to głową zapłaci? Już widzę ją na tacy.
Znalazłem dziś kolejną z Mc Donalda. To chyba przeznaczenie.

autor: BB, data nadania: 2013-06-08 21:28:39, suma postów tego autora: 4605

NIE OD TEGO SĄ SŁUŻBY PORZĄDKOWE

(z cyklu „Jaja jak czerwone berety)

Po koncercie w Parku Miejskim w Markach zostało pobojowisko. Połamane ławki – nawet betonowa przy głównej scenie staranowana została przez samochód. Wszędzie głębokie koleiny (samochody straż pożarna musiała chyba wyciągać z błota) i porozjeżdżana przez samochody i stratowana przez konie i ludzi zieleń. Wszystko przez te oberwanie chmury. Puste butelki i dziesiątki półlitrowych plastykowych kubków po piwie (to dowód, że piwo serwowano na miejscu). Worki i kartony śmieci.
Zebrałem 35 puszek po piwie i drugie tyle butelek odłożyłem za drzewem dla napotkanego kolegi.

Kaczek było niewiele. Trzymały się z boku. Dopiero codzienna porcja strawy przełamała obawy.
Śpiewającym ptakom dopisywał już humor. Odetchnęły z ulgą. Tylko stado kawek darło się wniebogłosy goniąc nieloty i broniąc własnych piskląt przed srokami i wronami.

Z dziesiątków świtem w parku został już tylko jeden samochód.

Na pamiątkę tej hucznej masowej imprezy wziąłem regulamin wiszący na drzewie.
Oto jego treść:

STOWARZYSZENIE „Towarzystwo Przyjaciół Marek”
05-270 Marki, ul. Marsz. J. Piłsudskiego 95
REGULAMIN
PRZYSTAŃ MARKI jest imprezą ogólnodostępną o charakterze rodzinnym, odbywającym się w Parku Miejskim przy ul. Piłsudskiego w Markach, dnia 8 czerwca 2013, w godz. 13 – 21.
UCZESTNICY KONCERTU ZOBOWIĄZANI SĄ:
* Zachowania niezagrażającego bezpieczeństwu innych osób obecnych na festynie.
* Podporządkowania się wszelkim poleceniom służb porządkowych.
* Nie wnoszenia, nie posiadania broni lub innych niebezpiecznych przedmiotów, materiałów wybuchowych, wyrobów pirotechnicznych, napojów alkoholowych, środków odurzających lub substancji psychotropowych.
* Nie wprowadzania jakichkolwiek pojazdów (samochody, motocykle, motorowery, rowery) na teren imprezy.
* Nie rejestrowania przebiegu imprezy przy pomocy środków audiowizualnych bez pisemnej zgody organizatora.
* Poddania się decyzjom służb porządkowych organizatora zgodnych z uprawnieniami wynikającymi z art. 20 ust. o bezpieczeństwie imprez masowych z dnia 20 marca 2009 r. (Dz.U. Nr 62, poz. 504).
* Zachowania szczególnej ostrożności przy rzece Długiej, zakaz zbliżania się do linii brzegowej rzeki lub wchodzenia do wody.
* Po ogłoszeniu przez konferansjera po godzinie 21 uczestnicy koncertu są zobowiązani do przejścia na plac między ulicami Piłsudskiego a Sportową (naprzeciw Urzędu Miasta), gdzie zostanie zademonstrowany pokaz sztucznych ogni.
* Regulamin będzie udostępniony uczestnikom przez wywieszenie go na terenie imprezy na drzewach i w punkcie informacyjnym.
Podpisano: Prezes TPM Maria Krzyżanowska

Regulaminu, jak widać, nikt nie respektował. Nie mam obaw – nie od tego są służby porządkowe.

9 czerwca 2013 r.
Włodek Bratkowski

autor: BB, data nadania: 2013-06-09 07:11:41, suma postów tego autora: 4605

Dodaj komentarz