Jeszcze dziś, po latach wracają do tego nasi przyjaciele: (Marian) i wrogowie: (Julian) Srebrni, którzy w artykule "NIE MA WOLNOŚCI BEZ SOLIDARNOŚCI" ("Magazyn Obywatel" nr 5/2005 r.) snują swoje niegdysiejsze tęsknoty za ideałami Sierpnia 1980 roku, zdając sobie po części sprawę z obecnej kondycji "Solidarności": "Doskonale wiemy, jak bardzo brakuje demokracji w naszym Związku, jak duża jest władza biurokracji związkowej, jak często lokalni przewodniczący eliminują mechanizmy demokratycznej kontroli, wchodzą w zażyłe układy z pracodawcami, nie zwołują statutowych władz Związku, utajniają dokumenty, fałszują protokoły, eliminują wartościowych ludzi. Jednak odważymy się napisać, że jest to w tej chwili najbardziej demokratyczna organizacja społeczna i polityczna w Polsce. Jedyna, która odwołuje się do doświadczenia jawności w najtrudniejszych sytuacjach".
W przeciwieństwie do nich, nawet działając w "Solidarności", nigdy nie zachwycaliśmy się tym 9,5-milionowym związkiem zawodowym i masowym ruchem społecznym. Od początku nie podobali nam się eksperci. Niechętnie patrzyliśmy również na wpływową w tym ruchu tzw. opozycję demokratyczną, związaną przede wszystkim z KSS KOR-em. Trudno byłoby nas posądzić o sympatie do zdobywających coraz większe wpływy "prawdziwych Polaków". Jednak demokracja bezpośrednia, podobnie jak bezpośrednia transmisja z rokowań MKS z delegacją rządową, było tym, co rzeczywiście wyróżniało ten Związek spośród innych branżowych i niezależnych organizacji związkowych, których wówczas było jak grzybów po deszczu.
Zgadzamy się z braćmi Srebrnymi, że "Taka demokracja oparta na jawności była siłą MKS-u"; to rzeczywiście "najważniejszy wniosek z tej lekcji historii". Oddajmy głos Srebrnym:
"Strajki latem 1980 r. zaczęły się od postulatów podwyżki płac. W Stoczni Gdańskiej dodano postulat przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy. Stocznia stanęła, do niej zaczęły się przyłączać inne zakłady pracy Wybrzeża. Bunt w imię ‘chleba’ stał się zagrożeniem dla systemu. Po kilku dniach, 15 sierpnia 1980 r., władza ustąpiła. Zgodziła się na podwyżkę płac w Stoczni o 1500 zł. Powiedziano: ‘Zwyciężyliśmy, rozchodzimy się do domu’. Wtedy pojawiły się delegacje z sąsiednich zakładów: ‘zostawiliście nas, zdradzili’. Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz zatrzymały wychodzących stoczniowców. Następnego dnia strajkujący wrócili, powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i słynne 21 postulatów. Pierwszym punktem była teraz: ‘Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych’. ‘Podwyżka płac o 2000 zł, jako rekompensata wzrostu cen’, wróciła jako punkt 7. Ostatecznie wynegocjowano 800 zł, ale już dla całego kraju. Stanęła cała Polska, wszyscy nasłuchiwali, co się dzieje w Gdańsku, potem Szczecinie i Jastrzębiu. W Stoczni Gdańskiej, sala BHP została zajęta przez liczący już ponad 100 osób MKS. Z delegacją rządową negocjowało wybrane Prezydium MKS. Jawnie, na oczach całego MKS-u. Głośniki przekazywały negocjacje bezpośrednio do wszystkich na terenie całej Stoczni. Tu nie można było dogadać się w cztery oczy, tu trzeba było mówić otwarcie, aby gra była uczciwa. Charakterystyczna sytuacja zdarzyła się już prawie na końcu. Rząd nie chciał się zgodzić na postulat 4: zwolnić wszystkich więźniów politycznych, w tym członków Komitetu Obrony Robotników. Lech Wałęsa i doradcy nie wierzyli, że się uda, Andrzej Gwiazda nie chciał ustąpić, słychać było narastające niezadowolenie całej sali BHP i stoczniowców na zewnątrz. Premier Jagielski ustąpił, nie miał wyboru. Taka demokracja oparta na jawności była siłą MKS-u. To najważniejszy wniosek z tej lekcji historii. Zwycięstwo. Wszyscy przestaliśmy się bać. Podnieśliśmy głowy. Po kilku miesiącach do Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego ‘Solidarność’ należało już 9,5 miliona ludzi. PZPR-ia i ich poplecznicy już nie byli tacy butni. Zresztą, sporo szeregowych członków PZPR wstąpiło do naszego Związku. Euforia – ‘festiwal Solidarności’".
Według braci Srebrnych to stan wojenny i "Długotrwała konspiracja siłą rzeczy zniszczyła demokrację wewnątrzzwiązkową. Nie można było przeprowadzać regularnych wyborów, zebrań, konsultacji. Wszystkie decyzje musiały być podejmowane przez wąskie grupy ludzi, im mniej liczne, tym trudniejsze do wykrycia. Nie można było jawnie, publicznie podejmować decyzji. Nie mogło być mowy o demokratycznej kontroli członków ‘Solidarności’ nad decyzjami przywódców. Dziewięć milionów związkowców nie mogło aktywnie konspirować. Można było czytać bibułę i płacić składki związkowe, ale niewiele więcej. Terror WRON-y, trudne warunki życia i zmasowana propaganda zrobiły swoje. W roku 1988 było już przede wszystkim zmęczenie narodu. Sukcesem władzy, choć nie zdobyła ona wiarygodności, było doprowadzenie do zobojętnienia, do znacznego zmniejszenia aktywności społecznej. Z jednej strony konieczność ‘okrągłego stołu’, porozumienia elit, dążenie do pokojowego przejęcia choćby części władzy. Z drugiej strony, zupełnie niespodziewanie dla podziemnej ‘Solidarności’, nierozwiązane problemy, przede wszystkim nie wystarczające na utrzymanie niskie zarobki, stały się w roku 1988 motorem następnej fali strajków. W Nowej Hucie i w Stoczni w Gdańsku strajki rozpoczynali robotnicy o niemal 10 lat młodsi od pokolenia 1980 roku" (tamże).
W przeciwieństwie do braci zawsze dystansowaliśmy się politycznie od ‘okrągłego stołu’ i zgniłych kompromisów (zresztą nie tylko my). Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, podobnie jak oni, że "Niestety, po bezapelacyjnej wygranej w wyborach czerwcowych 1989 r., zwycięskie elity polityczne zrobiły wszystko, aby nie dopuścić do demokracji i jawności – mówiło się, że ‘ciemne masy’ nie zrozumieją liberalnej reformy gospodarczej i będą przeszkadzać. Nie był potrzebny silny Niezależny Samorządny Związek Zawodowy ‘Solidarność’. Ideologowie liberalnej reformy nawoływali, aby nie wstępować do naszego Związku, bo... ‘to nie ten sam ruch społeczny, co w 1980 roku’, ’teraz nie jest potrzebny związek zawodowy’. Nasiliło się to szczególnie po odebraniu ‘Gazecie Wyborczej’ prawa do znaku ‘Solidarności’. Zaczęło się propagowanie krańcowego indywidualizmu. Ideałem mieli być ci, którzy potrafili ukraść pierwszy milion, oni mieli być motorem rozwoju Polski. Elity okrzyknęły strajkujących związkowców ‘hamulcowymi’: stoczniowców, górników, pielęgniarki, nauczycieli... A oni nie chcieli poświęcać się dla idei wolnego rynku, ponieważ groziła im bieda lub utrata pracy. Władza robiła wszystko, by nie dopuścić do protestów".
W stanie wojennym współpracowaliśmy z Marianem Srebrnym, ale już wówczas nasze drogi polityczne rozeszły się. Marian w głębi duszy pozostał anarchistą i syndykalistą, choć nigdy tak nie mówił o sobie. Z jego bratem nigdy nie było nam po drodze. Po powtórnej legalizacji "Solidarności", tym razem dużo mniejszej, bo 3 milionowej, raczej mieliśmy z nim na pieńku. Julian Srebrny był wśród tych, którzy chcieli usunąć nas z Regionu Mazowsze. Nie mógł nam darować, że przypisaliśmy sobie jakieś zasługi przy podziemnej produkcji i dystrybucji pism "Chleba i Wolności" i "Hartowni", w których i on maczał palce. Julian nigdy zresztą nie chciał z nami współpracować. Kontakt z ideowymi komunistami i lewakami zawsze był mu nie na rękę, zwłaszcza w czasach nowej "Solidarności", gdy robił w niej karierę jako szef komisji zakładowej Uniwersytetu Warszawskiego. Taka kontakty nie mogły być przecież mile widziane. Również Marianowi zapewne było to niewygodne – wierzył bowiem jeszcze, że da się odbudować w "Solidarności" Regionu Mazowsze pamiętną Wszechnicę Robotniczą. Maciej Jankowski miał jednak inne zdanie. W nowej, kapitalistycznej Polsce graliśmy zatem w inne gry i w innych drużynach. Marian wciąż grał ze starszym bratem. Choć stać go było na samodzielne gesty, jak choćby udział w naszej, GSR-owskiej, pierwszomajowej manifestacji z placu Konstytucji, w której jako jedyny szedł z flagą "Solidarności".
Program braci Srebrnych był i jest jasny i prosty:
Solidarność międzyludzka – przezwyciężenie systemu III RP
Aby przeciwstawić się agresywnej propagandzie egoizmu, potrzebny jest powrót do wartości roku 1980. Są to: solidarność międzyludzka, wspólne działanie i wzajemne wspieranie się, jawność działania oraz przezroczystość wszystkich struktur organizacyjnych (związkowych, administracyjnych, samorządowych itp.). To jest droga do ograniczania wszechobecnych dziś "przekrętów" i korupcji.
Musimy pokazać, że pomagając sobie wzajemnie, jesteśmy mocniejsi, że każdy z nas dzięki temu sam też będzie miał lepiej. Trzeba to pokazać na poziomie pojedynczego człowieka, a nie wielkich partii czy systemów politycznych. Należy zacząć od solidarności w skali lokalnej – wśród kolegów w pracy, sąsiadów w bloku, pracowników instytutów, studentów w akademiku i na wydziale w uczelni. Nie muszą to być jednolite struktury. Można próbować wewnątrz NSZZ "Solidarność" czy choćby w oparciu o lokalne struktury "Solidarności". Można w samorządzie studenckim lub osiedlowym. Wbrew pozorom, w spółdzielczości mieszkaniowej prawo i formalne reguły gry są bardzo demokratyczne. Ze względu na nikłą aktywność poszczególnych mieszkańców spółdzielni, zarządy i rady nadzorcze są opanowane przez większych i mniejszych cwaniaczków, często wywodzących się ze starej nomenklatury spółdzielczej. Można jednak domagać się jawności decyzji i informacji finansowych. Zawiadomienie o tym choćby tylko mieszkańców swojego bloku może być początkiem samoorganizacji społecznej. Porozumienie uczciwych ludzi z kilku bloków może zagrozić lokalnym mafiom i nomenklaturze spółdzielczej. Musimy tylko przełamać niechęć i strach przed wspólnym działaniem, zanegować popularne powiedzenie, że w Polsce wszyscy kradną i dają łapówki. Kluczowe i nośne jest dbanie o jawność wszystkich decyzji i przezroczystość ich podejmowania.
Powróćmy do tego, co działo się w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 w czasie negocjacji z rządem. Przykład jawnych obrad Sejmowej Komisji Śledczej w sprawie afery Rywina dowodzi, że już sama jawność obrad ma olbrzymi wpływ na opinię publiczną i na elity polityczne. Teraz jest łatwiej niż w 1980 roku, ponieważ formalnie trudniej nam coś zakazać. Poza tym, łatwiej drukować informację, szczególnie w małym nakładzie. Można też wykorzystać Internet, a nawet SMS-y do szybkiego przekazywania wiadomości. Przeszkodą jest przede wszystkim powszechne zobojętnienie i atomizacja, brak wiary w przyszłość i nieufność wobec ludzi podejmujących działalność społeczną.
Pamiętajmy, że "Nie ma wolności bez solidarności", ale też "Nie ma wolności bez chleba" oraz "Nie ma chleba bez wolności". Bez wolności ekonomicznej i politycznej system jest całkowicie niewydajny, nie jest w stanie zapewnić "chleba". Wolność, którą podobno teraz się cieszymy, dla większości społeczeństwa jest fikcją. Człowiek zagrożony utratą pracy lub już bezrobotny i pozbawiony "chleba", nie może korzystać z należnych mu praw. Niepotrzebna mu demokracja lub po prostu w nią nie wierzy. W sytuacji, w której państwo oraz środki masowego przekazu nie są już instrumentem gwarantowania prawa do godnego życia, lecz stają się narzędziami tylko elit władzy, jedynie solidarność międzyludzka może doprowadzić do autentycznej zmiany, doprowadzić do podważenia obecnej struktury władzy (tamże).
W przeciwieństwie do braci Srebrnych rozwiązań szukaliśmy w dorobku rewolucyjnego ruchu robotniczego, przyjmując wyzwanie pozostałych kierunków, nurtów i opcji politycznych obecnych nie tylko w klasowym ruchu robotniczym. Jednak i dla nas demokracja oddolna i wewnętrzna miała zasadnicze znaczenie, choć nigdy nie zakładaliśmy, że jest to jedyna i w dodatku skuteczna recepta. Rozwój sytuacji w Pierwszej "Solidarności" zadawał temu przecież oczywisty kłam. Stan wojenny tylko pogłębił te procesy i przesunął Związek jako pewną całość zdecydowanie na prawo. W nowej, kapitalistycznej rzeczywistości powstały przecież jeszcze dwie inne centrale związkowe odwołujące się do dziedzictwa Pierwszej "Solidarności" i Sierpnia 1980 roku – "Solidarność 80" i "Sierpień 80". Żadna z tych organizacji nie przypadła jednak do gustu braciom Srebrnym. Zapewne nie przypadkiem – "Solidarność 80", i wywodzący się z niej Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80", w gruncie rzeczy nie mieściły się w horyzoncie braci Srebrnych. Antysemityzm działaczy pokroju Mariana Jurczyka był zapewne podstawową przeszkodą. Skądinąd wiadomo przecież było, że Związek ten związany był wieloma nićmi z narodowym nurtem katolickim. Antysemityzm wychodził na każdym kroku i nieomal na każdym proteście.
Ewa Balcerek
Włodzimierz Bratkowski