2012-07-08 11:57:53
Mój dystans do komercyjnych imprez masowych, jak się okazało, nie był bezzasadny.
Choć jeśli chodzi o Euro stałem sobie na uboczu, wczoraj odbiłem sobie możliwość uczestnictwa w tłumnych i szumnych eventach, idąc z Mamą na koncert Queen na Wrocławskim Stadionie. Niestety organizacyjnie żenada... i kolejny dowód na to, że jeśli coś działa wyłącznie dla zysku, niekoniecznie funkcjonuje z lepszą jakością dla odbiorcy usług. Może być wręcz odwrotnie.
Już przy wejściu kazali wyrzucić wszelkie napoje (których butelki walały się następnie pod nogami nie mieszcząc w śmietnikach) po to by zmusić ludzi by kupowali na terenie stadionu, w drogiej cenie za 9 złotych za kubek coli lub piwa! A jeśli ktoś nie miał przy sobie dość pieniędzy, a na przykład w tłumie poczuł się słabo, o tym w pogoni za zyskiem organizatorzy nie pomyśleli…
Gdy już doszliśmy do naszych wykupionych za ciężkie pieniądze miejsc, zasugerowano byśmy poszukali wolontariuszy, którzy wskażą nam inne. Człowiek siedzący na moim miejscu pokazał bilet, na którym widniał ten sam numerem siedzenia co u mnie, zaś ludzie siedzący obok twierdzili, że ich przesadzili z przypisanych im miejsc i podobno ludzie siadają gdzie chcą.
W praktyce oznacza to, że działa prawo silniejszego, kto się lepiej będzie bił o swoje, ten znajdzie korzystne miejsce. Słabsi będą musieli ustąpić.
W końcu się udało dogadać. Ale gdyby nie mama która - w odróżnieniu ode mnie - nie pozwala sobie tak łatwo w kaszę dmuchać, pewnie koncertu wysłuchałbym gdzieś na tyłach, na stojąco, bowiem nie miałem woli się wykłócać. A i tak oglądanie na początku było okupione stresem, że w trakcie słuchania muzyki, ktoś przyjdzie i mnie wyprosi.
Ale mój przypadek to pół biedy, bowiem i tak planowałem przyjechać do domu. W drodze z Warszawy jechałem jednak w przedziale ze starszymi państwem, którzy jechali specjalnie na koncert. Organizatorzy powinni na miejscu oszczędzić im tego typu uciążliwości.
Choć znam gorsze sytuacje. Kiedyś w stołówce w podziemiach OPZZ natknąłem się wraz z towarzyszami na gromadę dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Na pytanie co tam robią, ich opiekuna odpowiedziała, ze przyjechali z drugiej części polski do Centrum Nauki Kopernik, ale na miejscu okazało się, że nie ma już możliwości wejścia , a bilety sprzedawali im w ciemno. Dla dzieciaków musiało być to oprócz wysiłku na darmo przede wszystkim ogromne rozczarowanie.
Clue tego wszystkiego jest takie, że to prawdopodobnie nie uchybienia organizacyjne czy logistyczne, tylko efekt filozofii, w której myśli się o wąsko pojętym zysku bez cienia refleksji o potrzebach innych.
Wracając do koncertu zaczął się zupełnie bez żadnej zapowiedzi o pół godziny przed czasem!… Ale dość narzekania, przynajmniej koncert udany ( choć jak sądzę, dla nieco starszych słuchaczy, nagłośnienie mogłoby być ciut bardziej ciche) jako całość, a piękne gitarowe solówki Briana Maya zwłaszcza, więc warto było. Dawno nie słuchałem tego gatunku muzyki, przypominają się stare czasy gimnazjalno-licealne.
Jednak niestety, nawet dobra muzyka nie łagodzi coraz bardziej skomercjalizowanych obyczajów
Choć jeśli chodzi o Euro stałem sobie na uboczu, wczoraj odbiłem sobie możliwość uczestnictwa w tłumnych i szumnych eventach, idąc z Mamą na koncert Queen na Wrocławskim Stadionie. Niestety organizacyjnie żenada... i kolejny dowód na to, że jeśli coś działa wyłącznie dla zysku, niekoniecznie funkcjonuje z lepszą jakością dla odbiorcy usług. Może być wręcz odwrotnie.
Już przy wejściu kazali wyrzucić wszelkie napoje (których butelki walały się następnie pod nogami nie mieszcząc w śmietnikach) po to by zmusić ludzi by kupowali na terenie stadionu, w drogiej cenie za 9 złotych za kubek coli lub piwa! A jeśli ktoś nie miał przy sobie dość pieniędzy, a na przykład w tłumie poczuł się słabo, o tym w pogoni za zyskiem organizatorzy nie pomyśleli…
Gdy już doszliśmy do naszych wykupionych za ciężkie pieniądze miejsc, zasugerowano byśmy poszukali wolontariuszy, którzy wskażą nam inne. Człowiek siedzący na moim miejscu pokazał bilet, na którym widniał ten sam numerem siedzenia co u mnie, zaś ludzie siedzący obok twierdzili, że ich przesadzili z przypisanych im miejsc i podobno ludzie siadają gdzie chcą.
W praktyce oznacza to, że działa prawo silniejszego, kto się lepiej będzie bił o swoje, ten znajdzie korzystne miejsce. Słabsi będą musieli ustąpić.
W końcu się udało dogadać. Ale gdyby nie mama która - w odróżnieniu ode mnie - nie pozwala sobie tak łatwo w kaszę dmuchać, pewnie koncertu wysłuchałbym gdzieś na tyłach, na stojąco, bowiem nie miałem woli się wykłócać. A i tak oglądanie na początku było okupione stresem, że w trakcie słuchania muzyki, ktoś przyjdzie i mnie wyprosi.
Ale mój przypadek to pół biedy, bowiem i tak planowałem przyjechać do domu. W drodze z Warszawy jechałem jednak w przedziale ze starszymi państwem, którzy jechali specjalnie na koncert. Organizatorzy powinni na miejscu oszczędzić im tego typu uciążliwości.
Choć znam gorsze sytuacje. Kiedyś w stołówce w podziemiach OPZZ natknąłem się wraz z towarzyszami na gromadę dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Na pytanie co tam robią, ich opiekuna odpowiedziała, ze przyjechali z drugiej części polski do Centrum Nauki Kopernik, ale na miejscu okazało się, że nie ma już możliwości wejścia , a bilety sprzedawali im w ciemno. Dla dzieciaków musiało być to oprócz wysiłku na darmo przede wszystkim ogromne rozczarowanie.
Clue tego wszystkiego jest takie, że to prawdopodobnie nie uchybienia organizacyjne czy logistyczne, tylko efekt filozofii, w której myśli się o wąsko pojętym zysku bez cienia refleksji o potrzebach innych.
Wracając do koncertu zaczął się zupełnie bez żadnej zapowiedzi o pół godziny przed czasem!… Ale dość narzekania, przynajmniej koncert udany ( choć jak sądzę, dla nieco starszych słuchaczy, nagłośnienie mogłoby być ciut bardziej ciche) jako całość, a piękne gitarowe solówki Briana Maya zwłaszcza, więc warto było. Dawno nie słuchałem tego gatunku muzyki, przypominają się stare czasy gimnazjalno-licealne.
Jednak niestety, nawet dobra muzyka nie łagodzi coraz bardziej skomercjalizowanych obyczajów