Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Majmurek: Nie stać nas było

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Wykluczenie,

półperyferie - recenzję opartą na tych słowach-kluczach mozna napisać o każdym filmie bez jego oglądania.

autor: ABCD, data nadania: 2009-06-13 12:17:19, suma postów tego autora: 20871

Byłem wczoraj na tym filmie

I muszę powiedziec że mi się podobał. Stawia ciekawe pytanie własnie jak zauważył recenzent - o peryferyjnośc Polski - czy kiedykolwiek uda nam się byc czymkolwiek wiecej niż eksploatowaną i ogłupianą kolonią Zachodu.

Postac Silnego to rzeczywiście ja;) Silny jest jednocześnie chamski i wrażliwy, bezczelny i zagubiony

autor: Postsocjalista, data nadania: 2009-06-13 19:13:48, suma postów tego autora: 1953

"W historii kina

nie raz bywało tak..."
I potem, oczywiście, żadnych przykładów.

autor: ABCD, data nadania: 2009-06-13 12:16:18, suma postów tego autora: 20871

goszyzm, lewactwo, michnica...

Czyje to słowa-klucze, w oparciu o które można napisać komentarz pod każdym tekstem?

autor: Berdysznick, data nadania: 2009-06-14 01:29:00, suma postów tego autora: 247

Berdysznick,

Czyje?

autor: ABCD, data nadania: 2009-06-14 07:36:58, suma postów tego autora: 20871

Silny jest - tak naprawdę - bardzo słaby...

przede wszystkim dlatego, że nie potrafi uznać swojej bezsilności. On "Silnym" chce być tak bardzo, jak bardzo nim naprawdę nie jest. To nie jest romantyczny bohater, który po odtrąceniu go przez System, stara się z lepszym lub gorszym skutkiem zbudować własny świat. On rozpaczliwie próbuje utrzymać się na powierzchni, bo wie, że przetrwać mogą dziś już tylko silni... Język, strój, cała zewnętrzność "świata" blokersów, jest tylko swoistą mimikrą, która ma w założeniu prowadzić do ocalenia. A w istocie stanowi ostry zjazd w dół... Kapitalizm masowo "produkuje" ludzi słabych, niepewnych i zagubionych, mimo, że każdy krzyczy głośno, jak bardzo jest on właśnie silny...

autor: eres, data nadania: 2009-06-14 10:34:03, suma postów tego autora: 271

DZIADY POLSKO-RUSKIE

Jakiś czas temu wysłałam do redakcji lewica.pl swoją recenzję filmu, w której podejmuję inny wątek niż ten, który - jak widać - redakcji pasuje. Cóż, redakcja ma prawo decydować, co publikować, co odrzucać.

Ponieważ jednak potwierdza mi się moja teza z recenzji, że problem używania słowa "ruski" niczym "k...", jako przerywnika nie wzbudza niczyjego namysłu (tak "prostych" widzów kinowych, jak i wyrafinowanych specjalistów, jak J. Majmurek), to pozwalam sobie przytoczyć ją poniżej.

Powieści Doroty Masłowskiej „Wojna polsko-ruska pod biało-czerwoną flagą” dla zasady nie przeczytałam, ponieważ nie od dziś czuję ogarniającą bezradną złość na atakującą zewsząd narodową arogancję wyrażającą się w zastępowaniu określenia „Rosjanin” pogardliwym „ruski”. Równolegle do tej plebejskiej kultury masowej, elity i warstwy aspirujące do lepszego towarzystwa stosują paranaukowe określenie „Sowieci”, „sowieckie”, sugerując mniej ksenofobiczne, a bardziej polityczno-historyczne podłoże szowinistycznej niechęci.


Wytwarza się coś podobnego do zjawiska określanego umownie jako „Żyd”. Co ciekawe, to ostatnie określenie zostało zapożyczone właśnie z rosyjskiego, gdzie funkcjonuje jako termin pejoratywny. W polskim nie ma własnego terminu na określenie tzw. Polaka wyznania mojżeszowego. Co jeszcze ciekawsze, same stojące pod każdym względem na niższym poziomie rozwoju „ruskie” mają na określenie Żyda termin neutralny „Jewrej”, którego polszczyźnie brakuje. Widocznie nie było takiej potrzeby. Stąd, nawet obecnie, kiedy termin „Żyd” funkcjonuje już od stuleci, używając go wciąż odczuwamy niejasno podniecający dreszcz świętokradztwa. Słowo „ruski” jest tak samo nacechowane resentymentem i ma w zamierzeniu odegrać rolę czynnika rozładowującego frustrację. „Rosjanin” nie jest nam potrzebny, wszystko, co dusza narodowa może wyśpiewać na ten temat mieści się w pojęciu „ruski”.

Tak więc, książki Masłowskiej nie przeczytałam ze względu na estetyczno-polityczne mdłości. Z kobiecą logiką wybrałam się jednak na film.

I dobrze, bo miałam nareszcie okazję poczuć więź z narodem. Co prawda tylko tym reprezentowanym przez zgromadzonych w sali kinowej, ale zawsze. Z ekranu, jak przystało na film ambitny, gęsto padało mięso, które jednak straciło już dawno swą odkrywczą świeżość. Przy okazji więc repertuar (ograniczony) słów wyrażających wszelkie stany uczuciowe krajan (głównie na „k”, na „ch” i na „p”) został poszerzony o określenie „ruski”, przebijając zresztą tamte oklepane zwroty nowszymi niuansami emocjonalnymi. Znajomi, z którymi byłam na seansie zapierali się, że jako żywo nie słyszeli żadnych odniesień czy aluzji do „ruskich”, poza piosenką lecącą pod kończącą film listę płac. Oznacza to tylko tyle, że słowo na „r” weszło z sukcesem do repertuaru zwrotów zastępujących w polszczyźnie znaki przestankowe i słyszalnych wyłącznie na poziomie subliminalnym.

A przecież aluzji było co najmniej kilka i to ważkich. Bez „ruskich” nie mogłaby się choćby zawiązać akcja. Nawet najbardziej bezsensowna demolka wnętrz musi mieć choćby szczątkowe uzasadnienie. Takim uzasadnieniem dla dresiarza Silnego była wiadomość, że rzuciła go dziewczyna. Okoliczność to bardzo prywatna, która uzasadniałaby podjęcie trudu nakręcenia filmu sensacyjnego w Hollywood, ale nie kreacji ambitnego kina w Polsce. Tarantinowska w stylu demolka baru została rzucona na tło niejasnej pogłoski, że na mieście właśnie rozpoczęła się wojna polsko-ruska. Pogłoska nie ujęta w żadne ramy sensowniejszej informacji, bo i nie o racjonalne uzasadnienie tu chodzi. Nieszczęśliwa miłość została, zgodnie z polską tradycją romantyczną, rzucona w kontekst patriotyczny i wystarczy.

Później mamy już tylko konsekwentnie poprowadzoną, uwspółcześnioną, raperską interpretację Mickiewiczowskich „Dziadów”, gdzie Szyc gra Gustawa-Konrada, jego dziewczyna, Magda, to coś między Zosią a Marylą Wereszczakówną, zaś sama Masłowska zgarnęła rolę Boga z Wielkiej Improwizacji. Należy dodać, że Magdzie reżyser dodał kolejne dno, czyli zrobił z niej alter ego Masłowskiej, nawiązując do pokusy autorki, aby uwiecznić swój portret w podretuszowanej do wizji Miss mokrego podkoszulka postaci swojej bohaterki. Aluzja do tego, że jest to wcielenie Masłowskiej polega na stylizacji ciekawie brzmiącej, nieco sepleniącej (a la „ruska”?) mowy autorki powieści.

Posługując się tym kluczem, rozbiór scenariusza jest nader prosty. Główny bohater, Gustaw-Konrad-Silny jest targany egzystencjalnymi rozterkami związanymi z tym, że jego dziewczyna jest zbyt piękna dla takiego mięśniaka i w związku z tym usiłuje zrobić karierę puszczając się z każdym, kto jej to może ułatwić. Jednocześnie Silny ma głęboką wrażliwość mimo aparycji neandertalczyka. Komizm powinien wynikać ze zderzenia owej wrażliwości z duszą i zdolnościami skończonego troglodyty.

Drugim chwytem stylistycznym jest zderzenie bohatera z sytuacją, kiedy zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że jest tylko postacią wymyśloną przez Masłowską-Boga-śledczą. Ta świadomość nie wnosi zasadniczo żadnego nowego elementu do akcji filmu, jako że wynikające z tego anomalie, czyli znikające ściany, jednym słowem dekoracje, w których odgrywane są sceny z życia Silnego, mogą się równie dobrze tłumaczyć ogranym już wcześniej użyciem i nadużyciem narkotyków. Paradoksalnie jednak to nałożenie się dwóch przyczyn odlotów bohatera uwiarygodnia nieco i odświeża formalny chwyt z wprowadzeniem narratora do scenariusza.

Jednym słowem, bohaterowie miotają się w świecie pozbawionym sensu, co jeszcze potęguje wybujałe życie emocjonalne i wzajemnie. W tym całym chaosie, który przeżywa także i sama autorka (wyczerpana maturą z polskiego; temat zapewne: „Dziady”), jedynymi elementami nadającymi choćby pozory sensowności w życiu realnym i powieściowym jest owa mityczna, przez nikogo nie widziana, ale przez każdego odczuwana – wojna polsko-ruska.

No bo, kiedy Silny widzi zwłoki swojego psa, którego zagłodził na śmierć, ponieważ był zbyt zajęty przeżywaniem miłosnego szału i koksem, albo odwrotnie, w naturalny sposób znajduje emocjonalne wyjście ze stresu: „Ruskie mi psa otruli!”, po którym następuje solenne przyrzeczenie świętej zemsty.

W równoległym świecie realnym, Masłowska obserwuje we własnej rodzinie różne sposoby oswajania pozbawionej sensu sytuacji: agresywna głupota matki i brata perorujących o zachodnim konsumpcjonizmie i lekceważeniu ekologii oraz ucieczkowa reakcja ojca, który pogrąża się w pasji malowania. Ojciec pyta córkę, czy podoba się jej malowany przezeń obraz przedstawiający bolszewika wbijającego bagnet w serce panajezusowe. Masłowska nie bardzo wie, co odpowiedzieć, na to ojciec: „Grunt, że podoba się proboszczowi”.

Film sugeruje, że nie jest to usensowienie satysfakcjonujące, ale jeśli ktoś bardzo chce, to wystarczy lekkie wsparcie przyjaciół… lub proboszcza.

Mógłby ktoś powiedzieć, że choćby takie dyskretnie eksponowane odwołanie do „wojny polsko-bolszewickiej” jako pierwowzoru dramatu wojny polsko-ruskiej powinno napawać optymizmem. W końcu to jedyny zryw narodowy przeciwko „ruskim”, który skończył się Wielką Wygraną, jak w Toto Lotku. Problem w tym, że „ruskie” w Jałcie podpierdolili nam nawet to zwycięstwo. Tradycji romantycznej w narodzie nic nie przerwie.

Pozostają więc odwołania współczesne, ku pokrzepieniu serc! A więc mamy „ruską”, czyli Nataszę, graną przez Sonię Bohosiewicz, wykreowaną na rodzime wyobrażenie „ruskiej baby”, czyli babochłopa, „ich” odpowiednika dresiarza Silnego. Dowcip z „ruskim” zalewającym w pysku wrzątkiem torebkę z herbatą zastąpiła nie mniej śmieszna scenka z Nataszą mylącą kisiel jagodowy z prochami. Jako bonus dorzucono równie śmieszną scenkę, w której ukojony prochami babochłop zamienia się w niezdarnie czułą, spragnioną pieszczot troglodytkę, co to wybranego faceta najpierw ogłusza, a potem wlecze do jaskini, tu: na wersalkę.

Wreszcie, nawet odwet Magdy na Silnym zyskuje wymiar ogólnonarodowy z chwilą, kiedy narzędziem zemsty urażonej dziewczyny staje się „ruski” siding, synonim badziewia odklejającego się podczas rytuału grillowania i mordującego rodzinę Silnego niczym w „Omen 13 i pół”.

Jednym słowem, film „Wojna polsko-ruska” potwierdza tezę, że nawet gdyby „ruskich” nie było, musielibyśmy ich sobie wymyślić, aby przetrwać jako naród.

autor: EB, data nadania: 2009-06-18 11:03:51, suma postów tego autora: 856

Ja to odczytałem nieco inaczej

Silny jest zagubiony, nie wie czy jest aktorem, dresiarzem, postacią wymyśloną, czy Magda go odrzuca, czy kocha ( ona twierdzi że tylko żartowala że go rzuciła)

Miota się po różnych światach- fikcyjnym- prawdziwym, narkotykowym, telewizyjnym

autor: Postsocjalista, data nadania: 2009-06-18 11:59:41, suma postów tego autora: 1953

Berdysznick

Brawo, strzał między oczy! :)

autor: ancymon, data nadania: 2009-06-18 16:59:49, suma postów tego autora: 621

na film raczej nie ide

bo książka mnie okrutnie rozczarowała- jest po prostu słaba. Taki bestseller nakręcony marketingowo przez wydawcę.

autor: Dobrodziej Pracodawca, data nadania: 2009-06-19 10:10:21, suma postów tego autora: 2714

No to ja

off topic z "iście kobiecą logiką". Niezwykle mnie ciekawi w kontekście tego filmu ile trzeba sie namęczyć, żeby pyzatej, słodkiej buźce Borysa Szyca zrobić takie zdjęcie, że wygląda na nim wypisz-wymaluj jak Johan Edlund.

autor: yona, data nadania: 2009-06-19 17:05:41, suma postów tego autora: 1517

Dodaj komentarz