przykład walki w obliczu niewątpliwej i nieuchronnej porażki. Nie był to jedyny taki wypadek - powstanie wybuchło również w gettcie białostockim, w Oświęcimiu zbuntowała się załoga Sonderkommando (chociaż tutaj raczej ze względu na to, że załogi krematoriów były po jakimś czasie pracy likwidowane; ich życie w porównaniu do przęciętnego więźnia było znacznie lepsze). Żydzi brali również udział w walkach w powstaniu warszawskim (między innymi uwolnieni przez AK z wiezięnia Gęsiówka), jedna z Żydówek przeprowadziła sztab AK kanałami z jednej dzielnicy na drugą. Nie eksponowałbym i nie idealizował Żydów walczących w Armii Czerwonej, bo ci niestety po wojnie często byli działaczami NKWD, UB czy MO, odpowiedzialnymi niestety za stalinowski terror w latach 1945 - 1953.
Szczerze polecam (jeżeli ktoś nie czytał) "Zdążyc przed Panem Bogiem" Hanny Krall - jets to wywiad - rzeka z Markiem Edelmanem, dotyczy między innymi powstania w gettcie, ukazanego z realizmem i zadziwiającą (Marek Edelman był ostatnim dowódcą powstania) obiektywnością, odarciem z mitów jakie powstały w związku z tym wydarzeniem.
pochodzenia żydowskiego skończyło na Syberii,więc nie generalizuj w stylu IPN,podobnie z tymi szeregami AK bywało różnie,jedyny zwarty oddział żydowski w PW walczył w szeregach AL
oczywiście znaczna większośc Żydów walczyła w AL. Co do czasów powojennych, obecnośc Żydów w aparacie partyjnym była niestety znaczna, co też oczywiście nie jest jakimś odniesieniem do wszystkich Żydów, gdyż i oni często byli ofiarami (pogrom kielecki, chociażby). Jednakże smutnym faktem jest, że w licznych procesach przeciwko żołnierzom AK (którzy pomagali Żydom - oczywiście nie wszyscy, bo silny był w AK odłam antysemicki i narodowy, bliski NSZ-owi i nie były wyjątkiem zdarzenia takie, jak wydawanie Żydów Niemcom czy sprzedaż bronii za kosmicze kwoty) brali udział Żydzi. Oczywiście również oni jak i żołnierze AL (chociażby słynna sprawa Mankiewicza) padali ofiarami terroru (jedna z popularnych wersji pogromu kieleckiego mówi, że insirowany był przez organy bezpieczeństwa).
Co do Żydów w powstaniu warszawskim (na podstawie "Powstanie Warszawskie w walce i dyplomacji" Zawodnego) - brało udział około 1000 Żydów. W trzecim dniu powstania Icchak Cukierman ("Antek") wydał odezwę w imieniu ŻOB o przyłączenie się do walk w powstaniu.
Batalion AK "Zośka" uwolnił 342 mężczyzn i 24 kobiety z niemieckiego obozu dla Żydów "Gesiówka". Okolo 150 z nich wstąpiło do AL.
W Zgrupowaniu AK ppłk. "Radosława" walczyło 50 Żydów.
Co najmniej 20 członków ŻOB utworzyło pluton (dowodzony przez Cukiermana) wchodzący w skład struktur 3 batalionu AL.
Czterdziestoosobowy pluton żydowski (dowódca - Samuel Kenigswein) walczył w batalionie AK "Wigry".
Żydzi zostali odznaczeni wieloma medalami za walkę. "Bór" Komorowski osobiście odznaczył 2 poruczników żydowskiego pochodzenia z AL. Szoszona (Emilka) Kosower, łączniczka Żydowskiego Komitetu Narodowego, otrzymała Krzyż Walecznych i stopień podporucznika AK za pomoc w przeprowadzaniu oddziałów przez kanały.
25.10.1944 Centralny Komitet żydowskiej partii Bund przesłał z Polski drogą radiową depeszę do władz RP w Londynie ze słowami "Braliśmy udział w Powstaniu".
Po kapitulacji częśc Żydów opuściła Warszawę wraz z cywilami. Niewielka grupa w pobliżu Suchedniowa nawiązała kontakt z oddziałem partyzanckim PPS Michała Borwicza (również Żyda).
Podsumowując, udział Żydów w powstaniu był dosyc znaczący, szkoda, że tak rzadko sie o tym mówi. Jeżeli ktoś ma jakieś ciekawe informacje o tej problematyce, miło byłoby jakby napisał, chętnie poczytałbym:)
to nie zgadzam się z teorią inspiracji UB,ale nawet gdyby tak było,to że w Jedwabnem inspirowały pogrom czynniki niemieckie,czy domniemany udział w inspiracji pogromu kieleckiego przez UB,w przypadku jedwabnego zadziałał stary stereotyp żydokomuny,czyli każdy Żyd to komunista,a w przypadku kieleckiego pogromu stereotym Żyda zabijającego chrześcijańskie dzieci na mace.Oba stereotypy nie przybyły do nas wraz z Gestapo,NKWD,UB lecz były rodzimego sortu rozprzestrzeniane przez endekóe,młodoendeków,narodowych radtkałów czy dużą część kleru katolickiego.Zresztą zorganizowany za przyzwoleniem Niemców pogrom Wielkanocny w 1940 w Warszawie przez NOR też opierał się na stereotypie żydokomuna,Żyd paskaż,aferzysta.
Idee tow. Moczara żyją i zwyciężają...
e antysemityzm był w Polsce zjawiskiem znacznie starszym i skomplikowanym. Jednakże pogromy był najczęściej inspirowane nie oddolne, a to już wynikało z tego, że oskarżenie o coś (cokolwiek) Żydów było popularne, chwytliwe i odwracało uwagę społeczeństwa i opinii międzynarodowej do realnych problemów (chociażby fałszowanego referendum).
Tezy o Żydach w organach bezpieczeństwa nie są efektem moczarowskiej propagandy. Oczywiście dzisiaj przez prawicę są wyolbrzymiane i przesadzane - to jasne. Niemniej takie zjawisko istniało - Żydzi w tym okresie mieli najczęściej poglądy lewicowe, syjonistyczne, więc częśc (nie wszyscy) Żydzi nie uważała się za jakiś polskich patriotów, bliższe im były ideały radzieckie. Zresztą nie są to informacje wyssane z palca - warto spojrzec, kto brał udział w procesach działaczy podziemia akowskiego.
Ale rozumiem oczywiście, że jak coś nie pasuje do twojego światopoglądu, najlepiej nazwac to propagandą. Szkoda tylko, że w tym momencie tworzysz własną:)
Twierdzicie zatem, ze nadreprezentacja osob pochodzenia zydowskiego w aparacie bezpieczenstwa w stalinizmie nie jest faktem, tylko wymyslem IPNu?
Całe szczęście że Niemcy pomogli Polakom problem "nadreprezentacji" Żydów jakoś złagodzić...
takie a nie inne podejście Żydów do II RP,zwłaszcza po 1935 właśnie z zaostrzenia polityki antysemickiej,tolerowania burd antysemickich.A to że Żydzi w lewicy upatrywali sojusznika a gdzie mieli upatrywać chyba nie w OWP,ONR,OZN lecz w OM TUR,ZMK, ZNMS.
Nie plec od rzeczy, zadalem bardzo proste pytanie.
przed wojną były one inspirowane przez polskich nacjonalistów z tzw. obozu narodowego,po 1935 tolerowane przez część sanacji.Oczywiście najlepiej powiedzieć że pogromy w Polsce organizowało Gestapo,NKWD,UB a to jak wiadomo sami "Żydzi" tylko że w latach 20,30 w II RP były one organizowane przez znanych narodowców często z poparciem części kleru
Chyba lepiej byście zrobili, trzymając się tematu Mordechaja Anielewicza. Mam poważne wątpliwości, czy jako szomr uważałby się za towarzysza ludzi z PPR a nawet z PPS. Ale Autor wie z pewnością więcej, niż ja. Co do "nadreprezentacji", to 1/ Dziwny nowotwór językowy, typowy dla żargonu, czy też gwary wyższej części aparatu partyjnego, raczej ukrywający, czy też zamazujący istotę sprawy, niż ją określający; 2/ Na temat Żydów i ludzi określanych jako Żydzi przez sandauerowskich allosemitów trudno wypowiadać się krótko a prawdziwie; 3/ "Żydzi" w PPR, MBP,MSZ, GZP WP i innych tego rodzaju władzach NIE UWAŻALI SIĘ za Żydów i nie byli za nich uważani przez ludzi tej narodowości i tego wyznania, ich żydowskie pochodzenie, wygląd, nieraz wręcz obyczaje i błędy językowe były jednak bardzo wyraźne i powodowały owe wypowiedzi o "nadreprezentacji" ze strony nieraz rzetelnych i niegłupich komunistów i internacjonalistów.
A niezależnie od tematu, proponuję, by takich, jak np "Wojtas" nie włączać do poważnych dyskusji. Niech sobie "wymieniają poglądy" (bo przecież nie przemyślenia!) między sobą, w pisowskich, rydzykoidalnych i ziemkiewiczopodobnych chlewikach. Nie z poważnymi ludźmi!
Crystiano wzorem "zdroworozsądkowca" :)
Wybacz Crystiano, ale tak to wygląda po twoich komentarzach, od Chaveza do Anielewicza.
jest faktem ale też doskonałym usprawiedliwieniem dla różnych antysemitów.
Staruszku: Jestes nikim, aby tutaj decydowac z kim i o czym dyskutowac, ani tym bardziej, zeby oceniac i to blednie jakie kto ma poglady.
Getzz: Ja dyskutowalem tylko o tym, czy tak bylo, czy nie. Zadnych wnioskow z tego faktu nie wyciagalem. To tylko west mnie wkreca od razu w jakies antysemityzmy.
Czy mógłby zdefiniować "właściwe proporcje narodowościowe" które miałyby obowiązywać w instytucjach państwowych?
Ze zrozumiałych względów stosowanie ustaw norymberskich mogłoby zostać w owych czasach źle zrozumiane.
> opierał się na stereotypie żydokomuna
Zagadnienie jest chyba jednak szersze. Dla przykładu w tzw. pogromie kieleckim brali udział także polscy komuniści, szeregowi członkowie PPR. Zaś robotnicy innych ośrodków przemysłowych Kielecczyzny (Radomia, Skarżyska, Ostrowca) odmawiali podpisywania - podtykanych im przez partyjną "górę" - deklaracji potępiających wydarzenia na Plantach, nad Silnicą, na linii herbskiej.
cześć jego pamięci!
Natomiast co do komentarzy:
1) Staruszek:
"Żydzi w PPR, MBP,MSZ, GZP WP i innych tego rodzaju władzach NIE UWAŻALI SIĘ za Żydów"
To ciekawe dlaczego tak wielu z nich odnalazło się potem w Izraelu. Poczytaj zresztą sobie książkę Grabskiego o żydowskich komunistach w PRL - z jaką zapobiegliwością dbali o interesy mniejszości, z której się wywodzili. I jeszcze taka ciekawostka (nb. wyczytana w "Gazecie Wyborczej"): gdy wleczono na rozstrzelanie Zinowjewa ten ateista i kosmopolita zaczął się modlić po hebrajsku do Jehowy.
Jest owszem teoria z lubością głoszona przez filosemitów-antykomunistów: Żyd, który zostawał komunistą, przestawał być Żydem. Tylko, że logicznie rzecz ujmując, Polak-komunista musiałby przestać być Polakiem a Rosjanin-komunista - Rosjaninem. Krótko mówiąc okazałoby się, że komuniści w ogóle nie mają narodowości.
2) czerwony: operujesz sloganami
a)) "A z czego brało się takie a nie inne podejście Żydów do II RP"
Problem jest głębszy niż ci się wydaje, bo zacząć by trzeba od niechętnego lub co najwyżej obojętnego stosunku znacznej części ludności żydowskiej do niepodległości Polski w 1918 r. (a więc jeszcze zanim jakakolwiek dyskryminacja ze strony Rzeczpospolitej ich dotknęła).
b)) "A to że Żydzi w lewicy upatrywali sojusznika a gdzie mieli upatrywać chyba nie w OWP,ONR,OZN"
No to się zdziwisz, bo akurat ortodoksi i syjoniści-rewizjoniści upatrywali sojusznika w OZN.
Zastanawia nas jedynie dlaczego tak prominentny członek Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, jak August Grabski, nie napisał artykułu o Aronie Lewartowskim (właściwe nazwisko Finkelstein). Czyżby dlatego, że działacz ten należał do kierownictwa Komunistycznej Partii Polski, a w getcie warszawskim był zaledwie współtwórcą i przywódcą Bloku Antyfaszystowskiego, a jednocześnie pełnił funkcję pełnomocnika Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej. Może za wcześnie zginął (25 sierpnia 1942 r.) i za mało zdziałał? Chyba jednak nie oto chodzi. Bo był stalinowcem?
mnie to akurat sformułowanie ( "nadreprezentacja posób pochodzenia żydowskiego") też się nie podoba, ale nie ja je wymyśliłem.
Zwykla, opisowa kategoria. Podobnie np. mowi sie o nadreprezentacji Irlandczykow w policji w stanie Massachusetts i jakos nikt z tego jakis glupich wnioskow, jak teraz west, nie wyciaga. Oznacza to po prostu, ze przedstawiciele jakiejs grupy społecznej sa w jakiejs instytucji znacznie czesciej obecni, niz wynikaloby to z procentowanego ich udzialu w ogole spoleczenstwa.
się zapatrujecie na sformułowanie: "nadreprezentacja osób pochodzenia afrykanerskiego w elicie politycznej RPA"? Albo "nadreprezentacja osób pochodzenia tamilskiego w brytyjskiej administracji kolonialnej Cejlonu" (była takowa)?
w aparacie bezpieczeństwa osób z wyższym wykształceniem, albo łysych na przykład, nie cieszą się najmniejszym zainteresowaniem prawicy. Widocznie nie da się ich odpowiednio wykorzystać.
Można tylko ubolewać ze tylko Was było jak na razie stać na dostrzeżenie choćby tego, pomijanego aspektu działalności komunistów w getcie warszawskim.
A co mnie obchodzi to, co dostrzega prawica? Negowales fakt owej nadreprezentacji, wiec po prostu spytalem, czy negujesz ten fakt, czy jak, a Ty w kolko jakies wkrety o antysemityzmie.
Dla przykladu, propaganda sowiecka do granic mozliwosci wykorzystywala po wojnie zbrodnie hitlerowskie, zeby uprawomocnic swoje panowanie w Europie sr-wsch. Ale instrumentalne poslugiwanie sie jakims faktem nei wyklucza obiektywnej prawdziwosci tego faktu, czyli tego, ze zbrodnie te fkatycznie mialy miejsce.
(i aparatu partyjnego w ogóle) to nie wiem co pisał na ten temat IPN, pewnie swoim zwyczajem coś przepisał, np. od Werblana, który pierwszy tym tematem się zajmował. Oburza mnie co innego - i tu doskonale wiesz, co: poruszanie tematu składu narodowościowego w kategoriach NADreprezentacji, tak jakby samo przez się było zrozumiałe, że skład osobowy jakichś instytucji państwowych ma odzwierciedlać odpowiednie proporcje ogółu społeczeństwa. Od takich poglądów niedaleko do popierania zasady numerus clausus czy innych podobnych pomysłów.
"Oburza mnie co innego - i tu doskonale wiesz, co: poruszanie tematu składu narodowościowego w kategoriach NADreprezentacji, tak jakby samo przez się było zrozumiałe, że skład osobowy jakichś instytucji państwowych ma odzwierciedlać odpowiednie proporcje ogółu społeczeństwa."
To może używajmy konretnych sformułwoań, np: 20% udziału w instytucji X wobec 2% udziału w społeczenstwie.
ale czy to aby też nie zostanie podciągnięte pod myślozbrodnię? Nie wszyscy tak sie oburzają. Niektorzy maja inne podejście i nie zakazują mówić. WProwadzaja jedynie odpowiedni komentarz, jak np. badacze: Cochran Harpending którzy nadreprezentację Żydów na najlepszych uczelniach w USA uznali po prostu za dowód na ich genetyczną wyższość, przynajmniej jeśli o IQ idzie. Nawet dorobili do tego pseudonakową teoryjkę opartą na 1000 lat niezwykłej selekcji. Dowodem tez tych "badaczy" była owa nadreprezentacja, a nie badania ststystyczne dotyczace inteligencji. Słowo "nadreprezentacja" w ich pracy brzmi dumnie, niczym "typ aryjski" w pracach "anropologów" z III Rzeszy. Zatem głowa do góry West! Dobra nadreprezentacja nie jest zła.
krótka piłka. Jesteś Żydem, jesteś mniejszością religijną i etniczną idziesz do prawicy która przed wojną chciała polskich ustaw norymberskich (czesc sie pohamowala jak zobaczyla holokaust) do niejasnego PSL czy do lewicy która generalnie ma gdzieś której części ciała Ci brakuje i jaki masz akcent?
Ocena PPS, a zwłaszcza PPR, to jeden z zasadniczych wątków, który poróżnił nas z polskimi zwolennikami IV Międzynarodówki i niewątpliwie zaważył na zerwaniu współpracy z największą wówczas międzynarodową tendencją trockistowską, jaką był Zjednoczony Sekretariat IV Międzynarodówki w połowie lat 80. XX w.
Dla redakcji "Inprekora" było oczywiste, że "dzięki parciu szeregowych rzesz społeczeństwa - mas ludowych, a przede wszystkim klasy robotniczej - [parciu] mającemu dynamikę antykapitalistyczną, istniały niezmiernie sprzyjające warunki do powstania jednolitego Frontu politycznego partii robotniczych i radykalnego skrzydła ruchu ludowego oraz stworzenia potężnego frontu społecznego rewolucji oddolnej, a zarazem niezależnej od Kremla". Żeby coś takiego zaistniało musiałoby jednak dojść według redakcji "Inprekora" do... "sojuszu komunistów z PPR z 'lewicą londyńską'". Wszyscy oczywiście wiemy, że do takiego sojuszu nie mogło dojść z przyczyn oczywistych. PPR nie była przecież z tychże przyczyn oczywistych partią niezależną od Kremla, bez Kremla nie mogła również pretendować do wyznaczonej jej a posteriori przez redakcję "Inprekora" roli. Na te przyczyny oczywiste składają się przecież stalinowskie represje wobec wielonarodowościowego ruchu komunistycznego Drugiej Rzeczpospolitej, w wyniku których zdziesiątkowana została nie tylko Komunistyczna Partia Polski, ale również jej ukraińskie i białoruskie przybudówki (KPZU i KPZB), a także partie sojusznicze, takie chociażby jak Białoruska Włościańsko-Robotnicza Hromada czy Niezależna Partia Chłopska oraz "mniejszość żydowska", która w tej partii zawsze odgrywała znaczącą rolę.
Z tych represji niewielu ocalało komunistów, pozostał może trzeci czy czwarty garnitur tej partii, a i to często z przetrąconymi kręgosłupami politycznymi, a czasem i moralnymi. Tymczasem redakcja "Inprekora", jak gdyby nigdy nic obarcza całą odpowiedzialnością za zaistniały stan rzeczy właśnie "komunistów z PPR": "trzeba wiedzieć - dlaczego do tego nie doszło, a tym samym, kto za to ponosi ciężką odpowiedzialność historyczną. ODPOWIEDZIALNOŚĆ TĘ PONOSZĄ ZASADNICZO (MOŻE NAWET WYŁĄCZNIE - ale nie spierajmy się o rzeczy drugorzędne) STALINOWSCY KOMUNIŚCI. Bo ogromna większość 'lewicy londyńskiej' poszła przecież na współpracę z nimi, gdy tymczasem to oni właśnie wykorzystali tę współpracę w sposób haniebny po to, żeby uzurpować sobie rewolucję, zdławić jej oddolny charakter, ubezwłasnowolnić ruch masowy, wykorzenić wszelkie formy demokracji politycznej - tak samorządności, jak i demokracji parlamentarnej - i zapewnić sobie monopol władzy, czyli ustanowić reżim totalitarny. To oni ponoszą odpowiedzialność za tragedię polskiej rewolucji, za to, że dokonała się ona w sposób zwyrodniały, za zbrodnie, popełniane przez aparat PPR i kontrolowany przezeń aparat represji - i które, w obawie że zaczną wychodzić na światło dzienne, usiłowali od 1956 roku prewencyjnie usprawiedliwiać z pomocą wylansowanej nagle TEZY O WOJNIE DOMOWEJ, KTÓRA RZEKOMO TOCZYŁA SIĘ W POLSCE W LATACH CZTERDZIESTYCH ("Nie odwracać się plecami od ruchu społecznego", artykuł redakcyjny, "Inprekor" nr 18 z wiosny 1985 r., ss. 54-55).
Kolesie z IV Międzynarodowki recytowali jak z nut, abstrahując całkowicie od realiów historycznych i konkretnych historycznych uwarunkowań: "Gdyby ich partia zachowała cechy rewolucyjne, POLSKA REWOLUCJA NIE MUSIAŁABY PRZEBIEGAĆ POD DYKTANDO MOSKWY, MIMO NAWET OKUPACJI KRAJU PRZEZ ARMIĘ RADZIECKĄ - bo gdyby z jednej strony oparli się o samorządowy ruch mas i energicznie sprzyjali jego rozwojowi zamiast go dławić, jak to czynili, a z drugiej weszli w uczciwy sojusz z 'lewicą londyńską' (czyli zgoła odmienny niż na przykład 'współpraca' z 'koncesjonowaną' PPS), mogliby zerwać pępowinę łączącą ich z Kremlem i zapewnić niezależność polskiej rewolucji" (tamże, s. 55).
Wykazali przy tym nieprawdopodobny wręcz obiektywizm, podkreślając, że nie zamykają oczu na "być może" - czyli, że "być może rzeczywiście w partii tej istniały mniej lub bardziej rewolucyjne nurty lub w każdym razie nurty podatne na rewolucyjne nastroje i dążenia społeczne". Po tym nieprawdopodobnym wręcz obiektywizmie, porównywalnym tylko z "obiektywną dynamiką rewolucyjną 'Solidarności'" i porozumieniem IV Międzynarodówki ze wszystkimi siłami antykomunistycznymi łącznie z CIA w ramach masowego ruchu "Solidarności z 'Solidarnością'" (z wiadomym skutkiem!), mogli kolesie z redakcji "Inprekora" sobie wreszcie ulżyć w stylu poniedziałkowego teatru telewizji czasów Solidarnej Rzeczpospolitej. Według redakcji "Inprekora" w składzie: J. Allio, Z. M. Kowalewski i C. Smuga (dziś używający pseudonimu Jan Malewski) w PPR "Dominował biurokratyczny aparat stalinowski i to jego natura określała charakter PPR. Na wiele już lat przed jej powstaniem zwyrodnienie rewolucji rosyjskiej, które pociągnęło za sobą zwyrodnienie Kominternu, rozpełzło się po wszystkich jego gałęziach, czyli sekcjach krajowych" (tamże, s. 56).
Dla wzmocnienia efektu powołano się oczywiście na odpowiedni cytat z Trockiego: "Nigdy jeszcze - pisał Trocki w listopadzie 1937 roku w liście otwartym, skierowanym do wszystkich organizacji robotniczych na świecie, do robotników-socjalistów, komunistów i anarchistów - ruch robotniczy nie miał w swoich własnych szeregach wroga tak podłego, tak niebezpiecznego i tak perfidnego jak ten, którym jest stalinowska klika i jego międzynarodowa agentura".
Czytając to, nie powiem, my obrońcy KPP i PPR poczuliśmy się co najmniej nieswojo. Na szczęście redakcja "Inprekora" dodała, że "faktem jest, że stalinizacja napotkała szczególnie silne opory w KPP, tak silne, że Kreml uznał za konieczne jej zniszczenie". Zrozumieliśmy, że odpowiadając na nasze wątpliwości w sprawie czarno-białych ocen PPR i PPS koledzy z "Inprekora" najpierw nas zniszczyli, a teraz przywrócili nam sens życia. Nie mogliśmy się zresztą nie zgodzić, że KPP w ostatnich latach swego istnienia prowadziła często "politykę niebywale samobójczą". Do tego niepotrzebne były nam nawet wspomnienia przywoływanego na tę okazję Hersza Mendela - założyciela Opozycji Lewicowej w 1932 r. Mieliśmy również własne, rodzinne wspomnienia i doświadczenia.
Niemniej nie mogliśmy się zgodzić na przecież oczywiste dla wszystkich stwierdzenie: "Partia, która za zgodą, a co więcej z inicjatywy i pod ścisłą kontrolą Kremla, odbudowano za okupacji, była już PARTIĄ DO CNA STALINOWSKĄ" (tamże, s. 57). Dobijające było zwłaszcza stwierdzenie, które padło w szerszym międzynarodowym kontekście Chin i Jugosławii: "Mimo to uważamy, że była to partia w jakiejś mierze przynajmniej stalinowska: aparat tej partii i stworzonej przez nią armii sprawował biurokratyczną kontrolę nad ruchem masowym i podporządkowywał jego rozwój, dynamikę, dążenia i cele swoim własnym interesom". Można byłoby przecież z łatwością takim stwierdzeniem i definicją objąć również partię bolszewicką, czy w ogóle partie typu leninowskiego. Czyżby również je od początku drążył "straszliwy rak" marksizmu-leninizmu? Zarzut "totalitaryzmu" był zatem ze wszech miar uzasadniony, choć jakoś nie znajdował potwierdzenia na gruncie ortodoksyjnego marksizmu. Pozostało nam tylko zgodzić się z tym, choć bynajmniej nie zamierzaliśmy zmieniać naszej oceny linii redakcji "Inprekora" i tzw. wątku historycznego, pozostając przy naszych komunistycznych "kapliczkach", o czym doskonale wiedziała redakcja "Inprekora", nie omieszkaliśmy ją bowiem o tym poinformować, choć gotowi byliśmy wycofać się na tym etapie z obrony Polskiej Partii Robotniczej, z którą nas nic - poza PRL-em - nie łączyło. Niemniej jakieś poczucie sprawiedliwości historycznej pozostało, diametralnie zresztą odmienne niż te prezentowane przez Zbigniewa M. Kowalewskiego i redakcję "Inprekora". Pozwolimy zatem sobie przytoczyć naszą wstępną polemikę z redakcją "Inprekora" w pełnym brzmieniu, które w ciągu minionego ćwierćwiecza powinno się było całkowicie przecież skompromitować.
Tekst "Zrozumienie i porozumienie" pochodzi z 1984 roku i sam się broni. Ze względu na jego wielkość puścimy go w następnym odcinku. CIĄG DALSZY NASTĄPI.
Eee tam numerus clausus. Co sie bedziez ograniczal. Nie wahaj sie, napisz, ze od zauwazania ilosc osob pochodzenia zydowskiego w danej instytucji tylko krok od holocaustu.
poniższy cytat pochodzi z artykułu z ultra poprawniej strony Krytyki Politycznej :
Edelman opowiada:
- Nie wiem. Pewnie nie. W getcie powinni być męczennicy i Joanny d’Arc, prawda? Ale jak chcesz wiedzieć, to w bunkrze na Miłej z grupą Anielewicza było kilka prostytutek i nawet jeden alfons. Taki wytatuowany, wielki, z bicepsami, który nimi rządził. Były to dobre, gospodarne dziewczyny. Przedostaliśmy się do ich bunkra, kiedy nasz teren zaczął się palić, i byli tam wszyscy – Anielewicz, Celina, Lutek, Jurek Wilner – tak cieszyliśmy się, że jeszcze jesteśmy razem… Tamte dziewczyny dały nam jeść, a Guta miała papierosy „juno”. To był jeden z najlepszych dni w getcie. Kiedy później przyszliśmy (…) te dziewczyny były w sąsiedniej piwnicy. Nazajutrz schodziliśmy do kanałów. Wszyscy weszli, ja byłem ostatni, i jedna z dziewczyn zapytała, czy mogą z nami wyjść na aryjską stronę. A ja odpowiedziałem: „nie”. No widzisz. Bardzo cię proszę, nie każ mi dzisiaj tłumaczyć, dlaczego wtedy powiedziałem nie.
http://www.krytykapolityczna.pl/Teksty-poza-KP/Ostrowska-Prostytucja-w-gettach/menu-id-129.html
To wprost niesamowie, ile coniektorzy potrafia wyczytac z jednego prostego pytanie, ktore brzmi: "czy w aparacie bezpieczenstwa po wojnie liczba osob pochodzenia zydowskiego byla wyzsza, niz ich udzial w ogole spoleczenstwa, czy tez nie?"
west bredzi cos o holocauscie i antysemityzmie, za to Ty zadajesz mi pytanie zwiazane z przyczynami tego stanu rzeczy, czego nie analizowalem, ani o tym nie pisalem, anie nawet nie wyciagalem z faktu owej nadreprezentacji ZUPELNIE ZADNYCH WNIOSKOW!
A fe. Tfu. Fe. Tfu, tfu. Fe. Żydzi mieli prostytutki. Nawet w czasie powstania. A fe. Tfu 3 razy. Nie lubię ich. Niech prawda będzie z Tobę piąty, a przepraszam, drugi Cudzie.
podany przez ciebie fragment pochodzi ze wspomnianej przeze mnie w pierwszej wypowiedzi do tego tematu książki Hanny Krall "Zdążyc przed Panem Bogiem". Szczerze polecam, bo to chyba jedno z najwierniejszych (i najokrutniejszych) przedstawień powstania w gettcie w literaturze.
On nawet o posłach Mniejszości Niemieckiej napisałby, że to rdzenni Polacy, bo przecież wypominanie komuś narodowości jest wstrętne i pachnie IPN-em. Beznadziejny przypadek politycznej poprawności, który w meandrach tejże zatracił zdrowy rozsądek.
PS. Olisadebe i Guereiro wywodzą się w prostej linii od Piasta Kołodzieja - broń Boże nie twierdź, że jest inaczej, bo west oskarży Cię o faszyzm i rasiszm.
Szczerze polecam, bo to chyba jedno z najwierniejszych (i najokrutniejszych) przedstawień stosunku żydów do holokaustu Gazy :
http://www.evtv1.com/player.aspx?itemnum=6595
http://video.google.pl/videosearch?q=%22We+are+humans+They+are+animals%22&hl=pl&emb=1&aq=-1&oq=#
problemu w dzieleniu Polaków według kryterium narodowościowego?
mylisz dwie rzeczy: nadreprezentacja Żydów w ruchu lewicowym przed wojną jest zrozumiała (zresztą podobne zjawisko w odniesieniu do Chińczyków występowało w Azji Wschodniej), nadreprezentacja Żydów (czy osób pochodzenia żydowskiego, jak kto woli) na stanowiskach kierowniczych w okresie stalinowskim - mniej. Nie do końca jest dla mnie jasne, dlaczego akurat komuniści żydowskiego pochodzenia m u s i e l i pracować w administracji (a tym bardziej w bezpiece). A że zjawisko to było dość rozpowszechnione świadczy dokument KC PPR, w którym czytamy:
"Przytoczę tu niektóre z argumentów lansowanych przez tę część robotników. W Łodzi jest przeszło 20 tys. Żydów, nie ma ani jednego przy warsztacie na fabryce, o ile Żydzi pracują w przemyśle, to na kierowniczych stanowiskach albo w aparacie biurowym. Na terenie Łodzi, w gminie żydowskiej, jest zarejestrowane około 9 tysięcy, przeważnie młodzieży żydowskiej bezrobotnej, którzy pobierają zapomogi, a nie idą do pracy, a robotnicy mówią, że do akcji żniwnej pojechały dzieci szkolne, a dlaczego oni (Żydzi) nie pojechali. Kierownicy wydziałów personalnych w większości są Żydzi, którzy usuwają z lepszych stanowisk Polaków i wsadzają Żydów. Wreszcie mówi się dużo o Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie jest większość Żydów... Jest faktem, że Żydzi na terenie Łodzi otrzymali wszyscy karty żywnościowe pierwszej kategorii (w odróżnieniu od Polaków). Została również wybrana komisja do sprawdzenia nadużyć w Opiece Społecznej, która wypłaciła Komitetowi Żydowskiemu 1 milion zł, który został podzielony przez tenże Komitet między 64 rodziny żydowskie. Natomiast z tej samej Opieki Społecznej nie można otrzymać pieniędzy dla sierot i powracających z obozu."
By konkludować: nadreprezentacja takiej czy innej grupy etnicznej w państwie demokratycznym średnio mnie interesuje - jeśli Francuzi demokratycznie wybrali sobie Sarkozy'ego a brytyjscy konserwatyści Camerona to ich sprawa. Ale w państwie totalitarnym to nie jest naturalny mechanizm tylko uprzywilejowanie pewnej grupy. Czy przywileje są lewicowe?
I czy lewicowe jest tworzenie tabu wokół pewnych spraw?
ja w żaden sposób nie kwestionuję zła tego, co robią teraz Żydzi w stosunku do Palestyńczyków:)
Gdyby ktos faktycznie traktowal inaczej obywateli polskich ze wzgledu na pochodzenia etniczne, to oczywiscie, ze uwazalbym to za problem. Ale subtelnie zaznacze, ze nie o tym pisalem. Widze natomiast problem, ze dla coniektyrych mowienie o obiektywnych zjawiskach spolecznych juz pachnie holocaustem. I to mnie martwi.
"Nie uznawali się za Żydów"
Ciekawe w takim razie na jakiej płaszczyźnie w 1967 roku kibicowali rejzom Mosze Dajana.
Ogólnie rzecz biorąc powyższy tekst Augusta Grabskiego i tak wychodzi poza obowiązujące wykładni. I to nie tylko poza IPN-owską, ale również nowolewicową. Coś się jednak zmieniło w mentalności działaczy posttrockistowskich, jako alterglobalistyczni komuniści muszą oni uwzględniać pluralizm polityczny również na radykalnej lewicy. W tej sytuacji w ich wykładni historiograficznej PPR i KPP zostały wreszcie uwzględnione nie tylko jako chłopiec do bicia - "stalinowscy komuniści", ale wręcz jako autentyczna lewica. Niektórzy tradycyjnie przegięli nawet pałę w drugą stronę. Mamy tu na myśli środowisko Zbigniewa M. Kowalewskiego, które wczoraj w PPR i KPP widziało przede wszystkim "raka stalinizmu" i głównego winowajcę (patrz: ZROZUMIENIE I POROZUMIENIE (1984), dyktatura.info), dziś zaś beatyfikują GL, AL i PPR wraz z "partyzantem, ubekiem, profesorem" Ryszardem Nazarewiczem).
1. Cytować należy dokładnie, inaczej nie cytuje się uczciwie. Napisałem nie Żydzi, a "Żydzi", a to różnica!
2. Czy wszyscy uczestnicy tej dyskusji są aż tacy młodzi, by ani razu nie zmienić poglądu na ważne sprawy? Niczym innym nie mógłbym usprawiedliwić tych, co ipeenowskim obyczajem wy-pominają poglądy i wypowiedzi sprzed lat i epok.
3. Temat najdrastyczniej przedstawiony w nieudowodnionej choć może nawet prawdziwej opowieści o hebrajskiej modlitwie Zinowiewa (a po jakiemu miał się modlić, jeśli się wogóle modlił, widząc, że komunizm, jakim go rozumiał, jest nieprawdą?). Kiedy XX Zjazd KPZR przyniósł, co przyniósł, a poprzedzony był m.in. ucieczką i bluzgami Światły - że nie wspomnę o FAKTACH, które w każdym uczciwym człowieku musiały spowodować zasadnicze zmiany poglądów - ci, którzy do niedawna NIE byli (we własnym mniemaniu)ŻADNEJ narodowości, lub byli dowolnej, jeśli taka była potrzebna Partii - postanowili "wrócić"do rodzinnej tradycji, a może tylko skorzystać z okazji, by zwiać z tego raju, w którym sami, nie zawsze w dobrej wierze, dość napaskudzili.
Cóż, nie sposób pisać zwięźle i sensownie w tak jak tu zakreślonych ramach. No, i nie zawsze chce się. Jakiś biedaczyna na moją expressis verbis PROPOZYCJĘ odpowiada, że zmuszam, czy chcę zmuszać. Inny erudyta przy okazji życiorysu bohatera Powstania W Getcie(!)odtwarza historię trockizmu i zapowiada dalszy ciąg! Żydowskie powiedzonko a propos brzmi: Wi kimmt di wrone in di klatkie, czyli co ma piernik (oj, stareńki piernik!) do wiatraka?
Znaczny udział Żydów w stalinowskim aparacie represji i systemie kierowniczym właśnie nieodłącznie się wiąże z dużą ich rolą w ruchu lewicowym przed II WŚ, dlatego bo właśnie drugi i trzeci garnitur KPP i lewicy PPS tworzył struktury Polski Ludowej.
Co nie zmienia faktu że większośc działaczy aparatu pochodzenia żydowskiego przebywała w czasie II WŚ w ZSRR (konkretnie w alternatywnych wobec krajowego ośrodka kierowniczego PPR- CBKP i ZPP) to już inna sprawa.
I dlaczego uważasz że chcę utrzymywac tabu?
Uważam że należy wytykać błędy i zbrodnie Izraela,tak jak wskazywać na przypadki kolaboracji żydowskiej z nazistami czy zbrodnie funkcjonariuszy UB pochodzenia żydowskiego,ale tylko na tej samej zasadzie jak pokazuje się przypadki kolaboracji polskiej czy białoruskie oraz białoruskiej czy ukraińskiej oraz mniejszości niemieckiej,bardzo łatwo jest przekroczyć granice między obiektywną krytyką a antysemityzmem.Piętnując zbrodnie grup żydowskich na kresach należy piętnować również zachowanie pałkarzy ONRowskich.Piętnując zachowanie milicjantów-Żydów w latach 1939-41,powinniśmy również piętnować naganne i zbrodnicze poczynania tzw. granatowych policjantów,piętnując polskich,ukraińskich czy żydowskich szmalcowników powinniśmy stosować jedną miare.Zbrodnie Holokaustu nie powinny być jednocześnie parawanem za który kryją się zbrodnie wobec Palestyńczyków.
Od czasu opublikowania na łamach "Inprekora" naszej polemiki/artykułu "Porozumienie i zrozumienie" minęło już prawie ćwierć wieku. Porozumienie okazało się niemożliwe i wówczas, i w Trzeciej Rzeczypospolitej. O ile wówczas, jak nam się wydawało, brakowało zrozumienia, to w nowej rzeczywistości okazało się, że brakuje przede wszystkim zaufania. Zapewne zresztą wzajemnego. A mimo to, w 2003 r., Zbigniewowi M. Kowalewskiemu i IV Międzynarodówce złożyliśmy kolejne propozycje koncyliacyjne. Wydawało nam się, że w nowej rzeczywistości, po naszym powrocie na scenę polityczną, warto przełamać wzajemne opory i zdobyć się na współpracę. Nie musimy chyba uzasadniać dlaczego. Wkrótce okazało się jednak, że druga strona ma inne zdanie. Po dyskusji na łamach internetowego Czerwonego Salonu wokół inicjatywy Frontu Lewicy, po wymianie polemik i artykułów, wreszcie po odrzuceniu przez emisariuszy IV Międzynarodówki i przez Zbigniewa M. Kowalewskiego naszej oferty współpracy, zdecydowaliśmy się na krok ostateczny - na ujawnienie korespondencji ze Zbigniewem M. Kowalewskim w powyższej sprawie, sprawie przecież publicznej. Prywatnej korespondencji z Z M. Kowalewskim nigdy przecież nie prowadziliśmy. Nawet nie próbowaliśmy się z nim zaprzyjaźnić. Chodziło tylko o porozumienie polityczne na lewicy rewolucyjnej. Ofertę taką złożyła przecież ćwierć wieku temu redakcja "Inprekora" w imieniu IV Międzynarodówki. Dla Zbigniewa M. Kowalewskiego, jako ówczesnego członka redakcji "Inprekora", oferta ta powinna być przynajmniej zrozumiała.
Musimy się przyznać do błędu, a nawet kolejnej komedii pomyłek. Jedynym naszym usprawiedliwieniem może być tylko przerwa w życiorysie politycznym. Jesienią 2003 r. mogliśmy już tylko podsumować kolejne niepowodzenie: "Nie dziwi nas, że nasze kolejne propozycje koncyliacyjne o charakterze jednolitofrontowym nie są odwzajemniane przez dominujące w Polsce środowisko lewicowe. Co więcej, traktowane są one nieufnie, a nawet wrogo (i nie zraża nas to!). To odruch obronny.
Jak pisze Zbigniew M. Kowalewski, w odpowiedzi na naszą propozycję: 'Do współpracy konieczny jest pewien stopień wzajemnego zaufania. Nagminnie stosowane przez Was wspomniane 'metody walki' sprawiają, że do Was nie mam żadnego zaufania. Doświadczenie środowisk Książki i Prasy świadczy, że lewicowcy o bardzo różnych rodowodach, doświadczeniach i poglądach mogą ze sobą z powodzeniem współpracować, o ile tylko w stosunkach wzajemnych respektują pewne zasady, które stwarzają atmosferę wzajemnego zaufania.
Dopóki nie zaczniecie trzymać się zasad, o których mowa, nie będzie warunków sprzyjających występowaniu z Wami ze wspólnymi propozycjami czy inicjatywami - nawet wtedy, gdyby (w przeciwieństwie do tej, o którą tu chodzi) były one słuszne" (patrz: Korespondencja GSR z ZMK oraz nasz tekst "Wzajemne zaufanie" z 22 września 2003 r.).
Jak zwykle nie zaskoczyliśmy. Okazało się przecież, że IV Międzynarodówce, ani Z. M. Kowalewskiemu nie chodzi bynajmniej o porozumienie lewicy rewolucyjnej, ale o budowę szerokiego frontu lewicy z socjaldemokratami włącznie. Tym ostatnim Kowalewski i "Czwórka" raczej się nie afiszowali, choć dowodów nie brakowało. Nie omieszkaliśmy o tym wspomnieć we "Wzajemnym zaufaniu" i uniesieniu: "Doświadczenie 'środowiska Książki i Prasy', wywodzącego się z PPS Piotra Ikonowicza, jest pod tym względem znamienne. Wydawnictwo w okresie rozruchu opierało się na prywatnych funduszach szwajcarskiego sympatyka spod znaku emigracyjnego PPS, obecnego prezesa wydawnictwa. Na dzień dzisiejszy utrzymanie Instytutu Wydawniczego zapewnia swoimi zamówieniami w ramach tejże współpracy Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych - druk 'Przeglądu Wydarzeń Związkowych' i 'Nowego Tygodnika Popularnego', głównych pism OPZZ, gwarantuje Instytutowi Wydawniczemu 'Książka i Prasa' utrzymanie się na niełatwym przecież rynku.
O wzajemnym zaufaniu świadczy stała współpraca środowisk i regularne publikacje artykułów i tłumaczeń redaktorów i współpracowników 'Lewą Nogą' i 'Rewolucji' na łamach 'Nowego Tygodnika Popularnego', którego redaktorem naczelnym jest Stanisław Nowakowski, jednocześnie pełniący funkcję sekretarza redakcji i zastępcy redaktora naczelnego innego pisma tego wydawniczego koncernu - 'Kontrpropozycji'. Naczelnym 'Kontrpropozycji' jest nie kto inny, jak Mieczysław Krajewski, szef zespołu doradców przewodniczącego OPZZ, Macieja Manickiego.
W 'koncernie', obok wymienionych pism związanych z OPZZ znajdują się dwa tytuły radykalnej lewicy: 'Lewą Nogą', niegdyś pismo zbliżone do PPS Piotra Ikonowicza, oraz nowy tytuł, 'Rewolucja' Zbigniewa M. Kowalewskiego. Najnowszym dzieckiem Instytutu Wydawniczego są właśnie 'Kontrpropozycje', które na scenę polityczną wróciły przed rokiem.
Nasza krytyczna recenzja 'Kontrpropozycji' ukazała się 28 stycznia b.r. ('Miraż 'nowoczesnej lewicy''). Próżno byłoby jednak szukać krytycznego ustosunkowania się do tej inicjatywy ze strony środowisk radykalnej lewicy współpracujących z Instytutem Wydawniczym 'Książka i Prasa'.
Tymczasem, przyjazną reklamę=recenzję 'Kontrpropozycji' zapewnił 'Robotnik Śląski' (nr 3 z marca/kwietnia 2003), podobnie jak Z.M. Kowalewski, ściśle współpracujący z mandelowcami (Komitet Międzynarodowy IV Międzynarodówki).
Ten zwyczaj wzajemnego wspierania się, a raczej usłużnego wspierania chlebodawcy, współpracy opartej na wzajemnym zaufaniu, jest gwarantem nieobecności polemik. I co więcej - promocji socjaldemokratycznych 'Kontrpropozycji' w środowiskach pracowniczych i lewicowych, w tym również w tych radykalnych i antykapitalistycznych.
Warto zaznaczyć, że 'Kontrpropozycje' twardo stoją na gruncie kapitalizmu, a nawet liberalizmu spod znaku Partii Demokratycznej rodem z USA i za tzw. kapitalizmem z ludzką twarzą. Są jawną agenturą kapitalistyczną w ruchu związkowym, świadomą własnych celów i interesów.
'Nowoczesna lewica', za jaką od początku chciał uchodzić zespół 'Kontrpropozycji', stawia bowiem za priorytet odbudowanie mechanizmów zapewniających pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą odrodzenie się walki klasowej i rewolucyjnego ruchu robotniczego.
O roli OPZZ na scenie politycznej nie warto wspominać. Warto natomiast odnotować, że współpraca radykałów spod znaku 'Lewą Nogą' i 'Rewolucji' gwarantuje OPZZ i 'Nowemu Tygodnikowi Popularnemu' legitymizację w środowiskach radykalnej lewicy, a jednocześnie pozwala, za przyzwoleniem radykałów, kontynuować kurs na demobilizację klasy robotniczej. 'Wzajemne zaufanie' w raczkujących środowiskach radykalnej lewicy skutkuje utratą azymutu i gwarantuje względny pokój społeczny biurokracji związkowej spod znaku OPZZ.
Należy dodać, że w ramach braku wzajemnego zaufania, Instytut Wydawniczy 'Książka i Prasa' odmówił druku 'Przeglądu Marksistowskiego', planowanego tytułu Nurtu Lewicy Rewolucyjnej. Nurt tymczasem, poprzez 'Kreta Związkowego', podjął krytykę biurokracji związkowej, uzasadniając tym samym brak zaufania".
Wówczas zapomnieliśmy dodać, że w koncernie tym poczesne miejsce zajmuje środowisko i pismo "Bez Dogmatu". Może nie byliśmy wówczas aż tak "dogmatyczni", a może liczyliśmy, że nie wszyscy są aż tak nie dogmatyczni, jak Zbigniew M. Kowalewski i IV Międzynarodówka? Mniejsza o to, faktem jest, że nie szukaliśmy wówczas konfliktów z tym środowiskiem, ale to było nasze przeoczenie, bynajmniej nie ich. Konflikt przecież wisiał w powietrzu, skoro i w tym środowisku dominującą tendencją była tendencja socjaldemokratyczna. A tego dziś nikt już nie ukrywa.
We "Wzajemnym zaufaniu" pozwoliliśmy sobie na krótką charakterystykę socjaldemokracji (jeszcze bez radykalnego skrzydła!):
"Cechą wyróżniającą socjaldemokracji, również tej spod znaku 'Kontrpropozycji', jest zdrowy rozsądek i kierowanie się zasadami negocjacji. Zdrowy rozsądek i pragmatyzm podpowiadają jej, że system kapitalistyczny w Polsce jest faktem, którego nie sposób negować, a więc i burzyć się przeciw niemu. Akceptacja kapitalizmu nastąpiła zresztą już dużo wcześniej, zanim jeszcze walka o kształt ustroju została przesądzona. Socjaldemokraci nie mają bowiem w zwyczaju opierać się narastającym trendom, są na wskroś obiektywistycznie nastawieni, a więc przyjmują wyroki historii nawet wtedy, kiedy się z nimi tak do końca nie utożsamiają. Socjaldemokraci zresztą mają stale dylematy, które rozwiązują przez ustępstwa wobec wroga klasowego, co podnosi ich obiektywizm do poziomu absolutnej wiarygodności w oczach państwa burżuazyjnego, a także do poziomu... absurdu z punktu widzenia klasy robotniczej.
Na zamachy na prawa pracownicze i na uderzenia w poziom życia odpowiadają nadstawianiem drugiego policzka, a potem znowu nadstawiają to jedną, to drugą stronę twarzy twierdząc, że tym razem burżuazja nie odważy się uderzyć. Na ich usprawiedliwienie można tylko powiedzieć, że brak instynktu samozachowawczego tłumaczy się tym, że policzek, który nadstawiają należy nie do nich, ale do klasy robotniczej.
Ogólnie słuszne postulaty poprawy doli ludzi pracy w kapitalizmie, skonstruowane przy uwzględnieniu niełatwych warunków ograniczających stawianych przez logikę produkcji kapitalistycznej, przypominają ćwiczenia gimnastyczne, które stanowią sztukę dla sztuki. Brak bowiem chęci odwoływania się do sił społecznych, które mogłyby wymusić realizację słusznych postulatów - w imię pokoju społecznego.
Kardynalny błąd uczciwych socjaldemokratów polega na tym, że nawet jeśli uda im się wymyślić mechanizm dający umiarkowane korzyści pracownikom przy nie umniejszaniu interesów klasy burżuazyjnej jako całości, nie są oni w stanie sprawić, by konkurencję kapitalistyczną wygrywali wszyscy kapitaliści. O ile są w stanie przekonać pracowników o konieczności ustępstw dla 'dobra ogólnego', o tyle nie ma żadnej mowy o ustępstwach partykularnego kapitalisty w imię korzyści choćby klasy burżuazyjnej jako takiej - rywale tylko czekają na taki dowód 'frajerstwa'. Byłoby to zresztą wbrew zasadom racjonalności kapitalistycznej, ustępstwem na rzecz reguł 'komunizmu' i Bóg wie, jakie jeszcze bezeceństwo, domagające się poświęcenia jednostki na ołtarzu abstrakcji, jaką jest społeczeństwo, czy uchowaj Boże, jakiś kolektyw.
W ten sposób działanie socjaldemokracji ma charakter utopijny. Niezwykły okres państwa dobrobytu zaistniał z powodu uprzedniego napędzenia koniunktury niesłychanymi do tamtej pory zniszczeniami wojennymi i odbudową gospodarek europejskich, istnienia narzędzi interwencjonizmu państwowego wypróbowanymi w dobie przedwojennego Wielkiego Kryzysu, lęku burżuazji przed wojną i powtórzeniem totalitaryzmu faszystowskiego, który to lęk odegrał rolę 'bicza na kapitalistów', jakiego sama socjaldemokracja nigdy by nie odważyła się użyć, a także przykład ZSRR i krajów realnego socjalizmu.
Dziś, socjaldemokracja nie ma ani takich sprzyjających warunków działania, ani takiego narzędzia wymuszającego na kapitalistach zawieszenie ich własnej konkurencji w celu maksymalizowania zysku nie tylko kosztem pracowników, ale i siebie nawzajem.
Socjaldemokracja całą nadzieję pokłada więc w narzędziu interwencjonizmu państwowego i w sile państwa, który mógłby zostać wykorzystany przez lewicową ekipę u władzy. Stąd apele do władz, które w sposób niezrozumiały dla uczciwych socjaldemokratów nie spieszą z realizacją programu mającego na celu uzdrowienie gospodarki wraz z poprawą sytuacji pracowników w ramach możliwości i zdrowego rozsądku - nie obiecują kokosów przecież, ale sproletaryzowanym warstwom pracowników najemnych każda, nawet minimalna poprawa, będzie promieniem nadziei na przyszłość.
Władze jednak, nawet lewicowe, nie kwapią się z realizacją postulatów, które same deklarowały w wyścigu o mandaty wyborców. 'Lewica kawiorowa' (nazywaną też - w trosce o adekwatność odzwierciedlenia stanu faktycznego - lewicą przy żłobie), po dojściu do władzy traci złudzenia, o ile je przedtem posiadała. Docierają do niej realia systemu kapitalistycznego, gdzie nie liczy się efekt całościowy, ale doraźna konkurencja nie oparta na żadnych zasadach czy regułach, które nie byłyby modyfikowalne z punktu widzenia maksymalizacji zysku.
Oddolny nacisk na realizację programów wyborczych sprawia, że rządy 'lewicowe' muszą uprawiać demagogię, której przeczy realna działalność. W istocie, rolą 'lewicowego' rządu jest utrzymywanie w ryzach społeczeństwa, którego pauperyzacja grozi wybuchem. 'Opozycyjno-komplementarni' wobec 'lewicowego' rządu socjaldemokraci wskazują na niekonsekwencje rządu i na zagrożenia, jakie te za sobą pociągają. Ta 'przenikliwość', która pozwala im dostrzegać 'niebezpieczeństwo' dzikich strajków, nie kontrolowanych przez mechanizm kanalizowania niezadowolenia społecznego w związkach zawodowych stawia socjaldemokrację 'zaplecza' na pozycjach większego jeszcze wroga protestów pracowniczych niż sam rząd, który tylko ujawnia swą bezsilność. 'Zaplecze' cały swój wysiłek wkłada w wynajdywanie sposobów unikania 'niebezpieczeństwa' wyrwania się oddolnych ruchów pracowniczych spod kontroli współpracujących z patronatem związków zawodowych.
Uzależniając kurs na poprawę sytuacji klasy pracowników najemnych od świadomej i dobrowolnej akcji rządu 'lewicowego', socjaldemokraci reprezentują stanowisko utopijne. Zakładają, że z kapitałem można się dogadać racjonalnie, pracowników da się namówić do zaciskania pasa i wystarczy słuszny program gospodarczy, który przedstawiają. Socjaldemokracja u władzy już wie, że ze strony kapitału nie można liczyć na ŻADNE ustępstwa. Pozostaje wymuszać coraz większe ustępstwa ze strony pracowników, licząc, że to wystarczy. W efekcie, okazuje się, że to pracownicy są destruktywni, ponieważ protestują, sabotując niełatwe wysiłki udobruchania burżuazji.
Jednocześnie działając w oddolnych ruchach opiniotwórczych socjaldemokraci przejawiają większe możliwości oddziaływania. Ich wpływ na zniechęcanie pracowników do spontanicznej akcji na rzecz realizacji interesów swojej klasy jest dużo bardziej prawdopodobny. Stanowić oni mogą pragmatyczne skrzydło ruchu związkowego. Natomiast poprzez fakt rozmiękczenia nurtów lewicy radykalnej, która szukając możliwości efektywnego działania przyjmuje opcję szerokiego (i jeszcze szerszego) pluralizmu, jest otwarta na poprawne naukowo programy socjaldemokratyczne (i 'nowoczesnosocjalistyczne'). W efekcie więc, w ramach swoistego przegrupowania, lewica radykalna przyczynia się do odbudowy w klasie robotniczej ugruntowanej pozycji tendencji reformistycznej typu socjaldemokratycznego, dla której walka z komunizmem, z rewolucyjnym ruchem robotniczym jest podstawowym celem, ba, racją istnienia i bycia tolerowaną w państwie kapitalistycznym".
Oczywiście, radykalne skrzydło socjaldemokracji nie boi się odwoływać do mas.
Nie była to oczywiście jedyna i kompletna nasza charakterystyka socjaldemokracji. Do tematu wracaliśmy nie raz, skoro socjaldemokracja miała solidną pozycję w ruchu No Global raczkującym również w Polsce, robiąc sobie zastępy kolejnych wrogów na lewicy. Z tą starą maksymą - NIE MA WROGÓW NA LEWICY - jest coś nie tak. Możemy sobą zaświadczyć, że ich nie brakuje - taka jest dziś "prawdziwa lewica".
Tymczasem Zbigniew Marcin Kowalewski budował w Polsce kolejny, "masowy", a raczej szeroki ruch społeczny, w którym, ma się rozumieć, poczesne miejsce miała zapewnione socjaldemokracja z jej radykalnym skrzydłem. Tacy jak my, słusznie, nie budzili jego zaufania.
Na rezultaty nie musieliśmy długo czekać. Na początku przestały się ukazywać "Kontrpropozycje", ale bynajmniej nie dlatego, że przypomnieliśmy starą polemikę Ewy Balcerek z twórcą "Kontrpropozycji" dr Mieczysławem Krajewskim. Po prostu w OPZZ zabrakło pieniędzy. Tymczasem Zbigniew M. Kowalewski wraz z Magdaleną Ostrowską przeniósł się do SLD-owskiej "Trybuny" po drodze zaliczając epizod z Ogólnopolskim Komitetem Protestacyjnym i pismem "Walka Trwa", w czym dzielnie mu sekundowali Florian Nowicki i Stefan Zgliczyński. Na łamach "Trybuny" i jej dodatków ("Impuls" pod redakcją Krzysztofa Pilawskiego i "Aneks" Przemysława Szubertowicza), lansowana przez Małgorzatę Ostrowską i Kowalewskiego "prawdziwa socjaldemokracja" przybrała wręcz twarz radykalną, tworząc pomost do Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień'80" i Polskiej Partii Pracy, która okazała się najlepszym medium w rękach mistrza nie tylko iluzji, ale i instytucjonalizacji nowej radykalnej lewicy przy pomocy, znanej już nam socjaldemokracji, choćby nawet w wydaniu Fundacji im. Róży Luksemburg.
Teraz Zbigniew Marcin Kowalewski mógł wyłożyć wszystkie karty, a miał nawet asa w rękawie. Tym asem był nie Daniel Podrzycki, a nawet nie Bogusław Ziętek, który jak doskonały aktor wcielił się osobiście w rolę medium, ale "partyzant, ubek, profesor" Ryszard Nazarewicz, aktualny członek Stowarzyszenia Marksistów Polskich i ZBOWiD, profesor zwyczajny historii, były członek PPR i PZPR, były pracownik naukowy Instytutu Historii Ruchu Robotniczego Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR, były podpułkownik MO, zastępca szefa Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dla miasta stołecznego Warszawy, były żołnierz Gwardii Ludowej, były oficer do spraw informacji w III Brygadzie im. Józefa Bema AL, były szef informacji i wywiadu Okręgu Częstochowa AL, uczestnik walk z reakcyjnym podziemiem, były naczelnik Wydziału V Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi, skąd zresztą pochodzi Kowalewski.
Zapewne uważny obserwator życia politycznego radykalnej lewicy dostrzeże sprzeczności między głoszonym pluralizmem a rzeczywistością, która polega na blokowaniu dyskusji, a nawet odmiennych zdań. Ta sprzeczność jest oczywiście faktem nieomal namacalnym. To, że ona istnieje w rzeczywistości, nie jest naszą winą.
Sprzeczność, zresztą, ma charakter poniekąd pozorny. Pluralizm jest głoszony szczerze, ponieważ np. posttrockiści faktycznie szukają oparcia w masowych (tzn. względnie masowych) ruchach społecznych o charakterze radykalnym. Równie prawdziwe jest twierdzenie o ich przekonaniu, że tylko oni mają pozycję uzasadnioną historycznym doświadczeniem oraz teorię, co predestynuje ich do roli kierownictwa owego ruchu. Łącznikiem jest niemniej głębokie przekonanie o obiektywnym ciążeniu owych ruchów ku społeczeństwu bezklasowemu. Ewolucji ulega owa wizja przyszłego społeczeństwa, podczas której oddalają się oni od marksizmu, a zbliżają do koncepcji anarchizujących. Bierzmy pod uwagę fakt, że masowe ruchy społeczne, właśnie ze względu na swój pluralizm, są w ciągłym ruchu, ale ten ruch nie jest wartością sam w sobie, tylko kierunek, w jakim te ruchy ewoluują. Jak weźmiemy ten dynamizm pod uwagę, to przestaniemy się tak drobnomieszczańsko oburzać przeciwko "zamordyzmowi" posttrockistów. Tylko, jak to mówią: Cyryl, jak Cyryl, ale te metody... Metody posttrockistów.
Należy to dobrze zrozumieć: pluralizm nie jest wartością absolutną. Tzw. spontaniczne ruchy masowe wcale nie są tak spontaniczne, jak by to mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Przede wszystkim, nie są one zawieszone w próżni, ale działają w nich najróżniejsze tendencje polityczne. To te tendencje stanowią o pluralizmie owych ruchów, a nie jakaś pierwotna różnorodność apolitycznch podobno poglądów. Tego "pierwotnego" pluralizmu nikt nie ma zamiaru niszczyć, ale jest on w naszych warunkach spolityzowanych społeczeństw już z góry poszatkowany istniejącymi różnicami politycznymi. Nawet jeśli się to nam nie podoba.
Każdy nurt polityczny, nie tylko posttrockiści, walczy o przejęcie przywództwa. Z tym, że nurty polityczne lepiej osadzone w burżuazyjnej rzeczywistości nie muszą tego robić zbyt ostentacyjnie. Instytucje społeczeństwa burżuazyjnego grają na ich korzyść i na tęże interpretują wszelkie wahania czy niejasności. Posttrockiści muszą wikłać się w pozorne sprzeczności w swoich działaniach, ponieważ w starciu z państwem kapitalistycznym muszą starać się przechytrzyć koniunkturę polityczną. Warto z tej strony popatrzeć chciażby na ostre spięcia w NPA (kongres założycielski) na temat centralizmu demokratycznego jako zapisu statutowego.
Łudzenie siebie, że apolityczny pluralizm może być płaszczyzną tworzenia partii rewolucyjnej jest polityką samobójczą i posttrockiści nie mogą się na nią zgodzić z tej właśnie przyczyny, że nie są samobójcami. Według naszej analizy popełniają jednak błędy polityczne, które wykazujemy w naszych artykułach, m.in. błędy sfalsyfikowane już historycznie. To jednak prowadzi do zakwestionowania ich pretensji do roli kierowniczej na rewolucyjnej lewicy i dlatego wzbudza ich niekłamaną nienawiść. Ich błędy, wynikające z fałszywej teorii będącej z kolei wynikiem ewolucji trockizmu po śmierci Trockiego, sprawiają też, że ich linia polityczna jest niesamodzielna względem socjaldemokracji, a więc, w efekcie, nie prowadzi do założonego celu. Jeżeli uznać, że NPA jest próbą oderwania się od socjaldemokracji, to mamy problem taki, że samodzielna gra NPA, której nie udało się pozyskać współpracy pozostałych tendencji posttrockistowskich, ma niewielkie szanse powodzenia. Każdy zawód, jaki ta partia przyniesie swoim członkom i zwolennikom, odbije się na NPA. Fałszerstwo, które leży u podłoża sukcesu NPA - ów udawany pluralizm i pozorne odrzucenie centralizmu demokratycznego - przyniesie wewnętrzną destrukcję. Bowiem dwulicowość nie jest posttrockistom potrzebna do niczego więcej, jak do podniesienia skuteczności rywalizacji między sobą. To obawa przed odniesieniem sukcesu przez konkurencję sprawia, że grupy te rywalizują o "apolityczne" ruchy względnie masowe, zamiast koncentrować się na niemasowych, ale klasowo spójnych grupach społecznych, które mogłyby odegrać rolę awangardy. Ale nie, to konkretna grupka czy partyjka, ewentualnie "tendencja międzynarodowa", chce być awangardą za wszelką cenę.
Wracając jednak do artykułu Augusta Grabskiego nasuwa się pewna refleksja. Artykuł ten jest w zasadzie nie tyle produktem politycznym NL/NLR, co efektem pracy zawodowej autora, zatrudnionego od lat w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Rzecz w tym, że koledzy z Nurtu Lewicy Rewolucyjnej od lat efekty wydawnicze swojej pracy zawodowej traktują na równi z publikacjami politycznymi grupy. A to niewątpliwie zamazuje nie jedno. Sami są zatem sobie winni. Każdy przecież ma prawo doszukiwać się w tych publikacjach ewolucji poglądów politycznych NLR w kwestiach nie tylko przecież historycznych. W przypadku prac Augusta Grabskiego ewolucja ta również jest dostrzegalna.
"Towarzysz" Mordechaj Anielewicz zapewne nie mieści się w tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego, a zatem autor, nie przypadkiem przecież akcentujący słowo "towarzysz" w nazwie artykułu, zwyczajnie zmienił owe towarzystwo w ramach zawodowych i politycznych poszukiwań kulturowych.
Przed rokiem na lewica.pl ukazał się jego wartościowy skądinąd artykuł "Czy marzec 1968 r. był nieuchronny?" oraz recenzja książki Jana T. Grossa "Strach" - "'Strach', lewica i polityka", w której upomniał się on o lewicową politykę historyczną nie tylko na łamach lewica.pl, ale przede wszystkim SLD-owskiego "Przeglądu". To podstawa zaiste rozmywająca nurt lewicy rewolucyjnej we współczesnym nowolewicowym kontekście politycznym.
W tym też kontekście mieściła się jego recenzja pracy J.T. Grossa, w której skądinąd wyraził troskę o niedookreśloną lewicową politykę historyczną SLD-owskich przecież mediów jedynie z "perspektywy organizacji poczuwających się do haseł sprawiedliwości społecznej i braterstwa ludzi pracy różnych narodowości". Dodając na końcu, że "taka polityka historyczna wymagałaby również – blisko 20 lat po upadku PRL – poważnego intelektualnie zdefiniowania przez polską lewicę swojego stosunku m.in. do PPR/PZPR".
W artykule "Czy Marzec 1968 r. był nieuchronny?" ograniczył swą analizę PPR/PZPR do jednej kwestii, z jego punktu widzenia zawodowego i politycznego zapewne najważniejszej. Niemniej trzymamy za słowo i czekamy na resztę. To byłoby dopiero interesujące. Zważywszy, że jego były kolega z grupy i IV Międzynarodówki, Zbigniew M. Kowalewski na "polskiej drodze do socjalizmu" poczynił już wielkie postępy, idąc w nowej rzeczywistości i w historii PPR, GL i AL ręka w rękę z prof. Ryszardem Nazarewiczem.
August Grabski taką drogę nazwał już "narodową drogą do socjalizmu" i wskazał, że w 1968 r. okazało się, iż był to "wariant po prostu zwyczajnego Narodowego Socjalizmu".
Poszukajmy zatem rozstaju dróg. Czy w tym przypadku ma on tylko kontekst narodowo-kulturowy, czy chodzi o coś więcej?
Za nim przejdziemy do kolejnych konkretów, warto pokusić się o szersze podsumowanie. Takim bilansem minionej epoki był nasz artykuł dotyczący "Solidarnościowego dziedzictwa 'lewicowego komunizmu'" (z 26 sierpnia 2005 r.), w którym wyłożyliśmy kawę na ławę:
"W wyniku II wojny światowej powstał, co prawda, obóz 'socjalistyczny', ale nie nastąpiła rewolucja socjalistyczna, jak przewidywał Trocki i jego uczniowie. Dwuznaczny sukces Stalina podkopały rewelacje XX Zjazdu KPZR, ale bynajmniej nie wzmocniły, wbrew oczekiwaniom, nurtu rewolucyjnego bolszewicko-trockistowskiego. Trockizm dzielił się coraz bardziej, m.in. ze względu na ocenę tego, czym był ZSRR - zdegenerowanym państwem robotniczym, państwowym kapitalizmem czy może biurokratycznym kolektywizmem. Te scholastyczne dysputy nie prowadziły do rozstrzygnięć, choć zapewne pozwalały w niektórych przypadkach na dokonywanie wartościowych analiz politycznych, szczególnie krytycznych. Z drugiej strony, zachodnie stalinowskie partie komunistyczne ewoluowały w kierunku eurokomunizmu, czyli opartego na poszanowaniu demokracji burżuazyjnej paktu z establishmentem. W tych warunkach, alternatywą programową dla skrajnej lewicy stał się nurt lewicowego komunizmu, marginalny w latach 20., ale zyskujący niewspółmierną wagę na podłożu klęski Rewolucji Niemieckiej lat 1918-1919, istniejący głównie w Niemczech i w Holandii. Kierunek ten zyskał na znaczeniu w latach 60. i 70. XX wieku jako kierunek samorządowy (autogestion), szczególnie popularny we Francji i Wielkiej Brytanii, ale też znajdujący wyraz we włoskim operaismo. Jego cechą szczególną była wiara w spontaniczność masowego ruchu proletariackiego oraz gwałtowna nienawiść do tradycji leninowskiej utożsamianej z biurokratyzmem Stalina. Pomimo znanego stanowiska Trockiego wobec anarchistów i lewicowych komunistów, posttrockiści wraz z nową radykalną lewicą po 1968 r. przyjęli opcję samorządową rozumianą jako alternatywa dla scentralizowanej partii 'nowego typu'. Wybuch ruchu 'Solidarności' był odczytywany w tej samej optyce jako kolejny przejaw spontanicznej działalności mas, które chcą zrzucić jarzmo biurokratyzmu. Rewizjoniści marksizmu po wschodniej stronie 'żelaznej kurtyny' byli zasadniczo klonami nowej radykalnej lewicy po jej zachodniej stronie. Naturalna była więc współpraca Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki z działaczami KOR-u. W owym spontanicznym ruchu masowym nie musieli więc odczuwać żadnego dyskomfortu związanego z brakiem siły kierowniczej (rewolucyjnego kierownictwa). Reszta - czyli dojrzewanie mas do świadomości 'prawdziwie socjalistycznej' - miała być efektem czasu, a niewiara w łatwość tego procesu - dowodem na niewiarę w potencjał tkwiący w masach. W końcu zdyskredytowała się ponoć całkowicie leninowska zasada 'wnoszenia świadomości' jako uzasadnienie totalitarnego panowania nad klasą robotniczą. Ruch przyjął samorządowy program (Rzeczypospolitej Samorządnej) na swoim I Zjeździe stając się, jak pisze Zbigniew Marcin Kowalewski, czymś na kształt Rady Robotniczej. W tym czasie nawet Leszek Balcerowicz doradzał, jak przekształcić przedsiębiorstwo w zakład samorządowy. Powstaje sieć samorządowa, Region Łódzki organizuje aprowizację ludności - jednym słowem, mamy powtórkę zadań rad robotniczych z lat 1917-1918. Nastroje są takie, że nawet późniejsi liberałowie nie mają odwagi ujawnić swych poglądów (albo jeszcze się one w nich nie wykrystalizowały). [Są oczywiście wyjątki: Janusz Korwin-Mikke i Stefan Kurowski, ale wyjątek potwierdza regułę]. Jednak podobnie, jak i w rewolucjach z początku stulecia, sytuacja nie stoi w miejscu. Opozycja polityczna zaczyna się różnicować. Dzięki polityce rządu 'komunistycznego' prawica ma dużo większe możliwości niż lewica marksistowska. Z prawicą zaczyna się flirt w ramach perspektywy 'miękkiego lądowania', natomiast niepokorna lewicowa opozycja mogłaby te plany pokrzyżować. Stan wojenny przeciął i tak bardzo słabe działania w kierunku powstawania takiej lewicowej (a tym bardziej robotniczej) opozycji. Dla Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki opozycja leninowska jest synonimem stalinizmu, co trockiści dają wyraźnie odczuć. Natomiast zagrożenie prawicowe jest, zgodnie z tradycjami historycznymi Rewolucji Niemieckiej - skutecznie minimalizowane. W końcu masy OBIEKTYWNIE są lewicowe i prosocjalistyczne, więc oczyszczą się samoistnie z prawicy, tylko trzeba w to wierzyć. Wiara w masy i siłę lewicy na Zachodzie również prowadziła do innego błędu, a mianowicie do stawiania na kalki i filie zachodnich organizacji, a nie na zalążki ruchu krajowego. Próby popierania 'linii fabryk' (W. Frasyniuka) z taktyką strajku czynnego w stanie wojennym okazują się całkowitym nieporozumieniem. Po stanie wojennym, w świadomości mas nie było miejsca na subtelne różnicowania - komuniści ogłosili wojnę, to będą ją mieli. W 'Solidarności' ujawniły się siły skore, aby przyjąć pomoc już nie z lewej strony, ale z prawej. Sytuacja rodzi wykonawców. Szczególnie, kiedy nie istnieje zorganizowany opór".
W artykule tym nie omieszkaliśmy również wspomnieć o szczegółach, a zwłaszcza o tym, jak sprawa wyglądała na Zachodzie. Opisywał ją zresztą sam mistrz obiektywizmu (Z.M. Kowalewski, "Opowiem, jak było", "Trybuna"/"Impuls" z 25 sierpnia 2005 r., ss. 11-12), charakteryzując współpracę z centralą związkową CFDT: "Kierownictwo CFDT musiało rywalizować na tym polu [popierania 'Solidarności'] z lewicowo-radykalną opozycją wewnątrzzwiązkową. Wszystkie nurty tej szerokiej i dynamicznej opozycji - członkowie IV Międzynarodówki, anarchiści i wolnościowy, lewica socjalistyczna i alternatywna - były zaangażowane w poparcie dla 'Solidarności', toteż nie pozwalały centrali zasypiać gruszek w popiele i deptały kierownictwu po piętach. W Powszechnej Konfederacji Pracy (CGT) wrzało. Wbrew kierownictwu, które było w rękach komunistów, mnóstwo zakładowych i terenowych organizacji deklarowało poparcie dla 'Solidarności'. 'Liberation', wówczas najbardziej lewicowy dziennik francuski, codziennie publikował długie listy dołowych organizacji CGT, które wyłamywały się w 'kwestii polskiej'. Ale w CFDT opozycja była, jak widać, zorganizowana, natomiast w CGT Z.M. Kowalewski działał na zasadzie jednolitego frontu robotniczego od dołu (i tylko od dołu, bo od góry to nawet by nie chciał). Problem w tym, że brak własnej, niezależnej organizacji powoduje, że nawet świetna współpraca z CFDT nie pomogła Kowalewskiemu w walce z Milewskim o Komitet Solidarności z 'Solidarnością'. Masy, nawet jeżeli miały wątpliwości, dały posłuch sile zorganizowanej, albo też siła zorganizowana wymusiła ten posłuch na masach (wymusiła, bo mogła, tak jak w Rewolucji Niemieckiej i jak w Rewolucji Październikowej - z tym, że w tej ostatniej zorganizowani byli bolszewicy). Ale przecież wciąż popierały 'Solidarność' i walczyły z biurokratycznym reżymem, a to było wszak najważniejsze. Masy nie zrozumiały dialektyki, która jest algebrą rewolucji, i nie poparły Kowalewskiego w wystarczającej sile, kiedy tylko znalazł się poza 'Solidarnością'. Masy bowiem idą zazwyczaj za głównym nurtem (dlatego są masami). Rozżalenie Z.M. Kowalewskiego ma jeszcze jeden wymiar. W tym samym czasie, kiedy borykał się ze swoimi kłopotami i był zwalczany niewybredną metodą pomówień ze strony byłych kolegów z 'Solidarności' (oskarżania o agenturalność), jednocześnie sam zwalczał Grupę Samorządności Robotniczej (sic!) [wystarczyło tylko publicznie nie wymieniać nazwy grupy] na podstawie pomówień o rzekomy stalinizm i sekciarstwo (J. Alliot, współpracownica ZMK, posunęła się nawet do oskarżeń o agenturalność). W imię poronionej i 'masowej' inicjatywy (Robotnicza Partia Rzeczpospolitej Samorządnej) w okresie odwrotu ruchu, w stanie wojennym, Zjednoczony Sekretariat wraz ze swymi emisariuszami (polska redakcja 'Inprekora' w osobach: Z.M. Kowalewski, Cyryl Smuga, Jacqueline Alliot i w kraju: Stefan Piekarczyk) wsparł rozłam w GSR. Efekt - kompromitacja mitomańskiej inicjatywy Robotniczej Partii Samorządnej Rzeczypospolitej.
Dziś, Kowalewski publikuje swoje wspomnienia o epoce 'Solidarności' w 'Impulsie', dodatku do 'Trybuny'. Jego uczennica, Magdalena Ostrowska, w tym samym 'Impulsie' (M. Ostrowska, 'Olejniczak imienia Lenina', 'Trybuna', jak wyżej) prezentuje znajomą tradycję myślenia i działania. Otóż dowodzi ona, że w obliczu krystalizowania się prawej strony sceny politycznej, SIŁĄ OBIEKTYWNYCH PRAW NATURY musi wykrystalizować się strona lewa. Na takie tory skieruje podobno SLD siła logiki i politycznej kalkulacji, albowiem to SLD najwyraźniej przypadnie rola inkubatora rewolucyjnej lewicy. Zapleczem i uwiarygodnieniem takiego przegrupowania będzie ruch samorządowy.
Koncepcja niczego sobie. Problem w tym, że podobnie jak w latach 1980-81 ruch ten buduje się na przemilczeniach i niedopowiedzeniach - we współpracy z anarchistami i anarchosyndykalistami, którzy nie zmienili poglądu na bolszewizm i partię. Samo zaś przewidywane przesunięcie w SLD jest oparte na... sentymencie do PRL, co po 25 latach stanowi ciekawy kontrapunkt w ewolucji ideowej Z.M. Kowalewskiego. Co najważniejsze jednak, nie ma wciąż przewartościowania starej koncepcji ruchu samorządowego (autogestion) z wyjaśnieniem jej korzeni i istoty oraz odrzucenia jej antybolszewickiego ostrza i fundamentu". Kończąc podsumowanie, zaznaczyliśmy: "Obawiamy się, że za dziesięć lat będziemy świadkami kolejnych, rocznicowych zdziwień Z.M. Kowalewskiego". W końcu do tego tylko prowadzi OBIEKTYWNA DYNAMIKA REWOLUCYJNA RUCHU SPOŁECZNEGO, czyli obiektywna dynamika rewolucyjna "Solidarności", która "SIŁĄ RZECZY" podobno obejmuje wszystkie bez wyjątku "zakładowe i międzyzakładowe struktury podziemnej 'Solidarności', działające wśród załóg fabrycznych", w tym również "wszystkie ogniwa 'społeczeństwa podziemnego', działające na 'linii fabryk'".
Pojawił się jednak i czynnik subiektywny - całkiem ludzki. Cyryl Smuga po opuszczeniu kraju po 1968 r., nie z własnej przecież woli i pod rodowym nazwiskiem, pałał chęcią zemsty, w imieniu swoim i rodziny. Nic zatem dziwnego, że banita przystał do najbardziej nieprzejednanych, czyli trockistów. Poza tym trudno mu było cokolwiek zarzucić. To przecież takie ludzkie. Zresztą ludzkie to było chłopisko. Poza ksywką Cyryl Smuga miał jeszcze drugą na łamach "Inprekora" - Jacek Mały. I faktycznie, mało on komu wadził, chyba tylko Ludwikowi Hassowi, który nie chciał uznać go za trockistę, podobnie zresztą jak Zbigniewa M. Kowalewskiego. Ale co mieli polscy vargiści do Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki, skoro nawet na swoim podwórku nie potrafili zrobić porządku - zagraniczna redakcja "Walki Klas" miała przecież z grubsza podobny stosunek do PRL, "Solidarności" i tzw. demokratycznej i niepodległościowej opozycji, co redakcja "Inprekora". Nic dziwnego, że Stefan Bekier, a nawet polscy vargiści, których tak wiele różniło ze Zjednoczonym Sekretariatem i zagraniczną redakcją "Walki Klas", po rozpadzie ich międzynarodowej tendencji przystąpili "gremialnie" do IV Międzynarodówki, chyba w najgorszym jej okresie, gdy ona właśnie "zeszła do piekieł lat 1985-1995" (ostatnie dziesięciolecie "czwórki" pod wodzą Ernesta Mandela), o czym wspomina jej osobisty kronikarz, Francis Vercammen, sporządzając bilans XV Kongresu IV Międzynarodówki na łamach francuskojęzycznego wydania "Inprekora".
Pod koniec życia również Ludwik Hass chciał nade wszystkim być uznanym przez największą międzynarodową tendencję trockistowską. Faktycznie po śmierci doczekał się od swej Międzynarodówki i osobiście od Darka Zalegi tytułu kaprala, o czym już pisaliśmy.
Podczas gdy kapitalistyczny kryzys ekonomiczny buszuje w świecie, dewastując klasę robotniczą, miliony pracowników pozbawiając pracy i ukazując ze zdwojonym okrucieństwem historyczne bankructwo tego systemu, Komunistyczna Liga Rewolucyjna (LCR) zbiera się 5 lutego, aby ostatecznie głosować za samorozwiązaniem. Wyrzucając za burtę ostatnie odniesienia do komunizmu i rewolucji, które utrzymywała ona jeszcze pro forma, zamierza ona rozpuścić się w nowej partii, która będzie wyraźnie odrzucać wszelki związek z trockizmem, Nowej Partii Antykapitalistycznej (NPA).
Likwidacja trockistowskiej Czwartej Międzynarodówki w latach 1951-1953 pod egidą Michela Pabla, ówczesnego kierownika Sekretariatu Międzynarodowego, stałego organu politycznego Czwartej Międzynarodówki, już wytyczyła pabloistom drogę, która doprowadziła ich następców, LCR we Francji, tam gdzie dziś są. Przewodnią nicią, która kieruje cała historią pabloizmu już przeszło 50 lat, jest szukanie substytutu dla budowy partii leninowskiej. Zrelacjonowaliśmy ich zdradę z początku lat pięćdziesiątych XX w. w artykule "Geneza pabloizmu", opublikowanym po raz pierwszy w 1972 r. po angielsku, a w 1974 r. po francusku [patrz: Spartacist (wydanie francuskie) nr 4]. Na stronie 16 niniejszego suplementu publikujemy nowe tłumaczenie tego artykułu.
W istocie pablowcy tak bardzo się nie zmienili. Wleczenie się w ogonie sił innych niż proletariat uzbrojony w rewolucyjny program pozostało, tym co się zmieniło jest świat wokół nich. Związek Radziecki został zniszczony, klasa robotnicza ponosi jedną porażkę za drugą i jej poziom świadomości spadł do takiego punktu, że ogromna większość przodujących robotników już nie utożsamia swoich historycznych interesów klasowych z komunizmem. W tym świecie poradzieckim pablowski likwidacjonizm znajduje swój wyraz w czystym i zwyczajnym odrzuceniu marksizmu. W ten sposób oni doprowadzają swoją teorię do pełnej zgodności z trwającą od dziesięcioleci ich oportunistyczną praktyką.
W związku z nimiecką SPD często mówi się o kongresie w Bad Godesberg z 1959 r. jako o zwrocie, gdzie nastąpiło tak zwane porzucenie marksizmu; faktycznie fundamentalny zwrot miał miejsce na długo przedtem, wraz z poparciem SPD dla własnej burżuazji w sierpniu 1914 r., na początku pierwszej wojny światowej. Także pabloiści z LCR, chociaż wyrzekli się dyktatury proletariatu dopiero w 2003 r., a rewolucji, komunizmu i trockizmu wyrzekają się dopiero dzisiaj, faktycznie ostatecznie zerwali z trockizmem w latach 1951-1953 i ze swoim poparciem dla zimnowojennego frontu ludowego Mitterranda i dla kapitalistycznej kontr-rewolucji w ZSRR i w Europie Wschodniej stali się zwykłymi czystymi i twardymi socjaldemokratami.
NPA pojawia się w momencie uogólnionego kryzysu i reorganizacji partii socjaldemokratycznych w Europie. Niemiecka SPD, tracąca szybkość po przeszło dziesięciu nieprzerwanych latach u władzy (w sojuszu z Zielonymi albo popierając chadecką CDU), utraciła lewie skrzydło, które dziś, pod nazwą Partii Lewicy, zjednoczyło się w nową partię socjaldemokratyczną z partią eks-stalinowską, która była u władzy w NRD, biurokratami związków zawodowych i różnymi bojownikami lewicy. We Włoszech główna organizacja, zrodzona z dekompozycji partii komunistycznej, rozpuściła się w Partii Demokratycznej, partii otwarcie kapitalistycznej pod egidą chadeków takich jak Romano Prodi; inna pozostałość tej dekompozycji, Odbudowa Komunistyczna, znajduje się w bezładnym odwrocie, w ostatnich wyborach za branie udziału w kapitalistycznym rządzie Prodiego ukarana utratą parlamentarnych synekur.
We Francji kapitalistyczna kontr-rewolucja w ZSRR i w krajach Wschodu wywołała ostateczny upadek FPK, który podał w wątpliwość tradycyjny u nas schemat kolaboracji klasowej. Front ludowy grupujący PS, FPK i małe "lewicowe" formacje kapitalistyczne (chevènementystów, Zielonych, radykałów lewicy itd.). Sama PS, która za Mitterranda i Jospina przez przeszło 17 lat zajmowała się zarządzaniem kapitalizmem na szczeblu centralnym, znajduje się pod naciskiem ze strony MoDem, oszukańczej centrowej partii burżuazyjnej, z którą zawarła sojusz, mimo że pod wpływem ekonomicznej recesji obecnie ponownie pozuje na bardziej tradycyjne socjaldemokratyczne barwy.
Wszystko to dość dobrze oczyściło teran na lewicy, na który wdarła się LCR Besancenota. Popierany przez prorządowe burżuazyjne media, które stymulują ten "mały czynnik", żeby osłabić PS, Olivier Besancenot osiągnął dobry wynik w ostatnich wyborach prezydenckich, dając w ten sposób LCR pewne przywództwo na "lewym skrzydle lewicy". Na arenie międzynarodowej LCR jest postrzegana jako przykład przez inne grupy lewicowe, które aż się ślinią, żeby uzyskać porównywalne wyniki wyborcze.
W konsekwencji LCR uwierzyła, że zrobi wielki skok, jeśli rozpuści się w NPA. Oni rzeczywiście wierzą, że na ruinach, wywołanych przez kapitalistyczną kontr-rewolucję w ZSRR, można zbudować nową małą masową partię lewicową. Jednak, jak pisaliśmy w ostatnim numerze Le Bolchévik:
"Pojawienie się nowej, masowej socjaldemokracji prawdopodobnie wymagałoby konwulsyjnych walk społecznych, które wciągnęłyby szerokie warstwy robotnicze w politykę. W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek LCR bądź jej następne wcielenie będzie przedstawiać sobą przeszkodę w budowie rewolucyjnej partii, której potrzebuje klasa robotnicza".
Jeśli o nas chodzi, to przeciwnie, my głośno i jasno ogłaszamy niezbędność utrzymania programu rewolucyjnego. Awangardowa partia rewolucyjna, która służy jako pamięć klasy robotniczej, przedstawia proletariatowi i nowym pokoleniom młodzieży historyczne nauki z poprzednich walk, niezbędne do tego, by poprowadzić klasę robotniczą do nowych zwycięstw. Jak wyjaśniał Trocki w "Naukach Października":
"Rewolucja proletariacka nie może zwyciężyć bez partii, wbrew partii, omijając partię czy dzięki surogatowi partii. (...) Za ten wniosek odnośnie do roli i znaczenia partii dla rewolucji proletariackiej zapłaciliśmy zbyt drogo, abyśmy teraz mieli szybko z niego zrezygnować bądź weń zwątpić".
Towarzysze, którzy zakładali naszą tendencję międzynarodową, zostali biurokratycznie wykluczeni z amerykańskiej SPR na początku lat sześćdziesiątych XX w. dlatego, że przeciwstawiali się rewizjonistycznemu kursowi tej partii w momencie, gdy dokonywała ona zjednoczenia z pabloizmem. Już przeszło 40 lat kontynuujemy walkę przeciw pablowskiemu rewizjonizmowi, o wykucie na nowo Czwartej Międzynarodówki na bazie rewolucyjnego internacjonalizmu proletariackiego, którego uczyli nas Marks, Engels, Lenin i Trocki. Rewolucja rosyjska zwyciężyła tylko dzięki istnieniu partii bolszewickiej, zahartowanej przez 15 lat walki przeciw rewizjonizmowi. Właśnie rewolucja rosyjska wciąż służy nam za przykład tego, żeby walczyć o obalenie kapitalizmu, ustanowić dyktaturę proletariatu i walczyć o jej rozszerzenie na skalę międzynarodową. W ten sposób zdołamy zbudować społeczeństwo, oparte na gospodarce socjalistycznej, planowanej w skali międzynarodowej, społeczeństwo uwolnione od podziału na antagonistyczne klasy społeczne, gdzie każdy będzie służyć społeczeństwu według swoich możliwości i będzie wynagradzany według swoich potrzeb.
Ewolucja pablowskiego likwidacjonizmu
Przy każdej nowej modzie u radykalnej drobnej burżuazji pablowcy wynajdywali nową awangardę, która by pasowała i której by zaoferować swoje usługi. Trudno w to dziś uwierzyć, ale Pablo zaczął w latach pięćdziesiątych, tam gdzie to było możliwe, rozpuszczać partie trockistowskie w partiach stalinowskich. W Chinach Pablo uważał, że Mao przyswoił trockistowską teorię rewolucji permanentnej; było to trudne do przełknięcia dla trockistów chińskich, którzy musieli uciekać, żeby uniknąć krwawych represji rozpętanych przeciw nim przez przez maoistów w 1952 r. Ernest Mandel, prawa ręka Pabla w walce frakcyjnej z 1953 r., traktował chińskiego przywódcę trockistowskiego Peng Szu-tse jako „beznadziejnego sekciarza”, ponieważ przeciwstawiał się on stalinowskiemu reżimowi Mao; Mandel charakteryzował własnych towarzyszy, którzy w liście otwartym protestowali przeciw egzekucjom i wtrącaniu do więzienia, jako "dezerterów rewolucji". Mandel powiedział im, że ich list rzekomo powinien był wyrazić ogólne poparcie dla reżimu Mao i chwalić jego rewolucyjne osiągnięcia, a potem tylko wspomnieć fakty ich prześladowania. Pablo odmówił rozpowszechniania ich listu otwartego.
Także gdy w czerwcu 1953 r. w NRD eksplodowała rozpoczynająca się proletariacka rewolucja polityczna przeciw wschodnioniemieckiej biurokracji stalinowskiej, Sekretariat Międzynarodowy Pabla opublikował manifest domagający się nie rewolucji politycznej, by przepędzić pasożytniczą biurokrację stalinowską, lecz przeciwnie, "rzeczywistej demokratyzacji partii komunistycznych". ("Quatrième Internationale", lipiec 1953 r.)
Następnie pablowcy zwrócili się ku drobnoburżuazyjnym nacjonalistom Trzeciego Świata. Obejmowało to nie tylko partyzantów Castro/Guevary, którzy po zniszczeniu aparatu kubańskiego kapitalistycznego państwa Batisty i w obliczu presji imperialistów wywłaszczyli burżuazję i ustanowili biurokratycznie zdeformowane państwo robotnicze (patrz nasze artykuły w Le Bolchévik nr 185), ale także bojowników algierskiego FWN. Oczywiście militarnie trzeba było stanąć po stronie tych sił przeciw imperializmowi, ale nie dając im nawet najmniejszego poparcia politycznego. Jednak Pablo sam skończył jako jawny członek algierskiego kapitalistycznego rządu Ben Belli. W Wietnamie oni zdawali się ignorować działania wietnamskich stalinistów, którzy w końcu 1945 r. zmasakrowali trockistów, a czasopismo "Quatrième Internationale" (kwiecień 1968 r.) twierdziło, że północnowietnamskie kierownictwo jest nieświadomymi trockistami: "Pomimo swych okazyjnych ataków przeciw Trockiemu i trockistom komuniści wietnamscy działają po trockistowsku, jak pan Jourdain mówił prozą, nie wiedząc o tym, jak działali w 1959 r. Fidel Castro i Che Guevara, kiedy dokonywali w praktyce rewolucji w swoim kraju".
We Francji "nową awangardą" zostali ogłoszeni przez pabloistów z Ligi Komunistycznej w maju 1968 r. radykalizujący się drobnoburżuazyjni studenci, których poziom świadomości został przez nich nazwany wyższym niż u robotników, nadal idących za FPK (patrz nasz niedawny dwuczęściowy artykuł o Maju 68 w Le Bolchévik nr nr 185 i 186). Potem oni udzielali poparcia politycznego innym ruchom drobnoburżuazyjnym, szczególnie feminizmowi.
W ten sposób pabloiści bezmyślnie wlekli się w ogonie jednego po drugim ruchów drobnoburżuazyjnych. Bardzo wcześnie otwarcie ogłosili, że są gotowi porzucić szyld "Czwrtej Międzynarodówki", by zbudować szerszą amorficzną lewicę. W 1976 r. Ernest Mandel, ówczesny główny intelektualista pablowskiego Zjednoczonego Sekretariatu Czwartej Międzynarodówki (ZS), deklarował:
"Jakie znaczenie mają etykietki? Gdybyśmy napotkali na terenie politycznym siły zgodne z naszym kierunkiem strategicznym i taktycznym, które odrzucałyby tylko historyczne odniesienia i nazwy, pozbylibyśmy się ich w ciągu 24 godzin" ["Politique Hebdo", 10-16 czerwca 1976 r., cyt. za: Spartacist (wydanie francuskie) nr 12].
No i proszę! Dlatego teraz pablowcy ostatecznie pozbywają się swojej "trockistowskiej" i "rewolucyjnej" etykietki, czego pragnęli od dziesiątków lat. Dziś robią to w imię Nowej Partii Antykapitalistycznej. Mają nadzieję zebrać wokół siebie małe grupy reformistyczne (Lewicę Rewolucyjną, dawną mniejszość Lutte Ouvrière, grupę CRI itd.), magmę byłych bojowników, którzy zostali zahartowanymi antykomunistami i których mógłby przyciągnąć antykomunizm, który stał się oficjalnym obliczem LCR, dużą liczbę młodych pod wpływem LCR, którzy otrzymali jakieś marksistowskie wykształcenie, przyciągniętych lewicowym pustosłowiem, stylem paryskiego sprytnego chłopaka, telewizyjnej gwiazdy Besancenota. Puste już powoływanie się na trockizm było przeszkodą dla takiej operacji.
Prawdziwi trockiści mogą sobie tylko pogratulować, że pablowcy przestaną plamić imię trockizmu swymi niesłusznymi pretensjami, iż do niego się zaliczają! Przestrzegamy też przed lambertystowskimi szarlatanami z CRI i innymi małymi grupami reformistycznymi (tak zwanymi „rewolucyjnymi”, nawet „trockistowskimi”), które usiłują wejść do NPA, żeby osłaniać z lewa tę socjaldemokratyczną organizację.
Front ludowy, Jedność Ludowa Allendego w Chile i Unia Lewicy Mitterranda
Poparcie dla frontu ludowego (wyborczych sojuszów kolaboracji klasowej między reformistycznymi partiami robotniczymi a partiami burżuazyjnymi) w 1970 r. było decydujące dla dalszej ewolucji pablowców. Kiedy okazało się, że promoskiewscy staliniści nie są w stanie dojść drogą partyzancką do władzy w La Paz czy Santiago, zwrócili się ku „drodze pokojowej”, to jest parlamentarnej. W Chile była ona realizowana przez Jedność Ludową, kiedy ten front ludowy został utworzony przez partie komunistyczną i socjalistyczną z małymi partiami burżuazyjnymi. Doświadczenie to było decydujące, ponieważ służyło dla pablowców jako most od latynoamerykańskich partyzantek do frontu ludowego, mianowicie do poparcia w 1970 r. Unii Lewicy Mitterranda. Chile było polem bitwy, gdzie dramat frontu ludowego rozegrał się do końca: "droga pokojowa" zakończyła się krwawą łaźnią. Odpowiedzialność stalinistów i socjaldemokratów jest oczywista: rozbroili oni ludzi pracy, zalecając zaufanie w stosunku do korpusu oficerskiego i „demokratycznej” burżuazji.
ZS Ernesta Mandela i Alaina Krivine'a też nie ma czystych rąk. Na początku, w 1970 r., ich chilijscy stronnicy powitali z zadowoleniem zwycięstwo wyborcze Allendego. Rok później ZS sam opublikował "jednomyślną" deklarację, kwalifikującą Jedność Ludową jako front ludowy, i wyjaśniającą:
"Trzeba utrzymać zupełną niezależność w stosunku do koalicji frontu ludowego. Rewolucjoniści nie mogą brać udziału w takiej koalicji, i nie powinni jej nawet udzielać poparcia w wyborach. (Rewolucyjni marksiści mogą w niektórych wypadkach głosować na robotniczego kandydata, ale nie na kandydata, będącego uczestnikiem frontu, który obejmuje partie drobnomieszczańskie i burżuazyjne)". ["Intercontinental Press", 21 lutego 1972 r., cyt. za: Spartacist (wydanie angielskie) nr 25, lato 1978 r.]
Jednak w 1970 r. tylko nasza tendencja międzynarodowa wysuwała tę politykę, fundamentalną pryncypialną kwestię dla marksistów: bezwarunkowy sprzeciw wobec sojuszów politycznych między organizacjami ruchu robotniczego a partaiami, formacjami czy osobami, reprezentującymi burżuazję. Jak kapitaliści mogliby brać udział w takich sojuszach, gdyby nie były one oparte na programie zarządzania kapitalizmem? Obecność kapitalistów we froncie ludowym z góry stawia granice, poza które front ludowy w żaden sposób nie wyjdzie.
Do tego takie sojusze pozwalają reformistom ukrywać własny program zarządzania kapitalizmem, mówiąc że to tylko koalicja z burżuazją zobowiązuje ich do atakowania ludzi pracy, co oczywiście przeczy ich oficjalnym pretensjom na socjalizm; w ten sposób ukrywana jest sprzeczność między prawdziwym programem reformistów a socjalistycznymi dążeniami ich bazy (i ich własnymi pretensjami). Kiedy przywódca FPK Maurice Thorez zdradził sytuację przedrewolucyjną w Czerwcu 36 we Francji, zrobił to w imię frontu ludowego; głosząc w dalszym ciągu dyktaturę proletariatu, usprawiedliwiał zdławienie strajku niezbędnością zachowania sojuszu z burżuazyjnymi radykałami w imię "jedności" przeciw faszystom. Front ludowy jest burżuazyjną koalicją, przeciwną historycznym interesom proletariatu. Trzeba go nieustępliwie demaskować, ponieważ nieuchronnie prowadzi proletariat do klęski.
Fakt, że w 1972 r. ZS zdołał wystąpić z deklaracją polityczną przeciw frontowi ludowemu, ukazuje że nie był nieświadomy trockistowskiej ortodoksji w tej kwestii; po prostu rzeczywiście się jej przeciwstawiał. Było to wynoszenie błędu do rangi cnoty. W każdym razie żadna z rozlicznych grup chilijskich stronników ZS nigdy nie stosowała tej polityki. A we wrześniu 1973 r., w przeddzień zamachu stanu Pinocheta, "projekt rezolucji politycznej" mandelowskiej większości ZS podał w wątpliwość własny werdykt dotyczący Jedności Ludowej, deklarując: "Na początku odróżniała się ona od klasycznego reżimu frontu ludowego tym, że otwarcie głosiła, iż zdecydowała wejść na drogę socjalizmu, i że otwarcie bazowała na zorganizowanym ruchu robotniczym". ("Międzynarodowy wewnętrzny biuletyn dyskusyjny SPR", październik 1973 r.)
Podczas gdy chilijscy bojownicy lewicy byli masakrowani i prześladowani po zamachu stanu Pinocheta, do którego doprowadził front ludowy, pablowcy mimo to uogólnili ten typ kapitulacji, w tej liczbie we froncie ludowym we Francji z własną imperialistyczną burżuazją. W 1972 r. została stworzona Unia Lewicy między PS Mitterranda, FPK i (burżuazyjnymi) radykałami lewicy. Od wyborów parlamentarnych w 1973 r. Liga Komunistyczna zaczęła popierać Unię Lewicy, włącznie z jej burżuazyjnymi kandydatami. Pablowcy twierdzili, że słabość liczebna radykałów skazywała ich na symboliczną obecność i że właśnie FPK określała klasowy charakter Unii Lewicy. Było to kolejne wyraźne odrzucenie trockizmu: sam Trocki w 1936 r. zerwał z hiszpańską POUM wskutek jej poparcia politycznego dla frontu ludowego, kiedy wszystkie resztki burżuazyjnego aparatu państwowego przeszły z bronią i zapasami na stronę wojskowego zamachu stanu Franco.
Kierownictwo LCR, zetknąwszy się z wewnętrzną opozycją wobec swojej polityki popierania frontów ludowych, po walce, która trwała przeszło rok, uciekło się do biurokratycznego wykluczenia Lafitte'a, członka swego Biura Politycznego, rozwiązania swojej komórki w warsztatach Renaulta, najważniejszej komórki w przemyśle, oraz wykluczenia wszystkich członków Frakcji Bolszewicko-Leninowskiej (FBL). Pablowskie kadry, które odegrały czołową rolę w wielkim strajku banków z 1974 r., protestowały przeciwko temu wykluczeniu, a następnie przyłączyły się do nas. LTF została założona w 1975 r. na bazie fuzji FBL, wykluczonej z LCR, z Międzynarodową Tendencją Spartakusowską, poprzedniczką MLK. [Patrz: Spartacist (wydanie francuskie) nr 9, 16 maja 1975 r. i nr 10, październik 1975 r.] Weszli do niej Lafitte i Lesueur, dwaj byli członkowie Komitetu Centralnego LCR.
Później francuscy pablowcy nie pominęli żadnej okazji, by poprzeć front ludowy; żeby wymienić choć kilka przykładów: w 1977 r. głosowali na Unię Lewicy, w 1981 r. na jej kandydata w wyborach prezydenckich Mitterranda (który szybko dokonał "neoliberalnego" zwrotu, na co do dziś pablowcy się skarżą), w 1988 r. ponownie na Mitterranda, w 1997 r. na kandydatów "wielorakiej lewicy", w tym prywatyzatora Jospina. Besancenot obiecał również głosować na Jospina w wyborach prezydenckich w 2002 r. (w których LCR ostatecznie poparła Chiraca). I w 2007 r. nie pominęli oni okazji, by wezwać do pokonania prawicy i Sarkozy'ego przy urnach, to jest głosowania na Ségolène Royal. Ich pretensje na "niezależność" od PS i "antykapitalizm" byłyby tylko blagą, gdyby nie mieli wpływu na luzi pracy i młodzież; ale go mają, i w ten sposób w świecie realnym pablowcy ponoszą część odpowiedzialności za ataki rządów ludowofrontowych już od 30 lat (tak samo jak i Chiraca w jego ostatnich pięciu latach).
Iran: pablowcy padają na twarz przed mułłami Chomeiniego
Jedna z najbardziej okropnych form kolaboracji klasowej miała miejsce w 1979 r. w Iranie, gdzie stalinowska partia komunistyczna Tudeh, która miała masowe wpływy w irańskim proletariacie naftowym, podporządkowała się reakcyjnym mułłom Chomeiniego w imię jedności przeciw szczególnie krwiożerczemu i proimperialistycznemu reżimowi szacha. I reszta lewicy robiła to samo. Gdy tylko Chomeini doszedł do władzy, wziął się za dławienie lewicy - która wciąż go popierała! Jeśli chodzi o ZS, to w lipcu 1979 r. Ernest Mandel deklarował:
"Rzeczywiście, niektórzy z naszych towarzyszy są w więzieniu - ale nasza organizacja jest legalna. Nasza gazeta jest legalna; sprzedaje się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, jak wszystkie inne lewicowe gazety w Iranie. Czy były one legalne za szacha? (...) Tak że to, co mamy, to krok od reakcyjnej dyktatury, która była burżuazyjna, do tego, co moglibyśmy nazwać częściową demokracją burżuazyjną. (...) Powiedzieliśmy, że to początek procesu rewolucji permanentnej". (Cyt. za: Le Bolchévik nr 13, październik 1979 r.)
I to wówczas, gdy dziesiątki tysięcy lewicowców bojowników lewicy były mordowane. W tym czasie byliśmy jedynymi, którzy demaskowali to zbrodnicze wleczenie się w ogonie morderczych sił reakcyjnych i walczyliśmy nie tylko przeciw szachowi, lecz także przeciw wszelkiemu poparciu dla mułłów, o perspektywę rewolucji proletariackiej. "Rewolucja irańska" z 179 r. otworzyła okres politycznego wzrostu islamu w historycznie muzułmańskim świecie; ten rozwój wydarzeń sprzyjał kontr-rewolucyjnemu zniszczeniu Związku Radzieckiego i przez nie z kolei jeszcze został nasilony.
Pablowcy w nowych antyradzieckich walkach zimnej wojny
Poczynając od końca lat siedemdziesiątych XX w. sytuacja międzynarodowa zaczęła się zmieniać. Amerykański imperializm podnosił się ze swej ciężkiej porażki w Wietnamie i zaczynał kampanie zimnej wojny przeciw Związkowi Radzieckiemu pod przykrywką "praw człowieka". Od 1917 r. kapitaliści nie ustawali w dążeniu do przywrócenia tam swego panowania klasowego.
ZSRR wciąż reprezentował niezmierną zdobycz dla ludzi pracy świata, ucieleśniając nadzieję świata wyzwolonego od kapitalizmu. Trocki wyjaśniał, że Związek Radziecki za Stalina pozostał państwem robotniczym, chociaż biurokratycznie zdegenerowanym. Z powodu izolacji rewolucji październikowej, wywołanej spadkiem fali rewolucyjnej, która nastąpiła po pierwszej wojnie światowej, i ekonomicznego zacofania Rosji stalinowska kasta uzurpowała władzę polityczną, ale bez zniszczenia skolektywizowanej własności. Trocki walczył przeciw uzurpacji władzy politycznej przez stalinowską biurokratyczną kastę oraz o internacjonalistyczny program Lenina.
Radziecka biurokracja stalinowska nie zajmowała niezależnego stanowiska na poziomie form własności: nie była ona klasą społeczną, ale pasożytniczą kastą, która zawłaszczała sobie z pewnością nadmierną część towarów produkowanych w ramach własności państwowej. Jednak nie mogła posiadać na własność prywatną środków produkcji, to jest zakładów, ani przekazywać ich dzieciom w spadku. Trockistowska obrona ZSRR oznaczała, że broniliśmy tych form własności w sposób bezwarunkowy, to jest nie stawiając warunku wstępnego obalenia stalinowskiej biurokracji przez proletariacką rewolucję polityczną.
Nowa zimna wojna osiągnęła punkt zwrotny w końcu 1979 r., kiedy Armia Czerwona interweniowała w Afganistanie, na południowej granicy Związku Radzieckiego, przeciwko powstaniu reakcyjnych mułłów, których korzyści materialne zostały podane w wątpliwość przez niektóre reformy, poprawiające szczególnie prawa kobiet (zmniejszenie ceny za pannę młodą, możliwość nauki). Amerykańscy imperialiści rozpoczęli największą tajną operację w całej historii CIA, aby futrować bronią i inną aprowizacją średniowiecznych mudżahedinów w celu zabijania jak najwięcej żołnierzy radzieckich.
Dla trockistów sprawa była prosta: obrona ZSRR była wymierzona przeciw imperializmowi; tym razem biurokraci prowadzili bezspornie postępową interwencję, wojnę w której centrum stała sprawa kobiet. Dlatego też natychmiast powitaliśmy z zadowoleniem interwencję Armii Czerwonej w Afganistanie. Wzywaliśmy do rozszerzenia zdobyczy rewolucji październikowej na ludy afgańskie i przestrzegaliśmy, że staliniści równie dobrze mogą odejść i zostawić kobiety i ludy Afganistanu islamskiej reakcji w złudnej nadziei zaspokojenia imperialistów (te zdradę w 1989 r. oni rzeczywiście popełnili, a myśmy ją potępili).
Byliśmy jedynymi, którzy wysuwali tę linię. ZS Mandela/Krivine'a energicznie potępił radziecką interwencję, oświadczając na początku:
"W toku konfliktu między reakcyjną koalicją i imperializmem z jednej strony a wojskami ZSRR i rządem L-DPA z drugiej, żądanie afgańskiej suwerenności narodowej w imię prawa narodów do samookreślenia byłoby tylko demokratyczną przykrywką projektów reakcji i imperializmu. Wycofanie wojsk radzieckich nie utwierdziłoby nijak wolności wyboru swego losu przez narody afgańskie. Dałoby pełną swobodę tylko ustanowieniu reakcyjnego reżimu uciskającego chłopów i pracowników, zależnego od Waszyngtonu, który skonsolidowałby swe panowanie w regionie". ("Inprecor" nr 69, 7 lutego 1980 r.)
Faktycznie. Jednak we Francji właśnie Mitterrand został głównym propagandystą antyradzieckiej zimnej wojny, a poparcie pabloistów dla niego we froncie ludowym miało zaprowadzić ich otwarcie do obozu kontr-rewoucji i socjaldemokracji. Ledwie rok później, przypadkiem w czasie głosowania na front ludowy Mitterranda, o co LCR walczyła wszystkimi siłami, ZS wypowiedział się za wycofaniem wojsk radzieckich. I poszedł jeszcze dalej, wznosząc hasło: "O poparcie postępowych organizacji w ich boju przeciw reakcji i przeciw radzieckim represjom!" ("Inprecor" nr 105, 6 lipca 1981 r.)
Mając nadzieję oszukać naiwnych, ZS wynalazł trzeci obóz, żeby ukryć swoje poparcie dla feudalnej kontr-rewolucji, wspieranej przez imperializm. Jak wyjaśniał w 2005 r. pabloista Michel Lequenne w swej autobiograficznej i historycznej książce pt. "Trockizm. Historia bez makijażu": "Nasze przecedzanie trudnych kwestii tej wojny pozwoliło nam ostatecznie skoncentrować naszą obronę na nurcie Massuda, który bieg historii miał rzeczywiście zweryfikować jako jedyny postępowy".
Chodzi rzeczywiście o Afgańczyka Massuda, u władzy w Kabulu między rokiem 1992 a 1996, kiedy jego siły popełniły niezliczone zbrodnie, przywróciły szariat i narzuciły kobietom noszenie zasłaniającej całe ciało burki (kiedy ich pan: ojciec, brat lub mąż da im prawo wyjść). To siły Massuda kierowały później Sojuszem Północnym, stanowiącym naziemne siły NATO w czasie imperialistycznego ataku z 2001 r., który zainstalował proimperialistyczny reżim prezydenta Karzaia.
Od Warszawy do Berlina Wschodniego i Moskwy: ZS mobilizuje się dla kontr-rewolucji
Pablowcy nie zadowolili się w latach osiemdziesiątych XX w. tym, że skapitulowali przed mułłami CIA i agenta francuskiego imperializmu Bernarda Kouchnera. Oni stawali po stronie wszelkich sił kontr-rewolucji. W Polsce byli wielbicielami klerykalnych reakcjonistów na czele Solidarności, "związku zawodowego", który ubóstwiali amerykański prezydent Reagan, brytyjska premier Thatcher, Mitterrand i papież. W 1989 r. zbankrutowani staliniści ostatecznie oddali im władzę, po czym Solidarność przywróciła kapitalizm, skazując miliony ludzi pracy na bezrobocie, zakazując aborcji, wprowadzając Polskę do NATO i Unii Europejskiej itd. Kiedy jesienią 1981 r. Solidarność skonsolidowała się jako organizacja kontr-rewolucyjna, my oświadczyliśmy niedwuznacznie: "Zatrzymać kontr-rewolucję w Polsce! Solidarność pracuje dla CIA i bankierów". {Patrz: Spartacist (wydanie francuskie) nr 18-19, zima 1981-82]. Pablowcy przeciwnie, odgrywali rolę "awangardy" w przedstawianiu Solidarności jako najlepszych socjalistów świata i osłanianiu z lewa kapitalistycznej kontr-rewolucji. Odgrywali również rolę grotu antykomunistycznej kampanii lat osiemdziesiątych XX w. we Francji i w skali międzynarodowej.
Dziś pablowcy nie mogą zaprzeczyć, że banda Wałęsy i S-ki była zbieraniną katolickich kontr-rewolucjonistów. W konsekwencji, aby ich kryć, twierdzą że stała się taka dopiero w połowie lat osiemdziesiątych XX w. Kłamią w żywe oczy. Prawda jest taka, że w czasie swego kongresu we wrześniu 1981 r. przyjęła ona kilkudziesięciostronicowy program, gdzie słowo "socjalizm" oczywiście nie figurowało. Kiedy Wałęsa przybył do Paryża w październiku 1981 r. oświadczył że Solidarność zostanie "gwarantem zagranicznych kredytów". W czasie jednej ze swych konferencji prasowych w toku tej wizyty, gdzie jedne z naszych reporterów poprosił go o opinię o apelu, wydanym w toku kongresu Solidarności, o przyłączenie się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Wałęsa odpowiedział wymijająco, że Solidarność "zgodziłaby się na wszystko, co jest pożyteczne". Inny członek jego delegacji był bardziej wyraźny:
"To, co nam wydaje się najważniejsze - to kontrola przez organizację międzynarodową. W każdym razie jesteśmy świadomi, że aby wyjść z kryzysu, biorąc pod uwagę obecną sytuację w Polsce, trzeba będzie ponieść wielkie ofiary".
W konsekwencji nie dziwota, że kiedy w grudniu 1981 r. generał Jaruzelski powstrzymał próbę wzięcia władzy przez Solidarność-socjaldemokracja, prawica i faszyści we Francji wyszli na ulicę na znak poparcia dla Solidarności, a LCR wzięła udział w tej kontr-rewolucyjnej mobilizacji. (Patrz: Le Bolchévik nr 31, luty 1982 r.)
Prawdę mówiąc, tylko jeśli chodziło o Niemiecką Republikę Demokratyczną, LCR była podzielona, kiedy poczynając od listopada 1989 r. eksplodowała rozpoczynająca się proletariacka rewolucja polityczna. Jeśli chodziło o perspektywę kapitalistycznego zjednoczenia Niemiec, wahała się, jak sama to określała, między szampanem a Alka-Seltzerem (lekarstwem na kaca). To niewątpliwie odzwierciedlało nastroje francuskiej burżuazji, reprezentowanej przez Mitterranda, która ważyła za i przeciw, kapitalistyczną kontr-rewolucję, która miała nasilić historyczny niemiecki imperializm, przeciwstawiający się imperializmowi francuskiemu w Europie, oraz utrzymanie status quo. Przypomnijmy słynny aforyzm burżuazyjnego katolika François Mauriaca, który powiedział, iż tak kocha Niemcy, że chce mieć aż dwa państwa niemieckie. Jednak Mitterrand w wyraźny sposób zdecydował się na kapitalistyczne zjednoczenie (w zamian otrzymując zaangażowanie Niemiec w sprawę euro). I LCR także wypowiedziała się za powrotem kapitalizmu w Niemczech Wschodnich, Daniel Bensaïd zadeklarował w swej autobiografii z 2004 r. pt. "Powolna niecierpliwość", że trzeba było przejść przez ten etap: "Aby odnowa stała się możliwa, na początku było trzeba, by została ona [agonia "ideału rewolucyjnego"] doprowadzona do końca".
Co się tyczy Międzynarodowej Ligi Komunistycznej, zmobilizowaliśmy wszystkie swoje siły do tego, co było faktycznie rozpoczynającą się proletariacką rewolucją polityczną. Mur berliński upadł nie pod naporem sił kontr-rewolucyjnych, ale dlatego, że wschodnioniemieccy ludzie pracy mieli dość stalinizmu Ericha Honeckera i szukali drogi lepszego socjalizmu. Dlatego nasza propaganda w Niemczech (która pod koniec 1989 r. doszła aż do wydawania gazety codziennej) znajdowała rosnący oddźwięk. Jego punktem kulminacyjnym była 3 stycznia 1990 r. duża demonstracja ćwierci miliona osób w parku Treptow w Berlinie Wschodnim w proteście przeciw profanacji pomnika żołnierzy radzieckich, poległych w walce przeciw nazizmowi, proradziecka demonstracja, którą my zainicjowaliśmy i na którą jeszcze będąca u władzy partia stalinowska czuła się zmuszona zmobilizować swoją bazę. Wskutek tego masowego protestu, w obliczu intensyfikacji imperialistycznego podżegania do kapitalistycznej kontr-rewolucji, stalinowskie władze w Moskwie, pod kierownictwem Gorbaczowa, bezwarunkowo skapitulowały, a staliniści wschodnioniemieccy zrobili to samo. Jak pisaliśmy w Spartaciście (wydanie francuskie) nr 27 (lato 1993 r.): "Było to faktycznie starcie, jednak naznaczone dysproporcją sił, między programem rewolucji politycznej MLK a stalinowskim programem kapitulacji i kontr-rewolucji".
LCR posunęła się aż do tego, by poprzeć kontr-rewolucję w ZSRR, wspierając siły nacjonalistyczne nie tylko na peryferiach w imię "prawa do samookreślenia" (na przykład w obrzydliwy sposób uczcili oni leśnych braci, pronazistowskich nacjonalistów estońskich z końca lat czterdziestych XX w. - zob. pablowską gazetę "International Viewpoint" z 18 września 1989 r.), ale i w samym centrum Związku Radzieckiego. Kiedy Boris Jelcyn dokonał swego zamachu stanu w sierpniu 1991 r. przeciw pomocnikom Gorbaczowa, którzy usiłowali spowolnić dekompozycję kraju, LCR rozpowszechniała krajową ulotkę, mówiącą że jest ona "w pełni solidarna z tymi, którzy na barykadach [Jelcyna] przeciwstawiają się groźbie czołgów. (Zob. nasz artykuł "LCR na czołgu Borisa Jelcyna", Le Bolchévik nr 113, wrzesień 1991 r.) W tym czasie mieliśmy grupę towarzyszek i towarzyszy w Moskwie (niedługo później jedna z nich, Marta Phillips, została zamordowana na swoim posterunku w okolicznościach, których nigdy nie zdołaliśmy wyjaśnić) i ci nasi towarzysze rozpowszechniali w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy ulotkę, wzywającą radzieckich ludzi pracy do zmiecenia barykad Jelcyna, co otworzyłoby drogę do proletariackiej rewolucji politycznej.
Argumentem pabloistów dla usprawiedliwienia ich zdrady była niezbędność przywrócenia demokracji. W ten sposób pomijali klasową naturę tej "demokracji", to jest przywrócenie władzy kapitalistycznej. Można dyskutować, do jakiego stopnia społeczeństwo rosyjskie, które się z tego wyłoniło, jest "demokratyczne", ale ekonomiczna dyktatura kapitału jest bardzo realna. Lenin pisał w 1918 r. w swej polemice pt. "Rewolucja proletariacka a renegat Kautsky":
"Kautsky nie pojmuje tej dla każdego robotnika pojętej i oczywistej prawdy, bo "zapomniał", "oduczył się" zadawać pytanie: demokracja dla której klasy? Rozważa on problem z punktu widzenia "czystej" (tj. bezklasowej? czy pozaklasowej?) demokracji. (...) Jeśli rozważać po marksistowsku, to wypada powiedzieć: wyzyskiwacze nieuchronnie przekształcają państwo (a mowa o demokracji, to jest o jednej z form państwa) w oręż panowania swojej klasy, wyzyskiwaczy, nad wyzyskiwanymi. Dlatego i państwo demokratyczne, póki są wyzyskiwacze, panujący nad większością wyzyskiwanych, nieuchronnie będzie demokracją dla wyzyskiwaczy. Państwo wyzyskiwanych powinno w sposób gruntowny odróżniać się od takiego państwa, powinno być demokracją dla wyzyskiwanych i dławieniem wyzyskiwaczy, a dławienie klasy oznacza nierówność tej klasy, wykluczenie jej z "demokracji'".
To o dyktaturę proletariatu walczymy. W ZSRR za Stalina i jego następców robotnicy byli pozbawieni przez stalinowską biurokrację władzy politycznej, ale pod względem własności klasa kapitalistyczna została wywłaszczona i zlikwidowana. Tak więc stworzenie państwa robotniczego, nawet jeśli następnie zostało biurokratycznie zdegenerowane, było historycznie postępowe i otwierało drogę do rozwoju socjalizmu możliwości rewolucji proletariackich w reszcie świata.
I dziś brak pełnej "swobody przedsiębiorczości" w Chinach, na Kubie, w Korei Północnej i Wietnamie, gdzie państwo wciąż broni skolektywizowanego jądra gospodarki. My bronimy tych zdeformowanych państw robotniczych przeciw imperializmowi i kapitalistycznej kontr-rewolucji, walcząc o rewolucje polityczne, by zniszczyć stalinowską biurokrację w tych krajach i zastąpić ją reżimem rad robotniczych, opartym na rewolucyjnym internacjonalizmie. Krivine i Besancenot przeciwnie, przyłączając się do histerycznych krzyków krwawych imperialistów o "naruszeniach praw człowieka", po raz kolejny stają po stronie średniowiecznych sił w Tybecie wspieranych przez imperializm; w kwestii Tybetu są na prawo od Jeana-Luca Mélenchona, założyciela Partii Lewicy, socjaldemokratycznego wojującego ateisty, który z własnych powodów potępia reakcjonistów dalajlamy (zob. korespondencję CDDS, opublikowaną w Le Bolchévik nr 185). Możemy z góry zapewnić, że pablowcy znów znajdą się po kontr-rewolucyjnej stronie barykady, oczywiście w imię "demokracji".
Oczywiście, będą jeszcze we Francji nowe walki klasowe i nowe sytuacje rewolucyjne. Możliwe, że w tym momencie pablowcy nagle odkryją na nowo język marksizmu. Jakiekolwiek by jednak było ich czasowe wcielenie, NPA czy inne, będzie to po to, by lepiej skrywać ich program kapitulacji i likwidacji. To przeciwnicy internacjonalistycznego rewolucyjnego ruchu robotniczego. To Międzynarodowa Liga Komunistyczna, idąc drogą SPR Jamesa P. Cannona z lat pięćdziesiątych XX w., reprezentuje ciągłość walki przeciwko pabloizmowi, walki o utrzymanie programu rewolucyjnego oraz o wykucie na nowo Czwartej Międzynarodówki na podstawie politycznej, którą Trocki uznałby za własną. O nowe rewolucje październikowe!
I jeszcze o komunizm 3 L ! :-)
Koniec lat 80. XX wieku to przede wszystkim dezintegracja obozu tzw. realnego socjalizmu, której wbrew oczekiwań zwolenników IV Międzynarodówki nie towarzyszył burzliwy rozwój organizacji trockistowskich. Od połowy lat 80. kryzys przeżywa nawet największa tendencja trockistowska, zwana Zjednoczonym Sekretariatem IV Międzynarodówki, mniejsze tendencje międzynarodowe działające także w Polsce ulegają dezintegracji. Na ich miejsce przychodzą jednak nowe. Los taki spotkał vargistów. Ich polscy zwolennicy zgrupowani wokół nieistniejącego już pisma "Jedność Robotnicza" wstępują w tej sytuacji do utworzonego jesienią 1988 r. Nurtu Lewicy Rewolucyjnej PPS-RD, który założyli zwolennicy Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki zaraz po wejściu do partii Ikonowicza. Tradycyjnie w miarę niezależnej pozycji pozostał nestor polskiego trockizmu prof. Ludwik Hass, który nie bardzo chciał się podporządkować do niedawna zwalczanej tendencji, której polskich przedstawicieli nie uważał nawet za trockistów. Ale cóż miał robić. Chyba w ostatnim akcie desperacji postanowił sprowadzić do Polski spartakusowców, żeby ponownie spluralizować nieco krajowy trockistowski zaścianek. Jakoś nie bardzo mógł w tym temacie liczyć na syna, który wraz z Maćkiem Guzem znalazł się właśnie w PPS-Rewolucja Demokratyczna. Nie bardzo mógł grać na dwie strony. Ale trzeba było przynajmniej poszerzać horyzonty, by w ogóle przebiła się jakaś pryncypialna krytyka z pozycji rewolucyjnej lewicy Podziemnej "Solidarności". W tym temacie nie mógł liczyć na Zjednoczony Sekretariat IV Międzynarodówki, ani na własnego syna, którego pozycja w NLR była z oczywistych względów i zaszłości zbyt słaba.
Pomysł zainstalowania w Polsce spartakusowców miał zapewne swoje dobre strony, z którymi jakimś cudem jednak się nigdy nie zetknęliśmy. Oto jak te epokowe wydarzenie, porównywalne ze sprowadzeniem krzyżaków do Polski, wspomina oficjalny organ Międzynarodowej Ligi Komunistycznej:
Hass odegrał kluczową rolę w pozyskaniu działaczy-założycieli Spartakusowskiej Grupy Polski dla trockizmu, jakim go wtedy pojmowali. Ich Ruch Młodej Lewicy (RML), który zawiązał się w 1988 r., był amorficznym ugrupowaniem "rodziny lewicowej", złożonym głównie z członków stalinowskich organizacji młodzieżowych. Nasi przyszli członkowie znani byli z ożywienia zapomnianej rewolucyjnej tradycji internacjonalistycznej upamiętniania "Trzech L" (Lenin, Luksemburg, Liebknecht). Dzięki Ludwikowi Hassowi udało się im zdobyć trzymany w ukryciu egzemplarz tłumaczenia na polski "Zdradzonej rewolucji" Trockiego i doprowadzić do jej opublikowania w końcu lat osiemdziesiątych przez stalinowską organizację młodzieżową ZSMP. W wyniku dyskusji w latach 1989-90, RML został odrzucony przez stalinofobicznych mandelowców z nietrafnie nazwanego Nurtu Lewicy Rewolucyjnej (NLR), jednej z grup współodpowiedzialnych za popieranie sił kontrrewolucji kapitalistycznej w Polsce. To Ludwik Hass był osobą, która w lipcu 1990 r. poznała działacza RML z przedstawicielem MLK, który wtedy odwiedził Warszawę. Towarzysz z MLK przywiózł egzemplarze "Listu do polskich robotników" z maja 1990 r., wydanego przez niemiecką sekcję MLK (tłumaczenie na angielski: WV nr 504, 15 czerwca 1990), który ostrzegał przed kontrrewolucyjnym zagrożeniem, jakie reprezentował rząd solidarnościowy i wzywał do powrotu do perspektywy proletariackiego internacjonalizmu uosabianego przez Różę Luksemburg. Wynikiem tamtego spotkania i następnych dyskusji z MLK było porozumienie programowe i utworzenie w październiku 1990 r. Spartakusowskiej Grupy Polski. SGP i MLK różniły się z Ludwikiem Hassem w kwestii kontrrewolucyjnego charakteru "Solidarności", który był widoczny od czasu pierwszego zjazdu krajowego "Solidarności" we wrześniu 1981 r. Wtedy wezwaliśmy: "Zatrzymać kontrrewolucję 'Solidarności!'" Hass utrzymywał, że decydująca zmiana klasowego charakteru 'Solidarności' nastąpiła w wyniku późniejszego stłumienia "Solidarności" przez rząd w grudniu 1981 r. W rzeczywistości narzucenie przez stalinowski reżim Wojciecha Jaruzelskiego przejściowego stanu wyjątkowego, którego wtedy broniliśmy, utrąciło kontrrewolucyjną próbę sięgnięcia po władzę przez "Solidarność". SGP odrzuciła również ideę "rodziny lewicowej" jako przeciwstawną koncepcji leninowskiej partii awangardowej.
W jakiś czas po kontrrewolucji lat 1989-90 Hass powiedział SGP, że MLK miała rację jeśli chodzi o klasowy charakter "Solidarności". Lecz wyrażając swój polski nacjonalizm, powiedział on, że był to po prostu "strzał w dziesiątkę" i że "my tutaj lepiej znamy nasze podwórko". Jednak nasze stanowisko było wynikiem analizy opartej na trockistowskim programie bezwarunkowej obrony militarnej zdeformowanych i zdegenerowanego państw robotniczych i walki o proletariacką rewolucję polityczną w celu obalenia stalinowskich biurokracji, jak to dokumentuje broszura Spartacista z października 1981 r. pt. "Solidarność: Polish Company Union for CIA and Bankers" ("'Solidarność': żółty 'związek zawodowy' na rzecz CIA i bankierów"), opublikowana w zeszłym roku po polsku przez SGP.
Pomimo swego programowego rewizjonizmu Ludwik Hass spełnił rolę nauczyciela i katalizatora trockizmu w Polsce, i wniósł wkład w odbudowanie tutaj ciągłości trockizmu, zerwanej przez stalinowskie krwawe czystki i nazistowską okupację. Będziemy o nim pamiętać za tę przysługę oddaną sprawie proletariackiej ("Pamięci polskiego socjalisty Ludwika Hassa, 1918-2008", Workers Vanguard, nr 914 z 9 maja 2008 r.
W rzeczywistości wyglądało to trochę inaczej, choć w przeciwieństwie do polskiego historiografa trockizmu, Dariusza Zalegi, organ MLK w istotny sposób nie mija się z prawdą.
Przygotowania do tej wizyty trwały od pewnego czasu. Pomysłodawca liczył się z różnymi ewentualnościami. W związku z tym przygotował również rezerwowe spotkanie przedstawicieli ICL z Grupą Samorządności Robotniczej, znanej z krytycznego podejścia do "Solidarności". Niemniej już pierwsze spotkanie w hotelu "Warszawa" zakończyło się pełnym sukcesem. Wychowankowie Ludwika Hassa z ZSMP-owskiego Ruchu Młodej Lewicy, Andrzej Rękas i Robert Kercher z mety zgodzili się wejść do ICL i stworzyć w Polsce Spartakusowską Grupę Polski, która formalnie powstała parę miesięcy później. Okazało się, że rozmowa z nami nie miała dla ICL już sensu. Została zatem po kurtuazyjnej wymianie zdań i informacji o decyzji powołania w Polsce sekcji ICL na bazie Ruchu Młodej Lewicy i naszych niestosownych zapewne replikach odwołana. Zapewne to nieistotne, ale ICL reprezentowało wówczas dwóch przedstawicieli, którzy tradycyjnie mówili jednym głosem, nie zrażając się specjalnie informacjami, że mityczny Ruch Młodej Lewicy kończy się na osobach przez nich właśnie poznanych i nie ma szans rozwojowych. Pozostali działacze RML odeszli w polityczny niebyt, albo znaleźli się w GSR. Z tego też powodu byliśmy dla Rękasa i Kerchera wrogiem numer jeden, bezpośrednią konkurencją. Lojalność już na wstępnym etapie wydawała się nam jednak zdumiewająca. Zdumieniom nie było zresztą końca, gdy delegacja ICL wraz z nowym nabytkiem udała się na nie cierpiące zwłoki rozmowy do hotelowego numeru wynajmowanego przez gości z innego, "lepszego" niewątpliwie świata.
Z perspektywy czasu możemy jedynie stwierdzić fakt oczywisty - według Ludwika Hassa nasze poglądy i postawa predysponowały nas do pewnego stopnia nawet do współpracy z ICL (MLK). Już wówczas było widać jak bardzo się mylił. Błąd ten nie zdołał on jednak naprawić. Rękas i Kercher przeszli wkrótce przyśpieszone pranie mózgów, a raczej odpowiednich zamienników, którymi się dotychczas posługiwali. Rezultaty były zdumiewające. Czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy.
Spotkanie drugiego, czy wręcz trzeciego stopnia odbyło się przy okazji powołania przez nas KOALICJI "NA LEWO OD PPS", 24/25 listopada 1990 r. (w dni wyborów), na które to spotkanie przybyli również świeżo upieczeni spartakusowcy, tylko po to by zaprosić nas na własne - zorganizowane w sali konferencyjnej hotelu "Solec". Z zaproszenia tego nie omieszkaliśmy skorzystać. Poza przedstawicielami GSR na spotkanie udała się również emisariuszka innej tendencji trockistowskiej, LIT (CI), Elżbieta Jezierska. To była cała zgromadzona publiczność.
Niedzielny wykład, który miał być częścią "spotkania dyskusyjnego"... "o masowy robotniczy opór przeciw kapitalistycznej restauracji; o polityczną rewolucję proletariacką dla pozbycia się stalinowskich biurokracji, zanim one zdążą wszystko sprzedać imperialistom!; o rewolucyjną jedność polskich, niemieckich i radzieckich robotników!" oraz przeciw "kontrewolucyjnej 'Solidarności' w służbie MFW, Watykanu i bankierów!" prowadził Andrzej Rękas, który w pełni i bezkrytycznie utożsamiał się już ze stanowiskiem MLK we wszystkich kwestiach, włącznie ze stosunkiem do "Solidarności" i wyprowadzeniem wojsk radzieckich z Afganistanu. Wspomagała go całkiem bezpośrednia Amerykanka, która po spotkaniu zaprosiła nas do numeru hotelowego na wódkę i dalsze rozmowy. Z czego nie skorzystaliśmy.
Łatwość z jaką spartakusowcy pokonywali problemy techniczne i organizacyjne miała jednak swoją piętę achillesową. Słaba była bowiem polska i warszawska sieć hoteli, którą poznaliśmy wkrótce współpracując ze Stanisławem Jagiełło, przewodniczącym Federacji Pracowników Turystyki i Hotelarstwa oraz Związku Zawodowego Pracowników raptem trzech hoteli, które z trudem opierały się prywatyzacji, w tym hotelu "Grand" w Warszawie, mimo finansowego i ideowego wsparcia ze strony spartakusowców. Tym zresztą Spartakusowcy nie musieli się zbytnio przejmować, dysponując odpowiednią gotówką. Mogło to jednak razić tubylcówić, skoro nawet emisariuszka Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki, J. Allio, korzystała z gościnności robotniczej rodziny na warszawskiej Pradze, zaś emisariuszka LIT (CI) wynajmowała skromne mieszkanie w robotniczej dzielnicy Wola. "Prawdziwi rewolucjoniści" na drobiazgi nie zwracali jednak uwagi. Tak naprawdę nie interesowało ich nawet zdanie tubylców w dowolnej kwestii, w tym również w kwestiach krajowych - ocenie stanu wojennego, "Solidarności" i pozostałych ugrupowań lewicowych. Nas nie chcieli nawet słuchać. Oni wszystko wiedzieli lepiej i nie mieli żadnych, ale to żadnych wątpliwości. Nic zatem dziwnego, że w Spartakusowskiej Grupie Polski poza dwoma nawróconymi tubylcami przeważał pod każdym względem, nie tylko ilościowym, element napływowy. Historia SGP zależna była pod każdym względem od takich właśnie przypływów i odpływów zagranicznych spadochroniarzy.
Niewrażliwość Spartakusowców na argumenty tubylców rzucała się w oczy nawet w takiej kwestii jak ocena stanu wojennego. Spartakusowcy na tej niwie pobili słynne w latach 1980-1981 Katowickie Forum Partyjne i Katowickie Seminarium Marksistowsko-Leninowskie z Wsiewołodem Wołczewem na czele, z którym mieliśmy okazję wkrótce osobiście się zetknąć, prowadząc działania na organizacje lewicy postpezetpeerowskiej (m.in. Stowarzyszenie Marksistów Polskich i Związek Komunistów Polskich "Proletariat"), w których to działaniach czasem współpracując z Ludwikiem Hassem konkurowaliśmy jedynie ze SGP. Warto pamiętać, że nawet Wsiewołod Wołczew, przewodniczący katowickiego oddziału SMP "od pierwszych chwil wprowadzenia stanu wojennego uważał, że nie został on wprowadzony w celu obrony socjalizmu, lecz obrony interesów uprzywilejowanej warstwy zarządzającej i kompromitacji socjalizmu" ("Towarzysz. Życie i poglądy doc. dr hab. Wsiewołoda Wołczewa", portal internetowy Stowarzyszenia Marksistów Polskich). Nawet w sprawie oceny "Solidarności" miał on niekontaktowe ze Spartakusowcami zdanie, skoro uważał, że "Ogromną rolę proletariatu potwierdzają wydarzenia po roku 1980 - siły kontrrewolucji nie zdołałyby odnieść przejściowego zwycięstwa nad socjalizmem, gdyby nie zdobyły poparcia większości klasy robotniczej. Utrzymywanie władzy politycznej przez obóz postsolidarnościowy, wspierany przez kapitał międzynarodowy, jest możliwe pod warunkiem ciągłego podsycania ideowo-politycznego i ekonomicznego rozbicia klasy robotniczej, roztaczania przed nią demagogicznych obietnic, zastraszania jej podstawowych oddziałów oraz dyskryminacji i oczerniania w środkach masowego przekazu rewolucyjnych ugrupowań politycznych, posiadających alternatywę programową" (tamże).
Było oczywistym, że w latach 90. polska grupa ICL nie miała najmniejszych szans na zakorzenienie się w kraju. Co wkrótce potwierdziło się w praktyce. W październiku 1990 r. ukazał się pierwszy numer "Platformy spartakusowców", powołanej na bazie wrocławskiej "Platformy", "pisma teoretyczno-programowego Ruchu Młodej Lewicy". Z teorii i programu Ruchu Młodej Lewicy pozostało w nowym wydaniu "Platformy spartakusowców" tylko "Trzy L". Znalazł się zaś w niej przywieziony latem "List do polskich robotników", reklama ICL, atak na współpracujących z nami "morenowców" (LIT CI), których "odziedziczyliśmy" po PPS-RD, "Porozumienie między Ruchem Młodej Lewicy z Polski i ICL" oraz parę artykułów będących w istocie przedrukami z prasy tej międzynarodowej tendencji, jak: "Rozbić plan 500 dni Jelcyna-Gorbaczowa", wspomnieny już artykuł "Morenowcy - adwokaci imperializmu", "Rozbijmy ataki na prawa aborcyjne!" i "Złamać blokadę Iraku!". Numer uzupełniała wkładka "O OPÓR ROBOTNIKÓW PRZECIW CZWARTEJ RZESZY! z "programem walki spartakusowców" w Niemczech, który jednocześnie miał być zapewne wzorem dla Polski.