2009-03-25 17:35:36
Jeżeli lewicę rozumieć jako formację polityczną, to jest to rzecz jasna część nadbudowy, więc pytanie o rolę czynnika kulturowego w procesie jej ewolucji jest zrozumiałe. Próby redukowania wszystkiego do aktualnego „etapu” rozwoju kapitalizmu w danej części świata spalą oczywiście na panewce, bo w sytuacji nierównomiernego rozwoju kapitalizmu, sam stosunek peryferii do centrum , a także krzyżujące się osie podziałów społecznych przebiegające wewnątrz „stref” kapitalizmu i pomiędzy nimi – wszystko to niezwykle komplikuje sprawę, dokłada kolejne poziomy złożoności i każe wątpić w jakąkolwiek możliwość wyznaczenia uniwersalnej ścieżki rozwoju lewicy. Biorąc pod uwagę zmiany obiektywnej sytuacji ludzi pracy w krajach takich jak Polska, a tym bardziej Rosja, ale również USA i Wielka Brytania, ostatnie dwie dekady były wydawałoby się okresem wręcz wymarzonym dla lewicy. Tymczasem państwa te były arenami totalnej padaki formacji lewicowych. I to łącznie z Wielką Brytanią – o czym Ł. Foltyn zdaje się zapominać, oddając hołd Zachodowi jako matecznikowi lewicy. Wszyscy znamy kierunek, w jakim podążyła Partia Pracy.
Czynniki nieekonomiczne mają bez wątpienia rolę do odegrania. Niestety podejście „wulgarnie kulturowe” wydaje się zapominać, że lewica to nie tylko wyznawane wartości, światopogląd itp., lecz przede wszystkim polityka. Polityka jako zbiorowa, zorganizowana działalność ukierunkowana na osiągnięcie konkretnych, wymiernych celów w zakresie polityki gospodarczej i społecznej oraz, co za tym idzie, jakości życia, abstrahując już od ambicji głębokich, rewolucyjnych przemian stosunków społecznych. Świadomość klasy robotniczej składa się nie tylko z samych „wartości lewicowych”, ale przede wszystkim z potocznej wiedzy o dostępnych środkach skutecznego zabiegania o swój interes klasowy na wszystkich szczeblach organizacji systemu. Jeśli chodzi o sytuację w Polsce, to w mojej opinii źródła słabości lewicy są następujące:
1. Ludzi poszkodowanych przez transformację, a którzy powinni być naturalną podstawą polskiej lewicy, prawie całkowicie „wzięła pod swe skrzydła” narodowo-katolicka prawica i dość skutecznie ich przekonała, że źródłem ich krzywdy jest nie kapitalizm, ale „żydokomuna”, „układ” albo Unia Europejska, czyli fakt, że są rządzeni nie przez „prawdziwych Polaków”, a raczej przez „obcych”. Motyw już nieoryginalny, spopularyzowany przez Davida Osta.
2. Język klasowości został całkowicie wyrugowany z polityki przez liberałów, którzy podjęli potężną ideologiczną ofensywę, wymierzoną we wszelkie „pozostałości komunizmu”. Okazała się ona o tyle skuteczna, że wszystkie skojarzenia socjalistyczne zostały wcześniej doszczętnie skompromitowane przez pseudo-socjalistyczną klikę, która w 1981 r. przypuściła zbrojny atak na klasę robotniczą w chwili jej rosnącej świadomości klasowej i dążeń emancypacyjnych, po czym (słusznie) uznała, że jedyną gwarancją ich przetrwania jest odrodzenie się jako klasa rządząca w odrestaurowanym kapitalizmie.
3. Całkowite podporządkowanie głównych central związkowych dwóm frakcjom klasy rządzącej, wskutek czego biurokracja związkowa (a nie szeregowi związkowcy), zamiast stawiać opór ofensywie kapitału, sama brała w niej udział. Nie jest to zresztą fenomen charakterystyczny tylko dla Polski. Skutek: brak zaufania do związków zawodowych, jako reprezentantów interesów ludzi pracy.
4. Upadek ZSRR i spektakularny triumf wszystkiego, co amerykańskie. Miało to przemożny wpływ na tzw. opinię publiczną w Polsce oraz na inteligencję, również tą lewicującą. W rezultacie paru gości z ekipy Reagana (być może za mało „zachodnich”) zręcznie wytresowało środowiska polityczne i intelektualne w powtarzaniu zestawu neoliberalnych haseł.
5. W związku z powyższym media upowszechniły pejoratywny wizerunek „roszczeniowych” pracowników mających na pieńku z „racjonalnym” kapitałem. Tak dokonało się wielkie odkręcenie kota ogonem. W dzisiejszej GW na pierwszej stronie znajdujemy tytuł „Atak na płace”. W każdym normalnym kraju taki tytuł znalazłby się nad tekstem o tym, że pracodawcy tną, jak tylko się da. Tymczasem co? Jest to artukuł o nadchodzącym strajku w sprawie płac w Kopalni Węglowej. Zatem kapitał dba o płace, związkowcy je „atakują” – wiadomo przecież. (Czy Wyborcza jest za mało „zachodnia”?) W takich warunkach każdy boi się zadzierać z kapitalizmem w obawie, że okaże się „warchołem”.
6. Zerwanie ciągłości tradycji zorganizowanych walk klasowych z II RP. Tym samym ludzie pracy nie dysponowali własną „kulturą lewicową”, która mogłaby istnieć niezależnie od ideologii klasy rządzącej.
Nie dodaję faktu, że po 1990 r. przeszła wyjątkowo gwałtowna fala kapitalizmu wraz z szybko rosnącym bezrobociem, które doszło w 2000 r. do poziomu 18%, co ułatwiło demoralizację i apatię ludzi pracy w Polsce. To dosyć banalny fakt, nad którym nie warto się rozwodzić. Zalicza się on do „bazy”, a jak podkreślałem wcześniej, nie pozwala to na formułowanie wyjaśnień słabości lewicy.
Jak widać, zamiast redukcjonizmu proponuję model złożony z kilku współgrających ze sobą czynników. Nigdy nie ma jednej przyczyny odpowiadającej za całe zło. Łukasz Foltyn dokonuje przesadnego uproszczenia, sugerując, że totalitaryzm w Rosji wziął się z jej peryferyczności, czyli braku przynależności do kultury Zachodu. Totalitaryzm, jako pokłosie „socjalizmu w jednym kraju”, wziął się z izolacji rewolucji rosyjskiej. Od takiego przekonania całkiem blisko już do znanej nam prawicowej rusofobii, straszącej ciemnym i dzikim „Ruskiem”. „Rusek” niczego nie wyjaśnia. Przypominam, że totalitaryzm rozkwitł również w sercu Europy, czyli w Niemczech, gdzie wcześniej „oświecona” socjaldemokracja brała udział w pacyfikacji rewolucji, a Ebert przyznawał, że „nienawidzi rewolucji jak grzechu”. Warto też zauważyć, że międzywojenna Polska z pewnością nie znajdowała się bardziej na zachód niż Polska obecna, a lewica była zdecydowanie aktywniejsza (oczywiście osobną sprawą jest „ebertowska” lewicowość polskiej „lewicy niepodległościowej”).
Jest jeszcze jeden, dość grząski aspekt całej sprawy – i tu już odchodzę od krytyki poglądów samego Foltyna. Chodzi o stosunek nie tyle do kultury, co do „ludu”, jako jej nośnika. W niedokończonym tekście pt. „Partia, klasa i przywództwo” Trocki polemizował z poglądem niektórych hiszpańskich środowisk komunistycznych, według których przegrali wojnę domową, bo klasa robotnicza była „niedojrzała” i dała się uwieść Stalinowi. Trocki wykazywał, że klasa zawsze jest dojrzała dojrzałością swoich przywódców, bo w momentach krytycznych, to zawsze oni dokonują wyborów decydujących o losach mas. Ich niski poziom polityczny i krótkowzroczność oznaczają porażkę całej formacji. Jeżeli przeniesiemy to w polski kontekst, trzeba podkreślić, że jako lewicowcy w zasadzie nie mamy prawa narzekać na niski poziom świadomości politycznej tzw. zwykłych ludzi (co niestety często się zdarza), ponieważ lewicowiec życzący sobie współpracy wyłącznie z proletariatem „na poziomie” to jakieś nieporozumienie. „Kulturowa” teoria lewicy utrzymana jest w podobnym duchu: „co złego to nie my, umywamy rączki, to wszystko przez ciemnogród”. Mamy obowiązek brać ludzi, jakimi są, a podniesienie ich poziomu uznawać za swój własny obowiązek, nie zaś obrażać się, że nie chcą nosić koszulek z Che, ani kupować książek wydawanych przez KP. I teraz jasne powinno być, że jedną z głównych słabości polskiej lewicy są… lewicowcy. To są słabości nas samych. Szukanie przyczyn własnych porażek poza samymi sobą do niczego nas nie doprowadzi.
Nie ma w tym żadnego „elitaryzmu”. Choćby dlatego, że nie ma żadnej konsekwentnej polityki lewicowej bez politycznej aktywności mas, które same sprawdzają swoją awangardę. O ile nie jest to „awangarda” skrycie antyrobotnicza, bo wtedy nie da się ona tak łatwo sprawdzić.
Paweł Jaworski