2012-10-18 20:42:17
System edukacyjny powinien wyciągać do rodziców pomocną dłoń a nie pokazywać represyjną pięść. Koniec końców uderza ona w bezbronne dziecko.
Jak podał dzisiejszy Dziennik Gazeta Prawna( 18 października 2012) szkoły na różne sposoby dyscyplinują
rodziców, którzy nie dostosowują się do szkolnych regulaminów. Jak się okazuje także do harmonogramu czasu jej pracy. Dodajmy, czasu często dość krótkiego i niezsynchronizowanego z czasem pracy samych rodziców. Jak mówi gazecie Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji : „ Nie prowadzimy tego typu statystyk, ale z naszych informacji z regionów wynika, że rodzice rzeczywiście odbierają dzieci z komisariatu, bo nie zdążyli do świetlicy”. Świetlice są często otwarte do 16 i 17, więc wielu rodzicom może być trudno zdążyć, zwłaszcza gdy pracują daleko od szkoły.
Co więcej czas otwarcia skraca się z przyczyn ekonomicznych. Jak czytamy dalej: „ Świetlice są zamykane coraz wcześniej z powodów finansowych – samorządy nie mają pieniędzy na prowadzenie dłużej tych obiektów. Tak jak na przykład w Szkole Podstawowej nr 7 w Tychach. Tam w
ubiegłym roku rodzice mogli zostawić dzieci do 17, a w tym – do 16”.
Najboleśniejsze skutki tych praktyk ponosi jednak sam uczeń. Wyobraźmy sobie małe biedne, bezbronne dziecko, po które nikt nie przyszedł. Już sam widok, że po rówieśników przychodzą dorośli, a ono zostaje samo jest nieprzyjemny. Może temu towarzyszyć poczucie opuszczenia a także naznaczenia ( co też jest zależne od tego jak zachowują się rówieśnicy i świetlicowi opiekunowie). A później jeszcze czeka ich wizyta w komisariacie. Dla wielu, jeśli nie dla wszystkim, uczniów jest to sytuacja stresogenna.
Tymczasem stresów – przynajmniej niektórych – należałoby dzieciom oszczędzić. Być może element stresu w
życiu szkolnym nie bywa szkodliwy, o ile działa motywująco, np. przed szkolnym testem ( choć i tu można się zastanowić czy nie przedłużyć okresu kształcenia z obecnych klas I-III, w którym zamiast testów
na oceny robione są diagnozy postępów w nauce, jak to ma miejsce w szkołach skandynawskich). O ile ten ostatni
postulat – zgłaszany ostatnio choćby przez dr Sadurę – jest wart przedyskutowania, o tyle nie ulega dla mnie wątpliwości że pewne rodzaje stresu i nieprzyjemności powinny być dzieciom oszczędzone. Zwłaszcza, że wiążą się z sytuacją na które
one nie mają wpływu.
Jeśli dzieci mają oswajać się z wizerunkiem komisariatu i funkcjonowaniem policji, powinno to być robione w ramach ścieżek przedmiotowych lub na lekcji wychowawczej, np. poprzez wizyty funkcjonariuszy policji, którzy opowiadaliby dzieciom o zasadach bezpieczeństwa, o możliwościach pomocy ze strony tych służb itd. Wtedy to ma sens, ale nie wówczas gdy bogu ducha winne dziecko po godzinach tuła się po komisariatach w oczekiwaniu aż odbiorą je stamtąd rodzice.
W tym roku obchodzimy Rok Korczakowski upamiętniający wybitnego pedagoga i humanistę który apelował by istniejące instytucje dostosowywać do wrażliwości dziecka, by zapewnić mu opiekę i emocjonalne bezpieczeństwo, by nie czuło się osamotnione w swoim społecznym i instytucjonalnym otoczeniu. Jako socjaldemokrata nie jestem
przeciwny by dzieciństwo przebiegało w otoczeniu rozmaitych instytucji edukacyjno-społecznych, jednak nie w taki sposób jak tu, gdzie wrażliwość i podmiotowość dziecka nie jest brana pod uwagę, a istniejące praktyki raczej
pogłębiają jego alienację w świecie dorosłych i rówieśników.
Warto jednak zwrócić przy tej okazji na dwa procesy leżące u źródeł tego problemu.
Po pierwsze, wymiar opiekuńczy systemu oświaty szwankuje. Zamiast go rozszerzać, uszczupla się go, czego namacalnym wyrazem jest krótszy czas otwarcia szkolnych świetlic. Myśleniu w kategoriach monetarnym ustępuje myślenie o dobrostanie dziecka i jego potrzebach w zakresie opieki. Także w czasie pozalekcyjnym. Należy się zastanowić co zrobić by świetlice mogły działać dłużej. Najlepiej w godzinach jeszcze późniejszych niż
17.00. Może należy przeznaczać środki na zatrudnienie dodatkowych opiekunów lub zamiast zwalniać nauczycieli zobowiązać
ich do dłuższego czasu pracy poza pensum tablicowym?). Przypomnijmy, że dla wielu dzieci, z rodzin żyjących w nędzy ( np. w domach gdzie nie mają własnego kąta, a lekcje mogą odrabiać przy świeczce, bowiem wyłączyli prąd, na co mi
zwrócił uwagę ostatnio dyrektor jednego z praskich MOPS-ów), a tym bardziej w rodzinach dysfunkcyjnych,
możliwość dłuższego pobytu w świetlicy to wybawienie.
Po drugie, w świetle takich sytuacji jak ta wyżej opisana, w całej okazałości widzimy uboczne skutki likwidacji tak dużej liczby placówek szkolnych. Dzieci nadal zachowują bezpłatnego kształcenia w szkole publicznej, ale muszą do niej dojeżdżać daleko. Dla wielu rodziców odebranie ich w wąsko wyznaczonych porach może być trudne,
jeśli to koliduje z terminami pracy. A do tego trzeba doliczyć dojazd, co dla osób niezmotoryzowanych nie przebiega błyskawicznie. Osoby takie i tak narażone na niedogodności są jeszcze dodatkowo karane. Na to się nakłada fakt, że
mnóstwo osób pracuje w formach pozakodeksowych ( często wykonując czynności które kwalifikowałyby się do umowy o pracę, ale w obliczu czyhającego za plecami widma bezrobocia, boją się o to upomnieć) gdzie często są zmuszeni do nie-
limtowanej pracy w nadgodzinach, w czasie nieregularnym. Zresztą nawet etatowi pracownicy często jak mogą biorą nadgodziny, zwłaszcza, że płace realne ( czego dowodzą choćby wyniki badań GUS za ostatni kwartał) spadają, a udział working poor wśród posiadających umowę o pracę jest również wysoki. Często rodzice więc nie zdążają na ( restrykcyjnie wyznaczony) czas nie z własnej winy ( zresztą nawet gdyby były to spóźnienia „ zawinione” i system powinien dołożyć starań by jak najmniej ucierpiało na tym dziecko.
Warto zatem na tytułową praktykę spojrzeć w świetle tych głębszych procesów, a nie w oderwaniu od nich. Trudno bowiem ten problem rozwiązać wprowadzając taki a taki zapis w obowiązującym prawie lub w szkolnym regulaminie. Mamy za to do czynienia ze struktruralnymi sprzecznościami między opiekuńczymi zadaniami szkoły a niewystarczającymi zasobami ( finansowymi, czasowymi, kadrowymi) przeznaczonymi na ten cel.
Powyższe rozważania pokazują, że na wielu polach człowiek jest dyscyplinowany względem sztywnym ram ekonomicznych, a gdy nie uda mu się w nich zmieścić, jest surowo karany. Tymczasem to właśnie owe instytucje powinniśmy dostosowywać do ludzkich potrzeb, rodziców i dzieci.
Powyższy artykuł zatytułowałem „ Z świetlicy na komisariat”. W sensie literalnym chodzi oczywiście o to co nieraz dzieje się z dzieckiem po szkole. Ale w sensie metaforycznym ów tytuł symbolizuje pewne ( potencjalne lub już istniejące)
kierunki rozwoju polskiego systemu oświaty. Jeśli nie będzie system wydolny w realizacji swych funkcji wychowawczych czy opiekuńczych, konsekwencje tego będą spływały do komisariatu. Im mniej sprawnego działania służb opiekuńczych (
socjalnych i edukacyjnych) tym częściej będą wkraczały służby o profilu siłowym, związane z zapewnieniem bezpieczeństwa. Nie takiej drogi życzyłby polskim dzieciom Korczak i nie taka droga doprowadzi nas do inkluzyjnego społeczeństwa wiedzy.
Jak podał dzisiejszy Dziennik Gazeta Prawna( 18 października 2012) szkoły na różne sposoby dyscyplinują
rodziców, którzy nie dostosowują się do szkolnych regulaminów. Jak się okazuje także do harmonogramu czasu jej pracy. Dodajmy, czasu często dość krótkiego i niezsynchronizowanego z czasem pracy samych rodziców. Jak mówi gazecie Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji : „ Nie prowadzimy tego typu statystyk, ale z naszych informacji z regionów wynika, że rodzice rzeczywiście odbierają dzieci z komisariatu, bo nie zdążyli do świetlicy”. Świetlice są często otwarte do 16 i 17, więc wielu rodzicom może być trudno zdążyć, zwłaszcza gdy pracują daleko od szkoły.
Co więcej czas otwarcia skraca się z przyczyn ekonomicznych. Jak czytamy dalej: „ Świetlice są zamykane coraz wcześniej z powodów finansowych – samorządy nie mają pieniędzy na prowadzenie dłużej tych obiektów. Tak jak na przykład w Szkole Podstawowej nr 7 w Tychach. Tam w
ubiegłym roku rodzice mogli zostawić dzieci do 17, a w tym – do 16”.
Najboleśniejsze skutki tych praktyk ponosi jednak sam uczeń. Wyobraźmy sobie małe biedne, bezbronne dziecko, po które nikt nie przyszedł. Już sam widok, że po rówieśników przychodzą dorośli, a ono zostaje samo jest nieprzyjemny. Może temu towarzyszyć poczucie opuszczenia a także naznaczenia ( co też jest zależne od tego jak zachowują się rówieśnicy i świetlicowi opiekunowie). A później jeszcze czeka ich wizyta w komisariacie. Dla wielu, jeśli nie dla wszystkim, uczniów jest to sytuacja stresogenna.
Tymczasem stresów – przynajmniej niektórych – należałoby dzieciom oszczędzić. Być może element stresu w
życiu szkolnym nie bywa szkodliwy, o ile działa motywująco, np. przed szkolnym testem ( choć i tu można się zastanowić czy nie przedłużyć okresu kształcenia z obecnych klas I-III, w którym zamiast testów
na oceny robione są diagnozy postępów w nauce, jak to ma miejsce w szkołach skandynawskich). O ile ten ostatni
postulat – zgłaszany ostatnio choćby przez dr Sadurę – jest wart przedyskutowania, o tyle nie ulega dla mnie wątpliwości że pewne rodzaje stresu i nieprzyjemności powinny być dzieciom oszczędzone. Zwłaszcza, że wiążą się z sytuacją na które
one nie mają wpływu.
Jeśli dzieci mają oswajać się z wizerunkiem komisariatu i funkcjonowaniem policji, powinno to być robione w ramach ścieżek przedmiotowych lub na lekcji wychowawczej, np. poprzez wizyty funkcjonariuszy policji, którzy opowiadaliby dzieciom o zasadach bezpieczeństwa, o możliwościach pomocy ze strony tych służb itd. Wtedy to ma sens, ale nie wówczas gdy bogu ducha winne dziecko po godzinach tuła się po komisariatach w oczekiwaniu aż odbiorą je stamtąd rodzice.
W tym roku obchodzimy Rok Korczakowski upamiętniający wybitnego pedagoga i humanistę który apelował by istniejące instytucje dostosowywać do wrażliwości dziecka, by zapewnić mu opiekę i emocjonalne bezpieczeństwo, by nie czuło się osamotnione w swoim społecznym i instytucjonalnym otoczeniu. Jako socjaldemokrata nie jestem
przeciwny by dzieciństwo przebiegało w otoczeniu rozmaitych instytucji edukacyjno-społecznych, jednak nie w taki sposób jak tu, gdzie wrażliwość i podmiotowość dziecka nie jest brana pod uwagę, a istniejące praktyki raczej
pogłębiają jego alienację w świecie dorosłych i rówieśników.
Warto jednak zwrócić przy tej okazji na dwa procesy leżące u źródeł tego problemu.
Po pierwsze, wymiar opiekuńczy systemu oświaty szwankuje. Zamiast go rozszerzać, uszczupla się go, czego namacalnym wyrazem jest krótszy czas otwarcia szkolnych świetlic. Myśleniu w kategoriach monetarnym ustępuje myślenie o dobrostanie dziecka i jego potrzebach w zakresie opieki. Także w czasie pozalekcyjnym. Należy się zastanowić co zrobić by świetlice mogły działać dłużej. Najlepiej w godzinach jeszcze późniejszych niż
17.00. Może należy przeznaczać środki na zatrudnienie dodatkowych opiekunów lub zamiast zwalniać nauczycieli zobowiązać
ich do dłuższego czasu pracy poza pensum tablicowym?). Przypomnijmy, że dla wielu dzieci, z rodzin żyjących w nędzy ( np. w domach gdzie nie mają własnego kąta, a lekcje mogą odrabiać przy świeczce, bowiem wyłączyli prąd, na co mi
zwrócił uwagę ostatnio dyrektor jednego z praskich MOPS-ów), a tym bardziej w rodzinach dysfunkcyjnych,
możliwość dłuższego pobytu w świetlicy to wybawienie.
Po drugie, w świetle takich sytuacji jak ta wyżej opisana, w całej okazałości widzimy uboczne skutki likwidacji tak dużej liczby placówek szkolnych. Dzieci nadal zachowują bezpłatnego kształcenia w szkole publicznej, ale muszą do niej dojeżdżać daleko. Dla wielu rodziców odebranie ich w wąsko wyznaczonych porach może być trudne,
jeśli to koliduje z terminami pracy. A do tego trzeba doliczyć dojazd, co dla osób niezmotoryzowanych nie przebiega błyskawicznie. Osoby takie i tak narażone na niedogodności są jeszcze dodatkowo karane. Na to się nakłada fakt, że
mnóstwo osób pracuje w formach pozakodeksowych ( często wykonując czynności które kwalifikowałyby się do umowy o pracę, ale w obliczu czyhającego za plecami widma bezrobocia, boją się o to upomnieć) gdzie często są zmuszeni do nie-
limtowanej pracy w nadgodzinach, w czasie nieregularnym. Zresztą nawet etatowi pracownicy często jak mogą biorą nadgodziny, zwłaszcza, że płace realne ( czego dowodzą choćby wyniki badań GUS za ostatni kwartał) spadają, a udział working poor wśród posiadających umowę o pracę jest również wysoki. Często rodzice więc nie zdążają na ( restrykcyjnie wyznaczony) czas nie z własnej winy ( zresztą nawet gdyby były to spóźnienia „ zawinione” i system powinien dołożyć starań by jak najmniej ucierpiało na tym dziecko.
Warto zatem na tytułową praktykę spojrzeć w świetle tych głębszych procesów, a nie w oderwaniu od nich. Trudno bowiem ten problem rozwiązać wprowadzając taki a taki zapis w obowiązującym prawie lub w szkolnym regulaminie. Mamy za to do czynienia ze struktruralnymi sprzecznościami między opiekuńczymi zadaniami szkoły a niewystarczającymi zasobami ( finansowymi, czasowymi, kadrowymi) przeznaczonymi na ten cel.
Powyższe rozważania pokazują, że na wielu polach człowiek jest dyscyplinowany względem sztywnym ram ekonomicznych, a gdy nie uda mu się w nich zmieścić, jest surowo karany. Tymczasem to właśnie owe instytucje powinniśmy dostosowywać do ludzkich potrzeb, rodziców i dzieci.
Powyższy artykuł zatytułowałem „ Z świetlicy na komisariat”. W sensie literalnym chodzi oczywiście o to co nieraz dzieje się z dzieckiem po szkole. Ale w sensie metaforycznym ów tytuł symbolizuje pewne ( potencjalne lub już istniejące)
kierunki rozwoju polskiego systemu oświaty. Jeśli nie będzie system wydolny w realizacji swych funkcji wychowawczych czy opiekuńczych, konsekwencje tego będą spływały do komisariatu. Im mniej sprawnego działania służb opiekuńczych (
socjalnych i edukacyjnych) tym częściej będą wkraczały służby o profilu siłowym, związane z zapewnieniem bezpieczeństwa. Nie takiej drogi życzyłby polskim dzieciom Korczak i nie taka droga doprowadzi nas do inkluzyjnego społeczeństwa wiedzy.