.
ale inaczej nigdy nie będzie, jeżeli wolność znaczy więcej niż równość. Za taką wolność trzeba wówczas płacić brakiem równości, czyli m.in brakiem klasy średniej. I płacz ani pomstowanie tego nie zmieni, bo ci, którzy mają więcej, dzięki tak pojętej wolności mieć będą jeszcze więcej. Bez równości wolność zawsze sprzyjać będzie uprzywilejowanym.
nie dlatego że się go rzeczywiście boją, tylko na tej samej zasadzie na jakiej miłośnicy horrorów odczuwają dreszczyk emocji kiedy potwór z szafy w starym pustym domu pożera kolejnego nastolatka.
Tekst Ikonowicza po prostu trzyma się zasad gatunku. Warto m. in. zwrócić uwagę na to że:
- Ikonowicz dosyć arbitralnie ustala granice klasy średniej, definiuje ją na podstawie dochodów pojedynczych osób, abstrahując od pozycji społecznej, posiadanego majątku, dochodów gospodarstwa domowego; wystarczyłoby zmienić kryteria, np. uwzględnić te o których napisałem, i wyniki mogłyby być zupełnie inne;
- w artykule autor wskazuje na olbrzymie obciążenie Polaków pracą, nie dodając że jest to obciążenie niższe niż w PRL; czy w PRL Polacy "zapracowywali się na śmierć"? czy we wspomnianej przez autora Korei Południowej klasa średnia to też sztuczny, "statystyczny" efekt pracy na dwóch etatach?
- zgoła kabaretowo brzmi przywołana przez Ikonowicza historia gościa który położył wydawnictwo; zdaniem autora przedsiębiorca "nie popełnił żadnych błędów" - no jakby nie popełnił to chyba by mu firma nie upadła, tak jak nie upadają setki tysięcy innych firm w naszym kraju?
Listę można by jeszcze pociągnąć, ale chyba nie warto. Dobry horror, czy western, i tak samo dobry artykuł u Urbana to taki, który trzyma się żelaznych reguł gatunku. Za taki tekst Urban zapłaci ile trzeba, a czytelnicy kupią tygodnik. I o to chodzi, żeby biznes się kręcił.
west: "Dobry horror, czy western (...) to taki, który trzyma się żelaznych reguł gatunku."
Wcale nie. Naprawdę dobre westerny czy horrory to często takie które łamały, czy wychodziły poza ramy zasad gatunku.
Artykuł mi się podoba, jak większość P. Ikonowicza.
w jakim się ukazał.
Chociaż uważam, że szkoda Ikonowicza na urbanoidów i głupio jest tam pisać.
Panie Piotrze! W kilkudziesięciu zdaniach oddał Pan faktyczną dysproporcję jaka panuje w Polsce!
tak, powinien go opublikować we Wprost albo GW.
Problem w tym, że mogliby nie wziąć ;-)
NIE jakie jest każdy wie, ale ja mam konkretne pytanie.
Getzz gdzie ma publikować autor, który chce napisać tekst społeczeny czy lewicowo-polityczny?
W Pracowniczej Demokracji?
W Brzasku?
Czy może w Samorządności Robotniczej u BB?
Przypominam, ze w Polsce nie ma już lewicowych gazet.
Sierp i młot poruszył ważną kwestię. Lewica musi się wreszcie wyzbyć samoizolacji. Pisanie i mówienie do kilkunasto-, czy - w porywach - kilkudziesięcioosobowego grona przekonanych niczemu nie służy.
Jeśli chcemy być słyszalni, musimy publikować wszędzie, gdzie to możliwe. Stąd ja nie miałbym oporu przed napisaniem do np. "Naszego Dziennika".
A czy jego redaktorzy chcieliby mnie na swe łamy wpuścić z treściami, które głoszę - to odrębna rzecz.
Tekst nie oddaje skrzeczącej rzeczywistości w Polsce.
Wolnorynkowy kapitalizm w Polsce NIE istnieje. Istnieje mafijny kapitalizm. Widzieliśmy to na przykładzie Kluski i Olewnika.
Politycy stosują zasadę kija i marchewki. Kijem niszczą dowolną firmę, która nie płaci haraczy. A potulne nagradzają wygraniem przetargu.
a sami w tym czasie dzielą tort dowolnie. Ludzie nigdy nie byli równi i nigdy nie będą równi, bo ludzie nie są jednakowi wszyscy. Należy wyrównywać szanse ludziom wciąż na nowo, ponieważ dysproporcje rosną wciąż na nowo z powodu tej niejednakowości ludzi. Co to ma za znaczenie, czy P.Ikonowicz publikuje w "Nie" czy w "Tak"? Treści tego, co napisał nie zmienia to w żadnym stopniu. Właściciel "Nie" wie dobrze, co robi i na pewno zamieszczenie tekstu P.Ikonowicza nie zmniejszy mu nakładu, a przeciwnie. Jeżeli wiatr wieje z tej strony, to należy ustawić odpowiednio żagle, jeśli chce się dotrzeć do celu. Jak to mówi wschodnie przysłowie: "mądry czyta z lotu ptaków [...]" a głupiemu i słowo za mało.
Obawaiam się że w Polsce nie ma już żadnych gazet nadających się do czytania.
Ja nie mówię już o pozipmie wzorca gazety codziennej jaką jest fińska Helsining Sannomat (Hesari)(nakład prawie 400 tys. co znaczy że czyta ją 1,2 mln. Finów w kilkumilionowym kraju, chyba 8 mln. w porywach, dla porównania polska/polskojęzyczna gazeta jak ma 300 tys. nakładu to uchodzi za giganta w 40 milionowym kraju.
Taka prasa jest za trudna dla przeciętnego Polaka. Chodzi przynajmniej o zachowanie pozorów rzetelności i bezstronności. Niestety mamy tylko agitkę i to jednej strony - tej co wydaje gazetę, czyli tej co ma kapitał.
Ja gazet nie kupuje już od paru lat, poza Przeglądem Sportowym i czasopismami muzycznymi.
http://www.youtube.com/watch?v=p7NMsywVQhY&feature=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=pVV5-h5dai0&feature=relmfu
Zgadzam się z Piotrem i naną, natomiast odnośnie tego, co napisał sierp: jestem za tym, żeby publikować nawet w GW i Wprost. Tylko w ten sposób lewica może się przebić do mainstreamu. Jestem przekonany, że jeden w tygodniu felieton Żakowskiego w GW więcej zmienia w świadomości Polaków niż wszystkie broszurki "prawdziwej lewicy". Na teraz głównym zadaniem lewicy jest zmiana tonu dyskusji. Dużym sukcesem będzie już, jeżeli ludzie zaczną myśleć, że Balcerowicz i jego kolesie nie głoszą prawdy objawionej, jak wtłacza się Polakom do głów. Kropla drąży skałę.
@Piotr Kuligowski i tak macie poglądy rodem z "Naszego Dziennika", więc problemu z pisaniem u nich nie będzie , przepustką będzie zoologiczny antykomunizm.
- to klientelizm czystej wody.
Ale nie jest prawdą, że wszyscy w tym systemie biednieją, cyfry są tu nieco mylące - w wielkich miastach na plan pierwszy wysuwają się średniacy, którzy jeżdżą dobrymi samochodami i kupują luksusowe artykuły. Ich widać.
Zakreślenie dochodów pomiędzy 5 a 7 tyś. miesięcznie jako klasyfikacji do klasy średniej jest nieporozumieniem.
Wszystkie statystyki pokazujące wyposażenie gospodarstw domowych ( w samochody, komputery, telewizory plazmowe itd ) nie wskazują na panoszącą się biedę, wręcz przeciwnie - do biednych w całym tego słowa znaczeniu można zaliczyć około 18-20% Polaków. To też horrendalnie dużo, ale na powszechną nędzę nie wskazuje.
Nie dajmy się zwariować takiej propagandzie, bo będziemy niewiarygodni dla tych, o których głosy zabiegamy.
fakt - jeśli miarą lewicowości jest pozytywny stosunek do stalinizmu, to ja lewicowcem nie jestem.
Polska klasa średnia , to biedota ledwo przeżywająca do pierwszego. A i tak stanowi ona około 20 % ogółu,
75% obywateli żyje poniżej mninimum socjalnego.
I to jest ta prawdziwa polska rzeczywistość.
Znaczy jak masz 20 - letniego golfa i peceta, to już jesteś klasa średnia? To rzeczywiście można powiedzieć, że większość Polaków do niej należy. Spełniły się nasze marzenia. Tylko jaką klasę reprezentuje w takim wypadku przeciętny Niemiec, Anglik, Szwed etc.?
Statystyki, o których wspominam, dotyczyły ogromnej liczby różnych artykułów, lodówki, pralki automatyczne , zmywarki
i wiele innych, których nie pamiętam.
Istota tego rozumowania sprowadza się do tego, że ludzie naprawdę biedni takich przedmiotów nie kupują i nie użytkują bo ich na to nie stać.
Czym innym wszakże jest samo pojęcie - "klasa średnia".
Średnia na nasze dochody i siłę nabywczą naszych zarobków, ponieważ próba przeliczenia złotówki na euro nie oddaje rzeczywistej jej wartości na polskim rynku.
@Piotr Kuligowski a w piśmie stalinowskim też byś napisał? "A czy jego redaktorzy chcieliby mnie na swe łamy wpuścić z treściami, które głoszę - to odrębna rzecz"
Dziś polska tzw. klasa średnia to przede wszystkim nieprzebrane rzesze urzędników najprzeróżniejszego sortu, tudzież pracownicy najemni w wielkomiejskich korporacjach (oczywiście ci nieco wyższych szczebli). Tym grupom wcale źle się nie wiedzie. Natomiast upatrywanie klasy średniej we właścicielach drobnych "firm" (z reguły jednoosobowych działalnościach gospodarczych) o dochodzie bardzo często mniejszym niż praca na pierwszej lepszej głupiej posadzie państwowej, samorządowej itp., świadczy niestety o dość miernej orientacji w temacie i jakby pewnym wyizolowaniu ze społeczeństwa. Mamy wiek 21, a nie przełom 19 i 20.
ale co negatywnego jest w ubieraniu się w lumpexach lub na bazarach?
pisma stalinowskie to te, które ukazują się tylko w sieci i mają 10 czytelników?
Gdyby istniało w Polsce wysokonakładowe, profesjonalne pismo stalinowskie, mające spore grono czytelników, to nie miałbym oporu, by w nim opublikować swój artykuł. Nawet za darmo.
Wychodzę bowiem z założenia, że milczenie jest złotem głupców. Jeśli chcemy być słyszalni, to musimy krzyczeć. Szept usłyszy 5 osób.
Średnia ocen (2,3) mojej klasy gimnazjalnej była równa średniej ocen wszystkich klas w całej szkole. POważni POlitycy reprezentują interesy moje oraz moich szkolnych koleżanek i kolegów.
Z tymi urzędnikami to nie przesadzaj. W miarę przyzwoite pieniądze (ponad 4 tys.) zarabia się od stanowiska naczelnika wydziału w górę. Czyli dotyczy to naprawdę wysokich stołków i de facto niewielu osób.
więc raczej prawie wszędzie można opublikować, jeśli pisze się to co się myśli i nikt w to nie ingeruje.
Jednak tygodnik "Nie" wyznaje całkiem odmienne, przeciwstawne "wartości", od wartości którymi kieruje się Ikonowicz.
Nie przesadzam. Pensje urzędnicze stale rosną, a pewność miejsca pracy (oraz te różne zusy, srusy) też jest nie bez znaczenia. Nawet jeśli dziś urzędnicy nie łapią się do tzw. klasy średniej, to perspektywicznie będą ją stanowić. Zresztą w społeczeństwie o mentalności postfeudalnej właściwie inaczej być nie może.
ludzie mają naturalnie wbudowany odruch wstrętu do ubierania się po kimś. Jako dziecko nosiłam ubrania po braciach - z konieczności, i zawsze wolałam byle co, ale nowe niż nawet lepsze, ale po kimś, choćby to był brat. Kiedyś czytałam, że Picasso chodził całymi latami w tych samych ubraniach i nie pozwalał tych zużytych oddawać komukolwiek. Twierdził on, że "jego talent" może przejść na nosiciela jego ubrań (uważam Picasso za dobrego malarza - chciał on mieć forsy jak król, a żyć jak dziad. Co urzeczywistnił). I coś w tym może być. Ja wiem, że dla Ciebie tylko namacalne jest rzeczywiste, ale pomyśl, przy pomocy czego "macasz", to znaczy, skąd wiesz, że to robisz? To przecież mózg Ci to mówi, czyli jest to proces przepływu energii, z którego mózg robi sobie obraz. Więc jest to odczucie metafizyczne. Jeżeli przyjąć, że każdy człowiek posiada tzw. aurę, czyli warstwy energii otaczające go tak, jak Ziemia jest otoczona atmosferą, jonosferą itd. ( co znane jest jako "goloka" u Hindusów), to wykluczyć się nie da, że energie te przenikają także ubranie "dostrajając" je do nas pozytywnie lub negatywnie. Każdy z nas ma ulubione ubrania, w których czuje się lepiej niż w innych, każdy z nas preferuje jakiś kolor, a unika innych. Wiadomo, że kolory to też spektrum częstotliwości, więc nasze upodobania mają sens. Być może noszenie ubrań po obcych ludziach jest dla naszej aury szkodliwe. A dla dzieci szczególnie, bo nie mają one jeszcze kompletnej świadomości. Pomyśl, kto chętnie ubierze rzeczy, w których chodził nieboszczyk i w nich umarł?
A skoro przy temacie, to kto za PRLu ubierałby się w szmateksach? Myślę, że ludzie wstydziliby się nosić po kimś stare szmaty, bo to by uwłaczało ich godności.
Poza tym przywożenie ton używanych ubrań to interes dla wyrzucających te rzeczy, a ruina dla naszego przemysłu tekstylnego. Gdyby ludzie kupowali wyłącznie nowe ubrania, to i przemysł musiałby taki powstać, bo byłoby na to zapotrzebowanie. A tak, to niby tanio, ale przecież nie z własnego wyboru, ludzie ubierają się w to, co ktoś inny wyrzucił.
Trochę tak na marginesie - niby słuszny tekst
ale co negatywnego jest w ubieraniu się w lumpexach lub na bazarach?
autor: szczupak
Dokladnie tak! Polska klasa srednia to europejska biedota, ktora za szczyt mody uwaza konsumpcje produktow miesopodobnych w jednej z wielkich korporacji, ktora na calym swiecie jest traktowana jako jedzenie biednych ludzi.
Ciesze sie, ze w Polsce zyje sie ciagle mitem sukcesu. Niestety, sztuczne napedzanie sie kredytami w koncu sie skonczy jak w pewnym momencie kredytowanie nie zostanie udzielone. I wtedy peknie banieczka o nazwie 'mocna gospodarka' miedzy Odra a Bugiem.
A ja tam uwielbiam zakupy w ciucholandzie. Cały ten klimat buszowania między regałami, wertowania po wieszakach, wyszukiwania ubrań. Podoba mi się ów łachmaniarski, luzacki, wolnościowy lifestyle. Dla mnie łach jest po prostu łachem, musi być łachem, wyglądać jak łach i kosztować jak łach. A że ktoś te ubrania wcześniej nosił? Phi, moim zdaniem to tylko dodatkowy ich plus. Pobudza mą wyobraźnię "historia" tych łachów. Kto je nosił, gdzie były noszone? W Eindhoven? A może w dalekim Glasgow? Potwornie natomiast czuję się w ubraniach kupowanych w normalnych sklepach (chyba że w jakieś promocji, przecenie, końcówce itp.), dobija mnie świadomość wydania na nich kasy. Znajoma brata ma sortownię używanej odzieży, po dostawie często odkłada nam co lepsze ubrania. Niektóre z nich np. kolorystyką bądź różnymi bajerami biją na głowę nowe rzeczy z markowych sklepów.
PS.
Ciuchlandie w małych miasteczkach, zwykle będące sklepikami 10 na 10 m, często są faktycznie poniżej dna. Jednak te w większych ośrodkach dysponują niekiedy naprawdę świetnym towarem. Gdyby w Polsce rzeczywiście istniały warunki do prowadzenie drobnego biznesu, to postarałbym się założyć sklep z używanymi rzeczami (ze wszystkim, nie tylko łachami). Używane rzeczy mają duszę. Na Zachodzie takie miejsca funkcjonują.
Nie wątpię, że Autor zdaje sobie sprawę, że u owych małych i średnich przedsiębiorców kwoty przeznaczane na auta, paliwo do nich, a często i nawet i papier toaletowy, znajdują się po stronie kosztów, a nie zysków ich firm, co sprawia, że oficjalne liczby nie do końca odpowiadają rzeczywistości.
W przypadku samochodów tak przynajmniej było do końca zeszłego roku, bo wreszcie zrobiono porządek z osławionymi kratkami.
O powszechności rozmaitych przekrętów dochodowych w tym sektorze gospodarki nie będę przypominał, bo o tym wszyscy(?) od dawna wiedzą...
Swoją drogą, to jest przyszłościowa baza społeczna dla nowoczesnego ruchu. "Potencjalna biedota" z polskiej klasy średniej, już dawno do niego należy, tylko jeszcze o tym nie wie ;-)
z tego linka od BB.
A co do tematu to "klasa średnia" czyli drobnomieszczaństwo czyli drobna burżuazja raz się rozwija, a raz się zwija. To zależy od ogólnej kondycji kapitalizmu i konkretnej polityki ekonomicznej w obozie burżuazji, która sprzyja rozwojowi, albo deklasowaniu drobnej burżuazji.
Gdy "klasa średnia" się rozwija, wówczas popiera kapitalizm, bo ma całkiem niezły poziom materialny. Aspiruje materialnie i kulturowo do większej burżuazji, klasę robotniczą ma w pogardzie, jako roszczeniowych podludzi. Gdy "klasa średnia" zwija się, wówczas ich krytyka kapitalizmu ogranicza się do lamentowania na większych burżujów, że większe burżuje nie dają żyć mniejszym burżujom. Stosunek do klasy robotniczej staje się jeszcze bardziej wrogi. Drobnym burżujom idzie o to, by zachować kapitalizm i ochronić swój status "klasy średniej". Sens takiej krytyki kapitalizmu jest reakcyjny, bo celem jest utrzymanie kapitalizmu. Nie ma tu mowy o socjalistycznej alternatywie. Przerażona deklasacją drobna burżuazja jest siłą społeczną, która ciąży ku faszyzmowi, a nie komunizmowi. Krytykę większej burżuazji łączy z wrogim stosunkiem do klasy robotniczej.
Wiemy już, że nie zostałby pan doradcą Donalda Tuska. A czy zostałby pan doradcą Marka P. wydawcy "Super Nowej", na łamach której tak często pan publikuje?
http://wyborcza.pl/1,75248,9623554,Naczelni__Super_Nowej___Niszczylismy_swiadka.html
Gdzieś w latach 30. tak pewnie było. Dziś natomiast wielu zakłada drobny "biznes" często z braku innych możliwości zarobku. "Gdybym tylko znalazł jakąś pracę, rzuciłbym ten sklep, to wieczne uganianie się ze wszystkim, od dostawców przez klientów po przeróżne czepliwe urzędy, poszedłbym do roboty, odbębnił swoje i nic by mnie nie obchodziło" - w ten oto mniej więcej sposób myśli dziś niejeden przedstawiciel naszego "drobnomieszczaństwa". Na moim byłym osiedlu facet miał sklepik warzywno-owocowy, po paru latach zamknął go i poszedł do zwykłej roboty w przemyśle (tj. jego resztkach); z kolei kolega brata kiedyś prowadził wypożyczalnię przyczep samochodowych, dziś pracuje jako ochroniarz. Oczywiście należy tu rozgraniczyć większe ośrodki, gdzie z jednej strony jeszcze jakieś możliwości podjęcia typowej najemnej pracy istnieją, z drugiej zaś nawet prowadzenie głupiej budy z kebabem (zwłaszcza przy dobrej lokalizacji) pewien zysk zawsze gwarantuje, od miast małych czy zupełnie malutkich miasteczek, gdzie często, jak to się dawniej mawiało, zysku jest tyle co w pysku. Bez przesady też z samą "deklasacją". Co by nie powiedzieć, to jednak dziś społeczeństwo jest już dość mocno zindywidualizowane (oczywiście pod pewnymi względami) i raczej niewiele sobie robi z tradycyjnych, kolektywistycznych przynależności do takich czy innych klas bądź warstw społecznych. Inaczej mówiąc liczy się rzeczywista kasa, a nie pozycja na "drabinie społecznej" (która to niby ma być wyższa w przypadku sklepikarza niż np. górnika potrafiącego wyciągnąć ma miesiąc niezłe kilka tys. zł.).
Świat (stety czy niestety) nie stoi w miejscu. Niektóre teorie też warto na bieżąco weryfikować.
Właśnie o to chodzi, że paradoksalnie to nie kasa decyduje o świadomości klasowej. Z tego punktu widzenia nie ma większego znaczenia, czy ktoś ma dużo, czy mało. Nie jest tak, że jeśli ktoś jest biedny, to ma automatycznie świadomość antyustrojową. Wszystko zależy od tego, jak sobie tłumaczy zjawiska społeczne, które dzieją się naokoło.
Inaczej PiS nie miałby takiego poparcia.
To, że ludzie są rzucani w sytuację, kiedy muszą zakładać własne, drobne firmy, aby choćby udawać, że trzymają się powierzchni, to ich świadomość społeczna zaczyna się dostosowywać do pragmatyki ich codziennego działania. A więc zaczyna do nich przemawiać to, że, np. winni są "obcy", bo konkurują nieuczciwie, bo mają niższe koszty socjalne itp.
Nie jest potrzebna zmiana ustrojowa, tylko pozbycie się "nieuczciwej konkurencji obcych". Właściciel, choćby drobny, czuje się bardziej solidarny z innym właścicielem. Choćby z nim konkurował.
Ci, którzy zakładają firmy jednoosobowe, nie są "właścicielami" (co najwyżej własnej sił roboczej), tylko pracownikami najemnymi, których jeszcze bardziej się wyzyskuje.
Wzdychanie do bycia "robolem" odbywa się na zasadzie tęsknoty do "braku problemów", co jest nieporozumieniem, z którego wzdychający zdaje sobie świetnie sprawę. Jest to tylko wyraz dodatkowy świadomościowego poczucia obcości klasowej, ponieważ opisuje opinię właściciela (niezależnie od tego, czy jest mały czy duży), że "robole" nie mają żadnych problemów, przychodzą, odwalają robotę i żądają forsy właściwie za nic. I to jest właściwa świadomość klasowa drobnomieszcznina łącząca go z wielkim burżua.