Na jednym z forów prawicowych, zauważyłem dyskusję o tym samym filmie. Jej uczestnicy byli fanatycznymi zwolennikami lustracji. Nie przeszkadzało im to wypowiadać się z entuzjazmem o Zyciu na podsłuchu. Komentowali dosłownie te same sceny i sytuacje, co autor powyższej recenzji, obracając je tak, żeby wyszło na ich z góry założone stanowisko.
Narzuca się pewna hipoteza o stosunku subkultur politycznych: skrajnie lewicowej i prawicowej, do wydarzeń kulturalnych. Ludzie obydwu tych subkultur rzucają się łapczywie na "iwent" w kulturze. Ten "iwent", jako taki, ich nie interesuje. Szukają w nim tylko potwierdzenia, że modne trendy są po ich stronie.
Czasami subkultury mogłyby się podzielić idolami. Weźmy Grassa. Przykłada Bushowi, ale kiedyś był w Waffen SS. Pasuje jednym i drugim.
Oczywista, Grass ma ciekawe utwory, ale subkulturowcy obydwu skrzydeł wręcz programowo nie są zdolni tego uwzględnić. In teresuje ich tylko atut do swoich niszowych rozgrywek.
Podobnie - z filmami.
Czy aby na pewno stanowisko autora recenzji ws. lustracji jest zgodne ze stanowiskiem "skrajnej lewicy"? Pomijam już fakt, czy takie stanowisko w ogóle istnieje...
wspólne stanowisko radykalnej lewicy w sprawie lustracji nie istnieje i zapewne nie zaistnieje...
uważałbym troche z tymi "dobrymi esbekami", choć zapewne kilku sie trafiło
...a co do filmu, to moją ulubioną sceną było spotkanie podsłuchującego i podsłuchiwanej w barze - majstersztyk
Szanuję Cię, podobają mi się Twoje teksty. Ale weź chłopie zajmij się ważniejszymi sprawami niż lustracja.