Artykuł opiera się on na fundamentalnym nieporozumieniu. Otóź katolicyzm jest określoną religią, opierającą się na Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła. Tymczasem autorka w ślad za awangardowymi teolożkami domaga się zrewidowania fundamentów tej religii. Po takiej operacji byłaby to jakaś zupełnie inna religia. A tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, by założyć własny, poprawny płciowo, kościół. Zresztą nawet nie trzeba zakładać: istnieje w Polsce od 100 lat Katolicki Kościół Mariawitów, uznający kobiecą naturę Boga i praktykujący kapłaństwo kobiet. Ale czy szanowna autorka w ogóle jest wierząca? Czy też tylko traktuje "teologię feministyczną" instrumentalnie, jako narzędzie "dekonstrukcji" katolicyzmu? To tak jakby ktoś się wprowadził do cudzego mieszkania i zaczął mu tam wszystko przestawiać.
Można się o tym przekonać studiując psychopatologię. Zdecydowana większość kłopotów dorosłych i dzieci wynika z dysfunkcji rodziny, tj. sytuacji, gdy rodzicie, zwłaszcza matka, nie wypełniają swych ról społecznych. Dotyczy to w szczególności sytuacji, gdy próbuje się odwracać te role. Natomiast złoszczenie się na świat, że tak jest urządzony, iż tylko kobieta może przynieść dziecko na świat w swym łonie, to nic innego jak odrzucanie własnej kobiecości/męskości. Z faktem, że kobieta (jako rodzaj istoty, a nie jednostka) jest biologicznie wyposażona do bycia rodzicielką wynika też szereg pochodnych ról. Jak np. zdolność do poświęceń dla dzieci. Oczywiście nikt nie zmusza nikogo do płodzenia potomstwa, ale gdy już takowe się posiada, trzeba wziąć za nie odpowiedzialność i nie udawać, że facet zastąpi matkę w jej osobotwórczej i więziotwórczej roli, bo nie zastąpi.
by komentarze były ciekawsze, niż tekst... (*_*)