Czasy wrzucania do koszyka bez specjalnego przyglądania się cenom bezpowrotnie minęły. Ko go zaliczyć do klasy średniej? To ktoś, kto wykazuje się względną samodzielnością ekonomiczną, pracujący we własnej firmie lub umysłowo z pewnym poziomem dobrobytu. To ludzie, których dochody roczne kształtują się między 50 a 85 tys. zł, czyli miesięcznie zarabiają od 4000 do 7000 zł. Problem w tym, że osiągających średnie dochody w podanym przedziale jest zaledwie 750 000 osób. To za mało na klasę.
Często mówiąc o klasie średniej, ma się przed oczami przedsiębiorców z małych i średnich firm. To pomyłka. Własna działalność nie oznacza średniego dochodu. w Polsce na 2,9 miliona osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą tylko jedna trzecia właścicieli firm osiąga dochody powyżej 50 000 zł rocznie. Reszta bieduje. Fałszerstwo w mediach i wypowiedziach ekspertów polega też na tym, że mówiąc o klasie średniej, mają namyśli tych, których dochody są wyższe niż 85 tys. zł rocznie. Zgoda, ich można do tej klasy zaliczyć. Problem w tym, że to zaledwie 1 procent podatników, czyli 250 000 osób. Cała reszta Polaków balansuje na granicy biedy lub po prostu już ją klepie.
Rodzina z dwójką dzieci, w której tylko jedno z małżonków pracuje, przy dochodzie 50 000 zł rocznie ma po 750 zł na osobę miesięcznie. Jest to kwota zbliżona do minimum socjalnego. To z kolei sprawia, że wiele osób podejmuje dodatkowe zatrudnienie. Jak wynika z danych GUS za II kwartał 2010 r., prawie 1,2 mln osób w Polsce pracuje w więcej niż jednym miejscu. Tygodnik "Wprost opatrzył informacje na ten temat tytułem "Pracoholizm klasy średniej?, chociaż dane o dochodach wskazują, że raczej jest to walka o byt, niż obłędne zamiłowanie do zapracowywania się na śmierć.
Większość pracowników w Polsce pracuje dłużej, niż przewiduje kodeks pracy. GUS podał, że aż 11 z 16 milionów pracujących Polaków spędza w pracy ponad 40 godzin tygodniowo. Wśród wszystkich krajów OECD Polska zajmuje trzecie miejsce pod względem przeciętnego rocznego czasu pracy w przeliczeniu na jednego pracownika. W 2009 r. statystyczny Polak przepracował 2015 godzin rocznie, ustępując jedynie Koreańczykom z Korei Płd. - 2074 godzin, i nieznacznie Rosjanom - 2016. Mówiąc wprost, Polacy tyrają, żeby utrzymać się na powierzchni. Dekoniunktura to tylko jedna i to nie najważniejsza przyczyna deklasacji polskiej klasy średniej, która zanim się jeszcze na dobre narodziła, zaczyna zanikać.
Pewien absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego powołał do życia wydawnictwo prawnicze. Wydawał kodeksy z komentarzami, miał rynek zbytu, pierwszorzędnych autorów, pieniądze i prestiż, jaki w dzisiejszych czasach jest udziałem ludzi sukcesu. Dziś z domu, działki, luksusowego mieszkania i dwóch samochodów, egzotycznych wakacji pozostały tylko wspomnienia.
Pan Robert, sprzedawszy wszystko, co mógł, wyniósł się na wieś, gdzie za resztkę kapitału chciał utworzyć ośrodek wypoczynkowy. Zdołał jednak wykończyć tylko jeden domek dla wczasowiczów, w którym był zmuszony zamieszkać. Padł ofiarą wielkich korporacji wydawniczych, które podkupiły autorów i wymiotły go z rynku dumpingowymi cenami. On sam ani nie przeinwestował, ani nie popełnił żadnych błędów. Błędna okazała się wiara, że akurat on będzie tą małą rybą, której wielka ryba nie pożre.
Podobny los spotyka kupców bazarowych, sklepikarzy, którzy przetrwawszy pierwszą nawałnicę supermarketów, zmuszeni są konkurować z małymi sklepami osiedlowymi otwieranymi przez sieci handlowe. Różnica w cenach zaopatrzenia między hurtowniami, w których zaopatruje się rodzimy handel, a korporacyjnymi centrami logistycznymi wynosi ok. 12 proc. Klasa średnia, przedsiębiorcy i rzemieślnicy z tradycjami w nowej rzeczywistości przegrywają z układami politycznymi w ministerstwach i samorządach.
Liberalne marzenie o wolnym rynku, na którym wystarczy zachowywać się racjonalnie, by pomnażać zyski, ustąpiło miejsca klientelizmowi i dominacji korporacyjnej. Coraz mniej jest tu miejsca na self-made manów z klasy średniej. Nie trzeba zresztą przegrać na rynku. Czasem wystarczy być w złym miejscu o złym czasie. W państwie, w którym ludzi traktuje się jak nawóz. Warszawscy czy krakowscy urzędnicy, przedstawiciele wolnych zawodów, nauczyciele, drobni przedsiębiorcy nagle stają się pariasami, gdy dowiadują się, że ich mieszkanie komunalne zostało zwrócone spadkobiercom byłych właścicieli. Dochód, który dotychczas wystarczał na godziwe życie, trzeba raptem przeznaczyć na wynajem lub kupno mieszkania na wolnym rynku. Ci, którzy w porę tego nie pojmą albo zwyczajnie ich nie stać na wyprowadzkę z prywatnej już kamienicy, nie tylko w końcu są eksmitowani, ale wychodzą ze sporów prawnych gigantycznie zadłużeni.
W Czechach problem reprywatyzacji rozwiązano ustawą, która przyznaje spadkobiercom i właścicielom przedwojennym odszkodowania w wysokości 20 proc. wartości rynkowej po odliczeniu amortyzacji. U nas oddaje się budynki z lokatorami, którzy bez własnej winy zostają przeważnie raz na zawsze zdeklasowani. O skali zjawiska świadczy fakt, że w 2008 r. wartość roszczeń reprywatyzacyjnych szacowano na 60 do 100 mld zł. Przy czym zdecydowana większość z 55 000 wniosków dotyczy kamienic z lokatorami.
Badania przeprowadzone na zlecenie MasterCard przez firmę badawczą The Future Laboratory w 2009 r.: w Polsce rośnie klasa średnia, grupa ludzi wykształconych, dobrze sytuowanych, świadomych konsumentów. Badacze przewidują, że w dużej mierze to właśnie ta grupa będzie w najbliższych latach kształtować zachowania konsumenckie i preferencje szerszej rzeszy Polaków. Będzie też akceleratorem polskiej przedsiębiorczości. W tym samym raporcie czytamy, że klasa średnia (71 proc.) uważa, że: w dobrym guście jest np. ubierać się w second-handach,bo to oznacza prawdziwą umiejętność zarządzania budżetem i wyróżniania się.
Wszystko można polukrować, nieobca jest nam, Polakom, wszakże propaganda sukcesu. Praca na kilku etatach to pracoholizm, a ubieranie się w "tanim Armanim? to właściwe zarządzanie budżetem. Rzeczywistość jest jednak taka, że nieliczni w Polsce średniacy coraz częściej spłacają jedne kredyty następnymi, a te kolejną kartą kredytową. Już dzisiaj tzw. dochód rozporządzalny, czyli pozostający po spłacie zobowiązań (czynsz, raty kredytów, inne stałe opłaty, zajęcia komornicze) jest tak niski, że ludzie ci mogliby ubiegać się o pomoc społeczną. Mogliby, gdyby nie fakt, że rząd od 2006 r. nie waloryzował progów dochodowych uprawniających do korzystania z pomocy, i gdyby pomoc społeczna operowała pojęciem dochodu rozporządzalnego, a nie nominalnego. Przedstawiciel klasy średniej w przewidywalnym państwie ma czas, miejsce i odłożony kapitał na nieudaną inwestycję, pomyłkę w wyborze pracy czy chwilowe niepowodzenia życiowe.
Polska klasa średnia w gruncie rzeczy jest potencjalną biedotą, tylko o tym nie wie.
Piotr Ikonowicz
Tekst ukazał się w tygodniku "NIE".