2012-10-20 19:29:46
Dopiero co człowiek się zżymał i oburzał ze względu na praktyki kierowania na komisariat dzieci, których rodzice nie zdążą odebrać na czas zamykania świetlicy ( działających zresztą coraz krócej, bo nie ma kasy), a tu weekendowej Gazecie Świątecznej czyta, że spora część świetlic – ale tych środowiskowych, socjoterapeutycznych prowadzonych przez organizacje społeczne – w ogóle może przestanie działać.
Dlaczego? Jak dowiadujemy się z tekstu Pacewicza ( „Zabieramy Agnieszce rodzinę i dom” 20-21 października 2012) to novum przyniosła ustawa o wspieraniu pieczy zastępczej i wspieraniu rodziny, które nakłada na prowadzenie świetlic bardzo rygorystyczne wymogi sanitarne i konieczność przejścia przez żmudne, dające małe szanse powodzenia, procedury.
Między godziwymi standardami a powszechnym dostępem
Żeby była jasność, elementarne bezpieczeństwo dzieci to kluczowa sprawa. Nie chodzi o to by je zaniedbywać. Wręcz przeciwnie, chodzi o to by je rozszerzyć – o wymiar socjalny i emocjonalny, a temu właśnie służy działalność świetlic socjoterapeutycznych. Państwo powinno wyznaczać pewne standardy, ale przy pomocy takich kryteriów i procedur by nie stanowiły one przeszkody dla organizacji społecznych w realizacji ich dotychczasowej misji. A tak się niestety dzieje. Jak czytamy we wspomniałym artykule „ W Warszawie udało się zrejestrować kliku placówkom z około setki, w Białymstoku jednej na 16! Resztę czeka likwidacja”
W tworzeniu regulacji podnoszących bezpieczeństwo i jakość życia nie można przedobrzyć. Dobra polityka społeczna według mnie jest po części sztuką szukania optymalnego kompromisu między jakością a dostępnością w warunkach istniejących lub potencjalnych zasobów. Kwestia standardów jakości pojawia się w polityce społecznej na wielu frontach, zwłaszcza tam gdzie mamy do czynienia z miejscami gdzie sprawowana jest opieka nad ludźmi, szczególnie tymi zależnymi.
Kiedyś motyw ten pojawił się też gdy przeprowadzałem dla Nowego Obywatel wywiad o placówkach na rzecz bezdomnych. Mój rozmówca Bogdan Aniszczyk wskazał wówczas, że standardy faktycznie poprawiają warunki życia tych którzy znajdą się pod instytucjonalną opieką, ale przyczyniając się do podnoszenia kosztu pobytu wykluczą możliwość korzystania z pomocy części pozostałym. Tamci pozostaną bez żadnych standardów, na ulicy.
Przy świeczce zamiast w świetlicy
Podobnie może stać się z ubogimi dziećmi, którym zamkną dostępną w okolicy świetlicę. Alternatywą będzie mało bezpieczne podwórko lub nie bardziej bezpieczny miejsce zamieszkania. Przypominają mi się w tym momencie kadry z filmu „ To ja złodziej” w którym główny nastoletni bohater wraca po zmierzchu do domu i mijając śpiących po libacji rodziców, kładzie się spać pod kocem w wannie, bowiem tylko tam może się położyć. Takie obrazki to nie fikcja filmowa. Wiele dzieci nie ma własnego biurka, a w czasie mojej ostatniej wizytacji w jednym z OPS na Pradze, dyrektor wspominał o tym, że na skutek trudności wielu rodzin z uregulowaniem bieżących rachunków, dzieci w środku Warszawy uczą się przy świeczce. Przy świeczce, a nie w świetlicy.
Pamiętajmy jednak przy tym , ze świetlice to nie tylko sposób na zapewnienie dzieciom namiastki bezpieczeństwa socjalnego ( tradycyjna funkcja polityki społecznej) ale także sposób na ich integrację i rozwój ( coraz częściej podnoszone funkcje nowoczesnej polityki społecznej) dzieci i młodzieży najbardziej zagrożonych wykluczeniem i marginalizacją. Nie są więc opiekuńczą przechowalnią, ale powinny być przestrzenią rozwoju, tak jednostki jak i społeczności.
Ku pedagogice ( coraz bardziej) społecznej
Choć jestem zdania szkoła ze swym obligatoryjnym powszechnym dostępem i programem nadal powinna stać w centrum polityki edukacyjnej, powinna być otoczona instytucjami wspierającymi rozwój dziecka – zarówno społecznymi jak i publicznymi ( a także tymi, które działają na zasadzie partnerstwa). Sama szkoła nie jest w stanie sobie poradzić z wielością funkcji i problemów często zakorzenionych w środowisku życia dziecka. Właśnie do uwzględnienia środowiskowych uwarunkowań jednostki nawiązuje pedagogika społeczna, a świetlica socjoterapeutyczna może być jednym ze sposobów realizowania w praktyce tego co podpowiada pedagogiczna refleksja. Dzięki temu wsparciu także instytucje oświatowego rdzenia mogą funkcjonować lepiej. Sprawa świetlic nie jest więc peryferyjne z punktu widzenia całościowej funkcji systemu edukacji w Polsce.
Omówione tu zagrożenie może stanowić przyczynek do dyskusji nad celami władzy publicznej i metodami jej realizacji. Ostatnio kończę recenzowanie do Animacji Życia Publicznego książki mojego niegdysiejszego szefa, dr Andrzeja Zybały pod tytułem „ Polityki publiczne”. W jednym rozdziałów poświęca sporo uwagi kwestii regulacji, które – jak zauważa autor- są „podstawowym instrumentem działania w politykach”. Jak wynika z przetoczonego przezeń spostrzeżeń prof. Surdeja jednym z poważniejszych ryzyk jest ryzyko przeciążenia regulacyjnego które oznacza, że „ Niewłaściwie sprofilowane regulacje mogą wywoływać trudności w dostosowaniu się do nich”. Wydaje się, że z takową sytuacją mamy do czynienia w omawianej sprawie.
Nie tylko regulacje
Dotychczas wydawało mi się, że słabością obecnej władzy jest raczej przegięcie w drugą stroną, że wciąż ona tkwi w swych dawnych ideologicznych okowach, które każą jej widzieć deregulację lekiem na całe zło ( najwyraźniej widać to obecnie w myśleniu Gowina i jego stronników). Przez pewien czas miałem nadzieję jednak, że platforma z Tuskiem u steru raczej dryfuje w kierunku zbalansowanej pragmatycznej orientacji. Wyrazem tego miała być przyjęta przed półtora laty tzw. ustawa żłobkowa, której jednym z ważnych punktów było zniesienie zbyt wysokich wymogów ( analogicznych do placówek służby zdrowia) dla zakładania i prowadzenia żłobków, co miało spowodować wzrost podaży tego typu placówek.
Cóż, faktycznie odnotowaliśmy wzrost liczby żłobków + innych form opieki nad małym dzieckiem jakie przewiduje wspomniana ustawa, ale jest to wzrost niewystarczający, nierównomiernie rozłożony w skali kraju i istotnie obciążający finansowo samych rodziców, co dla części może być barierą zaporową.
W istocie, problemu z oczekiwanym rozwojem infrastruktury żłobkowej ( a także szerszej infrastruktury opiekuńczej) nie da się sprowadzić do takich czy innych regulacji, ale należy szukać jego źródeł także w poziomie i sposobie ich finansowania oraz poziomie świadomości władz i obywateli. Głównym problemem nie jest przerost biurokracji, ale niedobór wiedzy i środków oraz ich wadliwa dystrybucja między sektorami i szczeblami administracji.
Państwo uniemożliwiające
Ale są sytuacje że nawet przy istniejących, niewielkich zasobach, złe regulacje mogą utrudnić ich wykorzystanie. Szczególnie ważnym zasobem jest wola ludzi do bezinteresownego poświęcania swojej energii w słusznym społecznym celu oraz doświadczenie zgromadzone przez nich. Tego typu zasoby zostały zgromadzone w ludziach, którzy tworzą i prowadzą świetlice socjoterapeutyczne i w kapitale społecznym który zgromadzili. Liberalny komentator powie, że w takich sytuacjach państwo powinno nie przeszkadzać. Ja postawiłbym władzy poprzeczkę nieco wyżej – nie tylko nie przeszkadzać, ale także pomagać.
Jeśli problemem wielu dotąd istniejących świetlic jst baza lokalowa, to władze lokalne powinno dołożyć własnych starań by znaleźć odpowiednie pomieszczenia lub dostosować istniejące do stanu w którym można byłoby mówić o spełnianiu standardów. Rozwiązaniem nie jest likwidacja świetlicy i zaprzestaje jej działalności.
W toczonych od lat dyskusji na temat kierunków przekształceń państwa opiekuńczego nieraz pojawiała się koncepcja enabling state, państwa umożliwiającego. W Polsce w niektórych sprawach miewamy scenariusz przeciwstawny – państwa uniemożliwiającego działanie.
Często ofiarą przeregulowania pada właśnie to co dzieje się w sferze społeczno-obywatelskiej i to w tych jej fragmentach, gdzie chodzi o pomoc najsłabszym. Pamiętacie głośne przed paroma miesiącami zagrożenie jakie pojawiło się przed wolontariatem w placówkach zdrowotnych. Zgodnie z wprowadzonymi wcześniej zapisami sprywatyzowane placówki zdrowotne uznane za podmioty prowadzące działalność gospodarczą nie mogły korzystać z opieki wolontariuszy ( mimo ze – co przytomnie wskazywali protestujący – tego typu wsparcie miewa fundamentalne znaczenie dla dobrostanu osoby ciężko chorej). Organizacje się tym zajmujące się wówczas skrzyknęły i łącząc siły przeforsowały zmianę zapisów, by działalność taka wciąż w świetle prawa była możliwa. Nawiasem mówiąc skutkiem tamtejszej awantury było przyspieszenie konsolidacji i integracji ich środowisk w tej sprawie. Miejmy nadzieję, że i w sprawie świetlic powstaje analogiczny ruch protestu, który doprowadzi do zmiany niekorzystnych regulacji a także będzie działał na rzecz poprawy warunków w tym obszarze w przyszłości.
Od przeregulowania do prywatyzacji
Nawet gdyby tak się stało, cała sytuacja nie jest bynajmniej zadowalająca. Nie chcę, żeby głównym katalizatorem większych inicjatyw społecznych była niewydolność państwa. Taki stan rzeczy przyczyni się niepostrzeżenie do czegoś jeszcze groźniejszego niż mało sensowne regulacje danej sfery życia. Mianowicie, będzie stanowił wodę na młyn dla tych wszystkich środowisk, którym bliska jest stara neokonserwatywna maksyma „ Big government is not a soution to our problem. Gig governmet is the problem”. A jeśli ta wizja demontażu państwa jeszcze silniej się u nas zadomowi, będziemy mieli jeszcze więcej problemów społecznych, których nie rozwiąże skądinąd wartościowa oddolna działalność świetlic socjoterapeutycznych.
Poza tym nie chodzi wyłącznie o potencjalne zagrożenia, ale o to za jakim państwem się odpowiadamy. Czy za państwem które przez nieprzemyślaną politykę, będzie liczyć, że zmotywuje rzeczywistość społeczną do skorygowania jego błędów? Czy też odwrotnie, państwo które reaguje na niedoskonałości rzeczywistości społecznej i skutecznie na nie odpowiada?
Dlaczego? Jak dowiadujemy się z tekstu Pacewicza ( „Zabieramy Agnieszce rodzinę i dom” 20-21 października 2012) to novum przyniosła ustawa o wspieraniu pieczy zastępczej i wspieraniu rodziny, które nakłada na prowadzenie świetlic bardzo rygorystyczne wymogi sanitarne i konieczność przejścia przez żmudne, dające małe szanse powodzenia, procedury.
Między godziwymi standardami a powszechnym dostępem
Żeby była jasność, elementarne bezpieczeństwo dzieci to kluczowa sprawa. Nie chodzi o to by je zaniedbywać. Wręcz przeciwnie, chodzi o to by je rozszerzyć – o wymiar socjalny i emocjonalny, a temu właśnie służy działalność świetlic socjoterapeutycznych. Państwo powinno wyznaczać pewne standardy, ale przy pomocy takich kryteriów i procedur by nie stanowiły one przeszkody dla organizacji społecznych w realizacji ich dotychczasowej misji. A tak się niestety dzieje. Jak czytamy we wspomniałym artykule „ W Warszawie udało się zrejestrować kliku placówkom z około setki, w Białymstoku jednej na 16! Resztę czeka likwidacja”
W tworzeniu regulacji podnoszących bezpieczeństwo i jakość życia nie można przedobrzyć. Dobra polityka społeczna według mnie jest po części sztuką szukania optymalnego kompromisu między jakością a dostępnością w warunkach istniejących lub potencjalnych zasobów. Kwestia standardów jakości pojawia się w polityce społecznej na wielu frontach, zwłaszcza tam gdzie mamy do czynienia z miejscami gdzie sprawowana jest opieka nad ludźmi, szczególnie tymi zależnymi.
Kiedyś motyw ten pojawił się też gdy przeprowadzałem dla Nowego Obywatel wywiad o placówkach na rzecz bezdomnych. Mój rozmówca Bogdan Aniszczyk wskazał wówczas, że standardy faktycznie poprawiają warunki życia tych którzy znajdą się pod instytucjonalną opieką, ale przyczyniając się do podnoszenia kosztu pobytu wykluczą możliwość korzystania z pomocy części pozostałym. Tamci pozostaną bez żadnych standardów, na ulicy.
Przy świeczce zamiast w świetlicy
Podobnie może stać się z ubogimi dziećmi, którym zamkną dostępną w okolicy świetlicę. Alternatywą będzie mało bezpieczne podwórko lub nie bardziej bezpieczny miejsce zamieszkania. Przypominają mi się w tym momencie kadry z filmu „ To ja złodziej” w którym główny nastoletni bohater wraca po zmierzchu do domu i mijając śpiących po libacji rodziców, kładzie się spać pod kocem w wannie, bowiem tylko tam może się położyć. Takie obrazki to nie fikcja filmowa. Wiele dzieci nie ma własnego biurka, a w czasie mojej ostatniej wizytacji w jednym z OPS na Pradze, dyrektor wspominał o tym, że na skutek trudności wielu rodzin z uregulowaniem bieżących rachunków, dzieci w środku Warszawy uczą się przy świeczce. Przy świeczce, a nie w świetlicy.
Pamiętajmy jednak przy tym , ze świetlice to nie tylko sposób na zapewnienie dzieciom namiastki bezpieczeństwa socjalnego ( tradycyjna funkcja polityki społecznej) ale także sposób na ich integrację i rozwój ( coraz częściej podnoszone funkcje nowoczesnej polityki społecznej) dzieci i młodzieży najbardziej zagrożonych wykluczeniem i marginalizacją. Nie są więc opiekuńczą przechowalnią, ale powinny być przestrzenią rozwoju, tak jednostki jak i społeczności.
Ku pedagogice ( coraz bardziej) społecznej
Choć jestem zdania szkoła ze swym obligatoryjnym powszechnym dostępem i programem nadal powinna stać w centrum polityki edukacyjnej, powinna być otoczona instytucjami wspierającymi rozwój dziecka – zarówno społecznymi jak i publicznymi ( a także tymi, które działają na zasadzie partnerstwa). Sama szkoła nie jest w stanie sobie poradzić z wielością funkcji i problemów często zakorzenionych w środowisku życia dziecka. Właśnie do uwzględnienia środowiskowych uwarunkowań jednostki nawiązuje pedagogika społeczna, a świetlica socjoterapeutyczna może być jednym ze sposobów realizowania w praktyce tego co podpowiada pedagogiczna refleksja. Dzięki temu wsparciu także instytucje oświatowego rdzenia mogą funkcjonować lepiej. Sprawa świetlic nie jest więc peryferyjne z punktu widzenia całościowej funkcji systemu edukacji w Polsce.
Omówione tu zagrożenie może stanowić przyczynek do dyskusji nad celami władzy publicznej i metodami jej realizacji. Ostatnio kończę recenzowanie do Animacji Życia Publicznego książki mojego niegdysiejszego szefa, dr Andrzeja Zybały pod tytułem „ Polityki publiczne”. W jednym rozdziałów poświęca sporo uwagi kwestii regulacji, które – jak zauważa autor- są „podstawowym instrumentem działania w politykach”. Jak wynika z przetoczonego przezeń spostrzeżeń prof. Surdeja jednym z poważniejszych ryzyk jest ryzyko przeciążenia regulacyjnego które oznacza, że „ Niewłaściwie sprofilowane regulacje mogą wywoływać trudności w dostosowaniu się do nich”. Wydaje się, że z takową sytuacją mamy do czynienia w omawianej sprawie.
Nie tylko regulacje
Dotychczas wydawało mi się, że słabością obecnej władzy jest raczej przegięcie w drugą stroną, że wciąż ona tkwi w swych dawnych ideologicznych okowach, które każą jej widzieć deregulację lekiem na całe zło ( najwyraźniej widać to obecnie w myśleniu Gowina i jego stronników). Przez pewien czas miałem nadzieję jednak, że platforma z Tuskiem u steru raczej dryfuje w kierunku zbalansowanej pragmatycznej orientacji. Wyrazem tego miała być przyjęta przed półtora laty tzw. ustawa żłobkowa, której jednym z ważnych punktów było zniesienie zbyt wysokich wymogów ( analogicznych do placówek służby zdrowia) dla zakładania i prowadzenia żłobków, co miało spowodować wzrost podaży tego typu placówek.
Cóż, faktycznie odnotowaliśmy wzrost liczby żłobków + innych form opieki nad małym dzieckiem jakie przewiduje wspomniana ustawa, ale jest to wzrost niewystarczający, nierównomiernie rozłożony w skali kraju i istotnie obciążający finansowo samych rodziców, co dla części może być barierą zaporową.
W istocie, problemu z oczekiwanym rozwojem infrastruktury żłobkowej ( a także szerszej infrastruktury opiekuńczej) nie da się sprowadzić do takich czy innych regulacji, ale należy szukać jego źródeł także w poziomie i sposobie ich finansowania oraz poziomie świadomości władz i obywateli. Głównym problemem nie jest przerost biurokracji, ale niedobór wiedzy i środków oraz ich wadliwa dystrybucja między sektorami i szczeblami administracji.
Państwo uniemożliwiające
Ale są sytuacje że nawet przy istniejących, niewielkich zasobach, złe regulacje mogą utrudnić ich wykorzystanie. Szczególnie ważnym zasobem jest wola ludzi do bezinteresownego poświęcania swojej energii w słusznym społecznym celu oraz doświadczenie zgromadzone przez nich. Tego typu zasoby zostały zgromadzone w ludziach, którzy tworzą i prowadzą świetlice socjoterapeutyczne i w kapitale społecznym który zgromadzili. Liberalny komentator powie, że w takich sytuacjach państwo powinno nie przeszkadzać. Ja postawiłbym władzy poprzeczkę nieco wyżej – nie tylko nie przeszkadzać, ale także pomagać.
Jeśli problemem wielu dotąd istniejących świetlic jst baza lokalowa, to władze lokalne powinno dołożyć własnych starań by znaleźć odpowiednie pomieszczenia lub dostosować istniejące do stanu w którym można byłoby mówić o spełnianiu standardów. Rozwiązaniem nie jest likwidacja świetlicy i zaprzestaje jej działalności.
W toczonych od lat dyskusji na temat kierunków przekształceń państwa opiekuńczego nieraz pojawiała się koncepcja enabling state, państwa umożliwiającego. W Polsce w niektórych sprawach miewamy scenariusz przeciwstawny – państwa uniemożliwiającego działanie.
Często ofiarą przeregulowania pada właśnie to co dzieje się w sferze społeczno-obywatelskiej i to w tych jej fragmentach, gdzie chodzi o pomoc najsłabszym. Pamiętacie głośne przed paroma miesiącami zagrożenie jakie pojawiło się przed wolontariatem w placówkach zdrowotnych. Zgodnie z wprowadzonymi wcześniej zapisami sprywatyzowane placówki zdrowotne uznane za podmioty prowadzące działalność gospodarczą nie mogły korzystać z opieki wolontariuszy ( mimo ze – co przytomnie wskazywali protestujący – tego typu wsparcie miewa fundamentalne znaczenie dla dobrostanu osoby ciężko chorej). Organizacje się tym zajmujące się wówczas skrzyknęły i łącząc siły przeforsowały zmianę zapisów, by działalność taka wciąż w świetle prawa była możliwa. Nawiasem mówiąc skutkiem tamtejszej awantury było przyspieszenie konsolidacji i integracji ich środowisk w tej sprawie. Miejmy nadzieję, że i w sprawie świetlic powstaje analogiczny ruch protestu, który doprowadzi do zmiany niekorzystnych regulacji a także będzie działał na rzecz poprawy warunków w tym obszarze w przyszłości.
Od przeregulowania do prywatyzacji
Nawet gdyby tak się stało, cała sytuacja nie jest bynajmniej zadowalająca. Nie chcę, żeby głównym katalizatorem większych inicjatyw społecznych była niewydolność państwa. Taki stan rzeczy przyczyni się niepostrzeżenie do czegoś jeszcze groźniejszego niż mało sensowne regulacje danej sfery życia. Mianowicie, będzie stanowił wodę na młyn dla tych wszystkich środowisk, którym bliska jest stara neokonserwatywna maksyma „ Big government is not a soution to our problem. Gig governmet is the problem”. A jeśli ta wizja demontażu państwa jeszcze silniej się u nas zadomowi, będziemy mieli jeszcze więcej problemów społecznych, których nie rozwiąże skądinąd wartościowa oddolna działalność świetlic socjoterapeutycznych.
Poza tym nie chodzi wyłącznie o potencjalne zagrożenia, ale o to za jakim państwem się odpowiadamy. Czy za państwem które przez nieprzemyślaną politykę, będzie liczyć, że zmotywuje rzeczywistość społeczną do skorygowania jego błędów? Czy też odwrotnie, państwo które reaguje na niedoskonałości rzeczywistości społecznej i skutecznie na nie odpowiada?