2008-11-07 20:00:43
Otóż wcześniejsze emerytury są niesprawiedliwe - jak przekonuje autorka - bo nie przysługują one wyzyskiwanym pracownicom hipermarketów. Powołując się na ten bez wątpienia przygnębiający fakt, podpisuje się ona pod twierdzeniem Boniego, że postawa związkowców to wyraz "solidarności egoizmów grupowych".
Zostaliśmy tym samym zapoznani z osobliwym kryterium sprawiedliwości przyjętym przez liberalne media: sprawiedliwie jest dopiero wtedy, gdy wszyscy mają tak samo źle. Podejście to może nieco zaskakiwać, biorąc pod uwagę, że liberałowie zarzucają często nam socjalistom, że chcemy wyrównywać wszystko w dół i po równo dzielić biedę. Nie wahają się jednak chwycić nawet brzytwy, jeśli dzięki temu mogą naprędce sklecić jakąś apoteozę porządku burżuazyjnego. Nic dziwnego. Od zarania ruchu robotniczego, aby zagwarantować sobie skuteczną dominację klasową nad proletariatem, burżuazja nieustannie dążyła do podzielenia ludzi pracy. Sugestie, że kolejarze, górnicy lub nauczyciele chcą żyć kosztem reszty pracowników, należą właśnie do tego sprawdzonego już repertuaru ciosów wymierzonych w jedność klasy pracującej. Klasa rządząca odbija sobie w ten sposób porażki odległej przeszłości, kiedy to właśnie silny, zorganizowany i zjednoczony proletariat doprowadził w dużej mierze do powstania tego, co zwie się dziś powszechnym systemem emerytalnym. Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że pacyfikacja oporu polskich związków idzie w parze z przekształcaniem tego systemu w sprywatyzowaną giełdową ruletkę, w grę - jak się ostatnio okazało - o sumie ujemnej.
Twierdzi się, że to źle, iż górnicy i nauczyciele zdolni są do zorganizowania się celem realizacji swojego interesu klasowego na drodze wpływu politycznego. Burżuazyjni agitatorzy chcieliby, rzecz jasna, widzieć pracowników pozbawionych jakiejkolwiek siły kolektywnej, za to gorąco wierzących w łaskę pracodawcy, rządowych ekspertów i lichwiarzy z funduszy emerytalnych. Argumentacja "Wyborczej" rzeczywiście zmierza do pewnej opacznej wersji egalitaryzmu. Proponuje równość kapitalistycznego upodlenia.
Ten, kto przez całe życie przeciąga kilkusetkilowe wózki z towarem w sklepie, o ile w ogóle dożyje wieku emerytalnego, bez wątpienia zasługuje na wcześniejszy fajrant. Fakt, że ludzie tacy pozbawieni są reprezentacji związkowej o sile porównywalnej z biurokratycznymi molochami - "S" i OPZZ - powinien jak najbardziej dać do myślenia nam lewicowcom. Zwłaszcza, że - jak się okazuje - molochy te, nawet korzystając z fantastycznych koneksji politycznych swej biurokracji, nie są zdolne do ratowania związkowych osiągnięć.
Tymczasem ta sama "Wyborcza", obok oszczerstw wobec związkowców, zamieszcza informację, że opinia publiczna jest raczej przychylna ich żądaniom. Powszechna nieufność wobec liberalnej agitki jest zatem szansą na to, by kwestia emerytalna stała się spoiwem jedności pracowniczej w skali przekraczającej obecnie pole widzenia i działania związkowej biurokracji i ich narodowo-katolickich lub socjalliberalnych agentów w łonie klasy rządzącej. Jako socjaliści stajemy więc w obliczu obowiązku oddolnej pracy związkowej w obrębie całej klasy pracującej, czy to w niezależnych związkach zawodowych, czy to w głównych zbiurokratyzowanych centralach. Powszechność i jedność oznaczać będzie siłę, przy której zblednie dzisiejsza bezradna szamotanina związkowych biurokratów.
Ciekawe, jaką wówczas teorię sprawiedliwości wysmaży nam wyborcza...
Paweł Jaworski