2011-06-07 12:38:53
Takie przynajmniej można mieć wrażenie, czytając komentarze w polskich mediach. Oczywiście prawie każdy powie, że nie jest przeciwko idei związków, w rzeczywistości jednak cokolwiek te związki zrobią, narażają się na bezpardonową krytykę i to często nie opartą na argumentach, ale na imputowaniu złych intencji ich przedstawicielom. Kiedy walczą o swoje prawa czysto pracownicze, słyszymy, że to obrona partykularnego, korporacyjnego interesu. Kiedy zajmują się szerszymi sprawami politycznymi, słyszymy, że powinny zająć się tylko sprawami pracowniczymi, zamiast angażowania się w politykę. I tak źle i tak niedobrze.
Zjawisko to po raz kolejny ujawniło się w medialnych komentarzach na temat protestów jakie Solidarność zorganizowała 25 maja w kilkunastu miastach wojewódzkich pod szyldem ‘’Polityka Wasza – Bieda Nasza’’. Naczelne hasła demonstracji to zwiększenie środków na walkę z bezrobociem, walka z ubóstwem czy podniesienie płacy minimalnej, obniżenie akcyzy na paliwo.
Zauważmy, że nie wszystkie z tych postulatów dotyczą spraw stricte pracowniczych, co też nadało protestom bardziej uniwersalny wymiar. Wskazując na problem biedy jako kluczowy, związki przypomniały z ulicy o tym do czego nie mają specjalnie serca partie parlamentarne ( zarówno te rządzące jak i opozycyjne). Związek więc – trochę jak za dawnych czasów – pokazał się jako reprezentant społeczeństwa, zwłaszcza jego słabszych warstw, zastępując w tej roli partie polityczne, które bardziej zajęły się samymi sobą.
Polemizujmy, ale merytorycznie
Można oczywiście zastanawiać się nad słusznością poszczególnych postulatów. Sam na przykład mam wątpliwość czy postulat ustalenia już teraz płacy minimalnej na poziomie 50% średniej krajowej jest w obecnym kontekście realny i czy byłby skuteczny gdyby go wprowadzono. Zasadne są obawy, że mogłoby to – zważywszy na niezbyt pro-pracownicze nastawienie wielu polskich pracodawców - doprowadzić albo do redukcji zatrudnienia, albo do jeszcze większej niż obecnie skłonności przechodzenia na umowy cywilnoprawne ( lub wręcz na zatrudnienie na czarno) co poszerzałoby i tak nad wyraz rozległą w Polsce sferę prekariatu.
Nie miałbym nic przeciwko takiej polemice gdy w tle nie pojawiało się przypisywanie związków złej woli. A jednak…. ‘’Postulaty, które wysuwali uczestnicy pikiet i pochodów, są tak wyśrubowane, że niemożliwe do spełnienia. Upolitycznione organizacje przestały już walczyć o prawa pracownicze. One walczą o władzę – mogliśmy przeczytać dzień później w komentarzu wydarzeń w Dzienniku Gazeta Prawna. W podobnym duchu pisali o tych wydarzeniach komentatorzy Gazety Wyborczej. Warunkiem debaty jest domniemanie dobrej woli przeciwnej strony, co pozwala na skoncentrowaniu się na argumentach, a nie na tych, którzy je wypowiadają. Niestety autorzy komentarza w DGP ( a także wiele innych osób oceniających w mainstreamie poczynania związków) tej zasady tu nie przestrzegają, co tym smutniejsze, że mówimy o osobach kreujących debatę w wysokonakładowych mediach głównego nurtu. Takie stawianie sprawy jest nie tylko nie fair, ale na dłuższą metę także szkodliwe. Związki, które są przedstawiane niemal wyłącznie negatywnie, w reakcji na to mogą radykalizować swój przekaz, ulegając poczuciu odrzucenia.
Tym razem jednak okazały się pożyteczne, pobudzając debatę na ważne tematy. Niskie płace nie pozwalające na godne życie pracowników i ich rodzin ( a często w ogóle na tychże rodzin zakładanie), wysokie obciążenie podatkami pośrednimi, nieodmrażane od lat progi dochodowe uprawiające do wsparcia potrzebujących czy wysokie bezrobocie na walce z którym szuka się oszczędności, tnąc wydatki z Funduszu Pracy – wszystko to są realne problemy polskiego społeczeństwa a nie wyimaginowane w toku politycznej walki tematy zastępcze. Związkowcy przypominając o nich, postępują słusznie nie tylko z punktu widzenia debaty publicznej ale także z punktu widzenia funkcji jaką powinny pełnić w społeczeństwie związkowe centrale.
Głos wykluczonych z debaty
O ile zadaniem pojedynczych związków jest głównie obrona interesów i praw ludzi pracujących w danym zakładzie, o tyle na poziomie centralnym związki zawodowe powinny także próbować oddziaływać na szerszy kontekst gospodarczo-społeczny, który rzutuje na sytuację pojedynczych pracowników. Firmy nie działają w izolacji, ale w szerszym społeczno-gospodarczym kontekście. Stąd też liderzy związkowi powinni docelowo stać się pełnoprawnym uczestnikiem publicznej debaty jak również podmiotem współtworzącym politykę publiczną. Póki co nie możemy się tym poszczycić. Jeśli chodzi o udział w tworzeniu polityki pewien tego zaczyn stanowi powołanie przed kilkunastoma laty Komisji Trójstronnej. Bilans dotychczasowej działalności Komisji zarówno z perspektywy jej członków jak i w oczach badaczy można przeczytać w jednym z zeszłorocznych numerów Pisma Dialogu Społecznego.[1] Choć bilans to gorzki, jednak sam udział w pracach tej instytucji sprzyjał wytworzeniu umiejętności dialogu, lepszemu poznaniu argumentów pozostałych stron a także samych zagadnień w agendzie KT. Nadal jednak problemem jest ograniczony dostęp do wiedzy eksperckiej ze strony partnerów, zwłaszcza po stronie związkowej, która siłą rzeczy ma gorszy dostęp do środków na ten cel. Wydana w 2009 roku książka „W kierunku dialogu opartego na wiedzy’’[2] identyfikowała szereg trudności związanych z stworzeniem, dostarczeniem i wykorzystaniem wiedzy eksperckiej partnerom społecznego dialogu by mogli oni podejmować racjonalne i odpowiedzialne decyzje. Właśnie występowanie owych barier częściowo prowadzi do tego, że część związkowych postulatów może wydawać się jakby nieco oderwana od ekonomicznych czy prawnych możliwości. Próba stworzenia platformy wiedzy dla parterów społecznych na temat zarówno zagranicznych mechanizmów dialogu jak i wyzwań polityki publicznej podejmowana jest też poza TK, na łamach redagowanego przez Andrzeja Zybałę „ Pisma Dialogu Społecznego’’. Jednocześnie stosunkowo niski nakład i niska częstotliwość wychodzenia skazuje to słuszne przedsięwzięcie na niszowość, na to by kwartalnik stał się jedynie podłożem dla szerszych i pogłębionych opracowań. Większy jednak problem jest nie z mediami eksperckimi, a tymi informacyjno-publicystycznymi w głównym nurcie. Oprócz wypłukiwania debaty publicznej z ważnych społeczno-ekonomiczno treści ( co akurat nie dotyczy wspomnianego Dziennika Gazy Prawnej) cechuje je niemalże jednomyślne de faworyzowanie związków zawodowych jako aktora życia społecznego, a już tym bardziej politycznego ( tu DGP kroczy drogą pozostałych mainstreamowych dzienników). Nie chodzi oczywiście o to by związki zagłaskiwać, ale spojrzeć na nie z podobnym poziomem zaufania jak na inne organizacje ( np. zrzeszenia pracodawców). Tak się jednak nie dzieje, a nierówna dystrybucja ( braku) uznania w debacie publicznej na niekorzyść związków jest tym bardziej zastanawiająca jeśli uzmysłowimy sobie rolę jaką związek zawodowy odegrał w procesie demokratycznych przemian. Jednocześnie zderzenie owej roli z tym jak teraz związki są przedstawiane musi budzić zrozumiałą frustrację u samych związkowców i radykalizować ich nastroje.
Prawa związkowe - do polityki
Przy okazji czwartkowych demonstracji dała o sobie znać jeszcze jedna strategia delegitymizowania związkowych wystąpień. Był to zarzut już nie tylko o uprawianie polityki ( który sam w sobie jest dość groteskowy, bowiem związki na poziomie centralnym nie tylko mogą ale powinny prowadzić politykę, tyle że nie w rozumieniu politics, a policy) ale o podporządkowanie danej partii politycznej. W przypadku ‘’S’’ chodzi oczywiście o PiS. I choć wcześniejsze dokonania Solidarności faktycznie czyniły takie zarzuty poniekąd uprawnionymi, o tyle zarzut ten w odniesieniu do ostatnich protestów zdaje się trafiać kulą w płot.. Agata Nowakowska w komentarzu w GW pisze: ‘’ Solidarność’’ wyraźnie się ożywiła przed jesiennymi wyborami. Zorganizowała akcję wymierzoną w rząd PO-PSL. Nowy szef związku Piotr Duda próbuje dystansować się od polityki. Mówi, że znaczek „S” nie będzie niczyją własnością, ale zaraz dodaje, że dla „pracowników nie jest dobrze, gdy rządzą liberałowie’’(…) I tak się jakoś składa, że część postulatów „S’’jest zbieżna z PIS-owskim pomysłem na kampanię – atakowania rządu za drożyznę(…)”’( Gazeta Wyborcza, 25 maja 2011).
Abstrahując nawet od oceny tego na ile akcja jest wymierzona w rząd PO-PSL, a na ile zorganizowana w imię praw i interesów pracowniczych i społecznych( bez względu na to, jaką nazwę nosi rządząca partia), autorce komentarza zarzuciłbym szereg błędów myślowych.
Po pierwsze, z faktu, że dwie organizacje ( np. partia polityczna i związek zawodowy) mówią w danej kwestii to samo, nie oznacza, że są w zmowie, że w ogóle współpracują. To właśnie patologią polskiego życia politycznego jest to że jeśli przeciwnik wygłosi jakiś pogląd, trzeba powiedzieć coś przeciwnego, by nie był posądzonym o słabość lub sprzyjanie wrogom.
Po drugie, to, że PIS ma coś w swoim programie, nie oznacza, że jest to automatycznie złe. Nawet jeśli uznamy( tak jak niżej podpisany), że partia ta swoimi rządami a także sposobem i treścią krytyki obecnej władzy nie zasłużyła sobie na miano prospołecznej i pro-pracowniczej.
Po trzecie wreszcie, związek zawodowy ma prawo sympatyzować z daną partią, o ile widzi w niej sojusznika w reprezentowaniu określonych wartości i postulatów społeczno-politycznych. ( inna rzecz, że słabo na tym wychodzi, w sytuacji częstych zmian układu parlamentarnego a także – co gorsza – poglądów do jakich partie się przyznają). Ja osobiście w Prawie i Sprawiedliwości takiego potencjału nie dostrzegam, ale w sympatiach do danej partii nie widzę żadnej anomalii. Problemem z Solidarnością przed objęciem w niej steru przez Piotra Dudę było raczej, według mnie, aktywne włączanie się w jałowe PO-PIS-owe wojenki w sprawach, które z sytuacją pracowników nie miały nic wspólnego, a nie sama sympatia do jednej z konkurujących partii.
Nowy przewodniczący zapowiedział zmianę powyższej strategii i zajęcie się w większym stopniu sprawami pracowniczymi, bez angażowania w partyjną politykę. Moim zdaniem jak na razie spełnił swoją obietnicę i to z nawiązką ( wspominając też o problemach wykluczonych, z których wszak nie wszyscy są pracownikami). A to, że wystąpienia były krytyczne wobec rządu PO-PSL wynika, jak sądzę, z tego, iż właśnie te partie są u władzy i swoimi działaniami nie prowadzą w oczach związkowców do rozwiązania artykułowanych przez nich problemów. Ważne że na sztandarach demonstrantów były przede wszystkim hasła socjalno-bytowe, a nie odwołujące się do działań władzy w innych obszarach ( co nie jest domeną związków) a tym bardziej do ataków personalnych.
Dziennikarze komentujący te wydarzenia jednak tego nie dostrzegają, próbując przykleić społecznym protestom partyjną etykietkę. To swoją drogą zabawne, że komentatorzy zarzucając związkowcom upartyjnienie, sami nie potrafią się oderwać od porządkowania zjawisk w ramach logiki walki PO-PIS. Chciałoby się powiedzieć: Lekarzu, lecz się sam!.
A warto wyleczyć się z niezdrowego podniecenia dynamiką walki między PO i PIS, bowiem ciekawsze spory i procesy społeczno-polityczne dzieją się ( nie tylko w Polsce) nie w parlamencie, a na ulicy. Manifestacje z 25 maja są tego jednym z przykładów.
--------------------------------------------------------------------------------
[1] J.Gardawski,Wzbogacanie dialogu i R.Bakalarczyk, Sukcesy i porażki Trójstronnej Komisji ( sprawozdanie z konferencji) , Pismo Dialogu Społecznego nr 4/2010
[2] A.Zybała ( red.), W kierunku Dialogu opartego na wiedzy, Warszawa 2009
Zjawisko to po raz kolejny ujawniło się w medialnych komentarzach na temat protestów jakie Solidarność zorganizowała 25 maja w kilkunastu miastach wojewódzkich pod szyldem ‘’Polityka Wasza – Bieda Nasza’’. Naczelne hasła demonstracji to zwiększenie środków na walkę z bezrobociem, walka z ubóstwem czy podniesienie płacy minimalnej, obniżenie akcyzy na paliwo.
Zauważmy, że nie wszystkie z tych postulatów dotyczą spraw stricte pracowniczych, co też nadało protestom bardziej uniwersalny wymiar. Wskazując na problem biedy jako kluczowy, związki przypomniały z ulicy o tym do czego nie mają specjalnie serca partie parlamentarne ( zarówno te rządzące jak i opozycyjne). Związek więc – trochę jak za dawnych czasów – pokazał się jako reprezentant społeczeństwa, zwłaszcza jego słabszych warstw, zastępując w tej roli partie polityczne, które bardziej zajęły się samymi sobą.
Polemizujmy, ale merytorycznie
Można oczywiście zastanawiać się nad słusznością poszczególnych postulatów. Sam na przykład mam wątpliwość czy postulat ustalenia już teraz płacy minimalnej na poziomie 50% średniej krajowej jest w obecnym kontekście realny i czy byłby skuteczny gdyby go wprowadzono. Zasadne są obawy, że mogłoby to – zważywszy na niezbyt pro-pracownicze nastawienie wielu polskich pracodawców - doprowadzić albo do redukcji zatrudnienia, albo do jeszcze większej niż obecnie skłonności przechodzenia na umowy cywilnoprawne ( lub wręcz na zatrudnienie na czarno) co poszerzałoby i tak nad wyraz rozległą w Polsce sferę prekariatu.
Nie miałbym nic przeciwko takiej polemice gdy w tle nie pojawiało się przypisywanie związków złej woli. A jednak…. ‘’Postulaty, które wysuwali uczestnicy pikiet i pochodów, są tak wyśrubowane, że niemożliwe do spełnienia. Upolitycznione organizacje przestały już walczyć o prawa pracownicze. One walczą o władzę – mogliśmy przeczytać dzień później w komentarzu wydarzeń w Dzienniku Gazeta Prawna. W podobnym duchu pisali o tych wydarzeniach komentatorzy Gazety Wyborczej. Warunkiem debaty jest domniemanie dobrej woli przeciwnej strony, co pozwala na skoncentrowaniu się na argumentach, a nie na tych, którzy je wypowiadają. Niestety autorzy komentarza w DGP ( a także wiele innych osób oceniających w mainstreamie poczynania związków) tej zasady tu nie przestrzegają, co tym smutniejsze, że mówimy o osobach kreujących debatę w wysokonakładowych mediach głównego nurtu. Takie stawianie sprawy jest nie tylko nie fair, ale na dłuższą metę także szkodliwe. Związki, które są przedstawiane niemal wyłącznie negatywnie, w reakcji na to mogą radykalizować swój przekaz, ulegając poczuciu odrzucenia.
Tym razem jednak okazały się pożyteczne, pobudzając debatę na ważne tematy. Niskie płace nie pozwalające na godne życie pracowników i ich rodzin ( a często w ogóle na tychże rodzin zakładanie), wysokie obciążenie podatkami pośrednimi, nieodmrażane od lat progi dochodowe uprawiające do wsparcia potrzebujących czy wysokie bezrobocie na walce z którym szuka się oszczędności, tnąc wydatki z Funduszu Pracy – wszystko to są realne problemy polskiego społeczeństwa a nie wyimaginowane w toku politycznej walki tematy zastępcze. Związkowcy przypominając o nich, postępują słusznie nie tylko z punktu widzenia debaty publicznej ale także z punktu widzenia funkcji jaką powinny pełnić w społeczeństwie związkowe centrale.
Głos wykluczonych z debaty
O ile zadaniem pojedynczych związków jest głównie obrona interesów i praw ludzi pracujących w danym zakładzie, o tyle na poziomie centralnym związki zawodowe powinny także próbować oddziaływać na szerszy kontekst gospodarczo-społeczny, który rzutuje na sytuację pojedynczych pracowników. Firmy nie działają w izolacji, ale w szerszym społeczno-gospodarczym kontekście. Stąd też liderzy związkowi powinni docelowo stać się pełnoprawnym uczestnikiem publicznej debaty jak również podmiotem współtworzącym politykę publiczną. Póki co nie możemy się tym poszczycić. Jeśli chodzi o udział w tworzeniu polityki pewien tego zaczyn stanowi powołanie przed kilkunastoma laty Komisji Trójstronnej. Bilans dotychczasowej działalności Komisji zarówno z perspektywy jej członków jak i w oczach badaczy można przeczytać w jednym z zeszłorocznych numerów Pisma Dialogu Społecznego.[1] Choć bilans to gorzki, jednak sam udział w pracach tej instytucji sprzyjał wytworzeniu umiejętności dialogu, lepszemu poznaniu argumentów pozostałych stron a także samych zagadnień w agendzie KT. Nadal jednak problemem jest ograniczony dostęp do wiedzy eksperckiej ze strony partnerów, zwłaszcza po stronie związkowej, która siłą rzeczy ma gorszy dostęp do środków na ten cel. Wydana w 2009 roku książka „W kierunku dialogu opartego na wiedzy’’[2] identyfikowała szereg trudności związanych z stworzeniem, dostarczeniem i wykorzystaniem wiedzy eksperckiej partnerom społecznego dialogu by mogli oni podejmować racjonalne i odpowiedzialne decyzje. Właśnie występowanie owych barier częściowo prowadzi do tego, że część związkowych postulatów może wydawać się jakby nieco oderwana od ekonomicznych czy prawnych możliwości. Próba stworzenia platformy wiedzy dla parterów społecznych na temat zarówno zagranicznych mechanizmów dialogu jak i wyzwań polityki publicznej podejmowana jest też poza TK, na łamach redagowanego przez Andrzeja Zybałę „ Pisma Dialogu Społecznego’’. Jednocześnie stosunkowo niski nakład i niska częstotliwość wychodzenia skazuje to słuszne przedsięwzięcie na niszowość, na to by kwartalnik stał się jedynie podłożem dla szerszych i pogłębionych opracowań. Większy jednak problem jest nie z mediami eksperckimi, a tymi informacyjno-publicystycznymi w głównym nurcie. Oprócz wypłukiwania debaty publicznej z ważnych społeczno-ekonomiczno treści ( co akurat nie dotyczy wspomnianego Dziennika Gazy Prawnej) cechuje je niemalże jednomyślne de faworyzowanie związków zawodowych jako aktora życia społecznego, a już tym bardziej politycznego ( tu DGP kroczy drogą pozostałych mainstreamowych dzienników). Nie chodzi oczywiście o to by związki zagłaskiwać, ale spojrzeć na nie z podobnym poziomem zaufania jak na inne organizacje ( np. zrzeszenia pracodawców). Tak się jednak nie dzieje, a nierówna dystrybucja ( braku) uznania w debacie publicznej na niekorzyść związków jest tym bardziej zastanawiająca jeśli uzmysłowimy sobie rolę jaką związek zawodowy odegrał w procesie demokratycznych przemian. Jednocześnie zderzenie owej roli z tym jak teraz związki są przedstawiane musi budzić zrozumiałą frustrację u samych związkowców i radykalizować ich nastroje.
Prawa związkowe - do polityki
Przy okazji czwartkowych demonstracji dała o sobie znać jeszcze jedna strategia delegitymizowania związkowych wystąpień. Był to zarzut już nie tylko o uprawianie polityki ( który sam w sobie jest dość groteskowy, bowiem związki na poziomie centralnym nie tylko mogą ale powinny prowadzić politykę, tyle że nie w rozumieniu politics, a policy) ale o podporządkowanie danej partii politycznej. W przypadku ‘’S’’ chodzi oczywiście o PiS. I choć wcześniejsze dokonania Solidarności faktycznie czyniły takie zarzuty poniekąd uprawnionymi, o tyle zarzut ten w odniesieniu do ostatnich protestów zdaje się trafiać kulą w płot.. Agata Nowakowska w komentarzu w GW pisze: ‘’ Solidarność’’ wyraźnie się ożywiła przed jesiennymi wyborami. Zorganizowała akcję wymierzoną w rząd PO-PSL. Nowy szef związku Piotr Duda próbuje dystansować się od polityki. Mówi, że znaczek „S” nie będzie niczyją własnością, ale zaraz dodaje, że dla „pracowników nie jest dobrze, gdy rządzą liberałowie’’(…) I tak się jakoś składa, że część postulatów „S’’jest zbieżna z PIS-owskim pomysłem na kampanię – atakowania rządu za drożyznę(…)”’( Gazeta Wyborcza, 25 maja 2011).
Abstrahując nawet od oceny tego na ile akcja jest wymierzona w rząd PO-PSL, a na ile zorganizowana w imię praw i interesów pracowniczych i społecznych( bez względu na to, jaką nazwę nosi rządząca partia), autorce komentarza zarzuciłbym szereg błędów myślowych.
Po pierwsze, z faktu, że dwie organizacje ( np. partia polityczna i związek zawodowy) mówią w danej kwestii to samo, nie oznacza, że są w zmowie, że w ogóle współpracują. To właśnie patologią polskiego życia politycznego jest to że jeśli przeciwnik wygłosi jakiś pogląd, trzeba powiedzieć coś przeciwnego, by nie był posądzonym o słabość lub sprzyjanie wrogom.
Po drugie, to, że PIS ma coś w swoim programie, nie oznacza, że jest to automatycznie złe. Nawet jeśli uznamy( tak jak niżej podpisany), że partia ta swoimi rządami a także sposobem i treścią krytyki obecnej władzy nie zasłużyła sobie na miano prospołecznej i pro-pracowniczej.
Po trzecie wreszcie, związek zawodowy ma prawo sympatyzować z daną partią, o ile widzi w niej sojusznika w reprezentowaniu określonych wartości i postulatów społeczno-politycznych. ( inna rzecz, że słabo na tym wychodzi, w sytuacji częstych zmian układu parlamentarnego a także – co gorsza – poglądów do jakich partie się przyznają). Ja osobiście w Prawie i Sprawiedliwości takiego potencjału nie dostrzegam, ale w sympatiach do danej partii nie widzę żadnej anomalii. Problemem z Solidarnością przed objęciem w niej steru przez Piotra Dudę było raczej, według mnie, aktywne włączanie się w jałowe PO-PIS-owe wojenki w sprawach, które z sytuacją pracowników nie miały nic wspólnego, a nie sama sympatia do jednej z konkurujących partii.
Nowy przewodniczący zapowiedział zmianę powyższej strategii i zajęcie się w większym stopniu sprawami pracowniczymi, bez angażowania w partyjną politykę. Moim zdaniem jak na razie spełnił swoją obietnicę i to z nawiązką ( wspominając też o problemach wykluczonych, z których wszak nie wszyscy są pracownikami). A to, że wystąpienia były krytyczne wobec rządu PO-PSL wynika, jak sądzę, z tego, iż właśnie te partie są u władzy i swoimi działaniami nie prowadzą w oczach związkowców do rozwiązania artykułowanych przez nich problemów. Ważne że na sztandarach demonstrantów były przede wszystkim hasła socjalno-bytowe, a nie odwołujące się do działań władzy w innych obszarach ( co nie jest domeną związków) a tym bardziej do ataków personalnych.
Dziennikarze komentujący te wydarzenia jednak tego nie dostrzegają, próbując przykleić społecznym protestom partyjną etykietkę. To swoją drogą zabawne, że komentatorzy zarzucając związkowcom upartyjnienie, sami nie potrafią się oderwać od porządkowania zjawisk w ramach logiki walki PO-PIS. Chciałoby się powiedzieć: Lekarzu, lecz się sam!.
A warto wyleczyć się z niezdrowego podniecenia dynamiką walki między PO i PIS, bowiem ciekawsze spory i procesy społeczno-polityczne dzieją się ( nie tylko w Polsce) nie w parlamencie, a na ulicy. Manifestacje z 25 maja są tego jednym z przykładów.
--------------------------------------------------------------------------------
[1] J.Gardawski,Wzbogacanie dialogu i R.Bakalarczyk, Sukcesy i porażki Trójstronnej Komisji ( sprawozdanie z konferencji) , Pismo Dialogu Społecznego nr 4/2010
[2] A.Zybała ( red.), W kierunku Dialogu opartego na wiedzy, Warszawa 2009