
2010-05-20 10:16:37
Polskie państwo i społeczeństwo po raz kolejny w przeciągu dwóch miesięcy zostaje wystawione na poważną próbę. Tym razem może w nie mniejszym stopniu niż 1,5 miesiąca temu. Może już nie w sensie symbolicznym, ale w sensie realnego wyzwania, z którym poradzenie sobie w sporej mierze zależy od synergii działań na różnym poziomie, ludzi od różnym statusie społecznym i pozycji w systemie władzy.
Zagrożony jest bezpośrednio dobrostan oraz bezpieczeństwo dużej grupy ludzi a także całych społeczności. Co może zrobić państwo? Co mogą zrobić społeczności? Co może zrobić społeczeństwo? A co zwykły obywatel w dowolnej części kraju?
Pierwsze pytanie polityczne jakie się nasuwa to takie czy Polska Solidarność 2010 musi wyglądać tak jak ją przedstawił film Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz? Czy mieszkając na północy kraju obchodzi nas co dzieje się teraz na południu?
Ale są i trudniejsze pytania: Czy będący z dala on miejsc zalanych powodzią ludzie mogą i (czy chcą?) coś zrobić? Czy już samo śledzenie wydarzeń i empatia to już jest to coś… co można nazwać solidarnością? Czy potrzebne jest materialne wsparcie? I czy na każdy – niezależnie od społecznej pozycji – powinien mieć ów imperatyw? I czy powódź powinna być szczególnym czasem dla myślenia solidarnego skoro pomocy - materialnej i nie tylko- potrzebuje ktoś, także obok nas – niemal permanentnie?
Niezależnie od szczegółowych odpowiedzi jakie każdy z nas by udzielił, trudno tych pytań nie zadawać lub wyprzeć je ze świadomości.
Kiedy w 1997 roku była powódź, byłem w moim rodzinnym mieście Wrocławiu. Jako że mieszkałem w części niezagrożonej zalaniem, pamiętam głównie brak wody w kranie ( i chodzenie po nią do studni na podwórzu) oraz wspólne ( w czym brali udział niektórzy ochotnicy z mojej dzielnicy) zapełnianie worków piaskiem. Powodzi jako takiej – z ogromem nieszczęść jakie przyniosła - nie pamiętam. Wtedy byłem dzieckiem, świat sprowadzał się głównie do obszaru osiedla.
Klęska żywiołowa może okazać się majowym egzaminem dojrzałości dla społeczeństwa( przy czym kryteria nie są jasne jak w maturalnym kluczu). Ale może właśnie to czyni sprawę tak poważnym i wymagającym dojrzałości wyzwaniem, że decyzję co i jak robić trzeba podejmować w obliczu braku jasnych kryteriów i wytycznych. Czy pozostaniemy w wymiarze społecznym – jak ja wówczas- dziećmi ? Czy i jak zdamy egzamin na dojrzałą solidarność?
Zagrożony jest bezpośrednio dobrostan oraz bezpieczeństwo dużej grupy ludzi a także całych społeczności. Co może zrobić państwo? Co mogą zrobić społeczności? Co może zrobić społeczeństwo? A co zwykły obywatel w dowolnej części kraju?
Pierwsze pytanie polityczne jakie się nasuwa to takie czy Polska Solidarność 2010 musi wyglądać tak jak ją przedstawił film Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz? Czy mieszkając na północy kraju obchodzi nas co dzieje się teraz na południu?
Ale są i trudniejsze pytania: Czy będący z dala on miejsc zalanych powodzią ludzie mogą i (czy chcą?) coś zrobić? Czy już samo śledzenie wydarzeń i empatia to już jest to coś… co można nazwać solidarnością? Czy potrzebne jest materialne wsparcie? I czy na każdy – niezależnie od społecznej pozycji – powinien mieć ów imperatyw? I czy powódź powinna być szczególnym czasem dla myślenia solidarnego skoro pomocy - materialnej i nie tylko- potrzebuje ktoś, także obok nas – niemal permanentnie?
Niezależnie od szczegółowych odpowiedzi jakie każdy z nas by udzielił, trudno tych pytań nie zadawać lub wyprzeć je ze świadomości.
Kiedy w 1997 roku była powódź, byłem w moim rodzinnym mieście Wrocławiu. Jako że mieszkałem w części niezagrożonej zalaniem, pamiętam głównie brak wody w kranie ( i chodzenie po nią do studni na podwórzu) oraz wspólne ( w czym brali udział niektórzy ochotnicy z mojej dzielnicy) zapełnianie worków piaskiem. Powodzi jako takiej – z ogromem nieszczęść jakie przyniosła - nie pamiętam. Wtedy byłem dzieckiem, świat sprowadzał się głównie do obszaru osiedla.
Klęska żywiołowa może okazać się majowym egzaminem dojrzałości dla społeczeństwa( przy czym kryteria nie są jasne jak w maturalnym kluczu). Ale może właśnie to czyni sprawę tak poważnym i wymagającym dojrzałości wyzwaniem, że decyzję co i jak robić trzeba podejmować w obliczu braku jasnych kryteriów i wytycznych. Czy pozostaniemy w wymiarze społecznym – jak ja wówczas- dziećmi ? Czy i jak zdamy egzamin na dojrzałą solidarność?