Wyborcza między słowami, czyli cenzura jaśnie oświecona
2009-04-06 19:51:25
Gazeta Wyborcza przedrukowała esej, którego autorem jest Amartya Sen, indyjski noblista. Tekst traktuje rzecz jasna o kryzysie. Mniejsza o treść, wystarczy stwierdzić, że według autora mamy przejściowe kłopoty gospodarcze, bo kapitalizm został pozbawiony kapitalistycznych cnót. Artykulik płyciutki, a już na pewno jak na noblistę, choć może to do redakcji Wyborczej powinniśmy mieć pretensje z powodu braku „głębszych” publikacji autora. Ale powinniśmy mieć do redakcji pretensje również o coś innego, przynajmniej do samego red. Sergiusza Kowalskiego, który przetłumaczył tekst z angielskiego.

W polskim przekładzie czytamy między innymi: „Planowane reakcje na kryzys i pomysły wykraczające poza generowanie wzrostu uwzględniać muszą społecznych nieudaczników.” Przyswoiwszy treść powyższego zdania, zacząłem poważnie zastanawiać się, jak to się dzieje, że profesor Sen, zwolennik „kapitalizmu z ludzką twarzą”, posługuje się terminologią wziętą z Korwin-Mikkego. Być może pomocne byłoby założenie, że Sen pisze o „dobrych”, „poczciwych” nieudacznikach i myśli o nich dobrotliwie. Nie zaspokoiło to jednak mojej ciekawości i postanowiłem sięgnąć do źródła. Z oryginalną wersją artykułu można zapoznać się tutaj:

http://www.nybooks.com/articles/22490 - pierwszy akapit trzeciej strony.

Jak na dłoni widać, że autor użył tutaj słowa underdog. Termin ten oznacza kogoś stojącego na słabszej pozycji względem kogoś innego, w tym przypadku chodzi po prostu o biednych, plasujących się na dolnych szczeblach tzw. drabiny społecznej. Redaktor Kowalski ma prosty obraz takich osób, dzięki czemu życie jego, pędzone w Polsce pobalcerowiczowskiej, jest harmonijne i pozbawione wstrząsów egzystencjalnych. Wie on, że ludzie tacy to nieudacznicy, czyli indywidua pozbawione talentu i chęci do działania, co najwyżej histerycznie miotające się bez pomysłu na życie. Mazgaje i na 100% roszczeniowcy. Takiemu nie można przepuścić i trzeba wyeksponować nieudacznika w prasie, żeby wszyscy wiedzieli, jakie to kreatury trzeba wspierać w kryzysie, co czyni ów kryzys jeszcze gorszym niż mógłby być bez nieudaczników.

To nie koniec. Osoby władające angielskim będą sobie pewnie łamały głowę mierząc się z tłumaczeniem kolejnego zdania, w którym red. Kowalski przełożył słowo deprivation (stan pozbawienia, niedostatek, bieda) jako „niedoprzywilejowanie” (najwyraźniej neologizm, bo Word mi ten termin podkreśla właśnie na czerwono). Red. Kowalskiemu gratuluję twórczego przekładu, wcale nie sugerując, że jest translatorskim underdogiem. Jest bez wątpienia overdogiem kapitalistycznej machiny ideologicznej. Jak bowiem wytłumaczyć jego kolejną błyskotliwą interpretację. Fragment:

„Socjalistyczni myśliciele, zwłaszcza Marks, przedstawili mocne argumenty przeciw kapitalizmowi. Jednak nawet Smith rozumiał dobrze ogromne problemy, jakie spowodowałoby poleganie na samym rynku i dążeniu do zysku.”

w oryginale brzmi:

“While a number of socialist critics, most notably Karl Marx, influentially made a case for censuring and ultimately supplanting capitalism, the huge limitations of relying entirely on the market economy and the profit motive were also clear enough even to Adam Smith.”

Sen pisze, że Marks przedstawił mocne argumenty za potępieniem kapitalizmu i zastąpnieniem go czymś innym. Jednak czasownik supplant nie doczekał się miejsca w ideologicznie słusznym przekładzie redaktora/cenzora Kowalskiego. Przecież nie można pozwolić, by umysły tych wszystkich poczciwych ludzi sięgających po Gazetę Świąteczną zatruwane były tak diabelskimi pomysłami, z których wziął się Katyń!

Ale dajmy już spokój Wyborczej (Wybiórczej?) i harcownikom jej ekonomii politycznej. Mamy tu faktycznie do czynienia z szerszym zjawiskiem, które szczególnie rzuciło mi się w oczy, gdy w zeszłym roku wziąłem do ręki biografię Trockiego, afiszującą się w księgarni spektakularnym tytułem „Trocki. Niewolnik idei, ideolog zbrodni”. A na okładce L.T. o spojrzeniu wampira. Zacząłem tomiszcze owo przeglądać i stwierdziłem, że autor, Dmitrij Wołkogonow, sam uznający się za antykomunistę, nie posługuje się językiem uzasadniającym tak mrożący krew w żyłach tytuł. Coś mnie więc tknęło, by spojrzeć na pierwszą stronę, gdzie podaje się tytuł oryginalny. Brzmiał on: „Trocki”. I tyle. Niemniej jednak wydawnictwo Amber musiało zadbać, by polski czytelnik podszedł do lektury z odpowiednio słusznym nastawieniem. Przecież jeszcze by mogli źle zrozumieć, choć Wołkogonow bije w Trockiego, że hej! Niestety, autor uznaje, że w czasach pokoju Trocki na miejscu Stalina nie prowadziłby systematycznego ludobójstwa. I to w „wolnej Polsce” trzeba sprostować. Toć każdy Polak mały musi wiedzieć: komunizm = ludobójstwo.

Tak oto urzędowej cenzury nie mamy, ale samoczynnie wyłaniający się porządek „wolnej Polski” obfituje w ocenzurowane treści. Jak to się dzieje? Uczestnicząc ostatnio w imprezie rodzinnej poczułem się (jak zwykle) trochę zniesmaczony ilością i jakością sypiących się tam wyświechtanych hasełek orbitujących wokół „narodu”, „Polski” i „niepodległości”. Mogłoby się wydawać, że – ot, takie zwykłe drobnomieszczaństwo, czego od nich wymagać? Ale idę potem (faktycznie przedtem) do najpoczytniejszego i najjaśniej oświeconego tygodnika w kraju, mam okazję przyglądać się naradzie redakcyjnej. I co widzę? W zasadzie to samo. W tych okolicznościach noszę się zatem z przekonaniem, że podstawową odtrutką na bełkot „jaśnie oświeconych” powinien być kategorycznie nieoświecony proletariacki gniew. Opony powinny płonąć, pięści powinny się wznosić nie tylko pod Ministerstwami, ale i pod redakcjami. Ciekawe jak wówczas red. Kowalski przetłumaczyłby naszych swojskich underdogów. Zwłaszcza gdyby mu weszli na pięterko przy Czerskiej, bo chyba bramki na parterze by ich nie zatrzymały.

Paweł Jaworski


poprzedninastępny komentarze