btw. "nowe przypadki dotyczą województw". przeliczyłem je. wyszło mi 16. czyli wszystkie. bo dziś zdaje się jest tego tyle. innymi słowy dotyczą nie województw (i po nich dwukropek). lecz całego kraju. tu pewnie idzie o liczbę owych "przypadków". to zaś należałoby inaczej zaznaczyć. i logicznej. i schludniej.
Ktoś rozumie o co mu chodzi?
Przez tę p-l-andemię zapłaciłem dzisiaj u fryzjera 10 euro więcej. Bo tutaj tj. w BRD przed strzyżeniem fryzjer musi jeszcze umyć łeb.
O co? Ogólnie. O całokształt. Czyli o zajmowanie się tym "tematem'. Wałkowanie go. W tych zaś ramach (tu już szczegółowiej) o ową statystyczną skrupulatność. Podawanie tych liczb. Że gdzieś tam, niech będzie w tym czy innymi pomorskim, których nb. jest trzy, wykryto (dobre to określenie?) powiedzmy 232 przypadki. No i co z tego? Wczoraj, tutaj w Niemczech, byłem u fryzjera, późnym wieczorem, poza godzinami, umówiłem sobie tak, luźna atmosfera, z dziewczynami (fryzjerkami, były też tam jakieś inne) pożartowaliśmy sobie z p-L-anmässige P-L-andemie.
Jaką pracę znalazłeś w Reichu ?
Nie pojechałem tam robić. Tylko przeczekać p-l-andemię. I wypie.dolić np. do wspomnianych Indii czy powiedzmy Ekwadoru Kolumbii itp. Choć rzeczywiście. Kasy ubywa. Dobrze byłoby gdzieś się zaczepić. Przeprowadziłem kilka rozmów w Leihbudach. W jednej było już ab sofort. Ale odmówiłem. Raz. Kasy mało. Dwa poszedłem tutaj na miejscu do firmy włoskiej (nb. wygląda mi to na coś pod mafię włoską, tu, w FFM, ponoć działającą, zresztą sam Włoch pochwalił się, że jest z Sycylii, ale co mnie to może obchodzić). Od tak z ulicy. Pogadałem. Na początku kurtuazyjnie po włosku. Już coś miało być od teraz. Dzisiaj byłem znów. I jak zwykle coś j.bło. A jaką robotę? A jaką może mieć tu Auslända? Zresztą nie tylko tu. Amies w Grecji też np. zrywają owoce (choć oczywiście nie w tym samym celu co Albańcy). Swoją drogą te rozmowy to bardziej traktuję jako zaprawę językową. Wcześniej nie miałem okazji mówić w tym języku. Bo i gdzie? Do Niemiec nie jeździłem. Nigdy ten kraj mnie nie interesował. A język niemiecki globalnym bynajmniej nie jest. Dla przykładu. Malezja. Kuala Lumpur. Dziewczyny w Muzeum Narodowym zachęcają mnie do zwiedzenia go z przewodnikiem. Oprowadzanie po franc.(bo że po ang to dodawać nie potrzeba a zwl. W Malezji język urzędowy). Z przekory czy dla podtrzymania rozmowy pytam czy po niemiecku też. Wywalają oczy. Taksówkarza też w KL zagaduję "skuzate" na co ten "si, prego". To oczywiście jakiś jednostkowy przypadek. Ale jednak. W jakarcie w księgarni słowniki portugalskie (to pewnie za sprawą Timoru, zresztą spytaj V.C., on pewnie wie lepiej) czy włoskie, niemieckich nie ma, dziewczyna sprawdza coś w komputerze, tez nie ma. Jeszcze w KL druki informacyjne czy raczej propagujące islam w różnych językach europejskich nawet po rosyjsku zaś po niemiecku nie. Taka to zeń Weltsprache. Takie okno na świat (chyba że dla Ślązołków). Wracając do roboty. Obojętnie jaką. Ja nie lewica. Bym musiał robić "umysłowo". U mnie z umysłem w porządku.
.
Btw. Wczoraj był 8 marca. Dobry dzień na zadanie sobie pytania dlaczego na tym świecie jest tylu kukoldów. Zobaczie na Facebooku. Jeden przez drugiego prześciga się w lizusostwie względem kobiet.
To żeś wybrał sobie kraj "przesiadkowy", no ale to stamtąd latają samoloty w egzotyczne dla nas regiony świata, w Polsce o tyle, o ile trzeba np. do Szarm-El-Szejk polecieć lub biznes układać w Pekinie. Takich zakątków jak powiadasz Indie, Indonezja, Malezja, Afryka generalnie, Ameyka Południowa, Karaiby, Meksyk itp. ciężko uświadczyć i ja dlatego kwestionuję pomysł tego centalnego portu lotnicznego, z którego jest blisko do 5 innych portów lotniczych.
Ale dobra, jesteś w Rajchu, powiadasz i musisz albo pracować albo wiać. Wiesz, oglądam czasem podróżnicze kanały i niejaki "Piotr Polo Przywarski", który właśnie powrócił do Polski, był niedawno w Kostaryce. Kraj ten nie wymaga żadnych testów, zaświadczeń itp. Jeśli z Niemiec są jakieś loty, a ty jesteś tam faktycznie, a nie robisz sobie tutaj jaja, to poleciłbym ci tamten kierunek. Jeśli natomiast przesiadki, to czeka cię utrapienie. Najpewniej przesiadki przez Nowy Jork, bo to właśnie z NYC jest najwięcej lotów w tamtym kierunku. Ponoć zresztą z uwagi na drożyznę na Florydzie, sporo emerytów z USA ucieka tam na emeryturę, a jest tam bezpiecznie i spokojnie, choć oczywiście jacyś kolumbijscy narkotraderzy gdzieś i tam bokami po dżungli się przeciskają.
A odnośnie pracy umysłowej, rok temu jeszcze bajałeś o tym, że nie ma nic gorszego, jak praca osoby z wyższym wykształceniem na produkcji czy magazynie, a teraz to cię nieźle przycisło. Zatem brakuje ci el dinero na podróż w dalekie światy, tak aby nie zginąć gdzieś w Indiach itp tanio. Aha, Kostaryka i Panama to poziom cen i siły nabywczej niewiele niższy średnio od Polski, tak więc nie jest tak tanio jak w Indiach.
p.s. mylisz kolejność przyczynowo-skutkową: to nie lewicowość (przeintelektualizowana często obecnie) generuje niechęć do pracy fizycznej, ale bycie pracownikiem np. akademickim zwiększa szansę na bycie w jakiejś mierze lewicowcem. A robotnicy tak oczywiście są na antypodach takiego myślenia, podobnie jak duża część drobnego biznesu też wywodząca się z kręgów robotniczych ...
To kaj ta robota je, co w Rajchu mogłeś ją mieć ? Jakieś przetwórstwo owoców ?
1. "Kraj przesiadkowy".
No, ale co jest (miałoby być) z nim nie tak? Kraj jak kraj. Ja wszędzie czuję się jednakowo.
2. "Indie Malezja Indonezja".
Itd. Nie wiem, czy do tam z Polski coś lata. Bo co to za różnica. Dwa lata temu leciałem do Manilii. Z przesiadką w Helsinkach. A stamtąd do Hongkongu. Wtedy z tego co wiem nasz LOT latał do Singapuru. Przez który, po polataniu trochę po South East Asia, wracałem do PL, też Finnair. W komunikacji lotniczej to jest poza jakimkolwiek znaczeniem. W sumie, jeśli już rozwijać taki wątek, to naj-naj-najchetniej poleciałbym gdzieś Aerofłotem. Przez Moskwę. Jak ci już mówiłem ci jakiś czas budzi się we mnie sympatia do Rosji. Teraz jest znów tdki czas. Swoją drogą jak się jest w Teutonii to taka sympatia do Slavii zdaje się być naturalna. A Rosja to fundament Słowiańszczyzny.
3. "robisz sobie jaja".
Niby to dlaczego miałbym tak czynić. I w imię czego? Po co? Mam ci udawadniać. W sumie to bardzo łatwo mógłbyś to przecież sprawdzić. Ot, ze swej strony mogę podać ci np. ceny produktów żywienia, tzn. oczywiście tego, czym ja się żywię. Czarny chleb 500 g 0,59. Twaróg 500 g 0,75. Woda naturalna 0,5 l po 0,19 plus kaucja za butelkę 0,25. Ser francuski 200 g 1.19. Śledź w śmietanie 200 g 1,35. Jugurt np. czekoladowy 1000 g 1,69. Ceny z Aldi Süd. Te same albo bardzo zbliżone w Penny i REWE. Są oczywiście produkty droższe. Ale ja biorę najtańsze. Kawa Jacobs Classic or Kräftig generalnie 5.99 choć trafiłem po 3.49-3.69. Rogaliki z czekoladą czy nugatem 0,59. Co tam jeszcze mleko czekoladowe czy kakaowe nie pamiętam ale chyba 1.29 za litr. No i oczywiście banany. Dla mnie podstawa. Ja biorę takie po 0,99 (czasami 0,89). Ale inne są droższe. Lei może ci potwierdzić (albo zaprzeczyć, jeśli będzie chciał być złośliwy).
4. "Przycisnęło cię".
Nic mnie nie przycisnęło. Z kasy która nam bądź póki co jeszcze mam mógłbym żyć w takich niech będzie Indiach jakieś 10 lat (ohne arbeiten zu müssen). Postanowiłem zatem trochę porobić w RFN i jeśli to możliwe trochę odłożyć. Ot tak bym w tych niech tam będzie Indiach mógł pobyć dłużej. To jest oczywiście inwestycja. Czyli ryzyko. Bo w Niemczech zanim coś trafię i o ile w ogóle muszę najpierw relatywnie sporo kasy wydać. I to jest jedyna rzecz która mi spędza sen z oczu.
5. "Panama Kostaryka".
Ten rejon świata prawie wcale mnie nie interesuje. Ten to znaczy Ameryka Środkowa. Te małe kraiki na tym wąskim przesmyku. W ogóle nie lubię małych krajów. Różnych takich u nas Czechosłowacjek. I szerszej wszelakiej małości. To także stąd choć oczywiście nie wyłącznie moja sympatia czy może nawet co rusz powracająca miłość do Rosji. Podobnie jak do USA.
5. "Robota fizyczna bajałeś".
Nic nie bajałem. Chodziło mi o taka wykonywana w Polsce. Przez Polaka w Polsce. Z wyższym wykształceniem. Poza Polską nie ma to z oczywistych względów zastosowania. I dotyczy wszystkich (poza indywidualnymi wyjątkami). Niemców w Polsce także. Gdyby oczywiście tu migrowali. Wszędzie poza swoją sferą językowa.
6. "przetwórstwo owoców"
Jestem w Frankfurcie. Rhein-Main-Gebiet. Niemiecka Global City numer 1. Przed Berlinem Monachium Kolonią Hamburgiem. Nie wiem czy tu w ogóle jakieś przetwórstwo rolne jest. To nie Magdeburg Dessau czy inny Braunschweig.
"Jak ci już mówiłem ci jakiś czas budzi się we mnie sympatia do Rosji. Teraz jest znów tdki czas. Swoją drogą jak się jest w Teutonii to taka sympatia do Slavii zdaje się być naturalna. A Rosja to fundament Słowiańszczyzny."
Rzadko o Rosji się wypowiadasz, ale tak, np. jakiś unwersalizm przeważnie typu religijnego, wyjawiasz np. cywilizacja łacińska czy średniowieczny uniwersalizm chrześcijański, o USA częściej piszesz niż o Rosji, no lubisz tak czasem wbić tu szpilę antyjankesistowskim poglądom, choć west cię przebija, ale to zakochany w USA emigrant z lat 80., który miał nieszczęście wyjechać w czasach pustych półek (spowodowanych sileniem się maksymalnym na eksport po jakiejkolwiek cenie by spłacać zagraniczne długi). Można powiedzieć, że generalnie lubisz Imperia za ich grandeur, gest, skuteczność, że widoczniej zmieniają świat ?
" Czarny chleb 500 g 0,59. Twaróg 500 g 0,75. Woda naturalna 0,5 l po 0,19 plus kaucja za butelkę 0,25. Ser francuski 200 g 1.19. Śledź w śmietanie 200 g 1,35."
O Herr, jakiś skrupulatny, a tak naprawdę się trochę z Ciebie nabijam wiesz dlaczego ;-) ? Bo tyle gorzkich słów na temat Rajchu i ich mentalności wypisałeś, a tu tymczasem na razie twoja oaza podczas, jak to określasz, plandemii ;-)
"Nic mnie nie przycisnęło. Z kasy która nam bądź póki co jeszcze mam mógłbym żyć w takich niech będzie Indiach jakieś 10 lat (ohne arbeiten zu müssen)"
Gratuluję. Bourgeois. A tak poważnie bardziej się śmieje, bo człowiek żyjący sam, jak się to określa dziś - singiel, jest w stanie odłożyć w polskich warunkach co nieco powiedzmy w pewnym wieku, o ile nie wziął mieszkania z czynszem pochłaniającym 60% płacy, jeśli chodzi o miasta. Czytałem niedawno jakiś propagandowy prawacki (w sensie konfederacka mieszanka szkoły austriackiej i światopoglądu narodowo-katolickiego) bełkot, że single są egoistami i wydają, a rodziny są aureolą oszczędności. Całkowicie się z tym nie zgadzam, bo co innego widzę. Rodziny budują lub wynajmują domy i całość pieniędzy wydają na dom itp, a mężowie jak te głupki na polecenie żon lub by zaimponować teściom kupują zbędne meble i sprzęty wykorzystywane może raz na miesiąc. Single częściej jeżdżą za to na zagraniczne wycieczki, bo oszczędzają, bo nie muszą się nikomu przypodobywać i to jest największa zaleta tegoż stanu i rzeczywisty indywidualizm. Choć są biedniejsi jako samodzielne gospodarstwo niż wieloosobowe gospodarstwo domowe, to ich dochód per capita jest wyższy ...
Tak, wolne ptaki są potrzebne w społeczeństwie, stwierdzam to wyraźnie, mimo że często piszę o kwestiach demograficzne, które mają charakter w dużej mierze kolektwny.
Ok, arbeit jetzt um frei morgen zu sein !
A poza tym niemiecki handel to szambo. Wybór produktów marny. Podczas odwiedzin w Polsce zaglądam do polskiego Kauflandu czy Biedronki i zachwycam się że tak może być zaopatrzony sklep a rodzina nie wierzy.
Co druga wizyta w Penny działa na mnie depresyjnie, przestałem już nazywać toto sklepem i nazywam punktem dystrybucji.
O pracy umysłowej bez języka to zapomnij. Chyba że jesteś informatykiem o szczególnie deficytowej specjalizacji to możesz znaleźć coś w filiach zagranicznych firm. Ale wówczas porównywalne płace masz w Polsce.
Cóż, my tu jesteśmy jak Ukraińcy u nas, tylko że nam jednak lepiej płacą. Niemcy potrzebują nas do produkcji a nie grzania stołków.
Dzięki.
1. Peny REWE Aldi. Itp. Mnie ich oferta odpowiada. U nas może jest i rzeczy więcej, ale te niemieckie wydają mi się lepsze. Mówię tu oczywiście o produktach spożywczych. Zresztą ja nie jestem wybredny. Dla mnie ważne by było zdrowe. Tzn. w miarę zdrowe. Zdaję sobie przecież sprawę, że coś w cenie pół euro zdrowe tak do końca nie może być. Jadam skromnie. Głównie nabiał. O ile nie wyłącznie. Mi to wystarcza. No i oczywiście banany. Te są niestety droższe niż u nas.
2. Słuchaj. Pytanie. Są tu, tzn. w Niemczech, jakieś normalne ciuchlandie? Bo póki co to spotykam albo nory z dziesięcioma łachami, jak u nas dwie i pół dekady temu, albo prowadzone przez DRK, o marnym wyborze, albo eleganckie vintage shops, które z oczywistych względów omijam szerokim łukiem. Są takie second handy jak np. sieć Viva, z Kielc, mająca sklepy w całej Polsce, a sklepy niekiedy tej wielkości, że można w nich buszować pół dnia, np. w Kielcach na Robotniczej. Dlaczego pytam. Raz. Nie brałem dużo szmat z PL. Przyjechałem z małym plecakiem miejskim czy szkolnym (podobnie jak dwa lata temu do Azji). Licząc że tu coś w razie potrzeby kupię. A tu są rzeczy brzydkie. Przynajmniej jak na mój gust. Dwa. Celuję w małe, czy może lepiej, bardzo dopasowane, przyległe rozmiary, gut sitzende, a tutaj w sklepach raczej wory, w każdym razie z mojego, powyższego punktu widzenia. Liczę więc, że w second handach coś się znajdzie. Zatem są tu takie? Bo on line to oczywiście jest wszystko. Ale tak realnie, w świecie realnym i normalnym a nie wirtualnym, to już gorzej.
3. "O pracy umysłowej zapomnij". Nie ma takiej opcji. Żebym bowiem o czymś zapomniał, wpierw musiałbym o tym myśleć, mieć to na uwadze, brać w rachubę. Ja zaś nigdy tego nie brałem in Betracht. Z dwóch powodów. Jeden. Ogólny. To przecież oczywiste. Wszędzie obcy wykonują proste prace. Nawet, jak już mówiłem, Amies czasami zrywają owoce na Krecie (choć oczywiście w innym celu niż Albanesi, czy Polacy w BRD, tedy nie tyle, by zarabiać sensu stricto, lecz by pomieszkać sobie w Grecji, pożyć tam jako expat). Dwa. Osobiście lubię wysiłek fizyczny. Napakować się. I bez jakiegoś szczególnego główkowania. A zwłaszcza tego dzisiejszego.
4. "Bez języka". A na jakiej podstawie sądzisz, że jestem bez języka? Owszem. Nigdy tym językiem nie mówiłem. Bo i gdzie? Do Niemiec nigdy nie jeździłem. Bo i po co? A tam gdzie ongiś często bywałem tego języka nie używa się w żadnych okolicznościach. Nawet w turystyce. Np. we Włoszech. Czy powiedzmy w Portugalii. Co to zresztą dla ciebie znaczy znajomość języka? Po niemiecku czytam jak po polsku. Gazety. Książki. W Polsce często czasami całe dnie słuchałem niemieckiego radia. Konkretnie szwajcarsko-niemieckiego. Mówię tym językiem dopiero tutaj od miesiąca. Prowadzonę rozmowy w agencjach. Zameldowałem się w USC. Rozmawiam przez telefon. Na moje czasami zadawane rozmówcom pytanie o mój niemiecki odpowiadają że jest on sehr gut. Ale to oczywiście grzecznościowo. Mam tego przecież pełną świadomość. Zresztą owo sehr gut odnosić się może, jeśli oczywiście w ogóle je rozpatrywać, do mojej znajomości gramatyki, różnych złożonych jej form, np. następstw czasów, strony biernej, mowy zależnej, trybów przypuszczających. Ja tego wszystkiego używam, a zauważyłem, że Niemcy nie za bardzo (o Polakach nie mówię, bo oni zwykle nawet nie wiedzą o czym mowa). Gorzej. Znaczenie gorzej oczywiście z zasobem słów. Cóż. Zawsze wolałem gramatykę niż słownictwo. W każdym języku. Dla większości gramatyka jest nudna. Dla mnie zaś to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Mówię tu o gramatyce każdego języka. Nie tylko niemieckiego. A przed wszystkimi gramatyce łacińskiej. Jej poznawanie podczas studiów to jedna z najpiękniejszych rzeczy, które trafiły mi się w życiu.
Dobra. Co z tymi second handami. Oczywiście odzieżowymi.
z góry przepraszam za bezpośredniość. taka kwestia. zadałem się tutaj z jednym Włochem. Z Sycylii. Pracuje on w jednej z firm w tej miejscowości ja teraz jestem. On tam odpowiada między innymi za przyjęcia do pracy. Coś mi tu jednak śmierdzi. Włoch od razu chciał bym się decydował. Pensję podał dość sporą. Robota miała być ab sofort. To znaczy już za dwa dni. Potem okazało się że jednak nie od razu. A i kasa mniejsza. Ale nie to mnie aż tak niepokoi. Spotkał mnie parę dni temu na mieście. Konkretnie na drodze do Rüsselsheim. Wybrałem się tam pieszo dla kondycji to jakieś 15 km. On akurat przejeżdżał tamtędy autem. Zatrzymał się i mnie podwiózł. Dobra. Do rzeczy. Gość kłamie jak z nut. Dla przykładu twierdzi że w DE jest od urodzenia i że tutaj studiował. Tymczasem z samego Facebooka wynika że przyjechał tutaj dopiero sześć czy siedem lat temu. Z Katanii. A swą edukację zakończył na gimnazjum. Zresztą jego znajomość niemieckiego absolutnie nie wskazuje by był tu od urodzenia i tym bardziej by tu studiował (nawet jakieś za przeproszeniem g.). Teraz tak. Bardzo tego typa interesuje, ile mam kasy, ile przywiozłem to Niemiec, gdzie ja trzymam, czy mieszkam sam (pytał o to wszystko wprost, także czy kasę trzymam w kieszeni). Ja p! Znam trochę Włochów. Wiem że to może być zwykła dla nich bezpośredniość. Ale szczerze mówiąc boję się. Tym bardziej że w tej firmie robią sami kolorowi (lewicę sorry za określenie, to skrót na potrzeby on line dyskusji, rasistą nie jestem, wręcz odwrotnie). Z tego co wiem są to Afgańczycy. Ani jednego Niemca. Krótko mówiąc boję się, czy, gdybym jednak zdecydował się na tę robotę, raz, Włoch mnie nie oszukać, a dwa, któryś z tych kolorowych nie wsadzi mi noża pod żebra. Aha. Ciekawostka. Włochowi bardzo spodobały się moje buty. Rzeczywiście są dość ładne. Jak powiedziałem mu, że dałem za nie w PL sto euro, to orzekł, że muszę być bogaty, skoro stać mnie na buty za 100 euro. Nie wiem, czy nie chce mnie okraść, także z tych butów, jakkolwiek by to absurdalnie nie brzmiało, sam lub pewnie przy pomocy tych jego Afgańcow. Zdarzają się różne takie rzeczy tutaj w Niemczech? Bo słyszałem, że od kolorowych (sorry) lepiej trzymać się z daleka.
Co do Włocha to omijaj z daleka. Lepiej zatrudnić się w niemieckiej firmie bo na ogół Cie nie oszuka, będzie płacić tak jak się umówiła, da umowę i będzie odprowadzała składki.
Tymczasem pośrednicy z innych krajów szukają sposobów na obejście przepisów.
Węgrzy u mnie na taśmie pracują na zasadach "delegowania" co oznacza że nie dostają nawet tutejszej minimalnej stawki godzinowej.
Jeżeli szukasz pracy to warto zwrócić się do Arbeitsamtu, oni działają nieco inaczej niż UP w Polsce. Tyle że działają powoli.
Jak Cię przypili to także Leitfirma nie jest zła. Oni wysyłają do różnych prac w różnych firmach, ale jeżeli docelowa firma Cię zechce i Ty się zgodzisz to Leitfirma dostaje kasę za transfer od tego kto Cię przejmuje więc jest zainteresowana aby Cię "sprzedać".
Firmy niemieckie lubią korzystać z takich Zeitarbeiterów bo nie ponoszą ryzyka a jak im ktoś odpowiada to go przejmują.
Owszem, stawki nie są może jakieś wysokie, ale na początek pozwalają się utrzymać i co nieco zaoszczędzić.
Leitfirmy, czyli agencje pracy tymczasowej mają licencje na działalność, są zrzeszone i maja ustandaryzowane zasady.
2) Na secondhandach się nie znam, ale dosyć tania odzież jest w Woollworth`ach, może nie jest jakaś znakomita jakościowo,niby tandeta, ale nie taka zupełna tandeta. Ja tam się często zaopatruję, mi to nie przeszkadza a niektóre rzeczy służą mi już kilka lat. Trzeba niestety trochę polować bo jak to w Niemczech, wybór marny.
Moja znajoma poluje z upodobaniem w TKMax i coś tam sobie od czasu do czasu wynajdzie.
Odnoszę wrażenie ze tu trzeba szukać po marketach. Wprawdzie w arabskiej dzielnicy są jakieś takie sklepiki z tanią odzieżą ale ja tam nie zaglądam.
Oczywiście, wszystko zależy od wymagań. Ostatnie pantofle kupiłem za 140 EUR w Tretterze ale w V-Markcie czy Deichmannie ceny są znacznie niższe. Nie zawsze jednak znajdzie się to co się chce.
dzięki. Wollworth znam. Jest tu nawet koło mnie. Chodziło mi konkretnie o zerrissene jeans-hosen czy powiedzmy jakieś koszule w stylu US Air Force. Ale raczej z second handów. Raz. Tańsze. Dwa. Trochę dodatkowo podniszczone. Nie lubię za bardzo łachów lśniących nowością. Bardzo fajne takie dżinsy widziałem w piątek w Moguncji. W jakimś takim mniejszym sklepie. Nawet nie specjalnie drogie. Ale nie mój rozmiar. Za info o Włochach i innych tutaj obcych oczywiście dodatkowe dzięki. Tak zresztą i sam myślałem. Prowadzę rozmowy z Leihbudami. Mało kasy. I dziwne warunki. Np. płaca zdaje się dopiero 20 dnia następnego miesiąca. Choć to podobnież nie od nich zależy. Lecz tak prawnie. Poza tym w formie czeku. Urzędy pracy oczywiście mam na uwadze. Ale teraz są chyba zamknięte. W każdym razie ten tu koło mnie. Dzień raz jeszcze.
Jeszcze a propos tego "Włocha". To nie jest żaden pośrednik. On w niczym nie pośredniczy. Ja zresztą w ogóle brzydzę się wszelkim pośrednictwem i pośredniczeniem. Nigdy z czegoś takiego nie korzystam. W żadnej dziedzinie. On pracuje tam. Jest kierownikiem. Ale jak trzeba to i bierze się za "zwykłą" robotę. Ma normalny profil na Facebooku. Żona. Z Calabrii. Pielęgniarka. Zdjęcie z rodziną. Z tatusiem. A także z Panem Jezusem. Pensję zaproponował mi stosunkowo dużą. Stosunkowo. Czyli w relacji do czegoś innego. Tutaj do stawek w ZAF. Do tego kartę podarunkową. Na 150 euro (choć, z tego co czytałem, podobnież bez podatku jest tylko do 40). Sam zaproponował umowę na rok. Osobiście wolałbym na krócej. Raczej nie mam zamiaru w tym kraju siedzieć rok. Oczywiście można wypowiedzieć. Co jeszcze. Atmosfera w tej firmie jest zdaje się dobra. Flache Hierarchie. Mówią sobie na ty. Do Włocha także. Nawet się z nim kłócą ("c'e non il mio problemo, il tuo, tu sei qui il capo", włoski, łamany, gilt dort als Verkehrsprache). Firma jest jak najbardziej legalna. Sprawdzałem. Robi zlecenia także dla podmiotów publicznych. Właściciel to (jednak) jakiś Asam czy Abdullah. Słowem jakiś Arab. Czy coś w tym stylu. Jest to 10-15 Gehminuten von mir entfernt. Zatem odpada ewentualny koszt biletu (na S-Bahn czy coś innego). Więc finansowo całkiem nieźle. Z tym że zaniepokoiły mnie właśnie te jego pytania. Znam trochę Włochów. I wiem że bywają wścibscy. Gość oczywiście nie omieszkał opowiedzieć o Polkach w Włoszech.
Deichmann to IMHO oferta dla facecików. wizualnie i mentalnie w średnim wieku. Ugrzecznionych tatuśków. Ja kupuję rzeczy młodzieżowe. Boyish Forever. Buty. Sneakersy. Czyli jak to w PRL mówiono adidasy. Adidas. Fila. New Balance. Inne. Możliwe najbardziej kolorowe. Te co tak temu Włochowi wpadły da tylko w kilku kolorach. Różne odcienie niebieskiego. Od granatu czy brudnoniebieskiego po turkus. Plus czerwień i biel. Ale dzujdm takich o jakiś 20. kolorach. I jasnych. Kasa generalnie się nie rozrzucam. Ale na same buty nigdy nie żałuję. Te muszą być takie jak chcę. Kiedyś lata temu kontaktowi w nocnym pociągu którym jechalem z Brześcia do Lwowa bardzo spodobały się moje ówczesne sneakersy. Coś dziwnego bardzo chcial by je zdjęł i połóż w spać. Prawdopodobnie po obudzeniu musiałbym chodzic boso. No ale to było raz lata temu dwa w Sowdepii.
...Adidas. Fila. New Balance. Inne. " - pisze pan motyl
*
Osiągnęliśmy dno na tym politycznym portalu.
Ja to widzę trochę inaczej. Po pierwsze. Nie przykładam większej wagi do dyskusji internetowych. Zresztą prawdę powiedziawszy w ogóle do Internetu. Prawdziwe życie toczy się poza nim. Jednak. I na szczęście (co w niczym nie umniejsza rozlicznych jego plusów, główny to ten, iż różne łachudry, drobne, ale na ogół tym bardziej podłe, nie mogą się już czuć tak bezkarne jak kiedyś, tj. przed Internetem, mówię tu gł. o wymiarze niesprawiedliwości i jego przyległościach). Dobra. Do rzeczy. Dno osiągnięte przez portal. Czy kiedyś rzeczywiście było inaczej? Czy inne portale wyglądają inaczej? Bez przesady. W przypadku lewica.pl jako też innych portali dyskusje po prostu przeniosły się na tego całego Facebooka. Tu zostało parę osób. Wiernych lewica.pl. Jak np. ja. Jak ty. Jak Adrem. Jak TR (on tu zdaje się jest jakąś szyszką, moderator czy coś tak). Jak West. Rzadziej SN. I parę innych.
Jak ja, jak adrem, jak tarak, jak tr, jak west i in. Oczywiście też jak lej. Sorry. Mam zapomniane. BTW. Parę dni temu spotkałem tutaj dwie polskie małpy (rodzaju męskiego). Ja wiedziałem jaki smród się za nimi ciągnie. One nie wiedziały, że przypadkowo dzielę z nimi tę samą przynależność państwową. Miałem trochę ubawu. Po niemiecku małpy oczywiście nie umiały. Bo zresztą dlaczego i skąd miałyby. O cos zapytałem. Na co typ odparł: "polski, trochę ruski". Ja: "Ah, ja, polnisch, russisch, Sie sind also der slawischen Sprachen mächtig? Super, ich kann etwa kroatisch". Po czym wskazałem na stojący obok napis informacyjny po chorwacku. Małpa, proszę sobie to wyobrazić, przeliterowała mi to chorwackie zdanie, "mo-li-mo vas (...) hva-la lie-pa", zdaje się sądząc, iż ma do czynienia z analfabetą, który poprosił ją o przeczytanie, po czym spojrzała na mnie z góry, pobłażliwie zapytując "polski nic nic?". Ha ha ha. Po co takie coś wyjeżdża z Polski? Ba, po co w ogóle istnieje na tym świecie? To przez takich mamy na świecie generalnie dość marną opinię.
Po pierwsze, nie jestem małostkowy.
Po drugie, nie przystoi tak źle mówić o ludziach, nawet niedokształconych. Różne przyczyny wyganiają Polaków za granicę, to nie jest przywilej tylko tych znających języki.
Dlaczego dno? Nie widzę w tym (akurat w tym) wpisie motyla nic gorszego, niż to, co piszesz tutaj np. ty, czy ktoś tam jeszcze inny.
...a nie o modzie.
Ale ponieważ nie rozumie Pan tego, więc wszyscy się chyba zgodzą, żeby dla Pana i pana motyla, zrobić wyjątek .
Proponuję Wam nowy, zapierający dech w piersiach, temat a mianowicie: czy majteczki w kropeczki są lepsze niż majteczki w gwiazdeczki.
Dla mężczyzny rzecz jasna.
Przystoi przystoi. Choćby jako samoobrona. Ale nie tylko dlatego. Bo jakoś "im", tj. tym, jak to określiłeś, niedokształconym, przystoi różnego rodzaju poniżanie, ośmieszanie, wyszydzanie itd. itp. "nas", czyli w przyjętym założeniu niech będzie dokształconych. Jest to na każdym kroku. Każdy, zwłaszcza odrobinę spostrzegawczy, spotkał się z tym w milionach odsłon (tak ogólnie, w sensie nazwijmy to atmosfery społecznej, jak często i indywidualnie). Poza tym ja w swym odnośnym poście nie mówię o nieznajomości języka, w każdym razie nie to stanowi jego esencję, lecz o owym spojrzeniu z góry. Chyba dość typowo polskim. "Polski nic nic?". Innymi słowy: takiś głupi, że nic nie łapiesz? I to w dodatku z tak światowego języka jak polski. Co do wygnania. Nade mną nikt się z troską nie pochyla, nikogo nie interesują powody, dla których ja muszę być poza Polską, dlaczego ona mnie wygnała, a przede wszystkim nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie wczuć się w moją sytuację, zwłaszcza iż ja coś temu krajowi chyba jednak dałem (np. parę czy paręnaście napisanych kiedyś książek, wielkie dzieła to oczywiście nie są, ale jednak jakąś tam mikrocegiełkę wnoszą, jak każde; nb. ostatnio, odpowiadając na apel bn, wysłałem, oczywiście na swój koszt, egzemplarze różnych gazet, w których ongi pisywałem, a których wydawca, mimo eo, nie raczył przekazać do bn). No, ale pewnie taka, za przeproszeniem, małpa z poprzedniego postu zrobiła coś więcej, np. spłodziła Karolinkę, a teraz zapi.rdala, by jej (właściwie "jej") urządzić (tzw.) komunię.
słuchaj no tarak, mój ty tu forumowy koleżko drogi, tak, owszem w takim ujęciu masz tutaj jakąś rację, zresztą ja od razu wiedziałem o co tobie idzie. ale. tak nieco szerzej. właściwie to powinien zapytać o jaką "modę" ci idzie. Bo "modus" to "sposób". Np. "modus vivendi" czy "modus operandi". W wersji włoskiej, czyli jednej z wersji łaciny ludowej, "mod-US" przyjmuje rzecz jasna formę "mod-O" (a owa jasna rzecz stąd, iż łacińska końcówka "-us" przechodzi we włoskim w "-o", vide np. lat. "possumus" i wl. "possiamo", "medicus" i "medico" oraz pewnie miliony innych). "In qualche modo", czyli "jakim sposobem", "auf welche Weise". "In questo modo", czyli per analogiam "tym (oto) sposobem", "stąd (też)", "daher", "therefore". Zatem o sposób CZEGO ci chodzi? Łapiesz? Przyjmuję, że o sposób odziewania (ubierania) się. Niestety i tutaj błądzisz. Ja bowiem wymieniłem jedynie marki, producentów obuwia, w moim odczuciu dobrego (również w sensie ładnego). Pierwszych z brzegi. Bo to oczywiście nie tylko te (np. polski Cropp z LPP też ma ładne buty, czy może raczej, zdarza mu się wypuścić coś ładnego). Nie ma nic wspólnego z modą (aktualnym wzorcem odziewania się).
Już to Panu kiedyś tłumaczyłem chyba - nie jesteśmy i nie będziemy nigdy "koleżkami", głównie z powodów mentalnych ale i wieku ( jestem od Pana co najmniej pięćdziesiat lat starszy).
Ten młody stosunkowo wiek nie daje Panu żadnych przywilejów, bo w tak prostej sprawie jak zrozumienie czym na gruncie polszczyzny jest "moda", wymyśla Pan głupstwa udając poliglotę.
Wiadomo że słowo to pochodzi z francuskiego ( mode) a tam z łaciny ( modus) ale w polszczyźnie to tylko " styl ubierania się charakterystyczny dla danej epoki (...).
I tym właśnie ( i podobnymi głupstwami) zajmuje się Pan na tym politycznym portalu.
Nie podoba mi się to, bo zniechęca potencjalnych dyskutantów do wymiany poglądów na ważne kwestie.
Bo co zrobić z dyskutantem któremu trzeba wyjaśniać każdorazowo podstawowe kwestie od elementarza? - tylko jedno, machnąć ręką i zrezygnować z tłumaczenia uparciuchowi, że nie ma pojęcia o czym rozprawia i zainteresować się innym portalem.
Co niestety już się dzieje.
Nie. Nie pochodzi z (żadnego) francuskiego. Choćby w tym sensie, że francuski wywodzi się z łaciny, historycznie jest jedną z jej wulgarnych (tzn. ludowych) wersji. Jest notabene jej córą najbardziej wyrodną. To znaczy najmniej do swej matki podobną. Tegoż przyczyna to oczywiście wpływy germańskie. We włoskim też co prawda silne vel relatywnie silne. Ale we francuskim najbardziej. Moda to sposób. In che modo? W jaki sposób? Auf welche Weise? Prawdą natomiast jest, iż dla zdecydowanej większości słowo to istnieje tylko w jednym znaczeniu, czyli jako sposób ubierania się. Nie ono jedno. Nb. wyeliminowanie łaciny ze szkolnictwa (szerzej, z życia publicznego, ze świadomości) to moim zdaniem zresztą nie tylko moim jeden z kroków i to milowych na drodze ku przekształceniu ludzi w małpy. Łacina to bowiem podstawa naszej cywilizacji. A także logicznego myślenia. Nie. Żadnym poliglotą ani nie jestem, ani nie aspiruję. Zresztą osobiście nie za bardzo nawet wierzę w istnienie poliglotów. Również i owego poligloty nie udaję. Ani kogokolwiek innego. Nie mam zresztą takiej potrzeby duchowej. Dałem ci tylko przykłady, jakie owo słowo ma znaczenie w innych językach (w tym przypadku we włoskim, pierworodnej córze łaciny). Tak. Racja. Mam świadomość sui generis zaśmiecania portalu. Ale chyba nie ja jeden. Nie przykładaj jednak zbyt dużej wagi po portali internetowych, dyskusji na nich czy w ogóle do internetu. Prawdziwe życie jak już mówiłem nie toczy się w internecie. Brak natomiast zgody co do tego iż portal (tzn. jego część w postaci forum) ten upadł za przyczyną takich jak ja. Nie. Dyskusje na forach internetowych generalnie zanikły. Na wszystkich. Przeniosły się na tego całego Facebooka. Tu na lewica.pl i tak jeszcze nie jest z tym najgorszej (w porównaniu z innymi).