Niemniej i dziś uważamy bez wewnętrznej demokracji, pluralizmu w ruchu robotniczym i otwartej dyskusji umożliwiającej prezentowanie konkurujących ze sobą stanowisk, a zatem również prawa do krytyki, nie ma mowy o odbudowie klasowego ruchu robotniczego i rewolucyjnej partii robotniczej.
Z takim też przesłaniem wybraliśmy się na ostatni WEEKEND ANTYKAPITALIZMU organizowany przez Pracowniczą Demokrację, której głównym przecież wyróżnikiem miała być przecież DEMOKRACJA ODDOLNA i SOCJALIZM ODDOLNY.
2 maja, w drugim dniu "weekendu antykapitalizmu", w dyskusji z Bogusławem Ziętkiem (PPP, WZZ "Sierpień 80") oraz Filipem Ilkowskim (Pracownicza Demokracja, SWP) zgłosiliśmy do organizatorów i panelistów oddolny wniosek o dopuszczenie Ewy Balcerek do jutrzejszego panelu o "nowej antykapitalistycznej lewicy w Europie i w Polsce", zresztą jako jedynej kobiety, w tym tak dbającym o pozory równouprawnienia środowisku. Wniosek mógł być przyjęty, skoro nie zjawił się zapowiedziany przedstawiciel Młodych Socjalistów i skoro innych zmian w programie nie brakowało. Nie musimy chyba dodawać, że wniosek ten nie został nawet przyjęty przez organizatorów. Ziętek zaś umył ręce, bo był podobno na "weekendzie" tylko gościem. Ale to nic. Nie zrażając się tym, 3 maja wzięliśmy udział w tej imprezie, jedno z nas mogło się nawet wypowiedzieć - dano mu aż 3 minuty. To było jednak wszystko - po trzech głosach z sali, w tym parującego krytyczną wypowiedź Włodka Bratkowskiego głosu Ellisiv Rognilien z Pracowniczej Demokracji, pod byle jakim pretekstem dyskusję zamknięto, odmawiając prawa do krytyki zgłoszonej zawczasu i zapisanej w tym dniu do głosu Ewie Balcerek.
Dziękujemy zatem publicznie Pracowniczej Demokracji, a w szczególności Andrzejowi Żebrowskiemu, bo to on podjął taką decyzję, oraz panelistom, którzy ją zaakceptowali przechodząc do drugiej i dłuuugiej tury wypowiedzi i odpowiedzi na tak skąpe pytania. Dziękujemy im zwłaszcza za to, że nie chcieli słuchać głosów z wypełnionej po brzegi sali; za to, że nie walczyli nawet o zachowanie równowagi między "górą" i "dołem", prezydium a salą. Za to, że nie znoszą krytyki, za to, że zawsze wiedzą lepiej. Za to, że mają w głębokim poważaniu ODDOLNĄ DEMOKRACJĘ i, że tolerują na co dzień ODGÓRNĄ MANIPULACJĘ.
Dziękujemy w imieniu robotników i obu braci Srebrnych, w imieniu nielicznych przyjaciół i licznych wrogów. Na końcu wymieńmy panelistów i prezydium w kolejności, w jakiej zabierali głos, niech przejdą do historii: Denis Godard - francuska Nowa Partia Antykapitalistyczna, IV Międzynarodówka; Piotr Ikonowicz - Nowa Lewica, Bogusław Ziętek - Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80", PPP; Andrzej Żebrowski - Pracownicza Demokracja, IST, Filip Ilkowski - Pracownicza Demokracja, IST (tłumacz, który na koniec udzielił sobie sam głosu) i prowadzącej to spotkanie, Bogu ducha winnej działaczce PD.
Cała ta idea, by ruch związkowy oprzeć na autorytecie Kościoła Katolickiego był od początku ciężkim błędem ideologicznym.
Aktywizacja robotników wokół treści religijno-patriotycznych,
musiała doprowadzić do frontalnego starcia z ówczesną władzą.
A stracił na tym zwykły robotnik.
I wtedy w 1980 r. i teraz, po prawie trzydziestu latach.
I dziś i w PRl-u, szykany wobec sensu istnienia związków zawodowych, wobec przywódców związkowych i to samo hasło "Do roboty". To doprawdy obrzydliwe. Oczywiście, że gdyby wszystko stanęło to żadna władza nie może sobie na to pozwolić, ale brak zawoalowania i podobieństwa do propagandy czasów Polski Ludowej, działają mi na nerwy. Dlatego, pierwszą ofiarą przemian była klasa robotnicza, bo rewolucja się już skończyła. Rewolucja zawsze kiedyś się kończy, ale tym razem nie pożarła swoich dzieci, tylko swoje zaplecze. I stąd u nas taka a nie inna frekwencja wyborcza. Święto solidarności, stało się mitem założycielskim nowego państwa, i tak jak kolejne uroczystości na placu czerwonym z okazji rewolucji październikowej, ma coraz mniej wspólnego z przeszłością.
Tylko czy to co nastąpiło po roku 1989 można nazwać rewolucją czy jedynie ponownym wejściem do kapitalizmu, z mogącą sprawić problemy strukturą społeczną, odziedziczoną po Polsce Ludowej, jaką "należało" w toku "nowych wyzwań" po prostu splądrować, dokonać swoistego "uporządkowania" i rozeznania w celu zdezorganizowania "zbankrutowanych" stosunków społecznych i zastąpienia ich tzw. rynkowymi mechanizmami.
Oddolna demokracja, którą symbolizuje strajkująca załoga Stoczni Gdańskiej zebrana m.in. w sali BHP, to w gruncie rzeczy nie tyle symbol demokracji oddolnej, co raczej buntu i presji pod którą ugina się delegacja rządowa. Dla niektórych demokracja oddolna to tylko presja i dyktat większości. Rzecz w tym, że ta zbuntowana większość aktywna jest tylko na krótko, później można się już tylko powoływać na głos "milczącej większości" lub wyborczą legitymizację. "Milcząca większość" wydaje jeszcze od czasu do czasu jakieś pomruki. Po kolejnym wybuchu wszystko wraca do normy. Co najwyżej rządzą już przedstawiciele owej większości, którzy w jej imieniu swoimi ustami spijają szampana. W tej drugiej tradycji "oddolnej demokracji - odgórnej manipulacji" lewica i Pracownicza Demokracja ma swój niemały udział.
Jedno z pierwszych haseł jakie towarzyszyło sierpniowym wystąpieniom miało bardzo jednoznaczną wymowę.
Chodzi mi tutaj "a na ziemi zamiast liście będą wisieć itd...".
Ktoś te hasła wymyślał i wśród robotników upowszechniał.
Chyba, Andrzeju, zdajesz sobie sprawę, że w ramach karnawału politycznego lat 1980-1981 artykułowane były różne hasła, te wymienione przez Ciebie zapewne również. Parę razy wydawało się przecież, że dojdzie do konfrontacji i rozwiązań siłowych. Ulica wiedziała swoje. Takie hasła można zatem uznać za twórczość ludową. Lud czasem prosi, czasem z drzew zrywa liście, jak wiatr historii. Skąd wziąć tylko tylu komunistów? Nie o komunistów zatem chodziło tylko o partyjną nomenklaturę, a ta z komunistami niewiele już wówczas miała wspólnego.
Oczywiście, jacyś komuniści byli - wiosną 1981 r. powstał nawet Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej. Zaczęło się od Łodzi, wkrótce biuro tego związku przeniosło się do Warszawy. Powstały komórki w Krakowie, Katowicach, Poznaniu i Zielonej Górze. Ale na młody narybek nikt nie zwracał uwagi. Napewno nie robotnicy. Związek ten liczyć się mógł tylko we frakcyjnych przepychankach. Część działaczy aparatu PZPR chciała mieć swoją bojową falangę - wśród młodych gniewnych nie brakowało przecież ideowców, którzy w obronie tzw. realnego socjalizmu i socjalizmu w ogóle gotowi byli nawet strzelać do robotników i tzw. elementu antysocjalistycznego (znaczki takie były wówczas w szerokim obiegu). Po wprowadzeniu stanu wojennego niektórym młodym komunistom dano nawet broń do ręki. Większość młodych gniewnych nie dała się na to nabrać i wystąpiła z organizacji. 10 grudnia 1982 r. KZMP wykreślony został z rejestru stowarzyszeń. Bynajmniej nie zrobiła tego Podziemna "Solidarność", która rzeczywiście po wprowadzeniu stanu wojennego ostro skręciła w prawo. O tym skręcie pisał również Karol Modzelewski.
Już wówczas można było znaleźć prototyp spartakusowców - ci jednak w Polsce "zbrojnie" interweniowali, uzbrojeni w "Platformę Spartakusowców", dopiero w 1990 r., zresztą głównie atakując takich jak my. Ewa Balcerek była członkiem KZMP, podobnie jak Jarosław Tomasiewicz (Anka Leu). Ja wolałem być komunistą w "Solidarności" - to też spory wyczyn.
Marian Srebrny reprezentował jednak inne pokolenie. Pod koniec lat 60. znalazł się on w grupie "komandosów" Henryka Szlajfera, zwanych wówczas "wietnamczykami". O "wietnamczykach" pisał już Andrzej Friszke. Warto zacytować:
"Wietnamczycy Szlajfera
Henryk Szlajfer był liderem trzeciej grupy, zwanej wówczas wietnamską, która formowała się na wydziałach matematyczno-fizycznym, filozoficznym i ekonomii. 'Grupa ta - streszczał oficer SB - bez zasięgnięcia opinii władz politycznych uczelni wystosowała apel do Partii, Rządu i społeczeństwa PRL domagający się wzmożenia pomocy dla walczącego Wietnamu. Abstrahując od niewątpliwie słusznej idei apelu, zawierał on w swej treści szereg niesłusznych politycznie zwrotów i sformułowań. Treść apelu - w formie maszynopisu przekazano bez zgody władz na inne uczelnie - SGPiS, P[olitechnika] W[warszawska]'.
Szlajfer wspominał w 1968 r., że długo nie miał żadnego kontaktu z grupą Michnika lub jego znajomymi. 'Na kilka dni przed świętem 1 majowym ustaliłem wraz z moimi kolegami jeszcze ze szkoły średniej, że warto 'rozruszać' na uniwersytecie sprawę Wietnamu. Z jednej strony akcja ta miała być protestem przeciwko zobojętnieniu, z drugiej strony miała być pierwszym starciem z tzw. grupą Michnika, której obiegowe credo brzmiało w tym okresie mniej więcej tak: najpierw załatwmy sprawy wewnątrz kraju, a później będziemy rozglądać się po świecie. Również fakt, że nie chcieliśmy się identyfikować z michnikowcami, sprawił, że określiliśmy 1 maja 1966 r. jako dzień Wietnamu'. Grupę, z którą Szlajfer się identyfikował, tworzyli Bronisław Świderski, Artur Halmin, Marian Srebrny, Stefan Bekier [później na emigracji związał się z trockistami i redagował "Walkę Klas"], Michał Komar, Jan Groński, Janusz Surowiec" (Andrzej Friszke, "Desant komandosów", "Polityka" z 9 marca 2008 r.).
W.B.
których konkretnie robotników dziękujecie tak gorąco organizatorom ?
eresie
jak wolisz - UMARŁĄ KLASĘ.
A już zupełnie poważnie, to byłem na kilku edycjach Weekendu i zawsze miałem poczucie, że każdy może tam zabrać głos. Sam to niejednokrotnie czyniłem i uważam, że tylko ramy organizacyjne stanowiły jakieś ograniczenie. Nie szukajmy wszędzie wrogów i spisków, bo już nic więcej nie uda się nam zrobić...
poczucie to rzecz względna. Owszem, na spotkaniach PD zazwyczaj skutecznie głos zabierają trzy grupy ludzi: ci, którzy się zgadzają z organizatorami, ci, którzy zawsze mówią swoje, choćby się to luźno wiązało z tematem oraz ci, którzy występują z pozycji poszukujących swojego miejsca w polityce, czyli właściwy target dla PD. Ci, którzy mają świadomie przeciwne zdanie, zawsze wywołują przeciwdziałania ze strony organizatorów. Jednak niepisany kodeks honorowy na radykalnej lewicy wymaga ignorowania się nawzajem takich ugrupowań według hasła "źyj i daj żyć innym". Dlatego niewiele jest takich sytuacji. Co nie oznacza, że nie ma wzajemnych animozji. Wspólnota działań polega raczej na włączaniu się w działania w celu niedopuszczaniu konkurencji do osiągnięcia znacznego wyprzedzenia i próbach zbudowania swojego przyczółka na cudzych plecach. Trudno odczuwać w takiej sytuacji nabożną trwogę, że się coś zepsuje - o to zadbają już sami protagoniści i panegiryści podjętych działań. Szczerość "oddolnej demokracji" PD jest na ustach ich wszystkich... Co nie znaczy, że PD jest jakimś wyrodnym wyjątkiem. Jest raczej regułą nie potwierdzającą wyjątku z braku tego ostatniego.
KZMP i robotników... Jako licealista nawiązałem kontakt z Bogdanem Ożarowskim z Niezależnego Komunistycznego Związku Studentów (tak nazywała się grupa z UŚ, która potem weszła do KZMP) a równocześnie "współpracowałem" z kolejarską "Solidarnością": oni dawali mi różne publikacje, które kolportowałem w szkole, bilety na "Robotników '80", zaproszenia na spotkania itd. Współpraca skończyła się raptownie, gdy w rewanżu dałem im materiały KZMP. Nawet nie czytali. Wystarczył im nagłówek. :(
Ciekawie piszecie o oddolnej demokracji i milczacej wiekszosci. Jak jednak takim procesom przeciwdzialac? Jak taka prawdziwa demokracje budowac i utrzymac, skoro ma ona samych wrogów? I to wszedzie, choc nikt sie do tego nie przyzna. Dzieki temu zapewne oportunizm jest tak powszechny. Mozna miec glowe pelna idealow, ale jesli wchodzisz do jakiejs organizacji i jesli chcesz w niej sie jakos zaznaczyc, szybko okazuje sie, ze bez odrobiny oportunizmu nie da rady. Juz na poczatek. A jak juz raz przekroczysz Rubikon, to potem jest coraz latwiej, az w pewnym momencie zauwazasz, ze jestes wsrod samych oportunistow. Ostatnim etapem jest spojrzenie w lustro, w ktorym w koncu dostrzegasz, to co najtrudniejsze, przed czym dlugo sie bronisz - taka sama morde, jak te ktore widzisz wokol siebie. Na cale szczescie jestes juz w takim momencie, ze nie musisz sie z tego powodu zle poczuc. Kto lubi sie zle czuc? Dlaczego sie zle nie poczujesz? Bo juz ci nie zalezy. Juz ci to nie przeszkadza, bo z kazdym krokiem wbrew czy mimo demokracji zabijales czesc siebie, az zabiles wszystko co kazalo ci w demokracje wierzyc. Wtedy brak demokracji jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, przestaje przeszkadzac. Jestes w koncu wolny! Bo po cholere ci taka przeszkoda, ktora zamiast dzialac, budowac, organizowac!!! kaze ci o tym dyskutowac z jakimis durniami, co to pojecia o niczym nie maja, a chcieliby o czyms decydowac? Kim oni sa? Co sobie mysla?
To przerabia sie w kolko. Zawsze jest tak samo. Fenomenem jest to, że ludzie najczesciej to wiedza, ale nie chca tego widziec. Dlugo trwa proces udawania przed samym soba, zanim przychodzi pelna akceptacja takiej rzeczywistosci, gowno tam obiektywnej, ona jest taka jacy my jestesmy. Ja sie pytam czy Solidaruchy to jakas inna rasa zlych ludzi byla? Sami zdrajcy klasy robotniczej? Akurat wtedy w 1980 wypelzli na wierzch i omamili robotnikow? My jestesmy inni? Przeciez oni tez chcieli dobrze (nie mowie o tzw. ekspertach - oni zawsze mieli zle intencje). Ale te rozne Frasyniuki, Bujaki, Walesy krzyczaly przeciez - wolnosc, rownosc, braterstwo... Co sie stalo, ze potem zdradzili? Co kaze nam wierzyc, ze my jestesmy inni, odporni na pokusy, pieniadze, interesy? Chyba tylko glupota i pycha. Oczywiscie, ze inaczej mozna, ale niestety, jak sie okazuje, sie nie da :(
Co zrobic by tak nie bylo? Tego niestety BB tez nie wiecie. Mysle sobie, że demokratyczna organizacja to maximum 2 osoby. Jak jest wiecej, zawsze pojawia sie "lider" i reszte podporzadkuje. Nikt z nas nie wie co zrobic. Potrafimy sie tylko bezsilnie zrzymac na rzeczywistosc. Stawiac nawet trafne diagnozy, ale nikt z nas w tej sprawie nie odpowie na leninowskie pytanie. Nie wiemy co robic by choc raz bylo inaczej. I to bez powolywania sie na "obiektywne koniecznosci i prawa", ale realnie tu gdzie jestesmy i zyjemy na ziemi. Kiedys zbierajac podpisy pod referendum w sprawie tarczy, uslyszalem glos "obywatela" - "ale ja nie chce o tym decydowac. Po to glosowalem na ten rzad, by sie tym zajmowal". Taka jest niestety ta rzeczywistosc, ktora "obiektywne koniecznosci" nam przeslaniaja. Rzadko kto rozumie, ze tylko jak dziala demokracja moze sie udac cos wartosciowego. Dlatego poswieca ja dla budowy czegos w jego przekonaniu wartosciowego, by potem inni odkryli, ze to co zbudowal i jakim kosztem, nie jest warte kopniecia w dupe. No wlasnie, bo co to znaczy, że cos sie udalo? Czy oportuniscie nie moze sie udac? Moze i to wlasnie jemu najbardziej sie udaje... tylko nie to, o czym na poczatku marzyl, gdy oportunista jeszcze nie byl. Wraz z poglebianiem sie oportunizmu zmieniaja sie cele, wiec zlego samopoczucia nie ma. Czasem, ale tylko tych bardziej wrazliwych, mecza wyrzuty sumienia. Ale jak siegnie garscia po kawior i napcha sobie tym ryj, to wyrzut peka jak banka mydlana.
I co tu truc? Tyle pokolen, roznych rewolucji itd. juz to przecwiczylo i nikt nie uczy sie na bledach. Moze troche anarchisci? Ale ich jest za malo i zawsze bedzie za malo, niestety.
Coraz czesciej zastanawiam sie czy to w ogole mozliwe? Demokracja ma przeciez prawie wylacznie samych wrogow - i to wszedzie. Chce jej chyba tylko milczaca wiekszosc. Ale ona nie potrafi jej żądac i utrzymać, a nawet jak ja w jakims momencie historii, otwierajac w koncu jape, na krotka chwile osiągnie... to jak to milczaca wiekszosć... chwile potem milknie.
Nie trzeba juz nawet wspominac co sie dzieje jesli w organizacji do ktorej nalezymy, w pewnym momencie pojawiaja się korzysci i interesy? Wtedy tej demokracji juz zadna sila nie wskrzesi.
Jak sobie to czlowiek z czasem uswiadomi, odechciewa sie mu wszelkiej dzialalnosci i zajmuje sie swoim zyciem. Tak jest z 99% uczciwych ludzi, ktorzy naprawde z przekonania sie w cos kiedys angazowali. Czy mozna sie im dziwic, ze po zawodzie jaki ich spotyka, dolaczaja do milczacej wiekszosci? A wiecie jak trudno ich stamtad poraz drugi wyciagnac?
Dziękuję uprzejmie za wyjaśnienia i zwolnienie mnie z trudnego i bolesnego procesu myślenia na własny rachunek. Jeśli w najbliższym czasie będę chciał do czegoś dojść - np. do określonych wniosków - pozwolę sobie zwrócić się o to do Was. Bedę miał wtedy niezbitą pewność, iż wnioski te bedą właściwe :)
Do kogo te pretensje? Masz możliwość samodzielnego przemyślenia, czy mamy rację czy nie. Twoja odpowiedź wskazuje tylko na to, że fakty biją po oczach.
Trudno całkowicie odmówić racji Twojej fatalistycznej wizji świata politycznego. Jednak sądzę, że trochę mylisz oportunizm z brakiem aktywności. Można bardzo aktywistycznie być oportunistą czy konformistą.
Np. "hunwejbini" są zazwyczaj szalenie oportunistyczni. To jest pewien problem z demokracją, którą zasadza się na indywidualizmie. W sytuacji panowania indywidualizmu faktycznie liczy się przede wszystkim własna aktywność. W przypadku grup społecznych, gdzie liczy się bardziej kolektyw, większą rolę odgrywa negocjowanie, zwyczaj, stabilność. To też jest czynnik przemawiający na rzecz organizowania się wokół klasy robotniczej, a nie wokół postulatów wynikających z indywidualizmu społecznego, jak np.
żądania obyczajowe.
Nie ma algorytmu na "prawidłowe" działanie demokratyczne i masz rację, że my też nie pretendujemy do roli tych, którzy odkryli kamień filozoficzny.
W marksizmie nie chodzi o to, żeby odkryć taki sposób urządzenia społeczeństwa, w którym nie będzie już żadnych konfliktów, ale o zniesienie tej najbardziej jaskrawo stojącej w sprzeczności z roszczeniem, że człowiek to
brzmi dumnie, hańby zniewalania jednych dla osiągania korzyści ekonomicznych przez innych. Jeżeli demokracja jest możliwa w krótkich chwilach mobilizacji, to nie należy robić z niej sposobu na długie życie, bo - jak sam wiesz - musi nastąpić oportunistyczne zmęczenie materii.
Zawężanie zamiast poszerzania, a w innych sferach, poza walką, nastawienie na leniwą, ewolucyjną zmianę, która i tak idzie swoim torem. Można być bardzo ostrym w bardzo ściśle określonej sferze, poddanej ograniczeniom czasowym i tematycznym, inaczej popada się w zaprzeczenie demokracji. Jasne reguły, z których każdy może Cię rozliczyć. To coś w rodzaju asertywności - ostrość bez mściwości, bo bez urazów. Kiedy jest mobilizacja, to wszystko staje się oczywiste, bo indywidualizm przestaje się liczyć, ale potem wszystko wraca do "normy" i wtedy należy się wystrzegać gloryfikowania
własnych kapliczek.
napisałeś świetnie, jestem pod wrażeniem. Masz moje szczere uznanie. Wprawdzie to niewiele, ale jak wiemy, życie składa się z atomów, a potrafiły z tego powstać góry, oceany, a nawet planety i galaktyki.
EB - te fakty tak Was biją po oczach, że już od dawna nic nie widzicie. Bardzo się staram, by nie być Wami rozczarowana, ale wciąż Wam się to udaje. Może będziecie w stanie w końcu zobaczyć, że świat jest pełen innych ludzi, z ich pragnieniami, marzeniami, ich oddzielnym spojrzeniem na rzeczywistość. I kiedyś wypada to zaakceptować.
Dzieki, ale co z tego? Nic to nie zmienia. Napisalem tak jak czuje, bo milosc do demokracji to moj... garb :).
Ale rozwijajac temat dalej. Majac swiadomosc stanu spoleczenstwa, warto zastanowic sie co by bylo gdyby w kraju nastapila z dnia na dzien jakas polityczna przemiana? Taka przemiana mimo braku przemiany w swiadomosci spoleczenstwa. Tzn. nagle mozemy budowac socjalizm, a ludzie sa dalej tacy jacy byli. Co wtedy? Co z tym socjalizmem zrobimy? Milczaca wiekszosc sprawi, ze wiele sie nie zmieni. Albo na skutek wymiany na gorze, zmienia sie tylko ryje przy korycie i nie wiele poza tym (czyli jak zwykle), albo powstanie kolejny "socjalizm" oparty o centralizm biurokratyczny. Potem wypaczenia i zbrodnie. I historia zatoczy kolo. Inny scenariusz zakladalby wiare w ideowa sile, niewzruszone postawy moralne, jednostek, ktore staja na czele. Ale problemem jest wlasnie to o czym pisal Rancier w "nienawisci do demokracji", ze na czele zawsze niemal staja ci, ktorzy tego bardzo chca, a nie ci ktorzy sie do tego nadaja. I odpowiadajac na pytanie, czy mozna temu jakos przeciwdzialac? Pytanie na ktore BB jak widac odpowiedzi nie znajduje :). Ja powiem, ze niewiele mozna zrobic, pozostaje niestety tylko wiara w procedury, ktore demokracje winny determinowac. Praktyka, doswiadczenie, mowi raczej, ze te ktore sa, sa nie wystarczajace. Na kazdym poziomie, i panstwa i organizacji. To oczywiscie abstrakcyjna dywagacja, bo w niedemokratycznym spoleczenstwie, demokratycznych procedur nie zaszczepisz. To sie nie udaje. Takie konstrukcje mozna teoretycznie wymyslic, ale problem w tym jak sprawic by weszly do systemu i zaczely prawdziwie dzialac? Bo to trzeba zaczynac od wychowania w domu i w szkole, na ktorej program nie mamy zbyt duzego wplywu, a juz w niej nastepuje pierwszy etap atomizacji i alienacji ludzi. Dzieci sa jeszcze ze soba w przedzkolu. Jeszcze wtedy uwielbiaja robic cos razem, wspolnymi silami, pragna tego calym sercem. Chwile potem kazde zaczynaja juz byc coraz bardziej tylko dla siebie. To sa szkody, ktore powoduje system kapitalistyczny, i to jest odpowiedz, dlaczego pokolenie JP II, 1989 i inne wymyslone przez media, jest tak beznadziejne i stracone.
Ja dziwie sie, że wy BB nie probujecie dac jakiejs odpowiedzi. Wy ktorzy przeciez jestescie marksistami, a probujecie swiat jedynie interpretowac. A przypominam, że Marks kwestionujac dotychczasowe metody filozofii, chcial go przeciez zmieniac:) Wiecie jak go zmieniac?
Anarchiści, Jarku, dają tradycyjną odpowiedź, z którą po części się zgadzasz. Do pewnego stopnia zgadzał się z nią również Marian Srebrny. Nas to nie przekonuje. Zdajemy sobie sprawę, że każdy ruch, a tym bardziej organizacja, biurokratyzuje się. Dotyczy to nie tylko partii, ale i związków zawodowych. Zabezpieczenia, które zostały wprowadzone ostatnio do statutu Związku Zawodowego "Pracownicza Inicjatywa" niczego tak naprawdę nie załatwiają. Ograniczone są bowiem również możliwości podtrzymywania mobilizacji załóg i mas. Choć i te istniejące i tak nie są w pełni wykorzystane. Warto na tym popracować. Doceniamy wysiłki animatorów "Pracowniczej Inicjatywy", nie bagatelizujemy również tzw. propagandy czynem i w tej kwestii. Niemniej mamy odmienne zdanie. Najwyraźniej brak demokracji wewnątrz WZZ "Sierpień 80" i wodzowski charakter PPP nie stanowią przeszkody by ruch ten rozruszał nieco skostniałe struktury. Istotna jest zatem konkurencja ofert programowych i ofert działania. Nawet na tak skostniałym rynku związkowym i politycznym liczy się siła przebicia. Robotnicy i tak wybierają w końcu organizacje i partie względnie masowe, które dają poczucie siły i solidnego zaplecza. Mamy jednak do czynienia z żywą materią. Przeciwwagą biurokratyzacji jest konkurencja, rozłamy i tworzenie się nowych ośrodków. Myśl krytyczna tak czy owak musi się przebić, jakie nie tu, to gdzie indziej. Skostniałe struktury wcześniej czy później pękają lub obumierają, ich miejsce zajmują bardziej dynamiczne. Rozwój klasowego ruchu robotniczego nigdy nie przebiega przecież linearnie, zdarzają się okresy zastoju, regresu, a nawet dezintegracji. Warto zatem pamiętać o roli rewolucyjnego ruchu robotniczego.
Oddajmy głos Grażynie Gęsickiej (wówczas nie była ona jeszcze ministrem w rządzie Prawa i Sprawiedliwości):
"Sposoby działania ruchu związkowego - ruch rewolucyjny, negocjacje, wywieranie presji politycznej - nie mają, moim zdaniem, drugorzędnego znaczenia i nie są związane li tylko z ograniczonymi historycznie okolicznościami. One same stanowią konstytutywne cechy ruchu związkowego. Dekompozycja tego ruchu nie jest związana wyłącznie z rozchodzeniem się 'dumnej' i 'proletariackiej' świadomości klasowej i wchodzeniem nowych grup zawodowych pracowników najemnych, czyli zmianami struktury klasy robotniczej. Dekompozycja ta jest natomiast związana z eliminacją z pola działania ruchu związkowego jedynego aktora społecznego, który konstytuował ten ruch jako całość, tzn. rewolucyjnego ruchu robotniczego. Jedynie ta sfera działania zapewniała członkom związków zawodowych pełną identyfikację jako aktora klasowego, poprzez odniesienie do potrzeb i celów całej klasy robotniczej. Sfera rewolucyjnego ruchu robotniczego oferując pozytywny obraz walki społecznej i celów społecznych dawała ruchowi zawodowemu to, czego nie może zapewnić istnienie spontanicznej świadomości klasowej opartej na 'negatywnym' obrazie społeczeństwa, na poczuciu dyskryminacji i podległości. Świadomość spontaniczna nie wytwarza całościowego programu celów walki i służących do jego realizacji metod. Prowadzi do eliminacji i poczucia totalnej niemożności lub (w pewnych warunkach) przyjmuje oferowany jej z zewnątrz pozytywny program walki, niezgodny z identyfikacją klasową (np. ewolucja brytyjskiego XIX-wiecznego general union 'zaanektowanego' przez dotychczasowe wzorce działania związkowego oparte na świadomości zawodowej i gałęziowej, a nie klasowej), i w tym sensie świadomość ta jest 'nietrwała'." (Grażyna Gęsicka "Związki zawodowe, ruch robotniczy, ruch społeczny: ewolucja ruchu robotniczego w Europie Zachodniej", w: "Studia nad ruchami społecznymi", ss. 128-129, Warszawa 1987).
Grażyna Gęsicka jako badacz ruchów społecznych dostrzega za A. Touraine'em zjawisko rozpadu ruchu związkowego jako ruchu klasowego, co wiąże się niewątpliwie z osłabieniem ruchu robotniczego w ogóle. Jej wyjaśnienie tego zjawiska warte jest przypomnienia:
"Sfera stosunków przemysłowych wiąże się z wielością podziałów wewnątrz ruchu zawodowego, podejmującego rozmowy w ramach danych gałęzi przemysłowych, przedsiębiorstw itp. W sferze politycznej również odbijają się podziały klasy robotniczej związane z jej strukturą ekonomiczną (np. sektory zatrudnienia, 'schodzące' lub 'wstępujące' kategorie zawodowe itp.), a także podziały ideologiczno-polityczne związane z różnymi orientacjami partii politycznych, poprzez które związki zawodowe usiłują wywierać presję polityczną. Zaangażowanie w działania dwóch 'adaptujących' sfer eliminuje i 'wypycha' sferę ruchu robotniczego - jedynego aktora zorientowanego na cele klasy, całej klasy pracowników najemnych. Wynika to z faktu, że cele te wiążą się z opozycją i destrukcją społeczeństwa. Sfery adaptujące natomiast nie potrafiły wytworzyć celów całościowych (klasowych) integrujących klasowy ruch zawodowy ze społeczeństwem. Proces wypierania sfery rewolucyjnej ruchu robotniczego jest, moim zdaniem, nieuchronny. Wynika on a samej istoty związków zawodowych - organizacji powołanej do realizacji celów pracowniczych i wymagającej z tego tytułu adaptacji do systemu społecznego. Ewolucja ruchu związkowego oddalająca go od ruchu klasowego, coraz większa dekompozycja tego ruchu mają swe przyczyny w istocie tego ruchu" (tamże, s. 129).
Według Grażyny Gęsickiej apogeum ruchu robotniczego wiązało się z "rozwojem silnych ugrupowań ideologiczno-teoretycznych i istnieniem silnych partii politycznych". Siła tych partii związana była z "ich więzią z 'żywą' klasą robotniczą". Albowiem "Tylko w sytuacji, gdy idee partii politycznych znajdują zrozumienie i akceptację mas robotniczych, jest sens mówienia o ruchu robotniczym jako liczącym się ruchu społecznym. Przez dziesięciolecia siła oddziaływania partii robotniczych brała się z zaangażowania w ich idee organizacji związkowych. Poprzez te organizacje partie polityczne (lub ugrupowania ideologów, jak w przypadku anarchistów) trafiały do klasy robotniczej".
W mniemaniu G. Gęsickiej w Europie Zachodniej "Ewolucja związków zawodowych doprowadziła do eliminowania sfery klasowej, rewolucyjnej ideologii z ich działania. W tej sytuacji partie polityczne pozostają jedynymi enklawami ruchu robotniczego, którym towarzyszyć będą niezorganizowane centra ujawniającej się spontanicznej świadomości klasowej" (tamże, s. 130). Co więcej, "ruch związkowy w krajach Europy Zachodniej definitywnie przestaje być ich łącznikiem".
Już na przykładzie WZZ "Sierpień 80" widzimy, że proces ten bynajmniej nie musi być nieodwracalny, zwłaszcza w Polsce. Nie przypadkiem przecież związkowcy powołali własną partię, podobne działania podjęto również swego czasu w OPZZ (Ruch Ludzi Pracy), trochę inaczej sprawy miały się w "Solidarności".
Można zatem dostosowywać się do wspomnianych przez Gęsicką tendencji (co robi np. IV Międzynarodówka i redakcja "Dalej!", które stawiają na budowę tzw. partii pluralistycznych typu francuskiej NPA), albo wręcz przeciwnie starać się je odwrócić w oparciu o tendencje sprzeczne z tamtymi, z którymi również w Polsce mamy do czynienia. Pamiętać przy tym należy, że rozwój klasowego ruchu robotniczego nie ma charakteru linearnego, o czym zapewne zapomniała Grażyna Gęsicka przyjmując ofertę braci Kaczyńskich i zapatrzona w "marksizm XXI w." redakcja "Dalej!".
Jak się chyba domyślasz, Jarku, w tej sytuacji nie jesteśmy zwolennikami tzw. marksizmu (i socjalizmu) XXI w., lansowanego również przez redakcję "Trybuny Robotniczej" i konferencje "europejskich antykapitalistów" pod egidą IV Międzynarodówki i NPA.
Dosc mam juz ciaglego gloryfikowania pierwszej solidarnosci. Dla mnie gloryfikacja konczy sie, wraz z podpisaniem pozrozumien sierpniowych i zakonczeniem autentycznego oddolnego buntu. Potem, jak w Solidarnosci zaczeli rzadzic eksperci, byl juz to tylko ruch bogoojczzniany. Przeciez ta pierwsza "wspaniala" solidarnosc raz tylko, raz jedyny, w 2 miesiace po podpisaniu porozumien oglosila strajk generalny na tle placowym, a chodzilo o niedotrzymywanie porozumien sierpniowych przez strone rzadowa. Potem juz takimi pierdolami jak prawa pracownicze sobie glowy nie zawracala. Coraz bardziej watpie, ze haslo, ktore wisialo na bramie stoczni - socjalizm tak - wypaczenia nie - rzeczywiscie znaczylo to co nam sie chce wydawac. Ze robotnicy nie chcieli kapitalizmu? Problem w tym, ze robotnicy sami nie do konca wiedzieli czego chca i troche im sie we lbach poje... Na pewno chcieli zmiany. Tylko tzw. eksperci od poczatku wiedzieli do czego daza i niezle tym robotnikom w glowach pomieszali. Moze to nawet oni podsuneli pomysl, by takie haslo na bramie wywiesic? Wladza od poczatku protesty chciala deprecjonowac mowiac o elementach antysocjalistycznych? Co by bylo gdyby Mazowiecki namowil ich by na bramie napisac - kapitalizm tak? Na drugi dzien rozjechalyby ich czolgi. To bylo dobre alibi dla Mazowieckiego czy Geremka. Mysle, ze stwierdzenia, ze robotnicy nie chcieli kapitalizmu sa troche na wyrost. Czas przyznac, ze oni sie po prostu bardzo pomylili, bo i o kapitalizmie niewiele wiedzieli. Dla nich byl to system, ktory budowali w glowach na podstwie tego, ze Ziutek pojechal tam na rok, byl tam co prawda szmata bez zadnych praw, ale jak wrocil to sobie dom postawil. Blichtr Zachodu dzialal i necil ludzi. W tzw. socjalizmie robotnik nie musial sie o nic bic, dopoki system jako tako dzialal, sam dawal mu ubezpieczenia i opieke socjalna i wszelkie inne zdobycze przy jego calkowitej biernosci. W innych krajach trzeba to bylo wywalczyc. Problem zaczynal sie wtedy, gdy system przez swoja niewydolnosc, nie byl w stanie zaspokoic potrzeb ludzi. Wtedy dopiero zaczynal sie bunt. Tego buntu nie byloby tez w 80 roku, gdyby sytuacja ekonomiczna byla dobra, wiec oczywiscie to tez bzdura, ze robotnikom chodzilo o wolnosc i demokracje.
PRL to byl dziwny ustroj. Klasa robotnicza nie byla za bardzo klasa dla siebie, bo wbrew wszystkiemu swiadomosc byla bardzo niska. Niska swiadomosc odrebnosci wlasnych interesow, ktora konstytuuje klase wynikala stad ze bylo poczucie ze inne klasy przestaly istniec, co powodowalo to, ze i klasa w sobie byla calkowicie rozmyta. Wlasciwie prawie kazdy, kto chcial system podgryzac, musial sie pod klase robotnicza podszywac. Wszak to bylo "panstwo robotnicze" :). Ale w tym "panstwie robotniczym" robotnik nie byl przeciez szanowany, on byl i czul sie robolem. i tym robolem juz nie chcial byc. Nie wiedzial czego chce. Chcial zmiany i zyc jak w Kanadzie czy drugiej japoni. Nie chcial juz byc robolem, bo tym byl w tym co kazano mu uznawac za socjalizm. To wlasnie tlumaczy, dlaczego 10 lat pozniej Balcerowicz przy minimalnym oporze wprowadzal swoja terapie szokowa. Bo robotnicy uwierzyli w dziejowa koniecznosc i brak innej drogi. I szli jak barany na rzez, w nadzieji na lepsze jutro pod kapitalistycznymi rzadami. Mylili sie ale dopiero teraz to dostrzegaja. Dopiero teraz, gdy mamy znow twardy kapitalizm obiektywne czynniki, jak interes klasy, sa duzo bardziej wyrazne i dopiero teraz warto mowic o ich obiektywnej wartosci. Lata 80-81, lata legalnej solidarnosci to naprawde nie nasza tradycja. Kapuscinski opisywal jak do stoczni przyjechala delegacja hiszpanskich trockistow. Strajkujacy ich wyprosili i kazali im nigdy tu nie wracac. Ale to i tak nie ma znaczenia, bo nadal znajda sie tacy, co z uporem beda twierdzic, ze przeciez obiektywenie, to tamto... pewnie wszyscy stoczniowcy byli trockistami tylko o tym nie wiedzieli :)
Może nie staraj się tak bardzo, bo może Ci zaszkodzić. Inni są możliwi, tak jak możlwiy jest inny świat, a Ty może pozwól innym (nam) być sobą.
Jest czas na zmienianie i czas na interpretowanie. Żiżek słusznie zauważył, że lepiej, aby teraz lewica powstrzymała się od zmieniania, bo brakuje jej piątej klepki, aby racjonalnie interpretować (to luźna parafraza tego, co powiedział, ale w gruncie rzeczy o to chodziło).
A swoja droga to redakcja lewicy.pl chyba Was mile zaskoczyla. Jeszcze kilka dni temu twierdziliscie, ze Wasz tekst nie ma nigdy szans na ukazanie sie w dziale - publicystyka.
A teraz sie przyznajcie. Ile Was to kosztowalo? Na jaki kompromis poszliscie ? :))
żeby świat był dla każdego jednakowo dobry, muszą być wszyscy ludzie jednakowi. Wychodzisz z założenia, że wiesz, co jest dla Twego bliźniego dobre, i jednocześnie zakładasz, że ten Twój bliźni jest za głupi, żeby to wiedzieć, więc Ty wiesz za niego. Dlatego ludzie wolą być "głupi" ale swoją głupotą, a nie "mądrzy" Twoją mądrością. I to jest według mnie jak najbardziej demokracja.
W takich Indiach - mówi się, że właściwie jedynej rzeczywistej demokracji na świecie - skrajności jest co niemiara, ale ludzie tam żyją naprawdę. Jeśli chcą, czczą swoje krowy, jeśli chcą, wyskubują sobie włosy co do sztuki z całego ciała i chodząc nago machają wachlarzem, żeby nie rozdeptać komara. Tam możesz sobie siąść na ulicy, wziąć kawałek kijka drewnianego i nawijać na to bez zmrużenia oka swego siusiurka - zupełnie publicznie! Przechodzący ludzie akceptują to jako twój wyraz szukania Boga i dają ci nawet jakieś pieniążki.
Mieć wpływ na swój własny los to zadanie nie lada, wielu temu nie jest w stanie podołać. A co dopiero dodatkowo oszukiwać się,że jakoby chciało się cudzego dobra. Zapytaj pierwszą lepszą osobę, co było by dla niej dobre zaznaczając, że zaakceptujesz wszystko i jej to dasz. Jako dziad opuścisz to towarzystwo, bo oni będą od Ciebie chcieli wszystkiego. Jeżeli nic im za to nie będzie grozić, oskubią Cię do ostatniego piórka. To jest właściwy charakter człowieka i nie ma co się tu bulwersować. Jest to konieczne, by ewolucja mogła trwać. Formy doskonałe wypadają z obiegu, bo nie mają racji bytu. Dlaczego zakładasz, że każdy chce być szczęśliwy? A co, jeżeli nie?
:)
Nie wiem co dla kogo jest szczesciem. Moze to nawijanie siusiorka na patyk? Tylko nie bardzo rozumiem czemu sluzy. Czyszby wszyscy onanisci to ludize religijni i wielbiacy boga?
Ale wiem jedno. Nigdy nie zadowolisz wszystkich, ale wlasnie temu ma sluzyc demokracja, by maksymalnej liczbie osob zapewnic maksymalne szczescie. Oczywiscie pozostanie jakas mniejszosc, ktora bedzie nieszczesliwa. Trudno sobie wyobrazic by kulczyk byl szczesliwy pracujac przy obrabiarce? Dlatego mam swiadomosc, ze prawdziwa demokracja, juz bez rozwijania, bo wiesz o czym mowie, uzywajac przymiotnika prawdziwa, moze zapewnic szczescie tylko wiekszosci. Nigdy wszystkim. Problem jest wtedy, gdy szczescie, albo lepiej, dopiero warunki do osiagania szczescia (bo demokracja ma w tym pomóc, a nie jest szczesciem samym w sobie), zapewnia sie tylko zdecydowanej mniejszosci.
ze redakcja zamieściła tekst BB, bo mają swoje poglądy na przeszłość i teraźniejszość ruchu robotniczego i warto się ideologicznie konfrontować. Dyskusja edukuje.
dawać tego więcej.
Wypadałoby, Jarku, wreszcie zrozumieć, że nie każdy ma obsesję na punkcie demokracji, dowolnie rozumianej. W artykule wyraźnie zaznaczyliśmy swój dystans wobec pomysłu braci Srebrnych ("W przeciwieństwie do braci Srebrnych rozwiązań szukaliśmy w dorobku rewolucyjnego ruchu robotniczego, przyjmując wyzwanie pozostałych kierunków, nurtów i opcji politycznych obecnych nie tylko w klasowym ruchu robotniczym. Jednak i dla nas demokracja oddolna i wewnętrzna miała zasadnicze znaczenie, choć nigdy nie zakładaliśmy, że jest to jedyna i w dodatku skuteczna recepta. Rozwój sytuacji w Pierwszej 'Solidarności' zadawał temu przecież oczywisty kłam").
Dystans ten podkreśliliśmy również w dyskusji - "Oddolna demokracja, którą symbolizuje strajkująca załoga Stoczni Gdańskiej zebrana m.in. w sali BHP, to w gruncie rzeczy nie tyle symbol demokracji oddolnej, co raczej buntu i presji pod którą ugina się delegacja rządowa. Dla niektórych demokracja oddolna to tylko presja i dyktat większości. Rzecz w tym, że ta zbuntowana większość aktywna jest tylko na krótko, później można się już tylko powoływać na głos 'milczącej większości' lub wyborczą legitymizację", czy cała wypowiedź E.B (w tym zwłaszcza podkreślenie że "demokracja jest możliwa w krótkich chwilach mobilizacji (...) nie należy [zatem] robić z niej sposobu na długie życie, bo - jak sam wiesz - musi nastąpić oportunistyczne zmęczenie materii"). Nie raz odcinaliśmy się zresztą od oportunizmu, w tym hunwejbinów i nowej radykalnej lewicy.
Masz rację robotnicy również podchodzą do tego z dystansem, o czym świadczy nawet wodzowski styl rządzenia "Sierpniem 80" i PPP, na który jest przecież przyzwolenie "dołów".
Nam to specjalnie nie przeszkadza, co innego NLR i redakcji "Dalej!" - oni zawsze akcentowali brak demokracji wewnętrznej w PPP, akceptując zresztą wodzowskie aspirację Piotra Ikonowicza, który w Nowej Lewicy, podobnie jak w Nurcie Radykalnym PPS działał "na wariackich papierach", czyli robił co chciał.
Na takie rozdwojenie jaźni cierpi również IV Międzynarodówką i inne tendencje posttrockistowskie, jak choćby CWI (Grupa na rzecz Partii Robotniczej), czy IST (Pracownicza Demokracja). W przypadku utworzonej w 1996 r. Socjalistycznej Partii Pracy Arthura Scargilla nie odpowiadał im zwłaszcza autorytarny sposób kierowania partią i brak demokracji wewnętrznej, w przypadku PPP czy Nowej Lewicy argumenty te poszły w niepamięć. Nam to nie grozi - w obecnej sytuacji akcent stawiamy nie na demokracji oddolnej czy robotniczej, ale wręcz na dyktaturze proletariatu, przeciwstawiając się tym samym podmienianiu tego pojęcia rzekomymi synonimami, w rodzaju wymienionej już demokracji robotniczej. Mamy w tej kwestii do czynienia z pewną dialektyką.
Nie uzależniamy również swojego stanowiska od przyzwolenia lub braku przyzwolenie na działalność trockistów w "partii Scargilla" lub "partii Ziętka". Takie podejście charakterystyczne jest dla "oportunistów z zasadami", którzy zasady naginają do własnych, jakże przyziemnych, potrzeb.
W przeciwieństwie do nich nie odcinamy się od ciężko okupionych pozycji ideologicznych.
Nie raz krytykowaliśmy "oddolny", "wolnościowy" eklektyczny "marksizm XXI wieku". To ten kierunek wywodzący się w prostej linii od tzw. lewicowego komunizmu akcentuje na każdym kroku demokrację oddolną i bezpośrednią w praktyce nie mając z nią wiele wspólnego.
Pretensje w sprawie braku demokracji zgłaszaj zatem do nich.
Masz oczywiście, Jarku, rację - kompromis został zawarty. Wystarczy porównać oryginalny tekst z dyktatury.info z tym publikowanym na lewica.pl. Puenta znalazła się w komentarzach. Jak widzisz zdolni jesteśmy do kompromisów - nie zawieramy jednak zgniłych kompromisów. "Trybuna Robotnicza" raczej nie może na nas liczyć, chyba że zmieni się naczelny. Może być Ziętek.
Ja nie odnosze tego co pisze do tej czy innej organizacji. Problem dotyczy dokladnie wszystkich jesli chodzi o demokracje wewnetrzna i calego panstwa jesli mowimy o tzw. systemie demokratycznym.
Wrcajac na chwile do tradycji solidarnosci, przypomniala mi sie scena, ktorej bylem swiadkiem pod biurem Tuska jesienia ubieglego roku. Dziennikarka tvp info przeprowadzala wywiad z gornikiem. W pewnym momencie zapytala go - a dlaczego nazywacie sie Wolny Zwiazek Zawodowy? Czy to ma znaczyc, ze inne zwiazki nie sa wolne? Pytany nie za bardzo potrafil odpowiedziec na pytanie i troche zagmatwal sie z ta wolnoscia, a ja tez dopiero pozniej skojarzylem, bo sie wczesniej nad tym nie zastanawialem, ze to WZZ jest moze wlasnie odwolaniem do WZZ tworzonych na wybrzezu jeszcze przed solidarnoscia? To wlasnie te WZZ w duzej mierze byly organizatorem strajkow sierpniowych. Solidarnosc nie istniala wtedy, Zarejestrowano ja dopiero kilka miesiecy pozniej. WZZ pochodza jeszcze z czasow, gdy do zwiazkow nie bylo przyklejone to szambo w postaci tzw. ekspertow.
I spojrzmy: Solidarnosc - NSZZ, potem powstala Solidarnosc 80, tez NSZZ, bo stala w opozycji do Solidarnosci z 1989 i odwolywala sie do zwiazku zarejestrowanego jesienia 1980 roku. Sierpien 80, ktory powstal jako ostatni, odwoluje sie w wartwie symbolicznej do zwiazkow, ktore byly przed Solidarnoscia stajc w opozycji do jemu wspolczesnych jak i tej Solidarnosci, ktora zarejestrowala sie w 80 roku. I jest to odwolanie do zwiazkow, ktore walnie przyczynily sie do strajkow sierpniowych. Mysle ze to najlepsze nawiazanie do przeszlosci ze wszystkich tych nazw. Bo nawiazuje do tego co w niej najlepsze. Ja wiem, ze w WZZ byl tez Walesa, ale to nie istotne, w tym czasie nikt nim jeszcze nie sterowal.
A bracia Srebrni, o ktorych piszecie, odwolywoluja sie do empatii, moralnosci, solidarnosci miedzy ludzkiej itd. To za malo by zbudowac demokracje, by zbudowac cos wiecej niz kolko rozancowe. To bardzo fajne, ale to sie wymyka wszelkim teoretycznym koncepcjom, bo nie mozna zbudowac regul, ktore opra sie tylko na emocjach. Zadne reguly tez nie stworza emocji jesli tych nie ma. Ja tez nie twierdze, ze demokracja to jakis cel. Ale nie doceniacie jej. To warunek sine qua non. To tak jakby budowlaniec chcial zaczac budowe od pierwszego pietra i nie przejmowal sie, że parteru jeszcze nie ma. Demokracja jest tym parterem czy moze raczej fundamentem.
I zgadzam sie, ze to nie wszystko. I w demokracji jest mozliwa manipulacja, czego wiele razy doswiadczalem bedac w roznych organizacjach. W 80 roku, byla demokracja, byla transparentnosc, pelna jawnosc itd. (ale juz okragly stol i uklady magdalenkowe byly przeciez calkowicie tajne - do nas docieraly tylko komunikaty stron, wiec ten regres tez mial znaczenie dla tego jak sie wszystko potoczylo po upadku PRL), i mimo to wszystko poszlo zla droga. Jak w ten sposob zaczynam o tym myslec, to zastanawiam sie coz takiego przerwal stan wojenny? Czy moze, choc wtedy na pewno bardziej lagodna, ale jednak droge ku restytucji kapitalizmu?
W czym w takim razie rzecz z ta Solidarnoscia? Z uczestnictwem w demokracji wiemy jak jest, wiekszosc nie uczestniczy tylko wybalusza galy, sam znam takich dziesiatki, nawet wsrod tych, ktorzy jakas aktywnosc spoleczna wykazuja. Moze chodzi o jakosc demokracji? O jej scisle reguly? Moze powinny byc losowania jak w starozytnej Grecji?:) to wcale nie bylo glupie wbrew pozorom. A moze bledem bylo to, ze stoczniowcy nie postapili tak samo jak z emisariuszami trockistowskimi z Hiszpanii, z ekspertami z KOR-u? Moze to jakas nauka na przyszlosc, by tzw. ekspertow gonic od poczatku na kopach za brame? Wszystkich! Co najwyzej zatrudniac, jak menedzerow, jesli sa w jakis sposob przydatni? Trzeba powiedziec sobie prawde w oczy. Inteligencja to zawsze byla najbardziej zdradliwa klasa. Taki sojusz robotniczo inteligencki nie mial :) hmmm obiektywnie :)) szans na dluzsze istnienie. Ja nie gdybam, ja to wiem, a w wspolczesnosc daje tego dowody. Nic dobrego klasie robotniczej nigdy takie sojusze nie daly.
No to zgodni jestesmy, ze choc demokracja to za malo (choc rozna do niej wage przykladamy. Ja zapewne wyzsza bo uznaje ja za podstawe innych dzialan), to co wiecej Waszym zdaniem potrzeba? Zgadzamy sie tez co do tego, ze interes klasy jest jedynym jasnym i trwalym elementem wspolnych dzialan klasy robotniczej, a rozny folklor to tylko rozmywa. No wiec mamy demokracje, mamy klase robotnicza... co jeszcze? Bo to wszystko w jakis sposob tez bylo w 80 roku i nic z tego nie wyszlo. Dlaczego? Swoja koncepcje napisalem powyzej - robotnikom sie w glowach porabalo.
Tylko nie mowcie ze trzeba wymienic spoleczenstwo na... obiektywnie bardziej swiadome.
Wiec co? Gdzie tkwil blad w tamtych czasach? A moze wtedy po prostu nie moglo sie udac?... tak obiektywnie, bo nie ten moment historyczny itd.? I ja sie do tego coraz bardziej sklaniam. Moze Ten zryw byl skazany na porazke?
Od czasu do czasu mam okazje rozmawiać z osobami młodymi wywodzącymi się z terenów, regionów jakie w istocie naprawdę stały się robotnicze dopiero w PRL-u i wtedy nastąpił tych miejscowości największy rozkwit czy rozwój.
Pogawędki o czasach minionych z tymi osobami mówią wiele o tym w jakim stopniu ludzie wtedy wychodzili naprawdę z upośledzenia społecznego jakie związane było z wieloma zapóźnieniami okresu międzywojennego.
Mój znajomy ze Skarżyska Kamiennej, opowiadał mi jak to w zamierzchłym okresie PRL-u, w tymże jego rodzinnym mieście dopiero zaczęto budować osiedla mieszkalne dla ogółu ludności zamieszkujących tą miejscowość, zapewniono pracę praktycznie wszystkim jego mieszkańcom, w rozbudowywanych zakładach zbrojeniowych, kolei czy innych mniejszych fabrykach.
Jego ojciec w tym to okresie również został zatrudniony.
Aktualnie w tej gminie pamięć o czasach jej "robotniczych zależności" jest dezawuowana, wyśmiewana i wykpiwana.
Owy znajomy przybliżył mi jak mniej więcej przebiegają w tym mieście linie podziału, różnice polityczne.
I tu okazuje się że kwestie socjalne, klasowe w ogóle nie istnieją w świadomości, także robotników.
Przecież "każdy chce się dorobić"...
Robotnikom niestety się wydaje że mogą zostać kapitalistami a nawet założyć "własną działalność".
Tylko ze ktoś im te "prawdy objawione" musiał przekazać.
Czy aby na pewno Wałęsa ("ekspert" od spraw "komunizmu"), nieustający w wykrywaniu przejawów socjalizmu (także w UE) jak redaktor Janecki i spółka działali w pojedynkę?
Jak chcesz bez ludzi wykształconych czytaj inteligencji tworzyć sprawne i sprawiedliwe pań-stwo w XXI wieku :) ................?
Rozumu, rozumu ........ !!!!!!!!!!!!!!!!!
Politbiuro pamiętaj, że anarchia to droga do nędzy materialnej i upadku kultury jednym sło-wem cofnięcie cywilizacyjne się o kilka wieków?
Fakt doradcy S hasła i program (patrz postulaty strajkowe) zdradzili dla TKMY.
Nie bierzesz pod uwagę, że społeczeństwem PRL manipulowano (patrz USA i UE) i wyko-rzystano do celów zniszczenia bloku wschodniego i tylko o to chodziło?
Nie bijmy się, więc w swoje piersi, bo coraz wyraźniej widać, to, co pisał Kisiel - Polska to przedmurze obrotowe w Europie raz dla Wschodu raz dla Zachodu.
Tragedią Polski i Polaków jest to, że w zamian za przejście w strefę wpływów USA i UE zro-biono z nas nędzarzy a kraj nasz złupiono i na dodatek dano legitymację do rządzenia nami liberalnym łobuzom tzw. Polakom kształconym w USA.
Ja podziwiam i mam szacunek, dla UE i USA, ale chciałbym by traktowali nas jak braci a kraj nasz nie traktowali jak teren łupów i nie wspierali polskich liberalnych łobuzów startujących do władzy w wyborach do naczelnych struktur Państwa Polskiego.
Chciałbym widzieć USA nie jak światowego żandarma, ale jako:
a) kraj gdzie powstała I na świecie konstytucja,
b) kraj, który wywalczył wolność świata w I i II Wojnie Światowej,
c) kraj, w którym zniesiono haniebne niewolnictwo murzynów,
d) kraj pełniący rolę przewodnika i strażnika demokracji oraz lidera postępu cywilizacyjnego w skali świata.
Gdybanie nas specjalnie nie interesuje. Na początku lat 80. odczuwaliśmy wyraźny brak rewolucyjnej partii robotniczej i samorządności robotniczej. Stąd pomysł powołania Grupy Samorządności Robotniczej (1983), ale nie byliśmy przecież języczkiem u wagi. Układ zorganizowanych sił po obu stronach barykady był oczywiście skrajnie niekorzystny. Liczył się zatem nacisk robotników, który mógł być różnie ukierunkowany. Nie mógł on jednak trwać wiecznie. Nic nie wskazywało jednak na to, że będzie wkrótce skanalizowany. To pozwalało snuć różne strategie - jedną z nich były rozwiązania samorządowe. Konkurujące ze sobą propozycje Sieci największych zakładów i grupy lubelskiej ze Zbigniewem Marcinem Kowalewskim na czele wydawały się wówczas najciekawsze. Tak przynajmniej sądziła redakcja "NTO" z Henrykiem Szlajferem na czele. Raczkującym komunistom bliższe były nadzieje na jakiś ideowy ruch oddolny w PZPR i związanych z tą partią organizacjach młodzieżowych. O strukturach poziomych w partii zrobiło się głośno, rzecz w tym, że po spotkaniu z liderami tych struktur sprawa się rypła - w tym ruchu wiodącą rolę odgrywali ludzie o poglądach socjaldemokratycznych i pragmatycy, którzy chcieli dołączyć do "Solidarności". Ci o nastawieniu komunistycznym byli w zdecydowanej mniejszości. Zetknęliśmy się z tym ruchem zwłaszcza w Ośrodku Pracy Politycznej SZSP Uniwerstytetu Warszawskiego "Sigma" (wymieńmy choćby Henryka Kliszkę), ale również w "Solidarności" Regionu Mazowsze - gościem Wszechnicy Robotniczej był przecież Zbigniew Iwanów. Nas on rozczarował, podobnie zresztą jak Wojciech Lamentowicz i Stefan Bratkowski. Forum katowckie i KZMP to były jakieś marginalia, ich miejsce w stolicy zajęła "Rzeczywistość" i Stowarzyszenie Patriotyczne "Grunwald". Nurt narodowo-patriotyczny, zwany potocznie "prawdziwymi Polakami" przeważać zaczął nawet w "Solidarności" Regionu Mazowsze, w którym niepodzielnie rządzili dotychczas postkorowcy z tzw. opozycji demokratycznej. Gdzie dwóch się bije - tam trzeci korzysta.
Tu była nasza szansa. Stan wojenny wywrócił jednak szachownicę. Robotnicy zostali spacyfikowani. Trudno mieć do nich o to pretensje. Tym różnimy się od wielu i również o Ciebie, Jarku, nigdy nie mieliśmy do robotników żadnych pretensji. Cała wina spada na takich jak my. Robotnicy zrobili wszystko co było w ich mocy, a nawet dużo więcej. A co zrobiła rewolucyjna lewica i co teraz robi?
Oczywiście Partia wówczas interweniowała, przeciwstawiając interes "klasy robotniczej" opozycji antysocjalistycznej i żywym robotnikom zrzeszonym w "Solidarności". Problem w tym, że żywi robotnicy jakoś nie poczuwali się do związku z ową mityczną "klasą robotniczą" i jakże konkretną "partią robotniczą" - odpowiedź była prosta: "klasa robotnicza to wy, to ONI" - my to MY, to "Solidarność". Korowcy się z tego śmieli (np. Jan Lityński czy Adam Michnik), nam było nie do śmiechu. Mieliśmy łzy w oczach. Ale nie przyszło nam do głowy winić za to robotników, raczej już rządy PZPR i biurokracji. To spory bagaż, od którego bynajmniej nie zamierzamy umywać rąk, choć nie jest to nasz osobisty bagaż, to jest to jednak bagaż lewicy. Nie prawicy i nie kapitalizmu państwowego, jak twierdzi Pracownicza Demokracja, i nie tylko biurokracji i stalinowców jak twierdzi IV Międzynarodówka, czy jakiś mitycznych komunistów, jak twierdzą działacze PPS, lecz właśnie lewicy i to tej społecznej. I jakoś z tym się trzeba uporać - NIE MA BOWIEM DROGI NA SKRÓTY. Lewica rewolucyjna musi teraz nieść cały bagaż i nie da się od tego wykręcić. Ale i w tym jest również nasza siła. To co było w latach karnawału politycznego naszą słabością, dziś po deindustrializacji kraju i po transformacji ustrojowe jest już naszą siłą. Tego już nikt i nic nie zmieni. Możemy powiedzieć dziś jak robotnicy - jesteśmy solą tej ziemi, głosem tamtych fabryk, głosem UMARŁEJ KLASY i ZAPOMNIANYCH PRZODKÓW. Dziś upadają kolejne zakłady wraca pamięć i rosną wraz z wystąpieniami robotniczymi nasze szeregi.
BB,
Tylko ze jak sami już wcześniej to przyznaliście w późnym PRL-u struktury władzy przejęte zostały przez tzw. pragmatyków i socjaldemokratów (a może od zawsze były one przez nich zdominowane?) jakim marksizm i komunizm wcale nie były potrzebne do funkcjonowania na forum publicznym, za czym szła ich gotowość do aliansu taktycznego z tzw. opozycją demokratyczną i pozbycia się już tego oficjalnego pręgierza za jaki oni uznawali nadbudowę ideową owego systemu rzekomo aprobowaną przez nich w odczuciu społeczeństwa "państwa robotniczego".
W moim rodzimym mieście wielu byłych członków partii to ludzie dziś pokutujący za przynależność do owej formacji, w ławach kościelnych.
Dzieci członków partii to osoby kompletnie wyzbyte chociażby znamion "lewicowego myślenia".
Większość z nich bardziej ekscytuje się ową siermiężnością owego tzw. realnego socjalizmu aniżeli zdobyczami socjalnymi, awansem cywilizacyjnym i społecznym jakie ten skrzywiony socjalizm jednakże oferował.
Ponadto znam taki przypadek (zapewne nie jest on jedynym) pewnej osoby jaka w pierwszych latach powojennych skorzystała na przemianach społecznych, ucząc się zdobywając szybko mieszkanie, wcześniej będąc służbą u swojego przyszłego męża.
Dzisiaj ta sama osoba kreuje się na "kułaka", jakiemu rzekomo odebrano ogromne włości co jest dla osób ją dobrze znających z lat jej wczesnej młodości, wierutną bzdurą.
Czy rzeczywiście istniała okazja uzbrojenia robotników w świadomość klasową gdy pojawiający się jak grzyby po deszczu ówcześni "obrońcy robotników" łyknęli bakcyla "narodowo-patriotycznego" a i wielu tzw. marksistów partyjnych zaczęło ostentacyjnie wycofywać się z głoszonych podobno wcześniej poglądów.
Wasze próby BB, spełzły na niczym najprawdopodobniej również dlatego gdyż zwyciężało przekonanie wśród wielu osób jakie gotowe były "walczyć z komuną" że ich realnym wrogiem jest naprawdę ta "komuna", kierująca się ideałami lewicowymi jakie przecież są niestrawne dla "prawdziwych Polaków".
Michnik jest oczywiście cynikiem.
Jest jednak coś na rzeczy w stosowaniu przez niego nazewnictw względem tego czym zajmował się w PRL-u.
Otóż on w wywiadzie z Żakowskim w sposób czytelny przyznał że dojrzewał do bycia takim ponownym Gajowcem dla jakiego już kwestie socjalne były mniej ważne a fundamentalne było wyjście z "komunistycznego totalitaryzmu" i spod "sowieckiego jarzma".
Czy przypadkiem operowanie takim słownictwem przez "lewicę laicką" nie było zbawienne dla ludzi chcących uchodzić za "prawdziwych Polaków"?
Moim zdaniem otworzyło im to korytarz do jeszcze zradykalizowania tych haseł i krzewienia bardziej ogłupiających fanaberii.
"Partii robotniczej" bez komunistów trudniej było się wybronić od takich zarzutów ponieważ nie miała ona oręża ideowego, brakowało jej konsekwentnych zwolenników haseł oficjalnie używanych.
Także na tym forum jest "patriotyczna lewica" jaka potrafi się powoływać na hasło brzmiące następująco - "lewica pasuje do Polski jak siodło do krowy".
Budowanie lewicy rewolucyjnej jest o tyle trudne w tym kraju iż ona została tak naprawdę zamordowana w latach 30-tych przez Stalina. .
Nazywanie wszystkich członków PPR stalinowcami jest nonsensem, tym bardziej biorąc pod uwagę okoliczności z jakimi musieli się zmierzyć. Czy ktoś dziś pamięta Teodora Duracza?
Nieliczni potomkowie przedwojennych komunistów nie boją się przypominać z jakich rodzin się wywodzą.
Brak zachowania ciągłości ideowej na lewicy także w rodzinnym gronie stworzył zbawienne w skutkach możliwości dla prawicy jaka sobie po prostu zdobywa pole gry i rozdaje karty.
Czy dlatego może coś ciężyć na barkach lewicy rewolucyjnej (czemu nie nazywać jej komunistyczną, jeżeli komuniści nawet w PRL-u musieli liczyć się z dominacją innych nurtów politycznych) skoro ona nie potrafiła się odnowić w Polsce Ludowej.
Zjawiska o których piszesz, Andrzeju, przybrały charakter masowy. Każdy z nas zetknął się z takimi przypadkami nawet we własnych rodzinach. Można się na to oburzać lub starać się zrozumieć. Proces dostosowywania się do nowej ideologii panującej wyprzedzał PROGRAM DOSTOSOWAWCZY Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zwanego planem Balcerowicza. Możemy jednak już po transformacji odnotować z czystym sumieniem trend przeciwny, sprzeczny z ideologią panującą.