To ostatni kraj, w którym rządzą "arabscy socjaliści" z al-Baas. Wydawać by się mogło, że dla Egiptu czy Tunezji ich model może być jakąś sensowną alternatywą wobec muzułmańskich fundamentalistów. Ale jeśli obecne poruszenie zmiecie w Syrii al-Asada, a i w Libii padnie Kadafi, wojujący islam odniesie kolejny triumf. Izrael znajdzie się wówczas w nader nieciekawej pozycji. A lewicowcy liczący na postępowe zmiany na Bliskim Wschodzie srodze się zawiodą na tej rewolucyjnej fali.
Islam podobnie jak konfucjanizm każe troszczyć się o każdego w przeciwieństwie do liberalizmu preferowanego przez Zachód. Lewicę zatem nie powinno martwić jego zwycięstwo. Bo dla niej najważniejsze powinno być to, by każdy miał pracę, chleb i dach nad głową.
sorewicz, ale jak jeszcze raz napiszesz o pracy, chlebie i dachu nad głową, to ze złości pójdę w Polskę boso i bez grosza na chleb.
Będziesz miał na sumieniu kotkę domową, Brunhildę.
Steff ja wiem co piszę, zobacz to i Ty. Islam jako taki z całą pewnością nie będzie większą przeszkodą dla postępowych zmian niż chrześcijaństwo. To religia o dużym potencjale egalitaryzmu, wspólnotowa, wrażliwa społecznie, z własnym, wcale nie tak absurdalnym jak się to u nas przedstawia, poczuciem sprawiedliwości. Problemem, przed którym przestrzegam, są fanatycy, czyli ci "muzułmańscy fundamentaliści", wyznawcy "wojującego islamu" - bo tylko takich dotyczył mój poprzedni wpis.