2013-08-08 22:24:25
Podczas mojego pobytu we Wrocławiu poszliśmy z Mamą na głośną wystawę " Rodzina Brueghlów". Właściwie głośną nie tyle ze względu na znakomitość zgromadzonych tam dzieł, ile ze względu na ceny wstępu ( 40 złotych bilet normalny, 20 -ulgowy) co wzbudziło pewne kontrowersje i debatę o dostępność sztuki i kultury i to do jakiego stopnia powinny być one rozpatrywane w kontekście fundamentalnych praw człowieka i obywatela.
Wystawa ładna i ciekawa, ale też nie oszałamiająca liczbą dzieł, których można by się spodziewać. Dla przykładu samego, najsłynniejszego przecież, Pietera Breghla Starszego był tylko jeden obraz i to niereprezentatywny dla jego twórczości. Rekompensowały to liczne obrazy jego synów i wnuków w zbliżonej konwencji i o nieco zbieżnej tematyce ( barwne sceny z życia chłopów, piękne pejzaże z ludźmi jeżdżącymi na łyżwach). Uzupełniały to motywy alegoryczne i obrazy przedstawiające martwą naturę, w tym kwiaty, w której lubował się Jan Brughel, zwany Aksamitnym ( najsłynniejszego jego działa – bukiet kwiatów z owadami – nie można było a wystawie zasmakować). W zasadzie cała ekspozycja sprowadzała się do zaprezentowania twórczości trzech pokoleń jednej rodziny arystów, gdzie wiele było ciągłośći, ale też nieco indywidualnych akcentów i zewnętrznych wpływów , które wraz z kolejnymi generacjami coraz silniej oddalały to malarstwo od dziedzictwa nestora w kierunku barokowych prądów i inspiracji. Na wystawie natomiast nie znalazły się inne perły flamandzkiej ani holenderskiej sztuki pokroju Rembradta czy Vermeera ani także – najbardziej pokrewnych artystycznie Brueghlowi – malarzy z nurtu chłopskiego.
Wątpliwe korzyści
Moje opinie nie są może miarodajne ( bowiem do malarstwa flamandzkiego słabość mam szczególną), ale wedlug mnie całość jako warte obejrzenia wydarzenie artystyczne - broni się. Nie jestem natomiast pewien czy finansowe kryterium wstępu i stojące za tym podejście i retoryka organizatorów wystawy również zasługują na obronę.
Jak czytamy w Gazecie Wyborczej: " To nie bar mleczny. Albo chcemy mieć wystawy dobre, albo tanie. Wystawa czasowa musi na siebie zarobić, bo koszt jej ubezpieczenia i sprowadzenia jest wysoki - tłumaczy Mirosław Jasiński, szef Galerii Miejskiej i inicjator sprowadzenia do Wrocławia "Rodziny Brueghlów". Jasiński liczy na to, że wystawę w Pałacu Królewskim odwiedzą wkrótce również turyści z Czech i Niemiec."
hmm, jeśli już mowa o barach mlecznych, słowa te przypominają pamiętne już zdanie burmistrza Śródmieścia w Warszawie, Bartelskiego, który ongiś miał rzec, że albo będzie nowocześnie i drożej albo przaźnie i tanio. To z jego inicjatywy zamknięto swego czasu bar mleczny " Prasowy", który niedawno dzięki protestom mieszkańców i działaczy społecznych udało się reaktywować, w nowym wydaniu. Oczekiwanie na to, że to zagraniczni turyści zasilą kasę organizatorów jest też wątpliwe. Poza tym czy po to sprowadza się dzieła flamandzkich mistrzów do Wrocławia, by gros jego mieszkańców nie mogła sobie pozwolić na ich obejrzenie. Przyciąganie turystów jest ważne, ale w pierwszej kolejności powinno się myśleć o potrzebie mieszkańców, zwłaszcza wówczas gdy nie wchodzą one w kolizję z potrzebami przybyszów.
Poza tym nie wiem skąd pewność, że im wyższa cena biletu tym większe wpływy z biletów? Wszak, może się okazać, że dla części osób owe 40 złotych to cena zaporowa i w związku z tym nie przyjdą a zrobiliby to gdyby kosztowało to dwa razy mniej. Te wszystkie osoby, które z uwagi na koszt zostają w domach, to straty alternatywne dla organizatorów. Bilans finansowy w sytuacji wywindowania cen biletów nie musi okazać się wcale korzystny. Sam, na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że gdy byłem we Wrocławiu poprzednio, parę dni przed wypłatą, nie zdecydowałbym się na udział w tym wydarzeniu, gdyż po prostu nie miałem tyle pieniędzy do wyłożenia w tych tydniach, nie wiedząc kiedy otrzymam zapłatę za swoją pracę. A pamiętajmy że przestoje płacowe to rzeczywistość dużej części rodaków. Wiele osób jest przecież w znacznie trudniejszej sytuacji i musi liczyć każdy grosz także wówczas gdy środki pojawią się na koncie.
Dużo wśród potencjalnych odbiorców sztuki dawnej znalazło by się zapewne emerytów, którzy dysponują nieraz dużą ilością wolnego czasu i szerokimi zainteresowaniami oraz przyzwyczajeniem do obcowania z tradycyjnymi formami kultury
. Ale czy ceny te ich nie zniechęcą, a w niektórych wypadkach wręcz uniemożliwią skorzystanie z tego typu atrakcji. Już dziś osoby starsze – jak wynika z GUS-owskiego raportu – w ogromnej większości nie korzystają z kultury, nie chodzą do galerii ani muzeów. Myślę, że stoi za tym nei brak woli ( bo znam osoby starsze które takie potrzeby mają bardzo rozbudzone) ale raczej trudności lokomocyjne i finansowe. Gospodarstwo domowe polskiego emeryta może statystycznie nie jest bardzo biedne ( choć nędza i tu się zdarza) ale z reguły jest dość skromne,a w dodatku obciążone licznymi pozakulturalnymi, a zdrowotnymi wydatkami. Polityka publiczna powinna wychodzić naprzeciw potrzebom kulturalnym starszych ludzi, którzy mają dużo niezagospodarowanego czasu, a nie tworzyć dodatkowe bariery ku spożytkowaniu go poza domem ( w dłuższej perspektywie państwu się to opłaca, bowiem motywacja do mniej siedzące trybu życia przedłuża sprawność i samodzielność osób starszych).
Muzeum jak bar mleczny.
Moje drugie zastrzeżenie jest takie, że organizatorzy zdają się hołdować dość osobliwej wizji kultury, która powinna być elitarna. Słowa, że muzeum to nie bar mleczny nie były wypowiadane z ubolewaniem. Przyjmuje się tu za naturalne, że po prostu duża część obywateli jest z owej kultury ekonomicznie wykluczona i nie widzi się w tym problemu. A może zakłada się, że osoby niezamożne i tak nie są potencjalnymi adresatami tej kulturalnej oferty, więc można spisać je spisać na straty dając wysoką cenę wstępu. A nawet jeśliby mniej zasobna osoba chciała się wybrać na coś takiego, czyż to nie fanaberia? Tak zdaje się myśleć nie tylko wspomniany kurator wystawy, ale – obawiam się- niestety także niemała część polskich elit i społeczeństwa ogólęm. Ale jest to myślenie błędne pod każdym względem.
W istocie wiele osób niezamożnych ma takie same potrzeby kulturalne jak osoby o wyższych dochodach i majątku. Nie powinniśmy się godzić na ich deprywację, także duchową, ze względu na stan portfela.Tym bardziej, że niemożność obcowania z kulturą jest jednym z czynników, który wpycha ludzi mniej zamożnych właśnie w stan wykluczenia. Warto dostarczać także ludziom w gorszej sytuacji bodżce kulturowe, które rozszerzają ich horyzont odbierania rzeczywistości, zanurzają w nowych kontekstach mogących się w niespodziewanych momentach bardzo przydać. Dziecko, które zobaczy obrazy na żywo, ma większe szanse rozsmakować się w malarstwie niż w wówczas gdy robi wyłącznie w internecie czy na szkolnych zajęciach . Będzie też łatwiej przyswajało nowe treści kształcenia, które odwołują się do danych motywów malarskich lub toposów, które przedstawiają. Samo ograniczenie ceny jeszcze nie sprawi, że sztuka stanie się w pełni inkluzywna, ale jest to jednak krok do przodu.
A dla tych niezamożnych osób , które się w tym rozkochają, obcowanie ze sztuką może uczynić życie lżejszym, pełniejszym, choć na moment wolnym od indywidualnych trosk. Z tych oto względów osobom niezamożnym potrzebny jest dostęp do kultury nie mniej, a bardziej niż osobom z wyższych warstw. Mówiąc o dostępie, nie mam rzecz jasna tworzenia kulturowego imperatywu obcowania ze sztuką, zwłaszcza tą wysoką. Nie każdy się w tym odnajduje. Nie każdy lubi Rodzinę Brueghla i w ogóle malarstwo dawne ( z osób które w życiu spotkałem, mogę powiedzieć, że jest to nawet zdecydowana mniejszość). Ale jeśli szukamy idei regulatywnej, jestem zdania – z przytoczonych wyżej powodów – że powinno się dążyć do tego by jak najszersza była możliwość obcowania z kulturą, w różnych jej odcieniach i formach.
Niestety gospodarz wystawy nie widzi swojej misji w powyższej perspektywie. Idzie o zarobienie pieniędzy, względnie o zrobienie efektownego kulturowego eventu. Funkcja upowszechniania kultury, dystrybucji możliwości i uczynienia życia ludzi ( zwłaszcza tych społecznie słabszych) atrakcyjniejszym zdaje się nie odgywać – w świetle jego wypowiedzi medialnych – większej roli. Obawiam się, że podobnie jak w wielu przed nim przeciwstawia on cele – wysokiej jakości i szerokiej dostępności, zamiast próby ich godzenia, co mi wydawałoby się właściwym kierunkiem modernizacyjnym.
Brueghel przewraca się w grobie
Postawa elitarystyczna szczególnie nie licuje z duchem twórczości samego Brueghla. Jak wiadomo w swych pracach wychodził on do ludzi, a nie zamykał się w kruchtach czy bogatych mieszczańskich wnętrzach. Malował ludzi z ich przywarami, troskami i radościami. W otoczeniu natury, przy pracy, obrzędach oraz w czasie wolnym. Nie stronił też od ukazania losu ludzi wykluczonych, doświadczających poważnych ograniczeń jak żebracy czy ślepcy ( ten ostatni obraz to, moim zdaniem, nie tylko dzieło jego życia ale ponadczasowe arcydzieło). W swym odwoływaniu do obserwowanych doświadczeń jak i mądrości ludowej ( por. przysłowia flamandzkie) nadawał temu co widział i przedstawiał wymiar uniwersalny, który może dziś nie tylko estetycznie ale i poznawczo i etycznie inspirować. W tym sensie tworzona przezeń sztuka jest częścią kulturowego kanonu, a ten powinien być tym co ma szanse stać się udział wielu grup społecznych. Nieprzypadkiem, tak liczni polscy poeci odwoływali się do jego obrazów, m.in. Upadku Ikara.
Paradoksalna wydaje mi się sytuacja w której twórczość malarza który odszedł od wyidealizowanego portretowania wyłącznie elit i ich świata była współcześnie odbierana wyłącznie przez wąską elitę. Aż dziw, że gospodarze wystawy zdają się tego nie rozumieć.
Wystawa ładna i ciekawa, ale też nie oszałamiająca liczbą dzieł, których można by się spodziewać. Dla przykładu samego, najsłynniejszego przecież, Pietera Breghla Starszego był tylko jeden obraz i to niereprezentatywny dla jego twórczości. Rekompensowały to liczne obrazy jego synów i wnuków w zbliżonej konwencji i o nieco zbieżnej tematyce ( barwne sceny z życia chłopów, piękne pejzaże z ludźmi jeżdżącymi na łyżwach). Uzupełniały to motywy alegoryczne i obrazy przedstawiające martwą naturę, w tym kwiaty, w której lubował się Jan Brughel, zwany Aksamitnym ( najsłynniejszego jego działa – bukiet kwiatów z owadami – nie można było a wystawie zasmakować). W zasadzie cała ekspozycja sprowadzała się do zaprezentowania twórczości trzech pokoleń jednej rodziny arystów, gdzie wiele było ciągłośći, ale też nieco indywidualnych akcentów i zewnętrznych wpływów , które wraz z kolejnymi generacjami coraz silniej oddalały to malarstwo od dziedzictwa nestora w kierunku barokowych prądów i inspiracji. Na wystawie natomiast nie znalazły się inne perły flamandzkiej ani holenderskiej sztuki pokroju Rembradta czy Vermeera ani także – najbardziej pokrewnych artystycznie Brueghlowi – malarzy z nurtu chłopskiego.
Wątpliwe korzyści
Moje opinie nie są może miarodajne ( bowiem do malarstwa flamandzkiego słabość mam szczególną), ale wedlug mnie całość jako warte obejrzenia wydarzenie artystyczne - broni się. Nie jestem natomiast pewien czy finansowe kryterium wstępu i stojące za tym podejście i retoryka organizatorów wystawy również zasługują na obronę.
Jak czytamy w Gazecie Wyborczej: " To nie bar mleczny. Albo chcemy mieć wystawy dobre, albo tanie. Wystawa czasowa musi na siebie zarobić, bo koszt jej ubezpieczenia i sprowadzenia jest wysoki - tłumaczy Mirosław Jasiński, szef Galerii Miejskiej i inicjator sprowadzenia do Wrocławia "Rodziny Brueghlów". Jasiński liczy na to, że wystawę w Pałacu Królewskim odwiedzą wkrótce również turyści z Czech i Niemiec."
hmm, jeśli już mowa o barach mlecznych, słowa te przypominają pamiętne już zdanie burmistrza Śródmieścia w Warszawie, Bartelskiego, który ongiś miał rzec, że albo będzie nowocześnie i drożej albo przaźnie i tanio. To z jego inicjatywy zamknięto swego czasu bar mleczny " Prasowy", który niedawno dzięki protestom mieszkańców i działaczy społecznych udało się reaktywować, w nowym wydaniu. Oczekiwanie na to, że to zagraniczni turyści zasilą kasę organizatorów jest też wątpliwe. Poza tym czy po to sprowadza się dzieła flamandzkich mistrzów do Wrocławia, by gros jego mieszkańców nie mogła sobie pozwolić na ich obejrzenie. Przyciąganie turystów jest ważne, ale w pierwszej kolejności powinno się myśleć o potrzebie mieszkańców, zwłaszcza wówczas gdy nie wchodzą one w kolizję z potrzebami przybyszów.
Poza tym nie wiem skąd pewność, że im wyższa cena biletu tym większe wpływy z biletów? Wszak, może się okazać, że dla części osób owe 40 złotych to cena zaporowa i w związku z tym nie przyjdą a zrobiliby to gdyby kosztowało to dwa razy mniej. Te wszystkie osoby, które z uwagi na koszt zostają w domach, to straty alternatywne dla organizatorów. Bilans finansowy w sytuacji wywindowania cen biletów nie musi okazać się wcale korzystny. Sam, na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że gdy byłem we Wrocławiu poprzednio, parę dni przed wypłatą, nie zdecydowałbym się na udział w tym wydarzeniu, gdyż po prostu nie miałem tyle pieniędzy do wyłożenia w tych tydniach, nie wiedząc kiedy otrzymam zapłatę za swoją pracę. A pamiętajmy że przestoje płacowe to rzeczywistość dużej części rodaków. Wiele osób jest przecież w znacznie trudniejszej sytuacji i musi liczyć każdy grosz także wówczas gdy środki pojawią się na koncie.
Dużo wśród potencjalnych odbiorców sztuki dawnej znalazło by się zapewne emerytów, którzy dysponują nieraz dużą ilością wolnego czasu i szerokimi zainteresowaniami oraz przyzwyczajeniem do obcowania z tradycyjnymi formami kultury
. Ale czy ceny te ich nie zniechęcą, a w niektórych wypadkach wręcz uniemożliwią skorzystanie z tego typu atrakcji. Już dziś osoby starsze – jak wynika z GUS-owskiego raportu – w ogromnej większości nie korzystają z kultury, nie chodzą do galerii ani muzeów. Myślę, że stoi za tym nei brak woli ( bo znam osoby starsze które takie potrzeby mają bardzo rozbudzone) ale raczej trudności lokomocyjne i finansowe. Gospodarstwo domowe polskiego emeryta może statystycznie nie jest bardzo biedne ( choć nędza i tu się zdarza) ale z reguły jest dość skromne,a w dodatku obciążone licznymi pozakulturalnymi, a zdrowotnymi wydatkami. Polityka publiczna powinna wychodzić naprzeciw potrzebom kulturalnym starszych ludzi, którzy mają dużo niezagospodarowanego czasu, a nie tworzyć dodatkowe bariery ku spożytkowaniu go poza domem ( w dłuższej perspektywie państwu się to opłaca, bowiem motywacja do mniej siedzące trybu życia przedłuża sprawność i samodzielność osób starszych).
Muzeum jak bar mleczny.
Moje drugie zastrzeżenie jest takie, że organizatorzy zdają się hołdować dość osobliwej wizji kultury, która powinna być elitarna. Słowa, że muzeum to nie bar mleczny nie były wypowiadane z ubolewaniem. Przyjmuje się tu za naturalne, że po prostu duża część obywateli jest z owej kultury ekonomicznie wykluczona i nie widzi się w tym problemu. A może zakłada się, że osoby niezamożne i tak nie są potencjalnymi adresatami tej kulturalnej oferty, więc można spisać je spisać na straty dając wysoką cenę wstępu. A nawet jeśliby mniej zasobna osoba chciała się wybrać na coś takiego, czyż to nie fanaberia? Tak zdaje się myśleć nie tylko wspomniany kurator wystawy, ale – obawiam się- niestety także niemała część polskich elit i społeczeństwa ogólęm. Ale jest to myślenie błędne pod każdym względem.
W istocie wiele osób niezamożnych ma takie same potrzeby kulturalne jak osoby o wyższych dochodach i majątku. Nie powinniśmy się godzić na ich deprywację, także duchową, ze względu na stan portfela.Tym bardziej, że niemożność obcowania z kulturą jest jednym z czynników, który wpycha ludzi mniej zamożnych właśnie w stan wykluczenia. Warto dostarczać także ludziom w gorszej sytuacji bodżce kulturowe, które rozszerzają ich horyzont odbierania rzeczywistości, zanurzają w nowych kontekstach mogących się w niespodziewanych momentach bardzo przydać. Dziecko, które zobaczy obrazy na żywo, ma większe szanse rozsmakować się w malarstwie niż w wówczas gdy robi wyłącznie w internecie czy na szkolnych zajęciach . Będzie też łatwiej przyswajało nowe treści kształcenia, które odwołują się do danych motywów malarskich lub toposów, które przedstawiają. Samo ograniczenie ceny jeszcze nie sprawi, że sztuka stanie się w pełni inkluzywna, ale jest to jednak krok do przodu.
A dla tych niezamożnych osób , które się w tym rozkochają, obcowanie ze sztuką może uczynić życie lżejszym, pełniejszym, choć na moment wolnym od indywidualnych trosk. Z tych oto względów osobom niezamożnym potrzebny jest dostęp do kultury nie mniej, a bardziej niż osobom z wyższych warstw. Mówiąc o dostępie, nie mam rzecz jasna tworzenia kulturowego imperatywu obcowania ze sztuką, zwłaszcza tą wysoką. Nie każdy się w tym odnajduje. Nie każdy lubi Rodzinę Brueghla i w ogóle malarstwo dawne ( z osób które w życiu spotkałem, mogę powiedzieć, że jest to nawet zdecydowana mniejszość). Ale jeśli szukamy idei regulatywnej, jestem zdania – z przytoczonych wyżej powodów – że powinno się dążyć do tego by jak najszersza była możliwość obcowania z kulturą, w różnych jej odcieniach i formach.
Niestety gospodarz wystawy nie widzi swojej misji w powyższej perspektywie. Idzie o zarobienie pieniędzy, względnie o zrobienie efektownego kulturowego eventu. Funkcja upowszechniania kultury, dystrybucji możliwości i uczynienia życia ludzi ( zwłaszcza tych społecznie słabszych) atrakcyjniejszym zdaje się nie odgywać – w świetle jego wypowiedzi medialnych – większej roli. Obawiam się, że podobnie jak w wielu przed nim przeciwstawia on cele – wysokiej jakości i szerokiej dostępności, zamiast próby ich godzenia, co mi wydawałoby się właściwym kierunkiem modernizacyjnym.
Brueghel przewraca się w grobie
Postawa elitarystyczna szczególnie nie licuje z duchem twórczości samego Brueghla. Jak wiadomo w swych pracach wychodził on do ludzi, a nie zamykał się w kruchtach czy bogatych mieszczańskich wnętrzach. Malował ludzi z ich przywarami, troskami i radościami. W otoczeniu natury, przy pracy, obrzędach oraz w czasie wolnym. Nie stronił też od ukazania losu ludzi wykluczonych, doświadczających poważnych ograniczeń jak żebracy czy ślepcy ( ten ostatni obraz to, moim zdaniem, nie tylko dzieło jego życia ale ponadczasowe arcydzieło). W swym odwoływaniu do obserwowanych doświadczeń jak i mądrości ludowej ( por. przysłowia flamandzkie) nadawał temu co widział i przedstawiał wymiar uniwersalny, który może dziś nie tylko estetycznie ale i poznawczo i etycznie inspirować. W tym sensie tworzona przezeń sztuka jest częścią kulturowego kanonu, a ten powinien być tym co ma szanse stać się udział wielu grup społecznych. Nieprzypadkiem, tak liczni polscy poeci odwoływali się do jego obrazów, m.in. Upadku Ikara.
Paradoksalna wydaje mi się sytuacja w której twórczość malarza który odszedł od wyidealizowanego portretowania wyłącznie elit i ich świata była współcześnie odbierana wyłącznie przez wąską elitę. Aż dziw, że gospodarze wystawy zdają się tego nie rozumieć.