2013-07-10 14:59:11
Jadąc parę dni temu pociągiem, w przedziale ze mną usiadło sympatyczne małżeństwo, raczej we wczesnej jesieni życia. W trakcie pro-godzinnej wspólnej podróży Pani wyciągnęła Gościa Niedzielnego i zaczęła wyrażając raz to zatroskanie, raz oburzanie, komentować na głos to co wyczytała. Gdy czytała dane o bezdomnych na Mazowszu mówiła to z troską, gdy zaś zeszła na artykuł traktujący o Zygmuncie Baumanie, nie kryła oburzenia i zniesmaczenia wręcz jego osobą i życiorysem.
Jak podejrzałem z ukosa, był to tekst pióra Piotra Legutki "Czy major KBW może być akademickim autorytetem?" Nie czytałem go, ale emocjonalne komentarze mojej przedziałowej sąsiadki przypomniało mi o tym jak silne i żywe są antykomunistyczne resentymenty w polskim społeczeństwie.
Od wrocławskiego wywiadu prof. Baumana, który został zakłócony przez wulgarne i złowrogie okrzyki młodzieży z Narodowego Odrodzenia Polski minęło trochę czasu, ale spór o przeszłość najbardziej znanego polskiego socjologa odżył na łamach prasy. I jak widać, budzi emocje czytelników.
Gdy oglądałem relacje z wykładu, pierwszej kolejności myślałem o tym wydarzeniu
przez pryzmat pewnych współczesnych uwarunkowań współczesnego nacjonalizmu i źródeł podatności nań ze strony młodych ludzi. Z grubsza rzecz biorąc, upatrywałem ich w tym co też było przedmiotem wystąpienia prof.Baumana, czyli odwrocie od ducha socjaldemokracji. Myśląc o socjaldemokracji mam na myśli zarówno pewien model państwa opiekuńczego sprawiedliwie dystrybuującego możliwości godziwego życia i przy pomocy odpowiednio skonstruowanych instytucji społecznych umacniającego więzi międzyludzkie. Z drugiej strony duch socjaldemokracji, zwłaszcza w pierwszej fazie, to był także ruch integrujący ludzi, wyznaczający pewne cele i legitymizujący dążenia. Ten duch dziś gdzieś ulatuje...przynajmniej w naszym państwie, a ubocznym skutkiem tego jest coraz większe poczucie alienacji jednostek, coraz
niższy poziom identyfikacji z instytucjami społecznymi, brak oparcia w nich, a także niestabilność wywołująca potrzebę kompensacji nieraz znajdującej ujście w ideologiach szafujących etykietami i odwołujących się do retoryki moralnego potępienia oraz społecznego wykluczenia innych.
Te zjawiska prowadzą do takich incydentów jak ten we Wrocławiu, aczkolwiek nie powinniśmy skupiać się na pojedynczych incydencjach, a raczej na niepokojących trendach nabrzmiewających lokalnie i składający się na ogólnonarodowe kwestie, jak umacniający się ruch nacjonalistyczny.
Z kolei moja pociągowa obserwacja pokazuje, że brak perspektyw dla młodego pokolenia (tu i ówdzie nazywanego wręcz " straconym") nie wyjaśnia w pełni źródeł obecności antykomunistycznego resentymentu. Dotyka on także osób znacznie starszych, czytelników wygrywających w rankingach sprzedawalności katolickich pismach "Gość niedzielny" czy Niedziela" etc. Co więcej nie tylko osób wykluczonych i samotnych, gdzieś z zapomnianych peryferii. Źródła antykomunizmu są bardziej złożone niż to wynikałoby wprost z ekonomiczno-społecznych przemian choć ich kierunek robi swoje. Jednocześnie dyskurs antykomunistyczny ( abstrahując nawet od tego na ile jest uzasadniony na ile nie) ma ten skutek uboczny, że służy delegitymizowaniu postaci i tradycji, dzięki którym mogłyby wybrzmieć poglądy służące postępowym, prospołecznym zmianom (casus Baumana dobrym tego przykładem). A ich zablokowanie może pogłębić z kolei jeszcze groźniejszą reakcję nacjonalistyczną.
Sporo dzieje się w sferze publicznego dyskursu i trzeba porządnej pracy, by ograniczyć wpływy języka antykomunistycznego, a przynajmniej ograniczyć jej najbardziej bezkrytyczne i groźne. oblicze. Problemem nie jest to że komuś nie podoba się życiorys Baumana (lub jego etap, zresztą już bardzo odległy w czasie) ale to, że wyciąganie tamtych wydarzeń służą delegitymizacji całej biografii a także naukowego dorobku tej postaci. Pewne rzeczy prezentowane są w ten sposób, że np.pani, którą spotkałem w pociągu, zapewne nigdy nie sięgnie po diagnozy Baumana opisujące przemiany współczesności i kondycję dzisiejszego człowieka, co nie ma żadnego związku z okresem polskiego stalinizmu, wokół którego rozgorzała medialna wrzawa.
A odnosząc się do tytułowego artykułu Piotra Legutki o tym czy Bauman ma prawo być akademickim autorytetem, jak dla mnie odpowiedź jest twierdząca. Przy czym nie mówię tu o moralnym Autorytecie pisanym koniecznie z dużej litery. Tego bym prof.Baumanowi nie życzył. Właśnie słabością polskiej kultury publicznej jest to, że szukamy w niej wielkich autorytetów, których wygłaszane sądy traktujemy jako prawdy objawione i oczekujemy że wartości intelektualnych będzie towarzyszyła nieskazitelność moralna. Wolałbym, żeby na życiorys, zwłaszcza wówczas gdy odnosi się od odległych i skomplikowanych czasów, w których nam nie przyszło żyć patrzyli z odrobiną pokory a także nie przysłaniali ową biografią dorobku intelektualnego czy kulturowego danej postaci. Bowiem tym samym sami się zubażamy o to co moglibyśmy zaczerpnąć od tych postaci a co mogłoby pomóc lepiej zrozumieć otaczającą rzeczywistość.
Jak podejrzałem z ukosa, był to tekst pióra Piotra Legutki "Czy major KBW może być akademickim autorytetem?" Nie czytałem go, ale emocjonalne komentarze mojej przedziałowej sąsiadki przypomniało mi o tym jak silne i żywe są antykomunistyczne resentymenty w polskim społeczeństwie.
Od wrocławskiego wywiadu prof. Baumana, który został zakłócony przez wulgarne i złowrogie okrzyki młodzieży z Narodowego Odrodzenia Polski minęło trochę czasu, ale spór o przeszłość najbardziej znanego polskiego socjologa odżył na łamach prasy. I jak widać, budzi emocje czytelników.
Gdy oglądałem relacje z wykładu, pierwszej kolejności myślałem o tym wydarzeniu
przez pryzmat pewnych współczesnych uwarunkowań współczesnego nacjonalizmu i źródeł podatności nań ze strony młodych ludzi. Z grubsza rzecz biorąc, upatrywałem ich w tym co też było przedmiotem wystąpienia prof.Baumana, czyli odwrocie od ducha socjaldemokracji. Myśląc o socjaldemokracji mam na myśli zarówno pewien model państwa opiekuńczego sprawiedliwie dystrybuującego możliwości godziwego życia i przy pomocy odpowiednio skonstruowanych instytucji społecznych umacniającego więzi międzyludzkie. Z drugiej strony duch socjaldemokracji, zwłaszcza w pierwszej fazie, to był także ruch integrujący ludzi, wyznaczający pewne cele i legitymizujący dążenia. Ten duch dziś gdzieś ulatuje...przynajmniej w naszym państwie, a ubocznym skutkiem tego jest coraz większe poczucie alienacji jednostek, coraz
niższy poziom identyfikacji z instytucjami społecznymi, brak oparcia w nich, a także niestabilność wywołująca potrzebę kompensacji nieraz znajdującej ujście w ideologiach szafujących etykietami i odwołujących się do retoryki moralnego potępienia oraz społecznego wykluczenia innych.
Te zjawiska prowadzą do takich incydentów jak ten we Wrocławiu, aczkolwiek nie powinniśmy skupiać się na pojedynczych incydencjach, a raczej na niepokojących trendach nabrzmiewających lokalnie i składający się na ogólnonarodowe kwestie, jak umacniający się ruch nacjonalistyczny.
Z kolei moja pociągowa obserwacja pokazuje, że brak perspektyw dla młodego pokolenia (tu i ówdzie nazywanego wręcz " straconym") nie wyjaśnia w pełni źródeł obecności antykomunistycznego resentymentu. Dotyka on także osób znacznie starszych, czytelników wygrywających w rankingach sprzedawalności katolickich pismach "Gość niedzielny" czy Niedziela" etc. Co więcej nie tylko osób wykluczonych i samotnych, gdzieś z zapomnianych peryferii. Źródła antykomunizmu są bardziej złożone niż to wynikałoby wprost z ekonomiczno-społecznych przemian choć ich kierunek robi swoje. Jednocześnie dyskurs antykomunistyczny ( abstrahując nawet od tego na ile jest uzasadniony na ile nie) ma ten skutek uboczny, że służy delegitymizowaniu postaci i tradycji, dzięki którym mogłyby wybrzmieć poglądy służące postępowym, prospołecznym zmianom (casus Baumana dobrym tego przykładem). A ich zablokowanie może pogłębić z kolei jeszcze groźniejszą reakcję nacjonalistyczną.
Sporo dzieje się w sferze publicznego dyskursu i trzeba porządnej pracy, by ograniczyć wpływy języka antykomunistycznego, a przynajmniej ograniczyć jej najbardziej bezkrytyczne i groźne. oblicze. Problemem nie jest to że komuś nie podoba się życiorys Baumana (lub jego etap, zresztą już bardzo odległy w czasie) ale to, że wyciąganie tamtych wydarzeń służą delegitymizacji całej biografii a także naukowego dorobku tej postaci. Pewne rzeczy prezentowane są w ten sposób, że np.pani, którą spotkałem w pociągu, zapewne nigdy nie sięgnie po diagnozy Baumana opisujące przemiany współczesności i kondycję dzisiejszego człowieka, co nie ma żadnego związku z okresem polskiego stalinizmu, wokół którego rozgorzała medialna wrzawa.
A odnosząc się do tytułowego artykułu Piotra Legutki o tym czy Bauman ma prawo być akademickim autorytetem, jak dla mnie odpowiedź jest twierdząca. Przy czym nie mówię tu o moralnym Autorytecie pisanym koniecznie z dużej litery. Tego bym prof.Baumanowi nie życzył. Właśnie słabością polskiej kultury publicznej jest to, że szukamy w niej wielkich autorytetów, których wygłaszane sądy traktujemy jako prawdy objawione i oczekujemy że wartości intelektualnych będzie towarzyszyła nieskazitelność moralna. Wolałbym, żeby na życiorys, zwłaszcza wówczas gdy odnosi się od odległych i skomplikowanych czasów, w których nam nie przyszło żyć patrzyli z odrobiną pokory a także nie przysłaniali ową biografią dorobku intelektualnego czy kulturowego danej postaci. Bowiem tym samym sami się zubażamy o to co moglibyśmy zaczerpnąć od tych postaci a co mogłoby pomóc lepiej zrozumieć otaczającą rzeczywistość.