2013-07-02 20:22:56
Powracając po dłuższej przerwie po stolicy, już pierwszego dnia mogłem zetknąć z tym co jest wyraźnym stołecznym rysem, przynajmniej jeśli chodzi o ścisłe centrum – mianowicie duże prawdopodobieństwo natknięcia się na tę czy inną manifestację. W tym sensie Warszawa przy wszystkich swych niedogodnościach jest ciekawym i społecznie barwnym miastem ( choć nieraz niestety jest to barwa brunatna, innym razem są to barwy w głębszym sensie smutne, świadczące o tym, że komuś dzieje się źle).
Tym razem jednak natrafiłem na demonstrację dość szczególną. Spiesząc do swych obowiązków, w pewnym momencie znalazłem się w tłumie osób, które nie wypowiadali słów, a jedynie bogatą gestykulacją i pełną ekspresji mimiką dawali sobie gesty, których przekaz był dla mnie całkowicie niedostępny, a jedyny wybijający się w eterze dźwięk to odgłos trąbek które wzięli ze sobą na pochód.
Dla mnie była to raptem chwila, ale ci ludzie jednak muszą w świecie, często nieprzystosowanym do ich możliwości komunikacyjnych, funkcjonować na codzień, tracąc tym samym wiele mozliwości pełnoprawnego uczestnictwa w życiu społecznym.
Osoby głuche, bo o nich mowa, wyszli wczoraj na ulice Warszawy protestować m.in. przeciwko owym komunikacyjnym barierom. Protestujący przy pomocy ulotek, transparentów i bliskich którzy z nimi przybyli wskazywali na brak tłumaczy w urzędach, w telewizji, w policji, szpitalach i wielu innych instytucjach. Chcieliby też rzecznika rządu do spraw tej liczącej kilkaset tysięcy osób grupy obywateli. Protestujący wyrażają również niezgodę na oficjalnie preferowany w urzędach i telewizji system językowo-migowy zamiast polskiego języka migowego, który w ich opinii jest bardziej użyteczny i zrozumiały dla nich samych. Niewtajemniczonych względem owych różnic odsyłam na stronę Polskiego Związku Głuchych, wobec którego zarządu protestujący mają największe zastrzęzenia. Zarzucają mu że nie reperezentuje należycie potrzeb osób głuchych, składa się z osób słyszących i promuje system SJM zamiast PJM, w opinii protestujących właściwszy Domagają się zatem ponownych wyborów do owego zarządu.( choć trzeba pamiętać że obecny zarząd został demokratycznie wybrany głosami członków)
Na powyższe zarzuty zarząd ripostuje, że choć zgadza się z częścią postulatów, to nie ze wszystkimi, a ów ruch społeczny nie może wypowiedać się w imieniu całej zbiorowości głuchych.
Wczorajsza Rzeczpospolita przytacza też następujące słowa Zarządu Głównego, które, jak sądzę, powinny przemyśleć różne instytucje.
" Zdajemy sobie sprawę, że postulaty zawarte w petycji wynikają z narastającej frustracji środowiska osób głuchych, która jest wynikiem złej wieloletniej sytuacji głuchych w Polsce, niewystarczającej edukacji, braku godziwej pracy i płacy, braku tłumaczy w urzędach, szpitalach, przychodniach lekarskich". PZG podkreśla, też " że od lat walczy o nauczanie dwujęzyczne w szkołach dla głuchych, większą dostępność mediów, wejście na otwarty rynek pracy dla głuchych, zmianę przepisów dotyczących prawa jazdy, większą dostępność zawodów dla głuchych i zmianę przepisów BHP". Widać więc że jest pole konsensusu co do kwestii o które trzeba dalej się domagać. A skuteczność tej walki zależeć będzie od tego na ile decydenci różnych szczebli "wsłuchają" się w ów głos protestu i wyciągną wnioski.
Nie mnie rozsądzać ów spór między ujrzanych społecznym ruchem a działającym od wielu dekad pozarządową organizacją nie zagłębiwszy się weń. Można mieć wrażenie, że to są ich wewnętrzne sprawy, ale czy do końca? Dotyczą one przecież komunikacji z szerszym otoczeniem i szans na odnalezienie się w nim. Co więcej to właśnie niedostosowanie szerszego otoczenia może rodzić bezsilną, frustrację, która kierowana jest niekiedy wobec własnych reprezentantów ( mechanizm pojawiający się nota bene w wielu ruchach społecznych, które zderzają się ze ścianą obojętności bądź niemocy). Niezależnie od szczegółowych kwestii spornych, źle by się stało gdyby było gdyby ostrze protestu zostało skierowano do wewnątrz, zamiast stać się asumptem do przemyślenia tego czy polityka publiczna jest realizowana optymalnie i co w niej można byłoby ulepszyć.
Słusznie zwróciła uwagę posłanka Krystyna Pawłowicz ( której niestety zazwyczaj brakuje empatii wobec różnych grup które czują się marginalizowane i deptane) że wbrew temu co wyksponowały media przedmiotem protestu nie były wyłącznie kwestie języka, ale także znacznie szerszy problem marginalizacji tych osób w dostępie do sfery publicznej, do świadczeń socjalnych, do zatrudnienia, a także sprzętu, który podnosiłby ich przydatną na wielu frontach sprawność sensoryczną, a który w tej chwili jest bardzo drogi. Cieszy że tym razem Pani Poseł zdobyła się na przytomność umysłu i empatię. Byłbym rad gdyby sprawę tę konsekwetnie poruszała w agencie politycznej.
Klikuset uczestników demonstracji to imponujący wynik, zważywszy ograniczony potencjał mobilizacyjny Polaków. Grupa, której problemy reprezentowali jest ogromna i szacowana na około 100 tys.osób. Nigdy nie przypuściłbym, że to tak duża grupa osób ( a udział osób z problemami sensorycznymi może rosnąć, także ze względu na wzrost udziału sędziwych obywateli, u których mniej lub bardziej owe dlegliwości postępują wraz z wiekiem). Moja, a podejrzewam że nie tylko, nieświadomość skali zjawiska jest symptomatyczna. Ukazuje jak bardzo ci ludzie są poza systemem, w którym – przy istniejących możliwościach technicznych – mogliby być obecni znacznie bardziej wnosząc swój potencjał w dobro wspólne.
Prześwietlają własną pamięć, uzmysłowiłem sobie, że na swojej życiowej ścieżce nie napotkałem ani jednej osoby głuchej z którą miałbym szanse na dłuższy, pogłęniony kontakt.. Owszem widywało się czy to na ulicy, w tramwaju, na wczasach. Ale w wielu kontekstach – szkolnym, uniwersyteckim, społecznym, zawodowym takich osób nie spotykałem Nikogo z kim byłaby szansa wejść w bliższą relacje międzyludzką. No może za wyjątkiem kolegi z domu kultury, choć co prawda nie głuchego, a nie dosłyszącego ( którego deficytom sluchu towarzyszył wyjątkowy talent artystyczny, ktory o ile wiem rozwija jako profesjonalny wrocławski artysta – plastyk).
Być może dziś jest trochę inaczej niż w moich czasach szkolnych, jako że edukacja integracyjna i włączająca postępuje, więc dzisiejsze najmłodsze pokolenia mają pewnie większe szasne spotkać kolegę czy koleżankę niedowidzącą, niesłyszącą lub doświadczającą innej niepełnosprawności. Choć z pewnością dalecy jesteśmy tu od normatywnego ideału, a raport rzecznika RPO z grudnia 2011 roku poświęconego prawom uczniów niepełnosprawnych pokazał jak wiele jest jeszcze do zrobienia, także jeśli chodzi o uczniów z deficytami sensorycznymi ( którym poświęcone zostały osobne rozdziały wspomnianego raportu).
Nasza społeczna rzeczywistość często okazuje się głucha na potrzeby osób głucho-niemych. Ba, bywa głucha także na potrzeby i problemy tych, którzy sprawnie władają naszym językiem. I czują się krzywdzeni, odrzuceni. Samotni ze swym doświadczeniem i pragnieniami. Nie wchodząc na zbyt wysokie tony, warto na moment retrospektywnie wyjść na ulicę, wrócić do wczorajszego wydarzenia, które przypomniało mi o tych bardziej ogólnych sprawach i wyzwaniach. Choć obecni na wczorajszej manifestacji porozumiewali się w nieznanym mi języku, powiedzieli sporo o sobie. I o nas wszystkich.
Tym razem jednak natrafiłem na demonstrację dość szczególną. Spiesząc do swych obowiązków, w pewnym momencie znalazłem się w tłumie osób, które nie wypowiadali słów, a jedynie bogatą gestykulacją i pełną ekspresji mimiką dawali sobie gesty, których przekaz był dla mnie całkowicie niedostępny, a jedyny wybijający się w eterze dźwięk to odgłos trąbek które wzięli ze sobą na pochód.
Dla mnie była to raptem chwila, ale ci ludzie jednak muszą w świecie, często nieprzystosowanym do ich możliwości komunikacyjnych, funkcjonować na codzień, tracąc tym samym wiele mozliwości pełnoprawnego uczestnictwa w życiu społecznym.
Osoby głuche, bo o nich mowa, wyszli wczoraj na ulice Warszawy protestować m.in. przeciwko owym komunikacyjnym barierom. Protestujący przy pomocy ulotek, transparentów i bliskich którzy z nimi przybyli wskazywali na brak tłumaczy w urzędach, w telewizji, w policji, szpitalach i wielu innych instytucjach. Chcieliby też rzecznika rządu do spraw tej liczącej kilkaset tysięcy osób grupy obywateli. Protestujący wyrażają również niezgodę na oficjalnie preferowany w urzędach i telewizji system językowo-migowy zamiast polskiego języka migowego, który w ich opinii jest bardziej użyteczny i zrozumiały dla nich samych. Niewtajemniczonych względem owych różnic odsyłam na stronę Polskiego Związku Głuchych, wobec którego zarządu protestujący mają największe zastrzęzenia. Zarzucają mu że nie reperezentuje należycie potrzeb osób głuchych, składa się z osób słyszących i promuje system SJM zamiast PJM, w opinii protestujących właściwszy Domagają się zatem ponownych wyborów do owego zarządu.( choć trzeba pamiętać że obecny zarząd został demokratycznie wybrany głosami członków)
Na powyższe zarzuty zarząd ripostuje, że choć zgadza się z częścią postulatów, to nie ze wszystkimi, a ów ruch społeczny nie może wypowiedać się w imieniu całej zbiorowości głuchych.
Wczorajsza Rzeczpospolita przytacza też następujące słowa Zarządu Głównego, które, jak sądzę, powinny przemyśleć różne instytucje.
" Zdajemy sobie sprawę, że postulaty zawarte w petycji wynikają z narastającej frustracji środowiska osób głuchych, która jest wynikiem złej wieloletniej sytuacji głuchych w Polsce, niewystarczającej edukacji, braku godziwej pracy i płacy, braku tłumaczy w urzędach, szpitalach, przychodniach lekarskich". PZG podkreśla, też " że od lat walczy o nauczanie dwujęzyczne w szkołach dla głuchych, większą dostępność mediów, wejście na otwarty rynek pracy dla głuchych, zmianę przepisów dotyczących prawa jazdy, większą dostępność zawodów dla głuchych i zmianę przepisów BHP". Widać więc że jest pole konsensusu co do kwestii o które trzeba dalej się domagać. A skuteczność tej walki zależeć będzie od tego na ile decydenci różnych szczebli "wsłuchają" się w ów głos protestu i wyciągną wnioski.
Nie mnie rozsądzać ów spór między ujrzanych społecznym ruchem a działającym od wielu dekad pozarządową organizacją nie zagłębiwszy się weń. Można mieć wrażenie, że to są ich wewnętrzne sprawy, ale czy do końca? Dotyczą one przecież komunikacji z szerszym otoczeniem i szans na odnalezienie się w nim. Co więcej to właśnie niedostosowanie szerszego otoczenia może rodzić bezsilną, frustrację, która kierowana jest niekiedy wobec własnych reprezentantów ( mechanizm pojawiający się nota bene w wielu ruchach społecznych, które zderzają się ze ścianą obojętności bądź niemocy). Niezależnie od szczegółowych kwestii spornych, źle by się stało gdyby było gdyby ostrze protestu zostało skierowano do wewnątrz, zamiast stać się asumptem do przemyślenia tego czy polityka publiczna jest realizowana optymalnie i co w niej można byłoby ulepszyć.
Słusznie zwróciła uwagę posłanka Krystyna Pawłowicz ( której niestety zazwyczaj brakuje empatii wobec różnych grup które czują się marginalizowane i deptane) że wbrew temu co wyksponowały media przedmiotem protestu nie były wyłącznie kwestie języka, ale także znacznie szerszy problem marginalizacji tych osób w dostępie do sfery publicznej, do świadczeń socjalnych, do zatrudnienia, a także sprzętu, który podnosiłby ich przydatną na wielu frontach sprawność sensoryczną, a który w tej chwili jest bardzo drogi. Cieszy że tym razem Pani Poseł zdobyła się na przytomność umysłu i empatię. Byłbym rad gdyby sprawę tę konsekwetnie poruszała w agencie politycznej.
Klikuset uczestników demonstracji to imponujący wynik, zważywszy ograniczony potencjał mobilizacyjny Polaków. Grupa, której problemy reprezentowali jest ogromna i szacowana na około 100 tys.osób. Nigdy nie przypuściłbym, że to tak duża grupa osób ( a udział osób z problemami sensorycznymi może rosnąć, także ze względu na wzrost udziału sędziwych obywateli, u których mniej lub bardziej owe dlegliwości postępują wraz z wiekiem). Moja, a podejrzewam że nie tylko, nieświadomość skali zjawiska jest symptomatyczna. Ukazuje jak bardzo ci ludzie są poza systemem, w którym – przy istniejących możliwościach technicznych – mogliby być obecni znacznie bardziej wnosząc swój potencjał w dobro wspólne.
Prześwietlają własną pamięć, uzmysłowiłem sobie, że na swojej życiowej ścieżce nie napotkałem ani jednej osoby głuchej z którą miałbym szanse na dłuższy, pogłęniony kontakt.. Owszem widywało się czy to na ulicy, w tramwaju, na wczasach. Ale w wielu kontekstach – szkolnym, uniwersyteckim, społecznym, zawodowym takich osób nie spotykałem Nikogo z kim byłaby szansa wejść w bliższą relacje międzyludzką. No może za wyjątkiem kolegi z domu kultury, choć co prawda nie głuchego, a nie dosłyszącego ( którego deficytom sluchu towarzyszył wyjątkowy talent artystyczny, ktory o ile wiem rozwija jako profesjonalny wrocławski artysta – plastyk).
Być może dziś jest trochę inaczej niż w moich czasach szkolnych, jako że edukacja integracyjna i włączająca postępuje, więc dzisiejsze najmłodsze pokolenia mają pewnie większe szasne spotkać kolegę czy koleżankę niedowidzącą, niesłyszącą lub doświadczającą innej niepełnosprawności. Choć z pewnością dalecy jesteśmy tu od normatywnego ideału, a raport rzecznika RPO z grudnia 2011 roku poświęconego prawom uczniów niepełnosprawnych pokazał jak wiele jest jeszcze do zrobienia, także jeśli chodzi o uczniów z deficytami sensorycznymi ( którym poświęcone zostały osobne rozdziały wspomnianego raportu).
Nasza społeczna rzeczywistość często okazuje się głucha na potrzeby osób głucho-niemych. Ba, bywa głucha także na potrzeby i problemy tych, którzy sprawnie władają naszym językiem. I czują się krzywdzeni, odrzuceni. Samotni ze swym doświadczeniem i pragnieniami. Nie wchodząc na zbyt wysokie tony, warto na moment retrospektywnie wyjść na ulicę, wrócić do wczorajszego wydarzenia, które przypomniało mi o tych bardziej ogólnych sprawach i wyzwaniach. Choć obecni na wczorajszej manifestacji porozumiewali się w nieznanym mi języku, powiedzieli sporo o sobie. I o nas wszystkich.