istotne dla wielu, ale jak przeczytałem tytuł: "Lewicka i Bilewicz polemizują z listem otwartym Czubaja" to nawet troszeczkę nie mogłem domyslić się o czym i o kim będzie to nius zanim nie przeczytałem (zwykle po przeczytaniu tytułu już wiadomo co będzie).
Tak że pewnie to sprawa ważna, ale może na razie zostawmy to Lewickiej, Bilewiczowi i Czubajowi (kimkolwiek ci ludzie są), zamiast robić dla "zwykłych ludzi" niusa na lewicy.pl (zdaje się, że dzis coś ważniejszego się wydarzyło).
Żeby opublikować coś w dobrze notowanym journalu, trzeba przejść przez całe sito recenzji, nawiązywać do wszystkiego, co się ukazało na dany temat i dołożyć swoją cegiełkę, ale nasi naukowcy są słabo przygotowani na krytykę.
Kto miał okazję studiować za granicą (kierunek: zachód, głównie), może zna to uczucie szoku i opadania zasłony niewiedzy w zetknięciu z europejskim i światowym dorobkiem naukowym, dostępnym po angielsku. Koniec z kupowaniem kolejnego wydania podręcznika z mało aktualnym dobytkiem naszych ojczystych badaczy. Efekt naszego ojczystego modelu kształcenia wyższego? Hodowanie ignorancji np. w naukach społecznych pielęgnuje zapatrzenie w neoliberalizm i "rynkowe" rozwiązania w polityce gospodarczej i społecznej (to na przykład).
Kadra też nowa słabo przybywa, bo nie ma systemu konkursów, tylko zatrudniani są "nasi doktoranci", którzy powielają schemat. Może nie wszyscy i oby.
Z niecierpliwością czekam na artykuł o kobiecie - sekretarzy stanu.
Nie chcę się wypowiadać ani po jednej, ani po drugiej stronie. Dziwi mnie tylko, że problem adresowany jest do pani minister Kudryckiej, która widzi uczelnie jedynie jako miejsca "świadczenia usług dydaktycznych".
Nie ma co apelować do pani, dla której Akademia to jedynie biznesik, na którym można zarobić mniej - tak jak jest teraz - lub więcej - jak się wprowadzi odpłatność.
Rzeczywiście, z perspektywy "świadczenia usług" nie ma dużej różnicy między instutucją świadczącą usługi dydaktyczne i taką, co świadczy usługi seksualne. Może tylko tyle, że w tej drugiej Panie umieją i po angielsku i po francusku...
Nie dziwię się, że dr Klebaniuk nie jest entuzjastą języka polskiego - nasz twórca "indosynkrazjów" ma z nim spore kłopoty. :)
Warto jednak by dostrzegł, że jego stanowisko jest sprzeczne z pryncypiami wielokulturowości, która domaga się poszanowania wszystkich kultur (i języków) a nie tylko języka Imperium. Język, w którym nie jest rozwijana nauka, spada do roli narzecza. Dlatego np. w Tanzanii tak desperacko usiłowano rozwijać szkolnictwo wyższe w suahilli a latynoamerykańscy bolivaryści czy francuscy socjaliści walczyli z anglicyzmami. Szowiniści w USA głoszą hasło "Speak English Or Die!". Klebaniuk się w to włącza. Typowe dla "rewolucjonistów" czekających grzecznie w poczekalni Salonu. :)
Ten/ta obrońca języka polskiego wybrał(a) sobie rdzennie polski pseudonim, pod którym może dowolnie czepiać się literówek w newsach, gdy nie ma już innych sposobów, by wyrazić osobistą antypatię.
Ależ "Speak Polish or die!" (nasza rodzima odmiana "Speak English or die!") to właśnie byłoby, być może po spolszczeniu, zawołanie polskich szowinistów. Angka Leu, kimkolwiek to niepolsko brzmiące dziecię językowego patriotyzmu i chybionej złośliwości jest, miało widać chwilowy kłopot z logiczną argumentacją. Na szczęście pod pseudonimem może sobie pozwolić na wiele. Całuski***
A to dlatego ta informacja na Lewica, że jedna z bohaterek to Lewicka? :-)
Odpowiem równie merytorycznie: żeby zadowolić puryzm p. Klebaniuka, który wierny swej imperiofilii nawet polsko-szowinistyczne slogany formułuje po angielsku, od tej pory będę używał nicka Przaśny Piast. :)
jak sputnik, czyli gołosłownie - to można sobie wieszczyć.
Pytam, w ilu krajach - Ameryki (no, i oczywiście Federacji Rosyjskiej) nie wyłączając - jest tyle świetnych, odwołujących się zarazem do badań oryginalnych, podręcznikowych i popularyzatorskich publikacji z matematyki? Wymienię w tej chwili z nazwiska tylko Krzysztofa Maurina, ale można podać dziesiątki przykładów.
A podręcZnik historii literatury rzymskiej Cytowskiej i Szelesta? Przypuszczam, że w innych językach niż polski na ten temat są rzeczy najwyżej równorzedne. Nie mowię już o tym, że w swoich czasach Zieliński, Morawski i Kumaniecki co najmniej dorownywali najwybitniejszym postaciom swojej branży:Wilamowitzowi, Nordenowi czy Kitto.
Cudze gołosłownie chwalicie, bo swego nie znacie.
jest przede wszystkim to, że naukowcy, dyskutując publicznie, zanudzają odbiorców swymi prywatnymi problemami finansowymi (bo o kasę na badania, a przede wszystkim na badaczy tu przecież chodzi).
Kogo tu popierać, jest całkowitą zagadką, bo obie strony są w równym stopniu nie do zaakceptowania.
Czubaj broni status quo, w którym żadnych obiektywnych kryteriów na ocenę kandydatów do grantów nie ma. Zamiast tego funkcjonują kryteria koteryjne. Kto był na marszu oburzonych albo na Kolorowej Niepodległej (ewentualnie uczestniczył w budowaniu kapliczki jakiegoś autorytetu typu Bartoszewski czy jego mniej znane kopie), oczywiście ma większe szanse.
Obóz ministerialny proponuje jakieś kryteria, co jest zaletą jego koncepcji. Opór koterii wobec zamiarów ministerstwa też dobrze o tych ostatnich świadczy. Niestety, ministerstwo forsuje skrajnie biurokratyczno-technokratyczną wersję wspomnianych kryteriów. Efekty społeczne będą niepojące. Badacze zajęci tłuczeniem przyczynkarskich pozycji na listę filadelfijską wyalienują się z szerzej pojętego życia umysłowego kraju. Może właśnie o to chodzi.
Co lepsze: grypa czy zapalenie płuc?
lewicowy komentator atakuje "rozważania refleksyjne", przeciwstawiając im "badania empiryczne".
A przecież neopozytywistyczna (w sensie polityczno-społecznym: liberalna i neoliberalna) doktryna chciała dokonać rozwałki nauki społecznych właśnie przez ich zredukowanie do badań empirycznych.
A przecież, gdyby badania empiryczne mogły wystarczyć, to naukę należałoby zastąpić firmami sondażowymi.
Tylko "rozważania refleksyjne" mogą ustalić, co jest sens empirycznie badać. Bez takiej wstępnej decyzji, mogę "empirycznie" jak najbardziej ustalać, ile razy danego dnia kichnąłem, twierdząc że na tym właśnie polega rzetelna nauka.
Przekreślenie swobodnej refleksji tym bardziej wyklucza krytykę społecznego status quo.
łatwiej jest siedzieć w domu i sobie filozofować, pisać eseje, niż iść w teren i zrobić porządne badania, które jednocześnie pokazują wzajemny "feedback" pomiędzy teorią a empirią. Prace z nauk społecznych nie polegają tylko na filozofowaniu, ale na perfekcyjnej znajomości teorii i takim użyciu empirii, żeby dołożyć swoją teoretyczną cegiełkę. I to jest absolutny standard. Też co innego czysta humanistyka, matematyka i fizyka teoretyczna a zupełnie co innego nauki społeczne. Te ostatnie nie rozwinęłyby się i nie rozwijają się bez bezwzględnego i obowiązkowego sięgania do empirii.
Polska nauka i polskie szkolnictwo wyższe nie działają w próżni. Jak uczył pewien mądry brodaty Żyd, nauka i szkolnictwo wyższe są częściami nadbudowy, a więc w ostatecznym rozrachunku o ich jakości w dłuższym okresie czasu decyduje poziom rozwoju bazy. A Polska po restauracji kapitalizmu, jest biednym, wschodnioeuropejskim krajem, bez widoków na przyszłość, bez własnego przemysłu i bez własnej armii, za to z rosnąca liczba bezrobotnych i bezdomnych.
dlaczego Warszawka uparcie propaguje fomrę "psycholoGOWIE", a nie poprawniejszą psycholoDZY. przecież nie mówimy padagoGOWIE, tylko pedagodzy, demagoDZY a nie demagoGOWIE, lekarze reumatoLODZY a nie reumatologowie, skąd ta końcówka "owie", czyżby komuś zlało się to z wiking - wikingowie, Kolumb, kolumbowie? a może walić równo - kulomb, kulombowie hehe
jąstrząb, jastrząbowie, albo jastrzębowgowie?
Współczesny wielki słownik ortograficzny PWNu (online) podaje obie formy, sprawdziłem też w starym słowniku Arcta - tam jest tylko forma "psychologowie".
nic podobnego.
Badania empiryczne, przynajmniej w twoim rozumieniu, wymagają tylko kasy na ankieterów.
Natomiast rewizja anachronicznych modeli teoretycznych jest znacznie trudniejsza. Lewica w III RP nie zrewidowała ani jednego takiego modelu. Nadal uważa, jak w czasach Luksemburg, że polski patriotyzm jest jej wrogiem. Dlatego też się kończy na smutno.
ale słowniki podają, że forma "psychologowie" to forma rzadka, lokalna. To tak, jakby ktoś chciał narzucić całej Polsce mówienie pyry, zamiast ziemniaki czy kartofle. Lokalne określenia nie powinny wypierać form powszechnych.
PS. Sformułowanie "indosynkrazjów" to nie literówka ale przede wszystkim - jak zauważył też bullshit.detector - problemy z odmianą przez przypadki. To tak jakby napisać "mrówków" zamiast "mrówek". Ale co tam nasz światły pionier imperialnej nauki będzie sobie zawracał głowę prymitywną gramatyką jakiegoś tubylczego narzecza!
Wspomniany artykuł jest przejawem arogancji psychologów społecznych, którym wydaje się, że ponieważ w ich dziedzinie istnieje jakiś konsensus metodologiczny, to mogą udzielać porad innym. Podobną arogancję często przejawiają także ekonomiści, a na stronie lewica. pl sympatyczny skądinąd Jarosław Klebaniuk (vide ignoranckie uwagi na temat hermeneutyki Gadamera w recenzji z pracy K. Szumlewicz).
Problemem jest nie to, że polscy humaniści nie publikują po angielsku, lecz to, że polska nauka nie dopracowała się rzetelnej krytyki naukowej. Ale tego niestety nie da się zaimporotować z zewnątrz ani załatwić za pomocą publikowania w peer review journals (system peer review ma zresztą swoje własne patologie, których entuzjaści jakoś wolą nie zauważać). A zatem - krytyka naukowa zamiast naiwnej anglomanii.
Ależ to fatalnie brzmi.
Genderowcy - weźcie pod uwagę fakt, że sa w jezyku końcówki męskoosobowe i żeńskoosobowe. Minister zgodnie z doświadczeniem zyciowym juz wcale nie oznacza mążczyzny tylko stanowisko. Kobiety coraz czesciej pełnia te funkcję i tak się przyjmie sfeminizowanie tego słowa, a nie poprzez tworzenie potworków językowych. Dla mnie to zabrzmiało jakby Kudrycka była jakiegos innego typu ministrem czyli ministerka co wynika z faktu że jest kobietą.