Jeśli chodzi o frekwencję może on spokojnie rywalizować z amerykańskimi superprodukcjami, jeśli zaś idzie o emocje wzbudzane wśród publicystów i komentatorów politycznych, to bije je na głowę. Nic dziwnego, bowiem historyczny temat „Życia na podsłuchu” dotyczy wszystkich tych, którzy żyli w zarówno w NRD, jak i PRL czy innych krajach tzw. bloku wschodniego. Zagadnienia, które w Polsce już dawno opuściło gabinety historyków, stając się tematem zarówno ostrej walki politycznej, jak i autentycznej debaty publicznej.
Co ciekawe, „Życie na podsłuchu” spotkało się z ciepłym przyjęciem zarówno wśród radykalnych zwolenników lustracji spod znaku mediów skupionych wokół koncernu Axel Springer, jak i wśród jej przeciwników skupionych wokół „Gazety Wyborczej”.
Tym pierwszym w smak była końcowa część filmu, gdy już po upadku NRD główny bohater filmu – inwigilowany przez Stasi pisarz – udaje się do Urzędu Gaucka i otrzymuje całość materiałów, jakie zebrała na jego temat NRD-owska służba bezpieczeństwa. Dzięki obowiązującemu w Niemczech prawu lustracyjnemu każdy były obywatel NRD może zajrzeć do swojej teczki i dowiedzieć się, kto na niego donosił. Urząd Gaucka rozpatruje wniosek o udostępnienie akt kilkanaście tygodni. Tyle trwa poszukiwanie na półkach. Zainteresowany następnie umawia się na wizytę i na miejscu otrzymuje do wglądu skopiowane dokumenty. Są na nich zaczernione nazwiska osób postronnych, ale nazwiska lub pseudonimy tajnych współpracowników pozostają ujawnione.
Film z całą pewnością nie stanowi jednak pochwały lustracji, wprost przeciwnie. Obraz Henckela von Donnersmarcka można interpretować jako krytykę panującej także nad Wisłą lustracyjnej gorączki. Postać głównego bohatera „Życia na podsłuchu”, Gerda Wieslera, granego przez wspomnianego już Ulricha Mühego, doskonale pokazuje, że funkcjonariusze bezpieki nie stanowili bezdusznej masy sadystycznych oprawców, wobec których należy zastosować zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Zamiast bezwzględnego „esbeka” mamy do czynienia z wyciszonym człowiekiem, wierzącym w cel swojej pracy. Gdy system wartości, w jakie wierzył ulega destrukcji, decyduje się postawić godność inwigilowanego przez niego artysty, nad zachciankami zdegenerowanego aparatczyka partyjnego. Wiesler podejmuje niebezpieczną grę, w której stawką jest jego kariera, a może nawet życie. Życie udało mu się ocalić, kariera uległa załamaniu, jednak to on jest moralnym zwycięzcą. Henckel von Donnersmarck nie pozostawia co do tego cienia wątpliwości, gdy w ostatniej scenie filmu były funkcjonariusz Stasi dostrzega na witrynie księgarni im. Karola Marksa książkę autorstwa inwigilowanego przez niego pisarza. „Sonata dla dobrego człowieka” – brzmi jej tytuł. „-Czy zapakować?” – pyta sprzedawca. „-Nie to dla mnie” – odpowiada Wiesler, a jego ustami Henckel von Donnersmarck odpowiada również polskim lustratorom: „Tak, panowie, byli również dobrzy esbecy”.
Sam mam poważne wątpliwości, czy można używać kategorii dobra mówiąc o funkcjonariuszach tajnych służb państwa, bądź co bądź, autorytarnego. Nie zmienia to jednak faktu, że nie należy stosować zasady odpowiedzialności zbiorowej wobec byłych funkcjonariuszy tajnych służb. Podobnie rzecz ma się z tymi, którzy byli ich współpracownikami. „Życie na podsłuchu” doskonale pokazuje, jak skomplikowane były sytuacje życiowe ludzi zmuszonych do współpracy. Czy wszyscy oni zasługują na jednoznaczne moralne potępienie?
Obraz Henckela von Donnersmarcka zdaje się być bardzo głośnym wołaniem o indywidualne traktowanie każdego IM (Inoffizieller Mitarbeiter), czy TW. Zresztą niemieckie społeczeństwo potrafiło się na to zdobyć. Świadczy o tym chociażby przypadek Manfreda Stolpego, byłego premiera Brandenburgii i federalnego ministra budownictwa. Ów polityk SPD został zdemaskowany jako IM, jednak pomimo tego wielokrotnie wygrywał w zjednoczonych Niemczech wybory, gdyż obywatele uznali, że to nie przeszłość, lecz teraźniejszość jest w życiu politycznym najważniejsza.
Lustrować czy nie lustrować? – można zapytać po tym bardzo pobieżnym prześledzeniu niemieckich przygód z lustracją. Jest to z pewnością temat do dyskusji. Na pewno jednak nie do dyskusji na takim poziomie, jaka obecnie ma miejsce w Polsce, gdzie Jan Pospieszalski drżącym głosem pyta: „Jak żyć z sąsiadem agentem?” Warto rozmawiać? Tak, ale (tego programu) nie warto oglądać.
Z pewnością warto natomiast obejrzeć film Henckela von Donnersmarcka. Obraz młodego niemieckiego reżysera stanowi bowiem idealną odtrutkę na gęstą atmosferę jaka zapanowała w Polsce. Pokazuje, że nawet o najtrudniejszych tematach z przeszłości można rozmawiać w sposób cywilizowany i jednocześnie artystycznie piękny. „Życie na podsłuchu” pewnością zasługuje bowiem na miano filmu wybitnego. Oryginalny scenariusz, doskonałe oddanie realiów schyłku NRD, przejmujące kreacje aktorskie. Wszystko to razem wzięte świadczy o tym, że Europejska Akademia Filmowa nie popełniła błędu nagradzając film młodego Niemca. Gratulacje.
"Życie na podsłuchu", scen. i reż. Florian Henckel-Donnersmarck, grają: Martina Gedeck, Ulrich Muhe, Sebastian Koch, Niemcy 2006 r.
Bartosz Machalica
Recenzja ukazała się w tygodniku "Przegląd".